Imperium Słońca

Rok 1941. W Szanghaju na razie panuje spokój, ale wojna coraz bardziej zaczyna być obecna. Właśnie tutaj mieszka Jim Graham – syn brytyjskiego dyplomaty. Kiedy Japończycy atakują Pearl Harbor, zaczynają zajmować miasto, w skutek zbiegu okoliczności, chłopak zostaje rozdzielony od rodziców i sam musi przetrwać. Dopóki nie kończy się jedzenie, wszystko jest dobrze. I wtedy trafia na obrotnego Amerykanina Basiego. Kiedy razem z nim próbują obrobić dom, trafiają do obozu jenieckiego.

imperium_slonca1

Kiedy Spielberg, postanowił porzucić robienie rozrywki na wysokim poziomie i wejście w poważne sprawy, to początki tego kierunku nie wytrzymują jakoś próby czasu. Tym razem w oparciu o autobiografię Jamesa Ballarda, postanowił opowiedzieć o wczesnym dojrzewaniu dziecka w czasie wojny. Tylko znów jest jeden poważny problem – nie zrobiło to na mnie wrażenia. O ile jeszcze początek i pierwsze wyjście na miasto Jima po opanowaniu oraz hecy w samotnym domu jeszcze przykuwały moja uwagę, o tyle sceny obozowe (druga połowa filmu aż do niemal samego końca) sprawiały wrażenie sztucznych. Niby było poważnie, niby racje żywnościowe się zmniejszały, ale nie do końca potraktowane jest poważnie. Bo czuć pewną atmosferę zabawy (Jim biegający za różnymi rzeczami, którymi wymienia się z innymi), a nawet jeśli były gwałtowne sceny, to pokazywano je dyskretnie i subtelnie. Dlatego losy Jima przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie i za przeproszeniem, gówno mnie obchodziło, co się dalej wydarzy. Technicznie to jest nadal kino z wysokiej półki, tylko środek jest strasznie pusty.

imperium_slonca2

Jedynie z całej obsady przykuło moja uwagę dwóch jegomości. Pierwszy miał 13 lat i nazywał się Christian Bale, ale już wtedy chciał być aktorem. Jako Anglik Jim poradził sobie świetnie, gdzie jako dziecko trzymane w kloszu i nie zdający sobie sprawy z tego, co się działo dookoła, musiał przetrwać. Jednocześnie jest zafascynowany samolotami, zwłaszcza japońskimi. A jego nauczycielem stanie się Basie, grany przez niezawodnego Johna Malkovicha, który tutaj jest obrotny, cwany i wzbudzający zaufanie. Jednak potrafi być podstępny i nie zawsze uczciwy (złamane słowo o ucieczce).

Początki zrobienia poważnych filmów przez Spielberga, dzisiaj należy uznać za nie do końca udane. Zbyt sentymentalne, mało angażujące i za łagodne. „Imperium” jest troszkę lepsze od „Koloru purpury”, ale do wielkich dzieł brakuje mu sporo.

6/10

Radosław Ostrowski

Zrodzony w ogniu

Russell Baze pracuje w fabryce jako spawacz, żyjąc dość uczciwie, ale jego brat Rodney (weteran wojny w Iraku) nie potrafi się odnaleźć w miejscu, przez co wpada w długi w gangstera Johna Petty’ego. Podczas jednego wieczora, Russell zderza się z samochodem, zabijając kobietę prowadzącą i jej syna. Po wyjściu z więzienia jego brat ginie bez śladu, co zmusza go do dokonania wyboru.

zrodzony1

Pozornie film może wydawać się kryminałem/thrillerem, jednak najnowsza propozycja od Scotta Coopera (niezłe „Szalone serce”) jest bardziej mocnym dramatem z wątkiem kryminalnym. Z jednej strony jest to opowieść o więzach krwi, które są nierozerwalne, mimo wszystko – błędów, niepowodzeń, porażek. Jednocześnie jest jeszcze tutaj uważny portret drobnego półświatka – narkotyki, nielegalne walki, a w tle bieda, podniszczone i opuszczone fabryki. A w środku są ludzie, którzy muszą dokonywać wyborów, niełatwych zresztą – honor, uczciwość czy kasa i droga na skróty? Pytanie to pozostaje tak naprawdę do samego końca, a wnioski wyciągnijcie sami. Powoli tocząca się akcja i skupienie się przede wszystkich na psychologii bohaterów oraz ich motywacji, ale w paru miejscach napięcie idzie w górę (śmierć Rodneya czy ostateczna konfrontacja między Russellem i Harlanem), montaż sprytnie łączy sceny (polowanie na jelenia i walka) i to wszystko tworzy bardzo specyficzną mieszankę, gdzie emocje są bardzo istotne, ukryte gdzieś między spojrzeniem i słowami.

zrodzony2

Cooper nie tylko nie przynudza, ale też bardzo dobrze prowadzi aktorów. Największą uwagę przykuwa świetny Christian Bale, o którym można powiedzieć, że gra porządnego gościa, biorącego odpowiedzialność za swoje czyny (przez co traci kobietę swojego życia – nietypowa kreacja Zoe Saldany) samotnika, który musi wybrać między wolnością a wymierzeniem sprawiedliwości na własną rękę. Równie przekonujący jest Casey Affleck w roli młodszego, zagubionego brata naznaczonego wojenną traumą. Pełen gniewu, rozładowuje go w nielegalnych walkach (bardzo dobrze zrobionych), uważając je za jedyną szansę wyrwania się. Po drugiej stronie mamy niezawodnego Woody’ego Harrelsona (psychopatyczny Harlan DeGroat) i Willema Dafoe (gangster John Petty, próbujący być dla Rodneya jak ojciec) oraz trzymającego fason Sama Shepharda (wuj Gerald) i Forresta Whitakera (komendant Barnes).

zrodzony3

Gorzki, ponury i mroczny dramat trzymający za gardło. Wielu może wydawać się nudny i przegadany, ale warto dać mu szansę i jest spora szansa, że się przyjmie. Tak Amerykanie tworzą kino moralnego niepokoju.

7,5/10

Radosław Ostrowski

American Hustle

Jest rok 1979. Irving Rosenfeld jest facetem, który odziedziczył mała firmę po ojcu (naprawa szyb i pralnia). Ale w końcu, zdecydował się zając kantowaniem innych oraz wyłudzaniem pieniędzy od innych, w czym pomaga mu kochanka Sydney. Jednak zrobili o jeden kant za daleko, gdyż ich ofiarą jest agent FBI DiMaso, który zmusza ich do współpracy. Chce wykorzystać ich do schwytania skorumpowanego polityka, burmistrza Carmine’a Polito. Tylko, ze to nie jest takie łatwe.

hustle1

Ile to było filmów o kantach i przekrętach, gdzie obowiązuje zasada „dymu i luster”? David O. Russell nie jest na tym polu nikim oryginalnym czy zaskakującym, bo mamy tutaj łapówki, polityków, a nawet mafię. I tutaj nie ma żadnych niespodzianek i ten wątek (kryminalny) wydaje się najmniej zaskakujący, więc co jest siła tej historii? Reżyser skupia się na postaciach, które kantują nie tylko naiwnych desperatów szukających szybkiej forsy (czy tylko mi się to skojarzyło – na chwilkę – z „Wilkiem z Wall Street”?), ale też oszukują samych siebie. O tym tak naprawdę jest „American Hustle” – o sztuce kłamania i oszukiwania, bo tylko w ten sposób jesteś w stanie osiągnąć sukces społeczny, polityczny i zawodowy. Brzmi ostro i poważnie? To nie jest ostra satyra, choć nie jest pozbawiona ironicznego i ostrego humoru, ale jednocześnie czuć sympatię do bohaterów, którzy nie są tacy jednowymiarowi i oczywiści. Każdy kogoś udaje, tylko kto tu kogo tak naprawdę kantuje? Oto jest pytanie.

hustle2

A wszystko jeszcze osadzone w realiach lat 70-tych (te stroje, te fryzuje, ta muzyka), w dodatku naprawdę ładne wizualnie i z paroma dialogami do przemyślenia. Może przeszkadzać skupienie się na bohaterach niż na sensacyjnej intrydze (z paroma niespodziankami, choć trochę też przekombinowanej i miejscami mocno ocierającej się o granice prawdopodobieństwa), jednak film ogląda się naprawdę dobrze i z niemałą przyjemnością.

hustle3

Russell potwierdza też, że potrafi prowadzić aktorów i robi to w świetny sposób (znowu zgarnięto nominacje do Oscara we wszystkich kategoriach aktorskich – i to drugi raz z rzędu!), że naprawdę trudno się do kogokolwiek przyczepić. Bo tak jest, ale skupię się na najważniejszych dramatae personas. Kolejny raz mocno zaskakuje Christian Bale w roli głównego machera – Irvinga. Łysawy, z brzuszkiem, słabym sercem i sporą dawką uroku osobistego plus spieprzone życie osobiste. Facet wzbudza sympatię, potrafi zachować spokój i wyczuć, gdy robi się niebezpiecznie. To samo można powiedzieć o Amy Adams, która wygląda fantastycznie i jest równie sprytna (a nawet sprytniejsza) niż Irving – niby się kochają, ale czy można im wierzyć na słowo, skoro oboje oszukują, także siebie nawzajem? No właśnie.

hustle4

I w tym momencie pojawia się dwoje, z braku lepszego słowa, popaprańców. On, agent DiMaso (fenomenalny Bradley Cooper) sprawia wrażenie kompletnie nieodpowiedzialnego kolesia, zachowującego się jak dziecko pozbawione zabawek. Megaloman, zapatrzony w siebie, wstydzący się swojej matki i narzeczonej, mocno znerwicowany i przez to niebezpieczny. To samo można powiedzieć o Roselyn (mocna Jennifer Lawrence) – passive-agressive, manipulatorka i strasznie działająca na nerwy kobieta, która nie znosi bycia ignorowaną. Nienawidziłem tą kobietę przez cały seans, a to mi się zdarza rzadko. Wisienką na torcie za to jest Jeremy Renner, czyli burmistrz Polito – może i bierze w łapę, ale mocno wierzy w to, że w ten sposób może zrobić coś dobrego dla miasta oraz kompletnie zaskakujący Robert De Niro.

hustle5

David O. Russell trzyma poziom i tworzy naprawdę dobrze skrojone kino rozrywkowe z dość wiarygodną psychologią bohaterów. Może i nie wszystko jest dopięte do ostatniego guzika, ale jest to zbyt dobre by zignorować. A może po prostu wciskam wam kit? Sami osądźcie.

7,5/10

Radosław Ostrowski