Głęboka woda

Czasami długie przerwy od pracy mogą pomóc wrócić do wielkiej formy albo pokazać jak bardzo twórca „zardzewiał”. Jaki jest przypadek „Głębokiej wody” – pierwszego filmu Adriana Lyne’a od 20 lat? Mając wsparcie w scenariuszu od Zacka Helma („Przypadek Harolda Cricka”) i Sama Levinsona („Euforia”) powinno być dobrze. Prawda? Ale zacznijmy od samego początku.

gleboka woda2

Historia skupia się wokół małżeństwa Van Allen, mieszkającego w małym miasteczku USA. On – Vic (Ben Affleck) skonstruował czip do dronów wojskowych, pomagając w namierzaniu ludzi. Zarobił na tym kupę forsy i prowadzi dostatnie życie emeryta. Ona – Amanda (Ana de Armas) jest o wiele młodsza, ciągle atrakcyjna i nie do końca pasuje jej życie mężatki oraz matki. Lubi (i to nawet bardzo) przyprawiać rogi mężowi, kompletnie się z tym nie kryjąc. Oboje się testują nawzajem, prowadząc pewien rodzaj gry. Jeden z jej „kolegów” niedawno zniknął i już pojawia się kolejny, Joel. Vic informuje go, że poprzedniego kochanka zamordował. Wywołuje to lawinę plotek, a jeden z mieszkańców – pisarz Don – podejrzewa, że Vic naprawdę zabił.

gleboka woda1

„Głęboka woda” toczy się bardzo powolnym, niespiesznym rytmem. Lyne bardzo skupia się na kontraście naszej pary, której układ wydaje się początkowo niejasny. Kto tu tak naprawdę rządzi, kto od kogo jest zależny i dlaczego nasz mąż wydaje się nic nie robić z zachowania swojej niezbyt potulnej żony. Coś wisi w powietrzu, ale nie wiadomo kto oberwie i jak to się skończy. Czy Amanda zbyt przyzwyczajona do luksusowego i hulaszczego stylu życia będzie prowokować męża? Czy on w końcu zabije jednego z jej kochanków? A jeśli tak, czy ujdzie mu to płazem? Atmosfera budowana na niedopowiedzeniach działa i sprawia, że film ogląda się z zainteresowaniem. Nawet jeśli niewiele się dzieje.

gleboka woda3

Wszystko zmienia się, gdy dochodzi do znalezienia ciała w basenie. Tutaj wszystko zaczyna niejako przyspieszać, ale też powoli zaczynają być odkrywane kolejne elementy (prostej) układanki. I to działa jako broń obosieczna, bo zacząłem się domyślać pewnych rzeczy. A następnie te domysły się zmaterializowały, co pozbawiało napięcia i emocji. Aczkolwiek było parę momentów zaskoczeń jak pojawienie się „psychoterapeuty” czy kuriozalny pościg za autem przy pomocy… roweru. To ostatnie trzeba zobaczyć samemu, bo aż się w głowie to nie mieści.

gleboka woda4

Całość próbuje na swoich barkach trzymać duet Ben Affleck/Ana de Armas i efekt jest… połowiczny. Ana jak zawsze wygląda zjawiskowo, ale jej roli jest ograniczona do bycia ciągle mającą „chcicę” kobietę, nie potrafiącej/nie chcącej (niepotrzebne skreślić) dopasować się do bycia matką i żoną. Z czasem zaczyna irytować i drażnić. Z kolei Affleck zaskakuje, choć pozornie wydaje się być bardzo wycofany, z niemal zmęczoną twarzą. Wydaje się opanowany i spokojny, ale w środku się gotuje, co widać w jego oczach. To mnie interesowało, intrygowało, czekałem na jego działania. Reszta postaci w zasadzie jest i nie przeszkadza, chyba że to Tracy Letts nie pasujący do całości.

Miał być wielki powrót, ale coś ugrzęzło w głębokim bagnie. „Głęboka woda” nie jest ani głęboka, ani trzymająca w napięciu. Jest strasznie nierówna, wtórna i niesatysfakcjonująca. Obejrzeć można, lecz nie oczekujcie zbyt wiele.

5/10

Radosław Ostrowski

Drabina Jakubowa

Jacob Singer jest weteranem wojny w Wietnamie, który po ciężkich ranach wraca do cywila. Pracuje jako listonosz, ma śliczną i charakterną dziewczynę, czasem odwiedza kręgarza z powodu bólu pleców. Jednocześnie nawiedzają go koszmary. Jednak nie chodzi tylko o przebitki z wojny, ale też koszmary dziejące się na jawie. Tajemnicze istoty ze zdeformowanymi twarzami, jakieś jaszczurze ogony. Czyżby Singer dostawał obłędu?

Adrian Lyne to reżyser kojarzony głównie z filmami o zabarwieniu erotycznym. Ale w 1990 roku nakręcił film bardzo niepodobny do całego swojego zbioru. „Drabina Jakubowa” to psychologiczny horror skupiony na człowieku, który nie jest w stanie odróżnić jawy od snu, prawdy od urojeń. Reżyser też nie ułatwia nam sprawy, bo granica między dwoma światami zaciera się. Jest wręcz bardzo płynna, co jest zasługą świetnego montaż oraz bardzo spójnych stylistycznie zdjęć. Co jest przyczyną tych dziwnych wizji? Stres pourazowy, tajemniczy wojskowy eksperyment? A może coś zupełnie innego? Z każdą kolejną minutą wydaje się, że odpowiedź albo będzie bardzo prosta, albo nie będzie jej w ogóle. Logika robi sobie tutaj wolne, a wszystko podporządkowane jest symbolice oraz budowaniu aury tajemnicy. I dopiero w finale docieramy do sedna, choć dla wielu osób może on wywołać ból głowy. Lecz uwierzcie mi, wszystko wtedy nabierze sensu, zaś pewne poszlaki są porozrzucane i nie zawsze powiedziane wprost.

A gdzie tutaj jest groza? Lyne prezentuje ją zarówno w postaci zagubionego, pokręconego umysłu Jacoba (fenomenalny Tim Robbins). Raz jest w Wietnamie, raz u boku swojej dziewczyny (zjawiskowa Elizabeth Pena), a raz ze swoją byłą żoną oraz dziećmi. Mindfuck będziecie mieli gwarantowany, a sytuację podkręcają jeszcze momenty obecności demonów. Mocno zniekształcone twarze, czasem z głową tak bardzo w ruchu, że nie widać twarzy. Najbardziej jednak zapada w pamięć scena, kiedy Jacob przypięty do noszy, trafia do szpitala oraz kiedy Jacob ma wysoką gorączkę i jest chłodzony lodem w wannie. Autentycznie przerażające sceny.

Więcej wam nie zdradzę, ale po latach i drugim seansie dzieło Lyne’a jeszcze bardziej ryje banię. Jeden z niewielu przykładów horroru psychologicznego, gdzie finałowi twist nie psuje przyjemności z kolejnego seansu, lecz pozwala uważniej połączyć elementy układanki.

8/10

Radosław Ostrowski