Lady Pank i goście – LP1

lp1-w-iext52920669

Lata 80. w polskiej muzyce to był czas eksplozji rocka w każdej możliwej wersji: od przebojowych, chwytliwych numerów przez punkową wściekłość i nowofalowe wycieczki aż po cięższe, metalowe popisy. Wśród grup z tego okresu jedną z bardziej pamiętanych było Lady Pank, którego filarem są gitarzysta Jan Borysewicz i wokalista Janusz Panasewicz. Ich debiutancka płyta “Lady Pank” z 1983 roku była kopalnią wielkich przebojów jak “Kryzysowa narzeczona”, “Mniej niż zero” czy “Zamki na piasku”. Z okazji 35-lecia tej płyty, kapela postanowiła dokonać remake’u tego wydawnictwa, zapraszając gości przed mikrofon.

Zazwyczaj, gdy słyszę o tego typu przedsięwzięciach nie mogę pozbyć się wrażenia, że to skok na kasę w najprostszy i najprymitywniejszy ze sposobów. Jednak pomysł, by do głosu dopuścić innych, a Panasewicza zepchnąć na dalszy plan (udziela się raptem w czterech utworach), był sam w sobie dość intrygujący. Przedsmak dostajemy w “Mniej niż zero”, gdzie wprawne ucho wychwyci m.in. Grzegorza Markowskiego, Kasię Kowalską i Piotra Roguckiego, nie ograniczających się tylko do chórku w refrenie (na szczęście), a zamiast solówki na gitarze wchodzi… akordeon Marcina Wyrostka, wywołując lekkie zamieszanie. Jedynie perkusja mocno zdradza, że jest to współczesna realizacja, ale nadal to ma w sobie tę moc, co 35 lat temu. Ale paradoksalnie, nie jest to w żadnym wypadku wadą. Ten hołd (bo tak należy odebrać “LP1”) wypada naprawdę dobrze, nie rezygnując z ognistych dźwięków (“Fabryka małp”, mroczniejsze “Pokręciło mi się w głowie” ze skromnym udziałem Lecha Janerki czy instrumentalne “Zakłócenie porządku”).

A jak poradzili sobie sami wokaliści? Każdy próbował odcisnąć swoje własne piętno, co zdecydowanie udało się Krzysztofowi Zalewskiemu (“Fabryka małp”), Kasi Kowalskiej (“Zamki na piasku”), nawet Piotrowi Roguckiemu (“Vademecum skauta”), który jakoś mniej irytował swoją manierą. Zaskoczył mnie za to Artur Rojek (“Wciąż bardziej obcy” z lekko zmienionym instrumentalnym finałem), którego delikatny, wręcz leciutki głos początkowo może nie pasować do tego utworu, a jednak nie było zgrzytu. Lech Janerka ograniczony jest do roli tła, a Markowski trzyma fason.

Za to niespodzianką są dorzucone 3 utwory, których w podstawowej wersji nie było, ale zostały nagrane przed wydaniem pierwowzoru jako single. “Mała Lady Pank” z Borysewiczem na wokalu nadal potrafi oczarować, w “Tańcz głupia tańcz” Maciej Maleńczuk ze swoim zachrypniętym głosem może wielu zirytować, ale jest dość znośny (poza refrenem). Ale największe wrażenie robi “Minus 10 w Rio”, gdzie swoje bardziej zadziorne oblicze prezentuje… Kasia Nosowska, kasując wręcz wszystkich (bo od tego ona jest, tak samo jak solo na trąbce, dodając lekko jazzowego animuszu).

Czy “LP1” było skokiem dla kasy? Muzycznie nie poddano utworów jakimś poważniejszym modyfikacjom, chociaż Borysewicz nadal potrafi czarować swoimi solówkami. Chociaż nie wszystkich zaproszonych gości wykorzystano w 100% (Janerka), to same utwory ciągle się bronią tekstami, melodyką oraz energią, a zmiennicy na mikrofonie wyciskają wszystko, co się da, a to wyróżnia całość. Pozycja godna polecenia.

8/10

Radosław Ostrowski

Artur Rojek – Koncert w NOSPR

koncert-w-nospr-w-iext51386570

Każdy fan polskiej muzyki alternatywnej zna i kojarzy Artura Rojka. Przez wiele lat był frontmanem przebojowej grupy Myslovitz, kieruje Off Festiwalem, a potem odszedł z macierzystej formacji już jako solista. Cztery lata temu wydał swój debiut “Składam się z ciągłych powtórzeń”, a niedawno wyszedł nowy album. Tylko, że jest to płyta koncertowa, zapis nagrania z sali Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach dnia 29 listopada 2015 roku. Co z tego wyszło?

Połączenie brzmień alternatywnych z orkiestrą symfoniczną wydaje się niczym nowym, ale tutaj to naprawdę działa. Zaczyna się od spokojnego, lecz coraz bardziej niepokojącego “Pomysłu 2”. Powolne, konsekwentnie wolne uderzenia perkusji zaczynają się nasilać, a gdy dołącza perkusja I fortepiano można odnieść wrażenie, że to Nick Cave przyszedł gościnnie zaśpiewać u Rojka. Nawet ta trąbka na końcu tu idealnie pasuje, a aranżacje nie są jeden do jeden. Pojawia się chór (“Lato ‘76”), mocniej zaakcentowano gitary (skoczne “To, co będzie”, pełne elektroniki “Krótkie momenty skupienia” czy lekko westernowy “Kokon”), dorzucono niepokojące smyczki (“Czas, który pozostał”, gdzie jeszcze są przyciężkie dęciaki, “Lekkość”).

Rojek sięga nie tylko po materiał ze swojej płyty, ale mierzy się zarówno z Myslovitz (śpiewana razem z publicznością “Długość dźwięku samotności”, “Chciałbym umrzeć z miłości”), Julio Iglesiasa (“Cucurrucucu Paloma”), a nawet Lenny Valentino (“Dla taty”) i dobrze sobie radzi ze swoim głosem, a nawet drobne fałsze nie psują energii jaką czuć podczas tego występu. Nawet ta “Beksa” (bardziej ekspresyjna) nie wywoływała irytacji i pokazuje, że jest sens robienia albumów koncertowych. Cudne.

8/10

Radosław Ostrowski

Artur Rojek – Składam się z ciągłych powtórzeń

Skladam_sie_z_ciaglych_powtorzen

Każdy fan polskiej muzyki wie, kim jest Artur Rojek. Dla większości osób to wokalista i jeden z filarów zespołu Myslovitz (tak było do 2012 roku). Poza tym jest dyrektorem OFF Festivalu, gdzie grana jest muzyka alternatywna. Dlatego dla wielu jego solowa płyta może być sporym zaskoczeniem.

„Składam się z ciągłych powtórzeń” to pójście w alternatywne brzmienia, co jednak nie jest niczym zaskakującym. Jeśli chodzi o instrumentarium, to sporo ma tutaj do powiedzenia elektronika oraz gitara elektryczna („Krótkie momenty skupienia” czy „Kokon” z dziwacznymi dźwiękami oraz szumami), ale o dziwo wszystko jest bardzo melodyjne i przyjemne w odsłuchu. Jednocześnie bardzo uderza bogactwo i nieszablonowość dźwięków (klawesyn w „Czasie, który pozostał”, chórki w „Beksie”), a także bardzo delikatne i oszczędnie w formie piosenki („Kot i Pelikan” z nowofalowymi klawiszami i gitarą akustyczną oraz pięknym fortepianem). Każdy utwór to inna historia, inne brzmienie i inne emocje, ale jest to bardzo spójne, pomysłowe i wciągające.

Rojek jako wokalista i autor tekstów trzyma fason i nie zawodzi. Barwne metafory i proste słowa tworzą mocną mieszankę. A to razem ze świetną produkcją, chwytliwymi i pomysłowymi aranżacjami tworzy nieprawdopodobną całość. Rojek zaskakuje i spełnia pokładane w nim wysokie oczekiwania.

8/10

Radosław Ostrowski

Myslovitz – Nieważne jak wysoko jesteśmy…

niewazne_jak_wysoko_jestesmy

Świetne recenzje i bardzo dobry odbiór wśród publiczności – to spore osiągnięcia zespołu Myslovitz. Na ósmą już płytę trzeba było czekać aż pięć lat, w trakcie których doszło do niesnasek i po wydaniu tego albumu Rojek opuścił zespół. Ale nie będę tu dyskutował o rozpadzie, ale zadam pytanie jak brzmi ta płyta.

Ten album wyprodukował sam zespół, a całość zawiera 9 piosenek. Czuć inspirację poprzednimi dokonaniami, ale nie ma tutaj nudy. Na sam początek dostajemy mocny cios, czyli naprawdę „Skazę” (spokojny początek, szybka perkusja, klawisze i ostra gitara pod koniec, a Rojek się drze). Nie brakuje odrobiny psychodelii (łagodnej w „Art Brut” czy trochę mocniejszej w „Ukryte” pachnącej „Skalarami”), melancholii („Przypadek Hermana Rotha” z instrumentalną końcówką czy „Srebrna nitka ciszy” z akustyczną gitarą i fortepianem), a nawet punkowego brudu i energii („Ofiary zapaści Teatru Telewizji” czy „Efekt motyla”). Zespół kolejny raz bardzo zaskakuje, a całość jest spójna, bardzo interesująca i energetyczna.

Rojek znów zaskakuje, choć nadal śpiewa bardzo delikatnie. Potrafi jednak mocno podrzeć się („Skaza”), recytować („Ofiary zapaści Teatru Telewizji”, końcówka „Bloga filatelistów polskich”), czy też wyrazistym falsetem („21 gramów”). Teksty są całkiem dobre, choć czasami mocno ocierające się o grafomanię („21 gramów”), tematyka też jest dość różnorodna: miłość („Ukryte”), starość („Przypadek Hermana Rotha”), szpanerstwo („Skaza”), nienawiść („Ofiary zapaści Teatru Telewizji”). Nie brakuje ciekawych fraz czy metafor i słucha się tego bez bólu.

Ostatnia płyta nagrana z Rojkiem na pokładzie jest przykładem, że ekipa jeszcze się nie wypaliła i jest w stanie zaskoczyć. Pytanie czy najnowsza płyta będzie w stanie tego dokonać? Przekonamy się wkrótce.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Myslovitz – Happiness Is Easy

Happiness_Is_Easy

Eksperyment psychodeliczny był jednorazowym wybrykiem, bo po dwóch latach Myslovitz znów wróciło trochę do poprzedniego brzmienia i bardziej melodyjnych utworów. I tak powstało „Happiness is Easy”.

Album zawiera 13 piosenek, a za produkcję odpowiadają Maciej Cieślak (Lenny Valentino) i Rafał Paczkowski (realizator dźwięku współpracujący m.in. z Raz, Dwa, Trzy, Lady Pank czy Andrzejem Piasecznym). Zaczyna się od rock’n’rollowego „Fikcja jest modna” z prostą, ale chwytliwą gitarą i perkusją. Nie zabrakło smutnych i melancholijnych dźwięków (klawisze + mocna gitara w „Ściąć wysokie drzewa”, gdzie wspiera muzyków Andrzej Smolik czy „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” z Marią Peszek) czy wpadających w ucho melodii („Mieć czy być”, „Nocny pociąg aż do końca świata”). Perkusja nadal, gdy trzeba wali szybko („Spacer w bokserskich rękawicach”), bas rytmizuje, gitary są zazwyczaj delikatne („Kilka uścisków, kilka snów”), choć nie brakuje mocniejszych fragmentów („Złe mi się śni”). Ale czuć pewne zmęczenie materiału, jest solidnie, ale wszystko jest dość oczywiste. Nie brakuje jednak pewnych zaskoczeń jak „Gadające głowy 80-06” – delikatny utwór grany na gitarach i ciekawych klawiszach, „Ty i ja i wszystko, co mamy” (pianistyczny początek, marszowa perkusja i surowa gitara) czy bardziej akustyczny „Książę życia umiera” z wyrazistymi klawiszami.

Rojek nadal robi to, co zawsze tylko bardziej (melancholijny, stonowany, mniej krzyczący czy agresywniejszy), teksty też trzymają fason, gdzie mowa, m.in. o miłości („W deszczu maleńkich żółtych kwiatów”), ale też i o Internecie („Nocnym pociągiem aż do końca świata”), życiu („Gadające głowy 80-06”), przemocy („Ściąć wysokie drzewa”), rozczarowaniu („Znów wszystko poszło nie tak”).

Myslovitz poniżej pewnego poziomu nie schodzi, ale tutaj czuć pewną powtarzalność i monotonię. Nadal jednak eksperymentują i szukają ciągle nowego, tworząc udane i melodyjne piosenki.

7/10

Radosław Ostrowski

Myslovitz – Skalary, mieczyki, neonki

Skalary_Mieczyki_Neonki_

W trakcie realizacji „Korovy” zespół nagrał materiał, który miał się różnić od tego, z czego znamy ich dotychczas. Z 9 godzin nagrań będących totalną improwizacją, wybrano godzinę i wydano dwa lata po nagraniu i wydano jako „Skalary, mieczyki, neonki”.

Album ten jest ostatnia płytą wyprodukowaną przez Tomasza Bonarowskiego, ale tym razem zespół poszedł po bandzie, bo dominuje tutaj eksperymentalne i instrumentalne granie, zaś piosenek jest raptem cztery. Muzycy idą w stronę psychodelicznych klimatów i brzmień. Monotonne solówki gitary elektrycznej, okraszone elektroniką i perkusją mogą niektórych znudzić zwłaszcza czasem trwania (większość utworów jest powyżej 4 minut), budując atmosferę tajemnicy i niejednoznaczności. Klawisze są bardzo ponure i tajemnicze („Man on the Machine”), czasem pojawi się gitara (najostrzej brzmi w „Death of a Cocaine Dancer” i „Sean Penn Song”), nie brakuje tutaj pomysłowych dźwięków („Beastie Fish” ze skreczami czy zapętlająca się perkusja w „Nr 9”).

Zespół stworzył coś, czego do tej pory w jego dyskografii trudno znaleźć, czyli muzykę czysto eksperymentalną, co dla fanów było wielkim szokiem i konsternacją. Nie nazwałbym tego albumu złym, ale to dziwne doświadczenie i jak dla mnie trochę za długi. Mimo to uważam ten eksperyment za udany i mający kilka ciekawych nagrań, choć pierwszy odsłuch może odstraszyć.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Myslovitz – Korova Milky Bar

korova_milky_bar

Na kolejny album Myslovitz tym razem trzeba było czekać trzy lata. Sprawdzona ekipa razem ze sprawdzonym producentem Tomaszem Bonarowskim wkroczyła w XXI wiek z albumem pod wielce tajemniczym tytułem „Korova Milky Bar”.

Tytuł zaczerpnięto z „Mechanicznej pomarańczy” Anthony’ego Burgessa, zaś album składa się z 11 piosenek utrzymanych w charakterystycznym brzmieniu zespołu mocno inspirowane brytyjskim rockiem lat 90. Jednak znów panowie zaskoczyli klimatem – bardziej refleksyjnym i melancholijnym oraz trochę większą obecnością klawiszy (m.in. końcówka „Acidland”, gdzie jeszcze pojawia się dźwięk jak z adaptera). Gitary są bardziej stonowane („Bar mleczny Korova”), choć czasem grają mocno („Sprzedawcy marzeń” czy „W 10 sekund przez całe życie”)), bas jest rytmiczny („Za zamkniętymi oczami” z dźwiękami samolotu pod koniec), nie brakuje akustycznej gitary („Wieża melancholii”), ale coraz bardziej wybijają się klawisze, które wzmacniają ten smutny klimat płyty. Nawet w tych mocniejszych i żywszych kompozycjach czuć niepokój i mrok jak w „Siódmym koktajlu” (fraza „Uwierz, gdybym tylko miał broń/Byłbyś pierwszy kogo bym odwiedził z nią/A ty myślisz, że nie mogę nic/Zawsze mogę do gardła skoczyć ci„).

Także teksty też wyewoluowały. Nie brakuje ponurych obserwacji rzeczywistości pełnej smutku, fałszu („Sprzedawcy marzeń”), narkotyków („Nigdy nie znajdziesz sobie przyjaciół, jeśli nie będziesz taki jak wszyscy”), smutku, beznadziei („Wieża melancholii”), samotników („Kilka błędów popełnionych przez dobrych rodziców”) i pędu („W 10 sekund przez całe życie”), zaś Rojek znów prezentuje wysoką formę.

„Korova Milky Bar” nie przeskoczyła „Miłości w czasach popkultury”, ale to nadal bardzo udana płyta. Nie zabrakło melodyjności, trochę pop-rockowego zacięcia i dobrych tekstów. Całość trochę smutna, ale nadal urzekająca.

8/10

Radosław Ostrowski


PS. Rok później wyszła anglojęzyczna wersja tej płyty, gdzie poza utworami z tej płyty (poza „Szklanym człowiekiem” i „Nigdy nie będziesz miał przyjaciół…”) pojawiły się anglojęzyczne wersje piosenek „Chłopcy”, „Dla ciebie” i „Długość dźwięku samotności”.

Myslovitz – Miłość w czasach popkultury

Milosc_W_Czasach_Popkultury

Tym razem zespół pod wodzą Rojka zrobił sobie dwa lata przerwy. I jak się okazało, mieli stworzyć płytę najbardziej interesującą.

„Miłość w czasach popkultury” uważana za jedną z najlepszych polskich płyt lat 90-tych zawiera 12 piosenek pachnącym rockiem brytyjskim, co już słychać w otwierającym album „Chłopcy”. Gitary, bas, perkusja i klawisze tworzą bardzo interesujący klimat, z wypracowanym już przez lata stylem. Czasem pojawiają się spokojne fragmenty (środek „Nienawiści”), „Długość dźwięku samotności” (klawisze udające smyczki) czy „Noc”. Nie zabrakło też ballad jak „Peggy Sue nie wyszła na mąż” czy „Kraków”, nadal zmieniane jest tempo, Rojek ma świetny głos (zarówno gdy trzeba powrzeszczeć jak w tytułowym utworze, uspokoić jak w „My”, „Kraków” czy „Dla Ciebie”. Ale dominują tutaj szybsze kawałki, ale tak naprawdę trudno się do jakiegokolwiek numeru przyczepić.

Teksty nadal trzymają poziom, gdzie pokazana jest toksyczna miłość („Dla Ciebie”), samotność, rozstanie („Aleksander”), stagnację („Chłopcy”) czy zdradę („My”).

Tutaj wszystko się ze sobą współgrało i stworzyło naprawdę mocną całość. Tu wszystko jest dopięte, dopracowane i zaskakująco chwytliwe. Nie wypada nie znać.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Myslovitz – Z rozmyślań przy śniadaniu

z_rozmyslan_przy_sniadaniu

I znów minął rok, a zgodnie z ówczesną tradycją pojawiła się już trzecia płyta Myslovitz – „Z rozmyślań przy śniadaniu”.

Zmiany tutaj są dwie. Po pierwsze mamy tu 17 piosenek, zaś tym razem za produkcję odpowiada Tomasz Bonarowski, z którym będą tworzyć kilka następnych płyt. Współpracował także m.in. z Comą („Pierwsze wyjście z mroku”), Illusion czy Lechem Janerką („Dobranoc”).

Płytę można określić jednym słowem: rock’n’roll pełną gębą. Przynajmniej na początku („Zwykły dzień”, „Scenariusz dla moich sąsiadów”, „Przebudzenia”), bo potem jest różnorodnie. Tempo jest zróżnicowane, zmienia się nawet w trakcie utworu („Uciekinier”, gdzie w połowie perkusja wali mocno i szybko, a gitara „maluje” emocje), czasem gitara zabrzmi naprawdę surowo („Anioł”, „Margaret”), szybkiego tempa („Filmowa miłość”) czy wyciszenia i spokoju („Przemijania”).

Znowu należy pochwalić teksty, ale to jest już standard. Tak jak tytuły inspirowane filmami („Wielki błękit”, „Do utraty tchu”, „Uciekinier” czy „Myszy i ludzie”) czy bardzo wpadające w ucho frazy i poetyckie metafory. Zaś tematyka: miłość (aż do końca nawet), samotność, przemijanie czy czerpanie garściami z życia. Rojek też trzyma fason pokazując różnorodność swego głosu.

Płyta wytrzymała poprzeczkę zawieszoną przez poprzednika i nadal trzyma równy poziom. To kolejna udana produkcja tej kapeli, która powoli zaczynała się stawać coraz popularniejsza.

8/10

Radosław Ostrowski

Myslovitz – Sun Machine

sun_machine

Chłopaki z Mysłowic zdecydowali, że nie ma co zwalniać tempa i rok po swoim debiucie nagrali druga płytę z angielska wziętym tytułem „Sun Machine”.

Doszło wtedy do dwóch poważnych zmian – do grupy dołączył Przemysław Myszor, który tutaj gra na gitarze a na następnych płytach także na klawiszach, zaś producentem tego albumu został Andrzej Paweł Wojciechowski, który wówczas odpowiadał m.in. za płyty O.N.A., Renaty Przemyk i Martyny Jakubowicz.

I początek przypomina debiut, czyli jest bardzo przebojowo, gitara miejscami jest trochę brudniejsza („Blue Velvet”), sekcja rytmiczna nie zawodzi. Nie brakuje też odniesień do rocka lat 60. („Z twarzą Marilyn Monroe”, „Jim Best” z zapętlającą się perkusją na końcu czy „Funny Hill”) i słucha się tego z niekłamaną frajdą. Ale panowie nadal szukają czegoś nowego i udaje im się zaskakiwać jak w balladzie „Amfetaminowa siostra”. Na początku bardzo delikatnie gra gitara i bas z perkusją, by pod koniec podostrzyć atmosferę, z delikatną gitarą i wyraźnym basem. Jednak na mnie największe wrażenie zrobiła najdynamiczniejszy w całym zestawie „Bunt szesnastolatki”, gdzie śpiewa basista Jacek Kudelski (i to całkiem nieźle). Nie ma tutaj takiej psychodelii jak w debiucie, ale całość jest skoczna i wszystko ze sobą się komponuje. Ale żeby nie było tak różowo, to ten album ma jedno słabe ogniwo – cover „Historii jednej znajomości” utrzymana w melancholijnym tonie (klawisze i gwizdy, jakieś kroki). Nie jest źle, ale na mnie działa dość usypiająco. Drugą niemiłą niespodzianką jest „Good Day My Angel”, tym razem śpiewany przez Iana Harrisa, który śpiewa nieźle, jednak poza tym mamy powtórkę z rozrywki.

Reszta się nie zmieniła i trzyma poziom poprzedniczki. Nadal mamy wokal Rojka, który brzmi lepiej z każdym utworem. Także teksty są już lepsze, choć tematyka nie zmieniła się (miłość, ale też o nałogu i sławie), to jednak nie brakuje trafnych fraz, ciekawych metafor czy odrobiny ironii jak w „Buncie szesnastolatki”, „Z twarzą Marilyn Monroe” czy „Amfetaminowej siostrze”.

W krótkim czasie mamy skok jakościowy w porównaniu do debiutu. Chociaż te piosenki miały potencjał na hity, niegłupie teksty i coraz lepiej śpiewający Rojek. Może jeszcze nie wszystko było idealne, ale całość wypada znów bardzo powyżej przeciętnej. Ale najlepsze jeszcze przed nami.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski