Blues Pills – Golden Treasures

R-8808955-1469259282-2615.jpeg

O szwedzkiej formacji Blues Pills opowiadałem już nie raz, bo formacja grająca rocka w stylu lat 60. i 70. spod znaku psychodelii oraz cięższego grania zdobyła sobie sporą popularność na całym świecie. Do tej pory wydali dwie płyty, ale w zeszłym roku wyszła dość nietypowa kompilacja.

Na czym polega nietypowość? Jest dość krótka i zawiera tylko trzy studyjne kompozycje (wszystkie z ostatniej płyty „Lady in Gold”), ale nie tylko. Po przesłuchaniu mocnego „Lady in Gold”, przyspieszonego i psychodelicznego „Elements and Things” oraz bardziej gitarowego (w duchu Hendrixa) „Bliss” zaczyna się właściwa część, czyli zapis koncertu w ramach Rock Hard Festiwal z 2014 roku. Innymi słowy, są to wersje live utworów z debiutu. I wtedy słychać jaką moc posiada grupa. Fantastyczny „High Class Woman” (ta gitara i sekcja rytmiczna są zgrane jak nigdy), szybki niczym galopujące konie „Ain’t No Change”, wreszcie pozwalające na odpoczynek łagodne, pachnące Led Zeppelin „Dig In”, szalejące na początku „Black Smoke” idące w stronę wolnego bluesa oraz „Devil Man”.

Ktoś powie, że to nie wiele, ale ilość tym razem poszła w jakość. Trudno nie oderwać uszu od znakomitej gry gitary Doriana Sorrieaux, bardzo dobrze zgrana sekcja rytmiczna dająca sporo czadu, ale przede wszystkim wybija się śpiewająca Ellin Larsson, mającą takiego kopa w głosie, ze mogłaby pobudzić setki ludzi (słychać na szczęście widownię reagującą oklaskami na występ). Kompilacja tylko potwierdza talent i umiejętności muzyków, ale trudno pozbyć się wrażenia, iż jest to odgrzewany kotlet.I tak czekam na nową studyjną płytę.

Blues Pills – Lady in Gold

157701_Blues_Pills___Lady_In_Gold

Kapela Blues Pills to kolejna – obok Scorpion Child i Rival Sons – kapela garściami czerpiąca z brzmienia lat 60. i 70. Jednak po debiucie doszło do jednej roszady – perkusistę Cory’ego Berry’ego zastąpił Andre Kvarnstrom, ale reszta ekipy (basista Zack Anderson, gitarzysta Dorian Sorriaux i wokalistka Elin Larsson) pozostała bez zmian, decydując się na wydanie drugiego albumu.

Jaka jest „Lady In Gold”? W zasadzie taka sama jak debiut – mieszanką blues rocka z psychodelią. Opener, czyli tytułowy kawałek daje nam to, co trzeba: mocna perkusja, odjechana, niemal metaliczna gitara, klawisze zmieszane z fortepianem. Tak jakby Hendrix, Joplin, Plant i Clapton postanowili założyć grupę. I to wrażenie jest obecne do samego końca. Drobne detale – moog w dynamicznym i onirycznym „Little Boy Preacher”, pełen klasycznego Hammonda oraz surowej gitary „Burned Out”, gdzie powolne tempo zwrotek nasila się w refrenie. I kiedy wydaje się, że takie rockowe granie pozostanie z nami do samego końca, wtedy pojawia się „I Felt a Change” – ciepła kompozycja z delikatnymi klawiszami oraz smyczkami. Bardzo liryczna piosenka płynnie przechodzi do mroczniejszego „Gone So Long” oraz szybkiego niczym bolid Formuły 1 „Bad Talkers”. Spokój pojawia się w „You Gotta Try” z łagodniejszą gitarą, ale wokal jest tak intrygujący, że trudno nazwać go delikatnym, by potem przyspieszyć w „Won’t Go Back”.

Jedynym nienapisanym przez grupę numerem jest finałowy „Elements and Things” autorstwa Tony’ego Joe White’a, jednak nie psuje to spójności. Wszyscy nadal grają tak, jakby żyli tą muzyką, chociaż żadne z nich nie ukończyło nawet 25 lat. Poziom zostaje zachowany, wokal elektryzuje, a muzyka brzmi po prostu znakomicie. Ta dama rzeczywiście warta jest złota.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Blues Pills – Blues Pills

Blues_Pills

Ta grupa to dziwna mieszanka narodowa. Jej założycielami są dwaj byli członkowie Radio Moscow – Zack Anderson i Cory Berry (Amerykanie), dołączyła do nich szwedzka wokalista Elin Larsson oraz francuski gitarzysta Dorian Sorriaux. I tak trzy lata temu powstał zespół Blues Pills. Do tej pory wydali dwie EP-ki, jedną płytę koncertową oraz vinyl. W końcu przyszła pora na debiutancki album wydany przez Nuclear Blast.

Jeśli chodzi o brzmienie, to czuć tutaj inspiracje rockiem z lat 60. spod znaku Cream czy Jimiego Hendrixa (widać to po okładce). Więc będzie trochę psychodelicznie, dziwacznie i tajemniczo. I ten klimat słychać już w otwierającym całość singlowym „High Class Woman” – prosta, lekko egzotyczna perkusja oraz surowa gitara z mocnym riffem pod koniec. Riffy są świetne, sekcja rytmiczna zgrana do perfekcji, a wszystko to jeszcze podszyte bluesowymi korzeniami (początek „Ain’t No Change”) oraz przyprawione odrobiną psychodelii („Jupiter” z mocnymi riffami i perkusja, która tworzy szalony trans). Może i zdarzają się momenty spokoju (delikatny początek „Black Smoke” zakończony mocniejszym wejściem gitary i basu, przyśpieszający tempo utworu i zmieniający kompletnie kierunek czy nastrojowe „No Hope Left for Me” z ładnie grająca gitarą), ale to tylko zasłona dymna i cisza przed burzą. Agresywne gitarowe riffy, które wydają się wypadkową Hendrixa oraz Claptona (naprawdę Sorriaux mając zaledwie 20 lat gra jak prawdziwy zawodowiec), początek jest mocno przebojowy (pod tym względem wyróżnia się dynamiczny „Devil Man”), z mocą wyróżniającą ją wśród innych kapel, a im dalej tym równie ciekawie (wystarczy wspomnieć choćby „kosmicznie” brzmiący „Astroplane”).

A to wszystko jest jeszcze fantastycznie zaśpiewane przez Szwedkę. Erin wpasowuje się do każdego utworu, pokazując się zarówno z delikatniejszej strony, jak i tej bardziej agresywnej. Hipiska z krwi i kości, która dopełnia całości.

Wytwórnia Nuclear Blast po raz kolejny (po debiucie Scorpion Child) staje się nowym dostawcą brzmień żywcem przeniesionych z lat 60. oraz 70., czyli chyba najlepszego okresu w historii rocka. Pytanie czym jeszcze błyśnie Blues Pills, bo od teraz zacznę uważnie obserwować tą kapelę. Gdyby Hendrix żył, byłby z nich dumny. I nie tylko on.

8,5/10 + znak jakości