Barbara Wrońska – Dom z ognia

86l93yo55bgo

Dla fanów polskiej muzyki alternatywnej Barbara Wrońska jest (od lat) filarem formacji Pustki oraz siostrzanego duetu Ballady i Romanse. Jednak tym razem wokalistka oraz autorka tekstów postanowiła skoczyć na głęboką wodę i zdecydowała się wydać solowy album. To pozornie łatwe zadanie (przynajmniej marketingowo) zadanie, bo fani na pewno pójdą nabyć.

A co dostajemy? To nie są Pustki, ani Ballady i Romanse. Można odnieść wrażenie, że Wrońska skupiła się na retro brzmieniu, chociaż otwierająca całość “Rozmowa” oparta jest na elektronicznych pasażach, przerobionych głosach, odgłos puszczonej płyty gramofonowej, jakaś męska wokaliza. W połączeniu z enigmatycznym tekstem oraz odbijającym się niczym echo wokalem budzi wręcz surrealistyczne odczucia. Oszczędniejszy jest singlowy “Nie czekaj” jakby żywcem wzięty z lat 60. z cudną elektroniką oraz perkusjonaliami, pełen drobnych detali, dających masę frajdę, by wielokrotnie powtarzać ten kawałek, kończący się instrumentalnym, pełnym melancholii outrem. Po tej rytmicznej jeździe spokój daje “Koniec lata”, gdzie dominuje wolno grający fortepian oraz perkusyjne popisy, by potem oczarować elektroniką z niemal lat 80. w “Nieustraszonych”, któremu bliżej do siostrzanego duetu z bardzo czarującym refrenem. “Abstrakcją” spokojnie mogłaby się znaleźć na ostatniej płycie Julii Marcell (refren), tylko bardziej podrasowana z mocno odjechaną końcówką. Podobnie dziwaczny, chociaż bardziej melodyjny jest utwór tytułowy, pełen mroku oraz przewijających się wokaliz w tle oraz gitary. Skoczna “Prosta droga” czaruje spokojem, skocznością, odgłosami dzieci – bardzo pozytywny i energetyczny. Jedynym niepasującym do tego składu jest anglojęzyczny “Depression” z dziwacznie “przemielonym” męskim głosem. Nawet smutny “Odnajdź mnie” potrafił mnie poruszyć tymi swoimi organowymi solówkami.

Wrońska swoim wokalem przypomina to, co robi w Pustkach, pokazując swoją różnorodność: od delikatności I spokoju po bardziej ekspresyjne momenty, bez popadania w przesadę. Ale prawdziwą perła są tutaj teksty – wieloznaczne, osobiste, opisujące trudne relacje międzyludzkie. Wejście do tego domu może dla wielu skończyć się poparzeniem, lecz takiego doświadczenia trudno zapomnieć. Dopieszczone, dopięte, intrygujące – najbardziej melodyjny album w dorobku pani Wrońskiej.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Córki dancingu

Wyobraźcie sobie Warszawę lat 80. jako miejsce pełne barw i kolorów, gdzie mieszkańcy bawią się w eleganckich lokalach. I to właśnie w tych knajpach wielką popularność zdobywa zespół Figi i Daktyle, do którego dołączyły dwie młode dziewczyny, wychowywane przez wokalistkę zespołu. Złota i Srebrna – tak mają na imię obydwie laski – skrywają jedną, ważną tajemnicę. Są syrenami – takimi z ogonami i dlatego ładnie śpiewają.

corki_dancingu1

Debiutująca na dużym ekranie Agnieszka Smoczyńska postanowiła wypełnić pustkę związaną z brakiem dobrych polskich musicali, tworząc oniryczną opowieść z bardzo mrocznym klimatem. I nie dajcie się zwieść tej kiczowatej wizualnie otoczce oraz dyskotekowej muzyce lat 80. Reżyserce udaje się barwnie odtworzyć realia (niesamowita taneczna scena zakupów w sklepie Sezam), jednak tak naprawdę jest to baśń o sławie, dojrzewaniu i miłości. Syreny nasze, niczym te ze starożytnych mitów, mają zniewalający głos, dzięki któremu mogą manipulować ludźmi, a za zranienie ich uczuć lub zniewagę, odpowiadają krwią. Film może wprawić w dziwaczną konsternację, gdzie sceny oniryczne, czyli każde w których widzimy nasze syreny w całej okazałości (z ogonami) przeplatają się z występami zespołu w całej wizualnej orgii. Sama ta wizja, jak i zestaw piosenek robi imponujące wrażenie.

corki_dancingu2

Dodatkowo mamy kilka drobnych wątków pobocznych uatrakcyjniających całość – jest romans między Srebrną a Basistą zespołu, który komplikuje siostrzaną relację, jest morderstwo i spożywanie ludzi przez syreny. I jest to dość naturalistycznie pokazane, co słabsze osoby może wystraszyć. Smoczyńska cały czas balansuje między kiczem, mrokiem i baśnią, ciągle zmieniając klimat i styl. Mimo pewnego niewykorzystania kilku postaci (pani porucznik MO czy kucharka Rakieta), to bilans wychodzi pozytywnie. Miks kiczowatego musicalu z horrorem jest smaczny, intryguje do samego końca (świetna muzyka duetu Ballady i Romanse), dodatkowo zagrane jest na wysokim poziomie.

corki_dancingu3

Nic złego nie powiem o Kindze Preis, która znów potwierdza klasę i jej głos (gdy śpiewa) potrafi oczarować. Podobnie drobne epizody Zygmunta Malanowicza (kierownik z wąsami), Romy Gąsiorowskiej (Rakieta) i Katarzyny Herman (porucznik MO), jednak film ukradły tytułowe bohaterki, zagrane przez Michalinę Olszańską oraz Martę Mazurek. Pierwsza to klasyczny, drapieżny wamp, świadomy swojej atrakcyjności, z kolei druga (Srebrna) to delikatna, miła dziewczyna dopiero odkrywająca smak życia. Czuć silną więź między syrenami (dziwaczne dźwięki w tle – ich mowa), tym bardziej porusza finał.

corki_dancingu4

Takiego filmu jeszcze na naszym podwórku nie było – z jednej strony prawie jak „Disco Polo” (podobna estetyka wizualna), z drugiej coś takiego mogło powstać w umyśle Davida Cronenberga (pod warunkiem, że byłby Polakiem). Na pewno „Córki” podzielą wszystkich widzów, ale na pewno jest to taki film, którego nie da się po prostu wymazać.

7/10

Radosław Ostrowski

Pustki – Wydawało się

wydawalo sie

Obecnie Pustki to trio grające szeroko pojętą, ale przystępną w formie muzykę alternatywną (chociaż dzisiaj nazwalibyśmy ją popem). Z okazji 15-lecia działalności grupa postanowiła wydać składankę ze swoimi największymi przebojami.

A dowcip polega na tym, że poznajemy dorobek grupy od samego końca do początków. I dostajemy dwa premierowe kawałki. Melancholijny „O krok” z ciepłymi klawiszami oraz troszkę żywsze, pełne smyczków „Liczę do dwóch” to konsekwentna realizacja charakterystycznego stylu grupy. Nie brakuje i mocniejszej perkusji przeplatanej z chórkami („Tyle z życia”), skocznych klawiszy („Się wydawało”), pójścia w estetykę new wave (niepokojący „Wampir” i przebojowa „Lugola”) oraz eksperymentowania (wplecenie sygnał telefonicznego w „Wesoły jestem”).

Jednak im dalej, tym jeszcze ciekawiej. Zarówno kameralnie (gitarowe „Nie zgubię się w tłumie”), delikatnie pod radio („Parzydełko” z ciepłą gitarą oraz „azjatyckimi” klawiszami, które zmienia klimat pod koniec czy bardziej rockowe „Tchu mi brak”), a pod koniec robi się przyjemniej. Starsze utwory jeszcze pochodzą z czasów, gdy śpiewał w grupie Jacek Piętka. Mroczniejszy „Telefon do przyjaciela”, pulsująca „Słabość chwilowa” czy idące w stronę reggae „Kalambury” (gościnnie Muniek Staszczyk).

Całość brzmi świetnie, niepozbawione ironii teksty intrygują i dają do myślenia, a wokal Basi Wrońkiej uwodzi, koi, uspokaja. „Wydawało się” to trafne podsumowanie 15 lat grupy i liczę na to, że następne 15 lat będzie równie owocne, a nawet lepsze od tych minionych.

8/10

Radosław Ostrowski

Pustki – Safari

Safari

To jeden z najbardziej znanych zespołów polskich grających muzykę indie. Ostatnio doszło do małego rozłamu (grupę opuścił basista Szymon Tarkowski) i teraz działa jako trio. Jak sobie tym razem poradzili? Odpowiedzią jest nowy album „Safari”.

Tym razem jednak zamiast smęcenia, mamy bardzo delikatne, ciepłe i melodyjne piosenki. To już słychać w otwierającym całość „Się wydawało” – lekka gitara, chwytliwe klawisze i perkusja. Więcej robi tutaj elektronika („Wyjeżdżam!”, gdzie dźwięki klawiszy współpracują z pianinem oraz „etniczną”perkusją czy początek „Tyle z życia” – wręcz minimalistyczny), poza tym mamy tutaj różnorodność: od folku („Rudy Łysek” – świetny bas i zabawa formą) przez zapach nowej fali („Pokój” z ładnie brzmiącą gitarą) po r’n’b (minimalistyczne „Nie tu”, gdzie pod koniec dochodzi do kumulacji dźwięków). Takiej zmiany się nie spodziewałem i słucha się tego z naprawdę dużą frajdą.

Jeśli chodzi o wokal, nie powiem złego słowa o Barbarze Wrońskiej, bo nie ma się tu do czego przyczepić. W każdej piosence wypada świetnie – poza „Po omacku”, gdzie popisuje się Radek Łukaszewicz – nawet jeśli pojęczy („Wyjeżdżam!”), zaś teksty to bardzo inteligentne frazy, które dają wiele do myślenia.

„Safari” okazało się naprawdę dużą niespodzianką. Jest ona bardzo ciepła, bogato aranżowana (mimo użycia tylko trzech instrumentów) i energetyczna. Naprawdę dobra robota.

7,5/10

Radosław Ostrowski