Zmierzch tytanów

Był kiedyś taki czas, że filmowe adaptacje greckich i rzymskich mitów były bardzo popularne. Ale ostatnie próby jak „Hercules” z The Rockiem miały problem ze znalezieniem widowni. Zaś kilka produkcji z lat 50. i 60. nie były przez czas potraktowane łaskawie. Jedną z produkcji, która ja jeszcze pamiętam był „Zmierzch tytanów” z 1981 roku.

zmierzch tytanow1

Sama opowieść skupia się na Perseuszu, czyli młodzieńcu zwanym w tamtym czasie herosem. Ojcem był sam Zeus (Laurence Olivier), czyli najsłynniejszy wśród bogów zapładniacz śmiertelniczek, zaś matką żona króla Danae. Jej mąż ze szczęścia z narodzin nieswojego dziecka postanowił oboje wsadzić do trumny na morze. Bo tak robią rogacze. Ale władca się przeliczył, nie znając potęgi Zeusa, który wysyła na miasto Krakena w jednym celu: zmiecenia miasta w pył, ze wszystkimi mieszkańcami. Ojciec bogów tak kocha Perseusza, że chce zrobić dla niego jak najlepiej. I strasznie to przeszkadzania bogini Tetydzie (Maggie Smith), której syn został przez władcę Olimpu oszpecony. Chłopak miał się hajtnąć z księżniczką Andromedą, jednak po darmowej operacji plastycznej plan szlag trafił.

zmierzch tytanow2

Może i początek nie brzmi zbyt zachęcająco, ale wszystko zaczyna się rozkręcać. Historia jest prościutka jak greckie mity, gdzie podział na dobrych i złych był klarowny, jasny i oczywisty. Perseusz (Harry Hamlin) będzie musiał znaleźć swoje przeznaczenie: poznać piękną kobietę (imię Andromeda mogło być w tamtych czasach także pociągające), zdobyć jej rękę i – by powstrzymać gniew pewnej bogini – uratować miasto z rąk bestii.

zmierzch tytanow3

Jeśli brzmi to jak zadanie z prostej gry komputerowej, to… tak właśnie jest. By osiągnąć cel musi ruszyć z punktu A do punktu B, towarzyszyć mu będzie poznany przypadkowo mędrzec (Burgess Meredith), otrzyma pewne fajne artefakty od bogów jak hełm-niewidka, mocarny miecz, tarczę oraz… mechaniczną sowę. A wszystko jeszcze w czasach, kiedy komputerowe efekty specjalne były zaledwie o powijakach, dając duże pole dla praktycznych i optycznych trickach. A te całkiem nieźle się prezentują, co jest zasługą legendarnego Raya Harryhousena (mistrz animacji poklatkowej), który był także producentem filmu. Nie szukajcie tu psychologicznej głębi postaci, zapadających w pamięć dialogów czy wybitnych ról godnych Oscara. Chociaż aktorzy są zacni i nawet w swoich rolach się sprawdzają. Za to mamy robiącą wrażenie scenografię, świetną muzykę Leonarda Rosenmanna (symfoniczne brzmienie dobrze się trzyma!!!), odrobinę napięcia (konfrontacja z Meduzą!!!) oraz klimat staroszkolnego kina przygodowego.

zmierzch tytanow4

Choć muszę przyznać, że efekty specjalne (szczególnie na początku) mogą kłuć oczy, zaś wolniejsze tempo (w porównaniu z dzisiejszym kinem akcji/fantasy) będzie testem cierpliwości dla współczesnego widza. Niemniej „Zmierzch tytanów” ma w sobie wiele uroku oraz magię kina opartego na praktycznych efektach i mniej sterylnej produkcji. Wehikuł czasu dla wszystkich kinomanów bez względu na wiek.

7/10

Radosław Ostrowski

Magia

Corky jest młodym i obiecującym magikiem, który po odejściu swojego mentora próbuje na własną rękę rozpocząć karierę iluzjonisty. Jednak jego pierwszy występ kończy się kompromitacją. Rok później razem z lalka Fats ze sprośnym poczuciem humoru zaczyna odnosić sukcesy. Za tymi sukcesami jednak kryje się bardzo mroczna tajemnica, która ujawnia się w momencie, gdy Corky decyduje się przyjechać do swojej dawnej miłości – Peggy Ann.

magia_1977_1

Richard Attenborough znany był z tego, ze opowiadał filmy o wielkich postaciach z dużymi budżetami i gwiazdorską obsadą. Jednak „Magia” – adaptacja powieści Williama Goldmana (także autor scenariusza) jest jednym z nielicznych lżejszych filmów w tym bogatym dorobku. Zaczyna się jak kino obyczajowe, gdzie pojawia się magia – element ciekawy i tajemniczy. Całość skupia się na naszym bohaterze, który sprawia wrażenie nieśmiałego, ale zręcznego iluzjonisty, który wie jak oczarować widownię. Ale powoli skrywana tajemnica naszego bohatera rzuca inne światło na tą postać. W momencie pojawienia się u dawnej dziewczyny, film staje się mieszanką melodramatu z thrillerem. Zaczynają pojawiać się trupy, reżyser próbuje budować napięcie (wyczekiwanie i test cierpliwości – czy wytrzyma pięć minut bez lalki), powoli dochodzi do kolejnych zbrodni. Film ogląda się nieźle, jednak czegoś tutaj brakuje – nie przykuwa uwagi na dłużej, pojawiają się dłużyzny i zbyt szybko odkrywamy, co jest nie tak z naszym bohaterem.

magia_1977_2

Jednak nie zmienia to faktu, że jest to popisowa kreacja Anthony’ego Hopkinsa, który potwierdza swój nieprzeciętny talent. Jako Corky jest mieszanką uroku, nieśmiałości i determinacji, jednak okazuje się być nowym wcieleniem dr Jekylla i pana Hyde’a. Zdarza mu się łatwo wpaść w gniew (pierwsza próba sztuczki polegającej na odczytaniu myśli), wścieka się z byle powodu i jest słabeuszem zależnym od silniejszej osobowości. Jest nią lalka Fats (mówiąca głosem Hopkinsa), która steruje i manipuluje naszym bohaterem (taki pierwowzór laleczki Chucky), popychając go do kolejnych zbrodni. Reszta aktorów (cholernie dobry Burgess Meredith jako agent magika Ed Green i piękna Ann-Margret grającą dawną dziewczynę) jest tak naprawdę elementem dekoracyjnym dla potężnego Hopkinsa.

magia_1977_3

I choćby dla tej kreacji – uważanej za preludium do postaci Hannibala Lectera – warto „Magię” zobaczyć. Reszta nie jest aż tak wyborna (co jest wielką szkodą) potwierdzającą, że Attenborough wolał bardziej epickie freski.

6/10

Radosław Ostrowski