Pakt – seria 2

Po wydarzenia z pierwszej serii Piotr Grodecki (Marcin Dorociński) przeniósł się do Katowic i redakcji „Tygodnika”. Nie oznacza jednak, że zrezygnował z opisywania afer oraz polityki. Tym razem trafia na seksaferę związaną z ministrem gospodarki Janiakiem, jednak ofiara – asystentka polityka, Natalia (Magdalena Berus) – boi się o tym mówić. Ale dziennikarzowi udaje się przekonać ją i to doprowadza do destabilizacji rządu. W konsekwencji zostają rozpisane przyspieszone wybory. Cztery miesiące później w kopalni „Brygida” dochodzi do wybuchu i ginie 36 górników. Prezydent miasta Bytomia Anna Wagner (Magdalena Popławska) oskarża premiera o odpowiedzialność za katastrofę i ignorowanie sygnałów. Kobieta dołącza do stworzonej przez Dariusza Skalskiego (Adam Woronowicz) partii Odnowa.

Niby wszystko wydaje się nie mieć zbyt wiele ze sobą wspólnego, ALE… Grodecki w tajemnicy spotyka się z Wagner. I to jest pierwszy łącznik, a drugim jest otrzymana wiadomość z anonimowego źródła. Z tego wynika, że cała seksafera oraz dymisja Janiaka była ukartowana. Kto zmanipulował dziennikarza i jakie jest tu drugie dno? Grodecki próbuje dociec.

Drugi sezon tym razem zrealizowany został przez reżysera Leszka Dawida i tym razem jest to historia oryginalna, nie podparta na licencji. Tutaj już bardziej skupiamy się na politycznych gierkach, podchodach, kantach oraz wszelkich innych nieczystych zagrywkach. Wszystko w jednym celu i jednym celu wszystko: władzy. Dla niej można posunąć się do wszystkiego, nawet do morderstwa. I tak jak poprzednio mamy kolejną intrygę, która jest odkrywana powoli, po drodze serwując wiele trupów, tajemnic i zmiennych. Znowu mamy spisek ludzi na styku polityki, biznesu i służb specjalnych, jednak tutaj bardziej czuć klimat… „House of Cards”. Przesadzam? Troszeczkę, bo jednak nasz bohater bardziej przypomina superherosa, co niemal z każdej sytuacji wychodzi za pomocą sprytu lub szczęścia. No i świat brudnej, nieczystej polityki, gdzie trzeba szybko się uczyć jak przetrwać i walczyć. Tylko czy walka o władzę za wszelką cenę jest jedynym sposobem?

Nadal zachowany jest taki szaro-bure kadry z paroma nieostrymi ujęciami oraz pulsującą, elektroniczno-ambientową muzyką. Zdarzają się pewne problemy z uchwyceniem dialogów, lecz nie tak częste jak w poprzedniku. O wiele bardziej za to wypada montaż. I nie chodzi tylko o sceny dialogów czy rozmów, ale choćby użycie montażu równoległego, szybkich cięć, pokazywania (na ekranie, który nie jest monitorem) redagowanego tekstu czy szybkich zbitek z fragmentami rozmów dziennikarzy, zdjęć, tekstów. To o wiele urozmaicało seans.

Mieszanka starych znajomych z nowymi postaciami jest wręcz piorunująca. Dorociński nadal trzyma fason, ale to wyga i trudno mu nie kibicować. Tak samo solidnie się prezentuje Witold Dębicki (Andrzej Bitner), Mariusz Bonaszewski (premier Kostrzewa) czy świetny Adam Woronowicz (Dariusz Skalski). Ten drugi zostaje pogłębiony jako pozornie opanowany i spokojny, ale też doświadczony weteran zagrywek politycznych.

Najjaśniejszym nowym punktem obsady – przynajmniej dla mnie – była rewelacyjna Magdalena Popławska jako Anna Wagner. Lokalna polityk, której bliżej jest do idealistki z zasadami i zostaje zderzona z brutalnymi, bezwzględnymi zagrywkami, próbując zachować twarz. A nie jest to łatwe zadanie, gdy odkrywa kolejne brudy oraz jak głęboko sięga cały układ. Równie mocna jest Kinga Preis, czyli przełożona Piotra, Olga oraz Roman Gancarczyk w roli tajemniczego oficera ABW. Pojawiają się kolejne znajome twarze o różnym stopniu znaczenia, ze szczególnym wskazaniem na Łukasza Simlata (Sebastian Malik), Zbigniewa Zamachowskiego (Roman Hanus) i Borysa Szyca (właściciel Tygodnika, Łukasz Seidler).

Drugi sezon „Paktu” trzyma poziom poprzednika, a w paru miejscach wręcz przebija. Ciągle mroczna, brudna, lepka i nieprzyjemna kombinacja powiązań polityki, mediów, biznesu oraz służb specjalnych. Trzymająca w napięciu, z mocnymi dialogami i wyrazistymi postaciami. Ale trzeciej serii już nie dostaliśmy, co wynika z braku furtki na ciąg dalszy. Może to i lepiej.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Twarz

Wyobraźcie sobie, że żyjecie w małym wygwizdowie, gdzie wszyscy wszystkich znają. Tutaj żyje Jacek – długowłosy chłopak, co nie chodzi do kościoła, lubi Metallikę i poznaje fajną dziewczynę, Dagmarę. Chłopak pracuje na budowie Jezusa, co ma być większy niż w Rio de Janeiro, a ona jest ekspedientką w jedynym sklepie. Przyszłość wydaje się przed nimi rysować w jasnych kolorach. Ale wypadek przy pracy zmienia wszystko, zaś Jacek dostaje nową twarz wskutek przeszczepu. Teraz wraca do siebie i próbuje się na nowo odnaleźć.

twarz1

Moja „ulubiona” reżyserka Małgorzata Szumowska wraca z nowym filmem, którego odbiór u nas i za granicą jest zupełnie różny. Z jednej strony dotyka dość trudnych tematów, wywołując ogromne kontrowersje, z drugiej zaś nie mogę pozbyć się wrażenia, że poza tym szumem nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Sama fabuła jest pretekstem do metafor, symboli czy głębszego portretu społeczeństwa. Nie inaczej jest z „Twarzą”, gdzie reżyserka pokazuje lajf na malej wsi. A jak wiemy, tam życie jest bardzo ciężkie: albo się dostosujesz, albo będziesz miał pod górkę. Po drodze zaś zobaczymy wszystkie elementy składające się na „polactwo”: rasizm, uprzedzenia, zawiść, zaściankowość, bigoteria. Do tego popijanie, media żerujące na ludzkich dramatach (obecność Krzysztofa Ibisza nie jest przypadkowa), kłótnie o majątek na cmentarzu, księdza bardziej skupionego na tym, by inni chodzili do kościoła oraz Jezusie ze Świebodzina II, rodzinę nie potrafiącą się dogadać z Jackiem (życzenia wigilijne). Brzmi znajomo?

twarz2

Dla mnie, niestety, za bardzo znajomo. Reżyserka, jeśli chciała ubrać wszystko w szyderstwo z „polactwa”, wyważyła otwarte drzwi. Wszystko to już pokazywał m.in. Wojciech Smarzowski (na poważnie i mrocznie), Marek Koterski (w grotesce) czy ostatnio Piotr Domalewski w „Cichej nocy”. I brakuje tutaj jakiegoś kontrastu, przełamania tego obrazka i stereotypów. Z kolei Jacek po wypadku zostaje zepchnięty na dalszy plan, Szumowska nie próbuje już wchodzić w jego głowę, staje się on symbolem: obcości, inności, nie do końca udanej transformacji. Nie brakuje kilku mocnych scen jak promocja w markecie dla golasów czy egzorcyzmów, tylko że to troszkę za mało.

twarz3

Sam film dobrze się ogląda, wygląda dość ładnie (zdjęcia Michała Englerta z lekko „rozmazanym” tłem), a i aktorzy robią, co mogą. Jeśli ktoś zdążył skreślić Mateusza Kościukiewicza, po tym filmie może zmienić zdanie. Aktor bardzo dobrze sobie radzi w roli niezależnego chłopaka, chcącego żyć po swojemu. Nawet w nałożonej charakteryzacji robi niesamowite wrażenie, próbując poukładać sobie życie na nowo. Wszystko na tej twarzy jest wymalowane: radość, ból, bezsilność i to działa. Jeszcze lepsza jest Agnieszka Podsiadlik, której postać (siostra) jako jedyna wspiera naszego bohatera. Każda jej obecność, tekst, pozwala miejscami rozładować napięcie (wizyta przed komisją lekarską). Nie sposób nie wspomnieć też emanującą sex appealem Małgorzatę Gorol (Dagmara) czy epizodzie Krzysztofa Czeczota (beznesmen).

„Twarz” nie odkrywa niczego nowego w kwestii portretu Polaków. Jest bardzo wtórny, mocno przegięty (nawet jak na satyrę) i pozbawiony odcieni szarości, normalności w tym obrazku. Zupełnie jakby Szumowską interesowało pokazanie z góry postawionej tezy. Tylko, że kino to nie publicystyka i czasami niektórzy o tym zapominają.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Królewicz Olch

Kuba Czekaj – żaden inny polski reżyser w ostatnim czasie tak mnie nie wkurzył i byłem jednym z niewielu, których debiut „Baby Bump” odrzucił swoją treścią. Niemniej muszę przyznać, że wizualnie wyglądał świetnie. Tylko, co z tego? Niemniej wiedziałem, czego należało się spodziewać po „Królewiczu Olchu”. Czy jest lepszy, znowu podzieli widownię, a może reżyser przekona swoich hejterów?

krolewicz_olch1

Bohaterem tego dzieła jest młody chłopak o wielkim umyśle intelektualnym, ze wskazaniem na fizykę. Ma 14 lat i jest wychowany, przepraszam, tresowany przez swoją matkę, a ojca nikt nie widział. Mamuśka wykorzystuje chłopca i jego geniusz do udziału w różnych konkursach, dających sporą bonifikatę finansową, przez co czuje się lekki dziwadłem. Jednocześnie pracuje nad pewnym projektem.

krolewicz_olch2

Sama fabuła jest dość pretekstowa, a jej celem jest… no właśnie. Wszystko jest tutaj strasznie pogmatwane, a reżyser rzuca nas na głęboką wodę, nie dając żadnych wskazówek ani poszlak. A czego tutaj nie ma: komputer odmierzający koniec świata, teoria światów równoległych, brak akceptacji rówieśników, majaki mieszające się z rzeczywistością, kompleks Edypa, tajemnicze drzewo, tworzenie hologramów no i wpleciony w to wszystko „Król olch” Goethego (i jego muzyczna wersja od Schuberta). A wszystko jest oprawione w formę jakiejś alegorii czy metafory, której znaczenie potrafią rozszyfrować jedynie nieliczni. Miasto jest kompletnie anonimowe, będące mieszanką polskiego, angielskiego i niemieckiego (było to w „Baby bump”), a scenariusz wydaje się jedynie ciągiem scenek, gdzie samemu trzeba rozgryźć sens. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Czekaj tak się zakochał w swoim dziele, że nie potrafił wcisnąć w odpowiednim momencie hamulca i została przekroczona granica między artystycznym bełkotem a czymś podniosłym, pełnym ambicji.

krolewicz_olch3

Po obejrzeniu na pewno poczujecie wielki zamęt w głowie. Próba rozgryzienia wszystkich scen, gestów, znaczeń czy rzucanych kwestii pozbawionych (dla mnie) jakiegokolwiek sensu. Rzadko bohaterowie ze sobie rozmawiają, zaś ciągle rzucane fragmenty poematu sprawiają złudne wrażenie spójności. Nawet finał, gdzie dochodzi do zderzenia obydwu światów (gdzie każdy głos ma taki „szum” ekranowy) wprawia w totalną konsternację i sprawia wrażenie wrzuconego na siłę. Nawet aktorzy nie mają specjalnie co grać, bo te postacie są tylko i wyłącznie figurami, pozbawionymi głębszych cech charakteru oraz wiarygodnej psychologii.

krolewicz_olch4

Film oparty tylko na samej tajemnicy może przykuć uwagę. Nadal wygląda to fantastycznie, tylko czy poza mocną sferą audio-wizualną jest coś więcej? Drugie dno, trzecie, czwarte? A może samo dno? Mnie, znowu, Czekaj odstraszył. Trochę szkoda, bo ma on w sobie ogromny potencjał, tylko że albo jest to pretensjonalny bełkot, albo ja jestem zwyczajnie za głupi na takie kino.

3/10

Radosław Ostrowski

Baby bump

Filmy o nastolatkach to w 90% banalne i naiwne opowiastki ludzi, który ich nie rozumieją, sprawiają wrażenie zwykłego skoku na ich pieniądze, robiąc z nich kompletnych idiotów. Czasami jednak zdarzają się dość udane próby takie jak „Wyznania nastolatki” czy „Cudowne tu i teraz”. Do grona takich ambitnych opowieści o dojrzałości próbuje dołączyć „Baby bump” zrealizowany przez Kubę Czekaja.

baby_bump1

Bohaterem tego dzieła jest niejaki Mickey House – młody chłopak wychowywany przez Mamuśkę. Wiadomo, że ma problemy z dojrzewaniem, bo słyszy głosy. A dokładnie jeden głos, należący do animowanej myszy, niejakiej Jerba Mouse. Fabuły jako takiej tu nie ma, ale największym problemem chłopca są nienaturalnie długie uszy, które odrastają i wyrastają. Żeby było jeszcze mało kłopotów, to handluje moczem w szkole, która jest poddawana ostrzejszym kontrolom na obecność narkotyków. I jeszcze zaczynają szaleć hormony, przez co mu staje (pewien wiadomy organ), zwłaszcza gdy ma przed oczami jej piersi oraz myszkę (swojej mamuśki). Jeśli jeszcze do tej pory, nie poczuliście wstrętu, to w trakcie seansu będziecie mieli. Od samego początku towarzyszy nam poczucie schizofrenii – bohaterowie mówią polskim i angielskim językiem, w tle widzimy (pisane po angielsku) teksty piosenek przewijających się w tle, przez co mamy poczucie kompletnej dezorientacji.

baby_bump2

Dodatkowo jeszcze jest kompletnie odrealniona rzeczywistość, co podkreślają sceny choćby w szkole. Tam są duże bramki na metal, kręcą się gliniarze (jeden z nich niejaki porucznik, któremu coś wyje ze spodni) – wszystko jest tutaj przerysowane, wyolbrzymione. Tylko ja mam jedno pytanie: o co tu k****a chodzi? Mam pewne przypuszczenia, ale im dalej w las, tym mniej w tym wszystkim sensu. Mamy cmentarz, palenie ubrań, dziki seks porucznika z Mamuśką, zabijanie kury i wielkie jajo wzięte z ciała Mickeya, seks-rozmowy Mamuśki z szefem. Wszystko to zrealizowane wręcz obłędnym montażem i w rytm alternatywnej muzyki, przypominając senny koszmar. I na co jeszcze te sceny z usuwaniem sobie uszu czy niszczeniem żeńskich organów płciowych (!!!) na ciele House’a za pomocą kombinerek plus – jakby było mało obrzydliwości – wyrywanie penisa (fuj!!).

baby_bump3

Wygląda to jak podróbka Davida Cronenberga podlana obscenicznym językiem Kevina Smitha. Tylko, że pod tym obrzydliwościami u tych twórców było drugie dno. Ja u Czekaja widzę tylko dno, pozbawione jakiegokolwiek sensu. Owszem, wygląda to niesamowicie, ale samo w sobie jest pustą wydmuszką. Aż strach pomyśleć, co pokaże Czekaj w „Królewiczu Olchu”. A dla takiego wyjątkowego filmu, ocena też będzie wyjątkowa.

2/10

Radosław Ostrowski