Ripley

Tom Ripley – postać znana z cyklu powieści kryminalnych autorstwa Patricii Highsmith. Pojawił się pierwszy raz w 1955 roku w „Utalentowanym panie Ripleyu”, a po raz ostatni w „Ripley Under Water” w 1991 roku. Właśnie można go uznać za pierwszego antybohatera w historii literatury, mieszając przywiązanie do luksusowego życia z cechami socjopaty. Na ekranie pojawiał się Ripley wielokrotnie, grany m.in. przez Alaina Delona, Dennisa Hoppera czy Matta Damona. Teraz dostajemy nową opowieść o Ripleyu w formie miniserialu od Netflixa i Stevena Zailliana, opartą na „Utalentowanym panie Ripleyu”.

Wszystko zaczynamy w Nowym Jorku pod koniec lat 50. Tom Ripley (Andrew Scott) żyje jako drobny krętacz i oszust. Radzi sobie różnie, unikając jak ognia policji oraz uczciwej pracy. Jednak pewnego dnia zostaje znaleziony przez prywatnego detektywa Alvina McCarrona (Bokeem Woodbine). Ten działa w imieniu Herberta Greenleafa (Kenneth Lonergan), który uważa Toma za przyjaciela swojego syna, Dickiego (Johnny Flynn) i chce od niego jedną rzecz: przekonać swojego dorosłego dzieciaka, by wrócił do domu. O czym jednak pan Greenleaf nie wie, to że Ripley ma swój własny plan.

Reżyser i scenarzysta Steven Zaillian idzie inną drogą niż można się było spodziewać. Jego wersja historii Toma Ripleya jest o wiele bardziej zimna w formie i emocjonalnie, co dobitnie pokazują czarno-białe zdjęcia. Z jednej strony są one bardzo wyrafinowane i wysmakowane plastycznie (każdy kadr można by zawiesić jako plakat/obraz), z drugiej wpisujące „Ripleya” do estetyki czarnego kryminału. Choć włoskie miasta nie przypominają brudnych ulic Nowego Jorku, to jednak mrok ich ulic (zwłaszcza nocą) może podnieść krew. Akcja toczy się tutaj bardzo powoli, wręcz niespiesznie, co początkowo może wydawać się bardzo męczące i zniechęcające. Mocno to czuć w dwóch pierwszych odcinkach, gdzie nasz protagonista (chyba?) zaczyna poznawać świat nowobogackich i powoli się adaptuje. Jednak dopiero w 3. odcinku sytuacja zaczyna robić się coraz gęstsza, Zaillian stopniowo buduje napięcie i dochodzi do morderstwa. Jednego z dwóch, a każde z nich jest pokazywanie w naturalistyczny, gwałtowny i brutalny sposób. Ale jeszcze ważniejsze jest pokazywanie Ripleya zacierającego ślady, mylącego tropy oraz działającego na wysokich obrotach.

A to dopiero początek całej hecy Ripleya: kradzież tożsamości, życie w dostatku i luksusie, ukrywanie się przed dziewczyną Dickiego, wreszcie pojawienie się niejakiego Freddie’ego Milesa (Eliot Sumner) oraz inspektora policji Raviniego (Maurizio Lombardi). Wtedy reżyser zaczyna usypiać naszą czujność, a jednocześnie podkręca śrubę. Bo zagrożenie może pojawić się w każdej chwili, jedno źle wypowiedziane słowo, błędny ruch doprowadzi do zguby. Dlatego każda obecność policji w dworcu, przy promie potrafi podnieść ciśnienie, zaś zachowanie Ripleya czyni bardzo trudnym odczytanie jego działań. Jak bardzo niewiele brakuje do wpadki pokazuje choćby pierwsza wizyta inspektora w mieszkaniu Ripleya po drugim morderstwie. Takich momentów jest dużo więcej, przez co oglądałem z nerwowością aż do (świetnie zmontowanego) finału, który może sugerować kontynuację tej historii. Na co bym się kompletnie nie obraził.

I wszystko jest tu technicznie bardzo dopieszczone: od świetnych zdjęć (mocno inspirowanych – obecnym w serialu – Caravaggio) przez bardzo płynny montaż, klimatyczną muzykę oraz oszałamiającą scenografię. Jednak to by nie zadziałało, gdyby nie fenomenalny Andrew Scott w roli Ripleya. Pozornie sprawia wrażenie uroczego i sympatycznego gościa, bardzo opanowanego oraz skupionego, ale to wszystko fasada. Kryje się pod nią bardzo inteligentny, działający kilka kroków do przodu kombinator i oszust, którego motywacja nie zostaje nigdy wyjaśniona. Wszystkie jego emocje pokazane są głównie oczami, zaś kiedy zaczyna naśladować Dickiego i nagle przeskakuje z jednego stanu w drugi to są prawdziwe perełki. Równie świetnie się sprawdza Johnny Flynn (poszukujący swojego miejsca Dickie Greenleaf), Dakota Fanning (wycofana i zagubiona Marge Sherwood) oraz Maurizio Lombardi (wnikliwy inspektor Ravini). Właściwie każda postać, nawet trzecioplanowa, jest bardzo wyrazistą postacią, co nie zdarza się zbyt często w takich produkcjach.

I powiem szczerze, że „Ripley” to jedna z ciekawszych niespodzianek tego roku. Serial bardziej skupiony na portrecie psychologicznym (anty)bohatera niż na życiu w luksusie czy pokazaniu środowiska próżnych bogaczy. Jeśli przełamiecie się po spokojnym wstępie, wchłonie was głębiej niż ocean zwłoki.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Riddick

Nasz stary Riddick. Byłem już pewny, że nigdy więcej o nim nie usłyszę, iż został władcą Necromongerów. Jednak spokój i stabilność to coś, czego nasz bohater nie może być pewien. Po pięciu latach zostaje zdradzony i porzucony na rozpaloną planetę, która – miała być pierwotnie jego Furią – oraz zawiera równie paskudne monstra. Mężczyzna jest zdany tylko na siebie, klimat jest nieprzyjazny, ale udaje mu się znaleźć bazę należącą do najemników. Wysyła stamtąd sygnał i wkrótce pojawiają się dwa statki, kierowane przez różne ekipy.

riddick1

9 lat trzeba było czekać na nową część przygód Riddicka, choć mało kto wierzył w powrót łysego zabijaki z kocimi oczyma. Mniejszy budżet, brak wsparcia dużej wytwórni (tylko jako dystrybutor), ale ten sam scenarzysta oraz reżyser. „Riddick” to w pewnym sensie powrót do korzeni, czyli horror SF z mieszanką kina akcji. Niemal pierwsza połowa to Riddick kontra obca planeta, gdzie słów nie pada zbyt wiele. Poznajemy jak doszło do zdrady oraz powrót Riddicka do dzikości, brutalności, a także pewnej relacji ze zmutowanym psem. Wszystko toczy się powoli, nie brakuje napięcia, zaś surowa przyroda potęguje klimat niepewności. Kiedy na ekranie pojawiają się dwie drużyny najemników, klimat zaczyna się zmieniać i bliżej jest tutaj do… „Predatora”. Tylko, że tutaj Riddick robi za myśliwego, zaś najemnicy – choć stereotypowi – próbują ogarnąć całą sytuację. Co oczywiście im nie wychodzi, a ich liczba zaczyna spadać. Wracają podchody, nieufność, niejasne motywacje oraz poczucie tykającego czasu. Czy w tym całym porąbanym świecie jest jeszcze szansa na zachowanie człowieczeństwa? Te pytania padają między wierszami i są tak naprawdę tylko pretekstem dla jatki, wisielczego humoru oraz poczucia grozy.

riddick2

W zasadzie jest to spory skok jakościowy, zdjęcia oraz efekty specjalne prezentują się bardzo dobrze. Same zwierzaki oraz bestie prezentują się szczegółowy, animacja ich jest płynna. Technicznie się trudno przyczepić i nie czuć tutaj, że film powstał za niezbyt duże pieniądze. Szacunek. Problemem dla mnie jest wtórność i poczucie deja vu wobec części pierwszej. Jednak jest parę fajnych przerzutek, dostarczając frajdy. Plus mamy R-kę, czyli nie brakuje bluzgów oraz posoki. To jest to.

riddick3

Vin Diesel bardzo dobrze się odnajduje w roli Riddicka, mając tutaj o wiele więcej do pokazania. Wraca do swojego niejednoznacznego charakteru. Jest szorstki, cyniczny, niepozbawiony sprytu, działając kilka kroków do przodu. Nie jest pozbawiony ludzkich cech (początek filmu), ale bardzo mocno je w sobie tłumi. Bo instynkt przetrwania jest najważniejszy. Drugi plan jest tutaj ciekawy, gdzie każdy bohater – nawet stereotypowy – ma swoje pięć minut: od opanowanej ekipy Johnsa Sr (tu wybija się szef i jego prawa ręka Dahl) po bardziej narwanego Santanę.

„Riddick” przywraca reputację łysemu zabójcy z super wzrokiem. Po raz kolejny okazuje się, że Riddickowi bardziej pasuje walka o przetrwanie niż bycie zbawcą świata czy władcą czegokolwiek. Czuć pewną wtórność, ale reżyserowi udaje się utrzymać napięcie oraz zainteresować do końca. Niby jest otwarta furtka na kontynuację, lecz raczej nie spodziewałbym się jej zbyt szybko.

7/10

Radosław Ostrowski

W blasku księżyca

Jest rok 1988, Filadelfia. Tutaj pracuje Thomas Lockhart – zwykły krawężnik, który bardzo chciałby pracować jako detektyw. Potrzebuje jedynie sprawy, która pozwoliłaby mu rozpędzić jego karierę. W końcu trafia się coś takiego, choć sprawa jest bardzo tajemnicza. W trzech różnych miejscach zostają znalezione ciała ludzi z trzema kółkami na szyi. Z wszystkich ofiar wylewa się krew z oczu, uszu oraz nosa, która okazuje się… ludzkim mózgiem. Udaje się odnaleźć podejrzaną, jednak mimo intensywnego pościgu, dziewczyna wpada pod pociąg. Dziewięć lat później, kiedy Lockhart awansuje, seria zabójstw powraca, co jeszcze dziwniejsze dokonuje ich… ta sama dziewczyna.

w cieniu ksiezyca1

Najnowsze dzieło Netflixa idzie w stronę stylowego thrillera z elementami nadprzyrodzonymi. Reżyser Jim Mickle znany jest z tego, że potrafi zaskoczyć i parę razy zwieść w pole. Początek bardzo przypomina stylem kryminały z lat 80., gdzie mamy panoramę miasta, noc oraz dość krwawe sceny. Same pościgi i gonitwy wygląda bardzo dynamiczne, w tle gra syntezatorowa muzyka. Zabawa jednak dopiero się zaczyna, zaś kolejne poszlaki wydają się prowadzić w bardzo absurdalne tropy. Tutaj logika może wydawać się niedorzeczna, zaś kolejne przeskoki w lata (co 9 lat) pokazują bardzo destrukcyjną rolę obsesji wyjaśnienia za wszelką cenę sprawy. Wyjaśnienie całe historii tylko pozornie wydaje się niedorzeczne, mimo wykorzystania wątków z kina SF (oklepane podróże w czasie). Muszę jednak przyznać, że reżyserowi udało się mnie zaskoczyć, a po seansie nie miałem poczucia niedorzeczności czy bezsensu wydarzeń ekranowych. A przeskoki w dekadę są pokazane bardzo delikatnie, bo całość niemal ogranicza się do kilku lokalizacji. Niemniej to śledztwo angażuje, mimo paru drobnych bzdur oraz przestylizowania.

w cieniu ksiezyca2

Aktorsko tak naprawdę najwięcej do pokazania miał Boyd Holbrook i ze swojego zadania wywiązuje się z nawiązką. Lockhart w jego interpretacji to ambitny gliniarz, którzy nie odpuszcza okazji do osiągniecia sukcesu. I wierzy, że rozwiązanie tej sprawy będzie dla niego szansą na powrót do normalności, zaś charakteryzacja (bo jego bohater starzeje się) nie wywołuje poczucia sztuczności. Ma dobrą chemię z Bokeemem Woodbinem (Maddox), grającym jego partnera z pracy. Wrażenie zmarnowanego talentu sprawia Michael C. Hall (kapitan Holt), będący na bardzo dalekim planie, za to zaskakuje naznaczona tajemnicą Cleopatra Coleman w roli głównej antagonistki.

w cieniu ksiezyca3

„W blasku księżyca” pokazuje, że Mickle nadal ma talent do tworzenia zaskakujących filmów gatunkowych, choć tutaj była pewna dawka przewidywalności. Jest stylowy, wciąga i dostarcza rozrywki, a to czasem wystarczy.

7/10

Radosław Ostrowski

Operacja Overlord

Pozornie fabuła filmu Juliusa Avery’ego brzmi jakby wyciągnięta z szalonej wizji maniaka kina VHS. Jest 6 czerwca 1944, czyli zbliża się lądowanie w Normandii. Wszystko widzimy z perspektywy oddziału spadochroniarzy, którzy zostają wysłani za linię frontu. Oddział kaprala Forda ma za zadanie wysadzić wieżę kościoła, gdzie znajduje się nadajnik radiowy. Żołnierze trafiają do domu Francuzki Chloe, zaś na miejscu jeden z żołnierzy znajduje pod wieżą laboratorium. A tam przeprowadzane są eksperymenty w celu stworzenia superżołnierzy.

operacja overlord1

Brzmi jak B-klasowy śmieć albo adaptacja którejś części gry „Wolfenstein”? Reżyser wsparty przez J.J. Abramsa robi wariacką sklejkę mieszającą horror z zombiakami oraz wojenny film akcji. Można dość szybko się domyślić tajemnicy związanej z kościołem, ale i tak reżyser bardzo dobrze buduje napięcie. Sam początek z ostrzałem samolotu oraz zeskakiwania łapie za gardło (m.in. za pomocą mastershota, przyklejonego do głowy bohatera), czekając na nowe zagrożenie. Nieważne, czy są to żołnierze, miny czy nieumarli superżołnierze. Efektem jest mieszanka krwawego rozpierdolu, one-linerów, nazistowkie eksperymenty (pokazujące kolejne oblicza okrucieństwa nazistów – mimo przerysowania), zmutowane zombiaki (pierwsze wejście czy wykorzystanie serum na zabitym fotografowi), miotacze ognia oraz strzelaniny. Z drugiej strony, poza rzeźnickim tłem oraz przegięciem wobec realiów, są próby bardziej psychologicznego portretu głównego bohatera – niedoświadczonego Boyce’a.

operacja overlord3

W teorii te dwa elementy powinny doprowadzić do ostrych spięć, szwów, bo te elementy są jak ogień i woda. Ale o dziwo, te dwa elementy są zaskakująco dobrze zbalansowane. Avery trzyma to w garści, zaś każda scena nie wydaje się zbędna czy niepotrzebna. I nie ważne, czy jest to wspomnienie Chloe o ciotce czy Boyce’a z myszami, nie mówiąc o przemianie głównego antagonisty w mutanta. Jest też odrobina humoru, świetne zdjęcia oraz scena akcji podnoszące adrenaliny (finałowa konfrontacja czy schwytanie Wafnera).

operacja overlord2

Aktorsko też wypada naprawdę dobrze, mimo kompletnie nieznanych twarzy. Wybija się z tego grona Mathilde Olivier jako zdeterminowana Chloe oraz Pilou Asbaek w roli charyzmatycznego antagonisty, Wafnera. Jeszcze jest też twardy jak czołg kapral Ford (Wayne Russell) oraz złośliwy Tibbet (John Magaro), dodający odrobinę smaku.

Powiem szczerze, że takiego filmu, próbującego iść w stylu Tarantino, gdzie faktografia oraz jakikolwiek realizm idą do kosza. Brutalna, krwawa i ostra sieczka dla fanów wojennych horrorów oraz poszukiwaczy bezpardonowej rozróby.

7/10

Radosław Ostrowski

Fargo – seria 2

Druga seria „Fargo” to oddzielna historia w porównaniu do poprzednika, ale jest kilka elementów spajających ją z poprzednią częścią. Tym razem głównym bohaterem jest Lou Solverson – ojciec policjantki Molly, a cała akcja rozgrywa się w pamiętnym roku 1979. Nasz Lou jest iglarzem oraz komendantem posterunku policji w Louverne, małym miasteczku w Minnesocie leżącym obok Fargo, gdzie zawsze dzieje się wiele. Wszystko zaczęło się od dziwacznego morderstwa gdzieś w przydrożnej jadłodajni.

fargo_21

Tam miał się spotkać Rye Gerhardt – najmłodszy syn mafijnej rodziny Gerhardtów, zajmujących się dystrybucją oraz handlem narkotykami. Mężczyzna (w porównaniu do narwanego Todda oraz rozsądnego Niedźwiedzia) jest niespełna rozumu i planuje zrobienie spółki ze swoim kumplem, właścicielem sklepu z maszynami do pisania. Problem w tym, że wspólnik ma wyrok i tylko sędzina może odhaczyć zawieszenie i odpalić maszynkę z kasą. Spotkanie jednak zmienia się w krwawą jatkę. Czy mogło się inaczej skończyć, gdy na wariata ze spluwą używasz środka na owady. Po drodze jeszcze Rye skasował kucharza i dobił kelnerkę, próbującą uciec. I nic by się nie stało, gdyby nie fakt, iż Rye zobaczył… latający spodek, a na koniec zostaje potrącony przez Bogu ducha winną kosmetyczkę – Peggy Blomkvist, żonę rzeźnika Eda. To jednak tak naprawdę mały pikuś, bo Gerhardtowie mają zostać przejęci przez mafię z Kansas City. Całą operacją ma dowodzić Mike Milligan, a zaginięcie Rye’a odtwiera puszkę Pandory pełną granatów, karabinów oraz trupów.

fargo_23

Noah Hawley znowu to zrobił: nakręcił wciągający serial kryminalny, gdzie czuć ducha braci Coen. Dodatkowo osadzenie wszystkiego w realiach lat 70. stworzyło bardzo ciekawy klimat. Nadal jest zima, sporo śniegu (nie wszędzie jednak), a każdy bohater tej układanki chce wyjść z zastanej sytuacji za pomocą sprytu, siły lub zdrowego rozsądku. Nie zawsze jednak będzie to możliwe, bo raz rozpoczętej spirali przemocy, odkręcić się nie da. Tutaj najważniejsza jest rozgrywka między Milliganem a Gerhardami, sprowadzająca się do strzelanin, zasadzek oraz brutalnej walki o przetrwanie. Peggy z Edem, niejako wbrew sobie zostają wplątani w tą mordownię i też próbują ocalić skórę z tej absurdalnej sytuacji. I też nie mogą się już z tego wycofać, a punktem krytycznym staje się pozbycie się ciała najmłodszego z rodu Gerhardów.

fargo_22

Sam Hawley miesza tutaj wątki, retrospekcje (pierwsze zabójstwo widziane przez nestora rodu Gerhardów, Otto czy młodość Indianina Hanzee’ego), scenki będące jedynie dodatkiem do humoru (kręcenie filmu o masakrze w Sioux Falls), a nawet futurospekcje (sen Betty, gdzie widzimy jej rodzinę z 2006 roku). Bawi się tutaj formą (dzielenie ekranu niczym w komiksie), wodzi za nos i myli tropy, prowadząc do nieuchronnej konfrontacji, a kilka scen (próba oblężenia posterunku czy rewelacyjna strzelanina między gliniarzami chroniącymi Blomkvistów z Gerhardtami) trzyma skutecznie za gardło i nie puszcza. Nawet sam Ronald Reagan się pojawia, by powalczyć o nominację prezydencką.

fargo_24

Jednocześnie odtwarza mentalność epoki, gdzie kobieta była tylko (lub aż) wsparciem dla męża, który miał robić karierę, prowadzić interesy i decydował o wszystkim. Czuć też mocno echa afery Watergate, mocno niszczącą zaufanie społeczeństwa do rządu, stając się silnym źródłem wielu teorii spiskowych oraz fascynację UFO. Dla wielu pojawienie się w kluczowych miejscach statku kosmicznego może wywołać silne poczucie dezorientacji, bo nie zostaje to mocno wyjaśnione. Wszystko jednak ogląda się to znakomicie, a wyważenie scen akcji z drobnymi obyczajowymi obserwacji oraz czarnym humorem działa piorunująco.

fargo_25

Ponieważ jest to nowe rozdanie, nie zobaczymy tutaj twarzy znanych z poprzedniej części. Nie znaczy to, że nie ma tutaj komu kibicować i brakuje wyrazistych postaci. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się Blomkvistowie – zwykli, szarzy ludzie z prostymi marzeniami. Ale przypadek (los, UFO) ma inny scenariusz. On (świetny Jesse Plemons) to taki sympatyczny poczciwina, sterowany przez miotającą się i szukającą spełnienia się żonę (rewelacyjna Kirsten Dunst). Oboje sprawiają wrażenie nierozgarniętych do końca, ale to ludzie znajdujący się w sytuacji mocno przerastającej ich możliwości. Rozsądek jako jedyny zachowuje tutaj Lou. Grającego jego starszą wersję Keith Carradine’a zastąpił znakomity Patrick Wilson, który koncertowo portretuje człowieka dbającego zarówno o swoją rodzinę (żona choruje na raka), przeżył wojenne piekło i kieruje się swoją intuicją. Co najważniejsze, zawsze trafia w sedno, chociaż bywa bezsilny wobec zdarzeń (próba wykorzystania Blomkvistów jako przynęty wobec mafii z Kansas), mając za wsparcie teścia gliniarza (rzadko widziany Ted Danson).

fargo_26

Po drugiej stronie, czyli bandziorów wyróżnia się zdecydowanie Mike Milligan (kompletnie nieznany Bokeem Woodbine) i nie tylko dlatego, że jest czarny oraz fikuśnie się ubiera niczym bohater z „American Gangster”. Ten gangster-filozof potrafi zaskoczyć inteligentną refleksją na temat przewrotności losu, a jednocześnie ma tyle szczęścia, jak nikt inny. Szkoda tylko, że doczekał się tak nieoczywistego finału. Równie wyrazista jest Jean Smart jako kierująca interesem Gerhardtów Floyd – opanowana, wyciszona i wręcz niezłomna, ale nie bojąca się ostrych środków oraz impulsywny i brutalny Dodd (Jeffrey Donovan w formie), z którym lepiej nie zadzierać.

Drugie „Fargo” to po prostu inna historia w porównaniu z poprzednią serią. Lepsza czy gorsza – trudno ocenić. Na pewno nie czułem mocnego zawodu (może poza zakończeniem, które było takie spokojne i bardziej życiowe), a i tak oglądałem z zapartym tchem. Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę się doczekać trzeciej serii.

8/10

Radosław Ostrowski