Skok stulecia

Macie takie wrażenie oglądając pewien film, że już go gdzieś widzieliście? I nie chodzi o wykorzystanie podobnego schematu czy szablonów, ale bardzo podobnych scen, sposobu realizacji? Właśnie przed chwilą obejrzałem dość skromny film, który przypominał mi pewnego klasyka sprzed kilkunastu lat. W gruncie rzeczy chodzi o grupę gliniarzy pod wodzą Nicka O’Briena ścigających gang napadający na banki. Szef grupy, składającej się z byłych żołnierzy, Ray Merrimen, planuje zrealizować najbardziej karkołomny napad w historii – na Bank Rezerw Federalnych.

skok_stulecia1

Debiut Christiana Gudergesta od samego początku budził jedno skojarzenie: „Gorączka” Michaela Manna. I nie chodziło jedynie o koncepcję, bo zabawy w policjantów i złodziei zawsze potrafiły przyciągnąć widownię. Bardziej chodzi tu o styl wizualny oraz parę podobnych scen: od nocnych panoram miasta przez pierwszy napad aż po scenę na plaży, skojarzenia nasuwały się automatycznie. Jasne, to nie jest klon 1:1, jednak inspiracja tutaj jest bardzo mocno wyrazista. Nawet odgłosy strzałów z broni wydają się bardzo zbliżone do siebie. Jednak mimo podobieństwa, film okazuje się całkiem przyzwoitą rozrywką dla miłośników sensacyjnych dzieł. Sama akcja zrobiona jest z nerwem, pełnym napięcia (zwłaszcza ostatnie pół godziny), strzelaniny i pościgi dostarczają frajdy, chociaż nie jest to aż tak realistyczne, jakby się mogło wydawać. Chociaż zabawa w podchody i mylenie tropów poprowadzona jest całkiem solidnie.

skok_stulecia2

Problemem dla mnie jest sama intryga, bo skok poprowadzony jest w dość pogmatwany sposób, a sama koncepcja poprowadzona jest w dość nieczytelny sposób. Niby zaczynamy powoli odkrywać elementy układanki, jednak te potrafią parę razy zaskoczyć logicznymi dziurami, a zakończenie wydawało mi się tak naciąganie, że w głowie się to nie mieści. Do tego jest parę scen, które wydają mi się zbędne wobec całej opowieści (krótki wątek z chłopakiem córki jednego z tych złych) oraz dość schematyczny wątek życia prywatnego O’Briena, chociaż to ostatnie aż tak nie przeszkadzało. Ale reżyser nie potrafi się zdecydować czy bardziej idzie w stronę heist movie czy mocnego dramatu, przez co wiele razy mamy taki groch z kapustą. Także drugi plan (zwłaszcza kumple O’Briena) wydaje się dość ubogi oraz niezbyt rozbudowany.

skok_stulecia3

Aktorsko jest za to dość ciekawie. Bryluje tutaj Gerard Butler, który jest tutaj turbo-macho z przypakowanymi mięśniami, długą brodą, kozackim wdziankiem oraz byciu po prostu twardym. Wydaje się być wzięty jakby z innej epoki, jednak do tej konwencji oraz takich postaci Szkot pasuje idealnie. Po drugiej stronie barykady mamy równie twardego i inteligentnego Pablo Schreibera (Merrimen), tworząc bardzo dobry kontrast, chociaż tutaj granice między dobrem a złem zatarły się dawno. Warto też wspomnieć dość wyciszonego O’Shea Jacksona Jr. (barman Donnie) oraz niezłego 50 Centa, który nie drażnił.

Sam „Skok stulecia” to bardzo przyzwoity kawał kina akcji, chociaż za bardzo miejscami zżynający z „Gorączki”. Niemniej jednak z masy filmowych klonów, ten potrafił dostarczyć sporo frajdy, mimo poczucia deja vu. Cieszy mnie za to wiadomość, że film zarobił na tyle, by powstał sequel. Jest szansa, że błędy zostaną poprawione.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Do utraty sił

Filmowcy kochają boks i nie jest to żadne zaskoczenie. Bowiem jest to jeden z bardziej dynamicznych sportów, widowiskowy, gwarantujący emocje, krew, pot i łzy. Ile razy widzieliśmy opowieści o facetach, którzy dostają szansę na osiągnięcie sukcesu lub powrotu do glorii i sławy? To jeden z fundamentów amerykańskiego snu, że nie ma rzeczy niemożliwy i nieosiągalnych. I czy można nadal coś ciekawego opowiedzieć w tej materii, czyli w kinie bokserskim?

do_utraty_sil1

Poznajcie wielką nadzieje białych – nie, nie mówię o Andrzeju „Endrju” Gołocie, tylko o Billym Hope. To młody, ale doświadczony bokser z czterema pasami mistrza świata. Jednak styl, w którym walczy jest dość dyskusyjny – wystawiając się na ciosy i wyglądając przy tym jak krwawy rzeźnik. Ale wtedy wygrywa, publika wyje i jest uwielbiany. Do czasu, kiedy pojawia się jedna chwila. Podczas imprezy charytatywnej jego żona zostaje zastrzelona i wszystko się sypie. Bańka pęka, a Billy zostaje sam ze swoimi demonami i traci wszystko – towarzystwo się rozchodzi, córka zostaje oddana do pomocy społecznej, dom idzie na sprzedaż, by spłacić swoje długi. Ostatecznie Hope trafia do slumsów i małej siłowni prowadzonej przez doświadczonego Ticka Willsa.

do_utraty_sil2

Brzmi znajomo? Reżyser Antoine Fuqua opowiada historię jakich było w kinie setki, jeśli nie tysiące. Schemat jest prosty: szczyt – upadek – walka o powrót. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że udaje się zaangażować emocjonalnie w tą historię i czyniąc ją wiarygodną do samego finału. Uważnie pokazuje światek bokserski, gdzie naszego bohatera otacza świta podlizujących się przydupasów, pazerny i chciwy promotor, żywiołowi komentatorzy i oczekująca widowiska widownia. A kiedy upadasz, jesteś sam, zdany tylko na siebie i wtedy wychodzi na jaw, kto był prawdziwym przyjacielem. Boks tak naprawdę jest tylko otoczką dla klasycznej opowieści o walce. Walce, która trwa nie tylko na ringu, lecz także poza nim – o swoja godność, życie, rodzinę.

do_utraty_sil3

Dalej jest ostra praca i trening, który ma zmienić filozofię walki – te sceny, mimo iż je widzieliśmy wiele raz, nadal potrafią porwać. Niby proste elementy, ale są spójnym elementem tego świata i co najważniejsze, nie odniosłem wrażenia gry znaczonymi kartami.

Zarówno sekwencje treningowe, jak i same walki są zrealizowane w widowiskowy sposób – nie brakuje klasycznego planu ogólnego, ale są też pewne eksperymenty w postaci pokazania z perspektywy głowy pięściarza czy spowolnienia. Mauro Fiore znów potwierdza swoją klasę, nadając tym scenom nerwu, tempa oraz adrenaliny, w czym pomaga dynamiczny montaż oraz muzyka spod znaku Eminema.

do_utraty_sil4

Żeby jednak nie było tak słodko, Fuqua nie uniknął skrętów w hollywoodzki styl (troszkę przesłodzony finał), a relacja Billy’ego z córką, która jest kośćcem dramatycznego wątku jest traktowana po macoszemu i nie zostaje do końca wygrana. Tu można było wycisnąć ciut więcej. Także brak czegoś nowego w tej konwencji można uznać za poważny zarzut, ale to już czepialstwo na siłę.

Fuqua poza świetną robotą jako reżysera, ma asa w rękawie – wielkiego Jake’a Gyllenhaala, grającego tutaj (moim skromnym zdaniem) rolę życia. Billy w jego interpretacji to wściekłe zwierzę na ringu, które dopiero, gdy zaserwuje widowni krwawy spektakl jest sobą. Ale po stracie swojej kobiety (bardzo przyzwoita Rachel McAdams), górę bierze gniew, wściekłość i droga ku autodestrukcji. Zarówno w scenach z żoną, podczas wizyt u córki, jak i podczas walk nie czuje się żadnego fałszu. Widzimy fightera, próbującego na nowo posklejać się. I wierzyłem w każde jego słowo i spojrzenie. Aktor zawłaszcza swoja osobowością cały film. Kto wie, może zgarnie nominacje do Oscara. Poza nim nie można nie pochwalić świetnego Forresta Whitakera, który wraca do formy, ogrywając schemat doświadczonego mentora – Till Wills to pozornie trener jakich wiele. Niespełniony bokser, opiekujący się młodymi chłopakami, próbując ich naprowadzić na jasną stronę Mocy. Tutaj nawet średni aktor i upadły finansowo raper 50 Cent w roli cwanego promotora dobrze się odnalazł.

do_utraty_sil5

Antoine Fuqua może w „Do utraty sił” nie serwuje niczego nowego w tym bokserskim dramacie, ale nie zmienia to faktu, że nakręcił najlepszy film w swojej karierze. Świetne, kipiące emocjami i fantastycznie zrealizowane. Niepozbawione wad, ale reżyser serwuje mocne ciosy, powalając na łopatki.

8/10

Radosław Ostrowski

Polowanie na łowcę

Rok 1983, Alaska. W małym miasteczku znikają młode kobiety, jedna z nich zostaje odnaleziona martwa z łuską. Pojawia się kobieta, która zeznaje, że padła ofiarą gwałciciela, który próbował ją zabić. Jednak policja jej nie wierzy, bo: a) dziewczyna jest prostytutką, b) sprawcą jej zdaniem jest szanowany obywatel Robert Hansen. Jednak prowadzący sprawę sierżant Halcombe postanawia bliżej przyjrzeć się sprawie.

lowca1

Debiutujący na dużym ekranie Scott Walker przedstawia prawdziwą historię, która w tamtych czasach mroziła krew w żyłach. W dodatku miejsce akcji (stan Alaska) tworzy dość mroczny klimat. Sama historia nie toczy się w super szybkim tempie, nie ma tutaj zawodów strzeleckich. Zamiast tego mamy żmudne śledztwo, bezsilność policji i próbę wykiwania sprytniejszego sprawcy. Niby nie ma zaskoczenia, bo z góry wiemy kto to zrobił, nie ma zbyt wielu wątków pobocznych, jednak całość sprawia wrażenie solidnego dreszczowca z paroma ponurymi scenami (scena zabicia kobiety). Bez ubarwiania, słodzenia czy fajerwerków, co należy zdecydowanie na plus.

lowca2

Drugim zaskoczeniem jest naprawdę udana i ciekawa gra aktorska. Śledczego gra tutaj Nicolas „zagram we wszystkim” Cage, który tutaj zaprezentował naprawdę przyzwoity poziom i nie drażnił swoją miną zbitego psa. Poza tym był bardziej opanowany i oszczędniejszy w grze. To samo postanowił zrobić John Cusack grający seryjnego zabójcę i wyszło mu to świetnie. Nie ma tu pójście w groteskę, jest pełne opanowanie i spokój, jakby po wszystkim (zabiciu) nic się nie stało. Ten facet naprawdę potrafi przerazić. Kolejną niespodzianką była niezła Vanessa Hughes jako prostytutka Cindy – niedoszła ofiara, wiarygodnie pokazując strach i przerażenie.

Czy można było wycisnąć więcej z tej historii? Chyba nie, dlatego Walkera należy pochwalić za solidność i realizm. Owszem, były lepsze filmy o tego typu tematach, ale nie można zaliczyć „Polowania…” za porażkę. Kawał udanego kina.

7/10

Radosław Ostrowski