Carla Bruni – French Touch

268x0w

Choćby nie wiem, ile płyt nagrała Carla Bruni zawsze zostanie zapamiętana jako Pierwsza Dama Francji (żona Nicolasa Sarkozy’ego), jednak nie zamierza zrezygnować z nagrywania płyt. Tym razem otrzymała wsparcie legendarnego producenta Davida Fostera, który zaproponował jej dzieło pełne coverów. Co jest w stanie dać “francuski dotyk”?

Na pewno oznacza nieoczywiste aranżacje, chociaż utwory pozornie wydają się ograne. Ale kiedy pojawia się “Enjoy the Silence” na fortepian, gitarę akustyczną I smyczki. Przyznaję, że zabrzmiało to więcej niż ładnie, a eteryczny wokal Bruni dodał elegancji. Wręcz staroświecki “Jimmy Jazz” czaruje zgrabnym sznytem jakby żywcem wziętego band z Nowego Orleanu (dęciaki, fortepian i gitara), a niemal akustyczne “Love Letters” nabierają bardzo delikatnej barwy. Tak samo zaskakuję “orientalne” brzmienie perkusji oraz smyczków w “Miss You”, porusza akustyczne “The Winner Takes It All” (gitara + wiolonczela), ale kompletnie nic nie przygotowało mnie na “Highway To Hell” (czysto jazzowe cudeńko) czy duet z Willie Nelsonem (okraszony country “Crazy”). Także okraszone “francuskim” brzmieniem walczyka “Perfect Day” Lou Reeda nabrało skoczności. Żeby jednak nie było tak słodko, zdarza się słabszy fragment w postaci zbyt podobnego do oryginału “Moon River”, ale cała reszta jest bardzo ciekawa.

Swoje robi także bardzo delikatny, jakby rysujący cienką kreską głos Bruni, potrafiący uwieść niejednego słuchacza. Dotyk francuski w tym wypadku oznacza delikatny, bardzo nastrojowy album pełen nieoczywistych aranżacji, skojarzeń, podejść. Bruni znowu mnie uwiodła, pokazując jak należy przerabiać cudze utwory.

7/10

Radosław Ostrowski

VA – (500) Days of Summer

500_Days_of_Summer

Kiedy wydawało się, że komedia romantyczna mocno skostniała, bo to gatunek wbrew pozorom trudny do zrealizowania, w roku 2009 stała się rzecz niezwykła. Pokazana została amerykańska niezależna komedia romantyczna, która wywróciła konwencja do góry nogami, oblana słodko-gorzką polewą i wnikliwą obserwacją. Film zebrał entuzjastyczne recenzje, kilka nagród (m.in. nominacje do Złotego Globu) i spodobał się wielu osobom na całym świecie (autor tego tekstu też jest fanem tego filmu). Producenci doszli do wniosku, że świetnym pomysłem będzie wydanie soundtracku z tego filmu.

Album ten jest pozornie typową składanką jakich wiele, która zawiera piosenki wykorzystane w filmie i ułożone w kolejności chronologicznej. Ale piosenki nie są zbyt często grane w radiu i nie są to wielkie przeboje, co jest sporą zaletą, bo szansa na spotkanie tych piosenek poza filmem jest mało prawdopodobne. Gotowi na jazdę? Bo w przypadku tej kompilacji, znajomość filmu nie jest aż tak niezbędna, ale dzięki temu odbiera się ten album, który i tak jest znakomity jeszcze bardziej. Po kolei jednak, bo się zagalopowałem.

Album ten zaczyna jedyna instrumentalna kompozycja z partytury napisanej przez Mychaela Dynnę i Roba Simensona – „A Story of Boy Meet Girls”. Jest to ładny utwór z elektronicznym gwizdem, harfą i delikatnymi smyczkami, którym towarzyszy głos narratora z prologu (nie wszystkim może się spodobać, choć sama „nawijka” bardzo interesująca). Potem pojawia się wykorzystana w napisach końcowych Regina Spector z „Us” (bardzo szybki fortepian, smyczki i interesujący wokal, który jeszcze pojawi się w piosence „Hero”). Istotna dla filmu jest miłość obojga bohaterów do zespołu The Smiths, który pojawia się tu aż trzy razy („There Is a Light That Never Goes Out” i dwa razy „Please, Please, Please, Let Me Get What I Want” – raz zespół, drugi raz w niezłym coverze She & Him, czyli Zooey Deschanel i M. Warda) i są to bardzo smutne piosenki. A dalej jest tu stylistyczny rozgardiasz, który brzmi przynajmniej bardzo dobrze. Od rockowego zacięcia („Bad Kids” Black Lips, „There Goes the Fear” Doves czy „She’s Got You High” Mumm-Ra) przez spokojniejsze (akustyczne „Quequ’un M’a Dit” Carli Bruni czy szybkie „Sweat Desposition” The Temper Trap) aż po lekkie zacięcie elektroniczne („You Make My Dreams” Hail & Oates czy „Here Comes Your Man” Maeghan Smith).

Owszem, można się przyczepić, że utwory są dobrane na zasadzie szybki/wolny i przetasowania, ale to jedyna poważna wada. Drugą są dwa lekko odstające poziomem od reszty utwory. Są to wspomniany już przeze mnie cover The Smiths w wykonaniu She & Him oraz najkrótszy w zestawie „Bookends” duetu Simon & Garfunkel, będący fragmentem ścieżki dźwiękowej do „Absolwenta”. Całość brzmi po prostu rewelacyjnie z filmem/bez filmu i współtworzy klimat filmu. Jeśli oglądaliście film i poczuliście się wniebowzięci (inny wariant trudno mi sobie wyobrazić), płytę nabyć musicie. Bardzo często wracam do tego albumu. Czyżbym się zakochał w tej składance?

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Carla Bruni – Little French Songs

little_french_songs

Zanim została pierwszą damą Francji, była modelką i piosenkarką. Ale ponieważ mąż Sarkozy nie jest już prezydentem, to trzeba się z czegoś utrzymać. To jest chyba najważniejszy powód, dla którego Carla Bruni nagrała swoją czwartą płytę.

Jak sama nazwa wskazuje są to piosenki francuskie, czyli śpiewane po francusku, a produkcją zajęła się Bénédicte Schmitt. Pytanie tylko czy warto spędzić czas przy tym albumie? Jest to przede wszystkim płyta popowa i bardzo spokojna, bez żadnych ostrych gitar czy popisówek. Chociaż jest tu bardzo zróżnicowany zestaw piosenek. Ale w większości piosenek pojawia się gitara akustyczna, czasem sama (otwierający album „J’arrive a toi” czy na początku „Dolce Francia”), a czasami w sporym towarzystwie. A pojawiają się tu i skrzypce („Darling”), flety („La valse posthume”), perkusja („Mon Raymond”), klaskanie („Pas une dame”), kontrabas (częściowo śpiewany po angielsku „Little French Song”), trąbka („Lune”) czy bardzo zaskakujące tykanie („Le pingoiun”), ale te urozmaicenia pojawiają się bardzo rzadko i w połowie zaczyna się robić dość monotonnie, zaś gitara zaczyna działać usypiająco. Trochę szkoda, bo ten album miał potencjał na miły, chilloutowy album.

Zaś sami Bruni bardzie recytuje niż śpiewa, ale nie jest to żadna wada. Miało to pomóc w zrobieniu płyty bardziej przystępną, co częściowo się udaje. A język francuski brzmi naprawdę przyjemnie (choć nic nie zrozumiałem z tekstów).

Efekt chyba był inny niż się spodziewano, ale ta płyta jest zaledwie niezła. Chociaż sam do końca nie wiedziałem, czego się należy spodziewać. Ale mimo to czuję pewien zawód i nie sądzę, żebym wracał do tych piosenek zbyt często.

6/10

Radosław Ostrowski