Najgorszy człowiek na świecie

Norweski reżyser Joachim Trier nie jest spokrewniony z duńskim twórcą, Larsem von Trierem. Norweg przygląda się młodym ludziom i próbuje zrozumieć ich świat. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu „Najgorszy człowiek na świecie”, który skupia się na kobiecie wchodzącej w dorosłość.

Imię jej Julia i już sam początek (prolog) pokazuje, że jest osobą ciągle szukającą swojego miejsca na ziemi. Chce być lekarką, psychologiem, fotografem, a może nawet pisarką. Wszystko to jest skomentowane przez narratora w lekko ironiczny sposób. Jakby nie do końca była pewna czego tak naprawdę chce, mając tyle możliwości. Wtedy poznaje starszego od siebie Aksela – rysownika kontrowersyjnego komiksu „Ryś”. I coś zaczyna między nimi iskrzyć, choć dzieli ich wiele. Wszystko wydaje się zmierzać ku dobremu, ale pojawia się ten trzeci: Elvard, zwykły barista. Oboje poznają się, gdy Julia wślizguje się na czyjeś wesele. Więc decyduje się zostawić Aksela dla Elvarda, chociaż czy aby to jest dobra decyzja?

„Najgorszy człowiek…” podzielony jest na 12 rozdziałów, prolog oraz epilog. A jak już wspominałem, skupia się na Julii (fantastyczna Renate Reinsve), która tak naprawdę sama nie wie, czego chce. I płynie w tym świecie, gdzie nie ma żadnych ograniczeń. Problem w tym, że te ograniczenia wywołuje dezorientacje, co nie pomaga w znalezieniu drogi. Wszystko to doprowadza do ciągłego zastanawiania się, gdybania, spekulowania i szukania ideału. Idealnej pracy, partnera, życia. Tylko co to właściwie oznacza? Niby dawniej było inaczej (scena, gdzie narrator wspomina czego dokonały w wieku 30 lat przodkinie Julii), ale czy teraz jest łatwiej? Niby wydaje się, że tak, ALE… no właśnie, wydaje się.

Reżyser jednak nie bawi się w osądzanie czy moralizowanie, lecz obserwuje całą sytuację. W czym pomaga struktura, przeskakując z poważnych tonów (spotkanie Julii ze znajomymi Aksela) przez bardziej romantyczne (bieg przez zatrzymane miasto – dosłownie jak na stopklatce) po surrealistyczne jazdy (kapitalna scena po zażyciu grzybków) oraz dramatyczne uderzenia pod sam koniec. Wiele jest tutaj zderzeń obecnego z dawnym, co najdobitniej pokazują sceny z Akselem (świetny Anders Danielsen Lie) – mężczyzną poukładanym, dojrzałym inteligentem, pamiętającym czasy kupowania książek, płyt itp. Jednak zostaje on skonfrontowany z poważną sytuacją, co chwyta pod sam koniec. Po drugiej stronie jest absolutny kontrast, czyli Elvard (mocny Herbert Nordrum) – równie zagubiony i niedojrzały, co Julia. W pewnych miejscach nadający na tych samych falach, ale już żyjący z kimś innym (jego żona odkrywa, że ma w swojej krwi odrobinę indiańskich korzeni i ma fiksację na punkcie ochrony środowiska).

I to właśnie te relacje oraz inne poznane osoby zaczynają naszą bohaterkę kształtować, budować. Niby są to sytuacje proste, banalne, ale jednocześnie jest w tym coś, co pozwala wymazać filmu z pamięci. Ale nie dajcie się zwieść reklamom, że to niby komedia romantyczna. „Najgorszy człowiek na świecie” jest komediodramatem tak specyficznym jak tylko może być skandynawska produkcja. Jest bardziej refleksyjna, ale potrafi być lekka. Zabawna, lecz dramatyczna i poważna. Żadne z tych sprzeczności nie wywołuje poczucia zgrzytu. Aż mam ochotę głębiej wejść w dorobek norweskiego Triera.

7,5/10

Radosław Ostrowski

22 lipca

Dla Norwegii miał to być zwykły, normalny dzień w pracy. Na wyspie Utoya trwał obóz integracyjny, gdzie znajdowały się dzieci polityków, imigranci, spędzający wspólnie czas. W tym samym czasie Anders Breivik produkował bomby, zbierał broń, kamizelkę, by zrealizować swój misterny plan: wysadzić budynek rządowy i zabić wszystkich na wyspie Utoya.

22_lipca2

Sięganie po taki bardzo trudny i delikatny temat zawsze jest ogromnym ryzykiem, zwłaszcza jeśli stoi za tym Netflix. Jednak reżyser Paul Greengrass już nie raz pokazywał, że nawet bardzo trudne tematy rozgrywał w taki sposób, by poruszyć („Lot 96”), bez popadania w publicystykę czy moralizatorstwo. Nie inaczej jest tutaj, ale reżyser wywraca swoją dotychczasową konstrukcję do góry nogami. Wszystko zaczyna się od przygotowań oraz przebiegu ataków z obydwu perspektyw (kata oraz ofiar), by potem skupić się tym, jak żyć dalej. Jak państwo tak spokojne i liberalne jak Norwegia musi zmierzyć się ze złem, jakiego nigdy nie spotkali. Jak mają żyć ci, co mieli szczęście przetrwać – jak Valje, który dostał pięć kul (jedna z nich trafiła w głowę i pozbawiła go oka), ledwo wychodząc z tego zdarzenia. Sama scena ataku mrozi krew w żyłach, bo Greengrass realizuje swój film w niemal paradokumentalnym stylu, na zimno – niczym podgląd pod mikroskopem. I to wywołuje największe przerażenie, a reżyser nie epatuje przemocą. Ale ten zamach i atak budzi przez to prawdziwy strach, budując poczucie osaczenia, bezsilności oraz ogromnego lęku, chwytając wręcz mocno za gardło.

22_lipca1

Im dalej jednak w las, Greengrass bardzo pewnie pokazuje konfrontację Breivika ze społeczeństwem norweskim. Zaczynają się pojawiać kolejne fakty oraz bardzo sprzeczne informacje na punkcie terrorysty. Czy aby na pewno działał z jakąś grupą? Czy jest planowany kolejny atak? Czy jest wspierany przez kilku przedstawicieli skrajnych prawicowców? Tutaj pojawia się więcej odcieni szarości i pokazuje te zdarzenia z każdej perspektywy (premier Stoltenberg, Valje, Breivik, jego adwokat), by znaleźć odpowiedź na jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego doszło do ataku? Czy można było temu zapobiec? Oraz skąd wziął się taki człowiek jak Breivik (znakomity Anders Danielsen Lie)? I co tak naprawdę go motywuje do działania?

22_lipca3

Paradokumentalny styl Greengrassa sprawdza się tu znakomicie. Naturalne światło, bardzo oszczędna muzyka, lekko trzęsąca się kamera oraz obsadzenie kompletnie nieznanych aktorów dodaje realizmu i pozwala skupić się na samej opowieści. Każdy z aktorów wykonuje swoją robotę fantastycznie

„22 lipca” z każdą sekundą nabiera intensywności, a kilka scen jest bardzo, bardzo mocnych. Jednocześnie reżyser wydaje się wierzyć, że można ze złem wygrać bez stosowania ekstremalnych metod. Nie nienawiścią, bo ona działa niczym nakręcająca się spirala, lecz dalszym życiem. Tylko, że droga do tego nie jest wcale taka prosta, co nie oznacza, ze jest nieosiągalna.

8,5/10 + znak jakości 

Radosław Ostrowski