Ile było filmów skupionych na walce gliniarzy z bandytami? Zbyt wiele, by wszystkie wymienić, ale jedną z bardziej rozpoznawalnych była „Gorączka” Michaela Manna. Imponująca obsada i realistyczne pokazanie działania obu stron barykady wywołało ferment. Pozornie w podobnym kierunku idzie francuski film sensacyjny „36”, ale to tylko pozory.
Paryż jest atakowany przez gang napadający na konwoje z pieniędzmi. Napady są coraz brutalniejsze, pieniądze znikają, a konwojenci są ranieni lub zabijani. W końcu minister spraw wewnętrznych ma dość całej sytuacji i żąda dorwania bandytów. Komendant posterunku 36 Quai des Orfevres (Nabrzeże Jubilerów) Robert Mancini zleca zadanie dwóm doświadczonym gliniarzom: dowódcy brygady antyterrorystów, Dennisa Kleina oraz szefa komórki do walki z przestępczością zorganizowaną, Leo Vrinksa. Ten, któremu uda się rozbić gang, zostanie nowym komendantem posterunku. I zaczyna się rywalizacja.

Reżyser Olivier Marshal to postać sama w sobie interesująca – były gliniarz (pracował 12 lat), który pod koniec pracy w firmie zapisał się na kurs aktorstwa. Zaczął swoją nową ścieżkę zawodową pod koniec lat 80., by próbować swoich sił jako pisarz i scenarzysta, a następnie reżyser. „36” to jego drugi film w karierze, gdzie intryga oparta była na doświadczeniach z policyjnej pracy oraz pościgu za prawdziwym gangiem w latach 80. Historia została uwspółcześniona, a reżyser bardzo zgrabnie balansuje między widowiskowością, realizmem i wiarygodnymi portretami psychologicznymi bohaterów. A wszystko – niczym u Michaela Manna – utrzymane w odcieniach szarości, gdzie granice między prawem a bezprawiem jest ledwo widoczna.

Gliniarze, bandyci, informatorzy – sieć układów i powiązań jest bardzo silna. Jednak dorwanie gangu to tylko część historii. Sceny akcji są świetnie zrobione i kapitalnie zmontowane (pierwszy atak na konwój czy nieudany nalot na gang w magazynie), kule świszczą naokoło, a napięcie trzyma za gardło. Tak naprawdę liczy się szorstka relacja między Vrinksem a Kleinem, znakomicie zagrani przez Daniela Auteuilem i Gerardem Depardieu. Coś niewyjaśnioną animozję między nimi oraz bezwzględną rywalizację – pierwszy działa czasem na granicy prawa, jednak nigdy jej nie przekracza, by pomagając przyjaciołom (dorwanie zbójów, co pobili właścicielkę knajpy). Ale ten drugi jest o wiele bardziej śliski, kierujący się zawiścią, żądzą władzy i działa dla własnej korzyści. Rzadkie wspólne momenty są bardzo intensywne, w czym pomagają role obydwu panów. Przebogaty drugi plan z Andre Dussolierem oraz Danielem Duvalem na czele tworzą bardzo wyraziste role, nawet mając kilka zdań czy jedną scenę.

Są jednak pewne drobne pierdoły, które nie pozwalają mi nazwać „36” arcydziełem. Po pierwsze, reżyser parę razy korzysta z powtórzeń, co mnie denerwowało. Dlaczego? Bo dotyczyło scen, gdzie niejako już dostajemy informację, której można się domyślić. Bardziej mnie zadziwił brak wyjaśnienia skąd niechęć między Kleinem a Vrinksem. I nie chodzi tylko o działanie w dwóch różnych komórkach, ale ma ona bardziej osobisty charakter. Być może jest to związane z postacią Camille (nadal piękna Valeria Golino) – byłej partnerki Kleina, a obecnie żony Vrinksa. Nie ma jednak na to niczego więcej niż drobnych poszlak.

Jednak mimo tych potknięć „36” to przykład bardzo intrygującego kina sensacyjnego z Francji, mocno w duchu nieśmiertelnego Jean-Pierre’a Melville’a. Szorstki, brudny, brutalny i walący prosto w oczy. Marchal jeszcze parę takich ciosów wykona, ale o tym innym razem.
8/10
Radosław Ostrowski







