Genialny klan

Chyba wszyscy możemy się zgodzić, że jednym z najbardziej wyrazistych reżyserów amerykańskich przełomu XX i XXI wieku jest Wes Anderson. Jego wyrazisty styl wizualny (symetryczne kadry, pastelowe kolory, jazda kamery) w połączeniu z narracją o ekscentrykach zderzających się ze swoimi demonami działa elektryzująco. Nie inaczej jest w przypadku jego najsłynniejszego filmu, czyli „Genialnego klanu”.

Cała historia przedstawiona jest w formie… czytanej powieści, z rozdziałami i epilogiem w towarzystwie głosu Aleca Baldwina. A jej bohaterami są członkowie genialnego klanu Tennenbaumów, pod wodzą Royala (Gene Hackman) oraz Ethelline (Anjelica Huston). Jednak małżonkowie się rozstają, więc matka zajmuje się trójką dzieci: biznesowym geniuszem Chasem, aspirującą dramatopisarką Margot (adoptowana) oraz fantastycznego tenisisty Richie’ego. Ale 22 lata później życie familii przybiera dość wywrotowy obrót. Royal traci pieniądze oraz swój hotelowy pokój, Etheline zaczyna spotykać się ze swoim zwierzchnikiem, Henrym (Danny Glover). A jak dzieci? Chas (Ben Stiller) po śmierci żony ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa swoich synów, wręcz tresując ich; Richie (Luke Wilson) załamał się nerwowo i zakończył karierę sportową, za to płynął przez oceany; Margot (Gwyneth Paltrow) odniosła sukcesy na scenie, ale od kilku lat nic nie pisała, ożeniła się z Raleigh St. Claire’m (Bill Murray), jednak ma pewne problemy z wiernością. Czy może być coś gorszego? Cóż, tak. Otóż, Royal wraca do domu z wieścią, że ma nowotwór i zostało mu kilka tygodni życia. Ale czy uda mu się odzyskać oraz odnowić relację z rodziną?

Jak można wywnioskować „Genialny klan” ma styl Andersona i fabułę, której blisko byłoby do… Woody’ego Allena. Brzmi to jak komediodramat o dysfunkcyjnej rodzinie, która wreszcie zaczyna mierzyć się ze swoimi demonami oraz niezdolnością w relacjach interpersonalnych. A wszystko zrobione z dużą sympatią do postaci, pokazując ich depresję oraz zagubienie. W tym całym miksie mamy znajome z późniejszych filmów Andersona: symetryczne (choć zaskakująco przyziemne wizualnie) kadry, bardzo eklektyczną mieszankę muzyczną, długie ujęcia oraz montażowe zbitki, opisujące postacie i ich otoczenie. Dialogi niepozbawione są odrobiny sarkazmu, a narracja z offu nie wywołuje irytacji. Co najważniejsze, historia angażuje emocjonalnie, z paroma mocnymi momentami (próba samobójcza Richiego, uwolnienie sokoła Mordecaia czy Royal rozrabiający ze swoimi wnukami) pozostającymi mocno w pamięci.

To wszystko by nie zadziałało, gdyby nie absolutnie rewelacyjna obsada. Są tu stali członkowie jego ekipy jak Bill Murray, Anjelica Huston czy (współodpowiedzialny za scenariusz) Owen Wilson ze swoim bratem Lukiem. Na mnie jednak największe wrażenie wybitny Gene Hackman w roli Royala – bardzo śliskiego i cwanego ojca, chcącego kłamstwem odzyskać swoją rodzinę. To jednak tylko pozory, bo mężczyzna parę razy pokazuje swoją czułą stronę i – w dość zaskakujący sposób – ma większy wpływ na rodzinę niż mogło by się wydawać. O wiele bardziej złożona postać niż by się mogło wydawać. Równie świetny jest Ben Stiller jako pełen gniewu i ekspresji Chas, nie pogodzony ze śmiercią swojej żony oraz nieoczywista Gwyneth Paltrow w roli depresyjnej Margot.

Ze wczesnych filmów Wesa Andersona, to „Genialny klan” uważany jest za jego największe osiągnięcie i nie dziwi mnie to. Łapie wizualnie, ma swój styl, który jeszcze nie wywołuje zmęczenia, jest kapitalnie zagrany oraz… porusza, bawi, angażuje. Niesamowite doświadczenie, nawet dla nie-fanów Amerykanina.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Piła

Ten tytuł fanom kina obrzydliwego i wywołującego wstręt, tylko dla fanów obserwowania torturowania innych ludzi na ekranie. Spodziewałem się makabry, lejącej się posoki oraz odcinanych kończyn w ilościach przekraczających wyobraźnię normalnego człowieka. Z tego stała się znana seria „Piła”, która zaczęła się w 2004 roku i do tej pory nikt nie chce tej karuzeli przerwać. Ale czy od samego początku serii towarzyszyła ta reputacja?

Reżyserski debiut Jamesa Wana zaczyna się z masą znaków zapytania. Jakieś nieprzyjemne pomieszczenie, przypominająca łazienkę, a w niej dwóch mężczyzn. Budzą się, w zasadzie nie pamiętając jakim cudem tu się znaleźli. Obaj są skuci łańcuchami do nogi, a między nimi mężczyzna z kulą w głowie oraz pistoletem w dłoni. Przy okazji odnajdują nagrane kasety magnetofonowe w kieszeni, a także zauważają magnetofon przy zwłokach. Obaj panowie – Adam i dr Gordon – odkrywają, że są częścią sadystycznej gry prowadzonej przez tajemniczego Jigsawa. Jest on psychopatycznym mordercą, zmuszającego swoje ofiary do bardzo brutalnej gry, gdzie stawką jest ich życie. By je odzyskać muszą dokonać bardzo trudnych łamigłówek, gdzie trzeba dokonać rzeczy obrzydliwych w rodzaju wyrwania klucza z żołądka leżących zwłok.

Wan z bardzo drobnym budżetem musiał się nakombinować, by zaangażować. „Piła” bardziej przypomina thriller z tajemnicą, gdzie kolejne informacje wywołują mętlik w głowie. Zagadka wokół Jigsawa oraz jego motywacji jest siłą napędową, a klimat robi poczucie klaustrofobii oraz bezsilności. Dla naszych bohaterów szansą jest, gdy jeden z nich zabije drugiego. Poza zamknięciem dwójki bohaterów kluczową rolę odgrywają retrospekcje. Tutaj poznajemy prowadzących śledztwo policjantów (detektyw Tapp i Sing), gdzie m.in. poznajemy przeszłość naszych bohaterów. A obaj panowie mają swoje za uszami, co ma później kluczową rolę.

Akcja prowadzona jest bardzo szybko, montaż sprawia wrażenie zrobionego przez osobę z ADHD, a w tle gra industrialna muzyka w stylu Nine Inch Nails. Aktorstwo idzie w stronę kina klasy B, a najbardziej znanymi twarzami są Cary Elwes (dr Lawrence Gordon) oraz Danny Glover (detektyw Tapp). I obaj są bardzo solidni w swojej pracy, tak jak współscenarzysta Leigh Whanell jako Adam. Samej makabry oraz okrucieństwa nie jest tak dużo jak sądziłem (aczkolwiek scena obcięcia piłą nogi budzi wstręt), bo najokropniejsze rzeczy są pokazane poza ekranem. Ale najmocniejszą woltę dostajemy na sam koniec, kompletnie mnie zaskakując.

Z czasem jednak cała seria stała się tylko krwawą jatką, pokazującą wszystkie najohydniejsze sceny mordów. W swoim debiucie Wan skupia się bardziej na psychologicznej rozgrywce między psychopatą a jego potencjalnymi ofiarami. I dzięki temu „Piła” wybija się z tłumu rzeźnickich horrorów w rodzaju torturę porn.

7/10

Radosław Ostrowski

Nieznajoma

Cała sytuacja wydaje się dość dziwaczna, bo spotykamy bardzo nietypową kobietę. Kobieta, która znajduje się w różnych miejscach, wygląda troszkę inaczej, choć twarz jest niebezpiecznie znajoma. Imion ma kilka, profesji też wiele: od pielęgniarki przez asystentkę iluzjonisty aż do badaczki żab. Obecnie posługuje się imieniem Alice. Pewnego wieczora trafia na przyjęcie urodzinowe niejakiego Toma – pracownika agencji rządowej. Jak się później, oboje znali się wcześniej.

nieznajoma1

Joshua Marston jest filmowcem, który wydaje się opowiadać przyziemne historie. Ale „Nieznajoma” to kino bardzo dziwaczne. Punktem wyjścia jest historia kobieta, która ciągle zmienia tożsamości, profesje, wygląd. Dlaczego to robi? Czyżby to miała być jej droga do szczęścia bez kompletnego zakotwiczenia, zapuszczania korzeni? A może chodzi o przeżywanie kilku żyć? Poczucie adrenaliny czy chęć odczuwania czegokolwiek? Pytania wydają się ciekawe, tylko wykonanie w niemal paradokumentalnej formie zwyczajnie nudzi. Sporo jest tutaj zarysowanych postaci, o których nie dowiadujemy się zbyt wiele, zaś akcja praktycznie nie istnieje. Nawet nie o to chodzi, bo można zrobić wciągający film, w którym nic się nie dzieje. Cały czas mam wrażenie, że zderzenie Toma z Alice/Jenny powinno wywołać większe emocje. W końcu jego dawna dziewczyna pojawia się po bardzo długiej przerwie. A tutaj wszystko jest strasznie nudne, nieangażujące, zaś dialogi wydają się nijakie oraz prowadzące donikąd. Nawet nie pomaga zaangażowanie do głównych ról Rachel Weisz oraz Michaela Shannona, którzy nie są w stanie ożywić tych postaci. Sprawiają wrażenie duszących się na planie, choć ich obecność wydaje się sporą zaletą.

„Nieznajoma” wydaje się być film z intrygującym pomysłem, który nie zostaje wykorzystany do końca. Chciałbym powiedzieć coś więcej, ale zdążyłem wymazać ten film z pamięci. Nawet nie musicie tego czytać.

5/10

Radosław Ostrowski

Gentleman z rewolwerem

Ten film jest oparty na faktach. Po części. Wyobraźcie sobie pewnego starszego pana, który jest elegancko ubrany, pełen uroku oraz spokoju. Pewnie bylibyście zdziwieni, gdybym powiedział wam, że Forrest Tucker jest… złodziejem, specjalizującym się w napadach na banki. Kiedy go poznajemy ucieka przed policją, w czym (nieświadomie) pomaga popsuty wóz pewnej kobiety o imieniu Jewel. Jednak na mężczyznę coraz bardziej zapętla się pętla na jego szyi.

gentleman_z_rewolwerem1

David Lowery zaskoczył kolejny raz, tworząc komedię kryminalną w bardzo retro stylu. Dlaczego retro? Niby jesteśmy w latach 80. (na początku), jednak duchem czuć bardziej klimat o dekadę czy dwie wstecz. Są tu jakby napady na bank, pościgi czy ucieczki, ale tak naprawdę są tylko dodatkiem, rzucone niejako przy okazji. Tego największego napadu nawet na ekranie nie widzimy, co jest pewnym zaskoczeniem, zaś pozostałe skoki wydają się dość szybko ucięte, jakby sam sposób był ważniejszy niż realizacja. Zamiast tego reżyser skupia się na naszym bohaterze, który wydaje się być wzięty jakby z innego świata. Niby bandyta i z bronią w ręku, ale nie pociągający za spust, nie krzyczący, pełen uroku oraz czerpiący z tego masę frajdy. Bo o tym tak naprawdę jest ten film – o czerpaniu radości z życia. Nawet jeśli wydaje się ono nie zgodne z prawem. Chociaż pojawia się pewna alternatywa dla tego „bandyckiego” życia, tylko czy nasz Tucker będzie chciał z tego skorzystać? Odpowiedź nie jest taka jednoznaczna.

gentleman_z_rewolwerem2

Sama realizacja jest pełna elegancji oraz stylu. Kamera prowadzona jest niespiesznie, dość wiernie odtworzono realia lat 80., chociaż nie ma tutaj muzyki charakterystycznej dla tego okresu. Być może dlatego, że jesteśmy gdzieś na prowincji, zaś nie w dużych miastach. Zamiast elektroniki i disco, mamy elegancki jazz, dodający klimatu retro. Do tego jeszcze dodajmy delikatny humor, bardzo ciepły, troszkę nostalgiczny klimat, przez co tworzy dość ciekawy miks.

gentleman_z_rewolwerem3

Wszystko tak naprawdę w ryzach trzyma Robert Redford, który – jeśli wierzyć wieściom zza Wielkiej Wody – postanowił stanąć przed kamerą po raz ostatni. Jeśli to prawda, jest to pożegnanie godne legendy. Aktor bardzo dobrze sobie radzi jako elegancki złodziej, pochodzący z zupełnie innej bajki. Ma masę uroku, ciepła i charyzmy, skupiając uwagę aż do samego końca. No i jeszcze ma dwójkę świetnych partnerów, czyli zdeterminowanego detektywa Johna Hurta (świetny Casey Affleck) oraz poznaną przypadkiem Jewel (cudowna Sissy Spacek), z którą można byłoby zacząć nowe życie.

Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, „Gentleman z rewolwerem” to przykład bardzo niedzisiejszego, troszkę refleksyjnego kina, ubranego w szaty kryminalnej komedii. Może nie idącego za współczesnymi trendami, jednak mającego w sobie to słynne coś, czego szukają kinomani.

7/10 

Radosław Ostrowski

Come Sunday

Wiara jest zawsze bardzo trudnym tematem dla filmowców. Bo jak pokazać i dotknąć czego, co nie jest widoczne w sposób fizyczny, materialny, dostrzegalny dla oka. Czy to oznacza, że nie warto próbować przyjrzeć się duchowej stronie człowieka? Wielu próbowało, więc dlaczego nie miałby spróbować Netflix, a konkretnie Joshua Marston? Bohaterem „Come Sunday” jest niejaki Carlton Pearson – biskup Kościoła Zielonoświątkowego. Bardzo charyzmatyczny duchowny, działający w swojej parafii w Tulsie, gdzie obok siebie siedzą biali z czarnymi, krzewiąc Słowo Boże. Zgodnie z ich doktryną zbawienie mogą osiągnąć tylko ci, którzy wierzą w Chrystusa i będą unikać grzechu, bo inaczej trafią do Piekła. Jednak nasz spokojny duchowny słyszy głos Boga, że każdy zostanie zbawiony. Powiedziane podczas niedzielnej mszy te słowa wywołują konsternację, a duchowny mierzy się z kwestiami wiary.

come_sunday1

Reżyser próbuje opowiedzieć o duchownym, który zaczyna głosić słowa nie mające zgodności z doktryną swojego Kościoła i znajduje się w pewnym klinczu. Bo źródłem sporu staje się Biblia – ta księga uważana za ostateczne źródło wiedzy i jej możliwości interpretacji. Dlatego, że zawiera ona wiele sprzeczności, interpretacja jest bardzo szeroka. Bo jak inaczej zrozumieć fakt, że Biblia z jednej strony straszy piekłem oraz potępieniem duszy, z drugiej mówi o tym, że śmierć Jezusa na krzyżu dała zbawienie wszystkim ludziom. WSZYSTKIM. To doprowadza do spięć, wynikających z naruszeń pewnego dogmatów oraz dojścia poza wąskie horyzonty myślenia. I ten wątek wydaje się najciekawszy, bo jak żyć w zgodzie z wiarą, słysząc coś, co wydaje się herezją, co widać najmocniej na przykładzie muzyka Reggie’ego, który jest gejem i nie może zostać zbawiony według zasad religii czy przyjaciela Henry’ego.

come_sunday2

Problem jednak w tym, że brakuje w tym filmie jakiegoś mocniejszego uderzenia i samo rozwiązanie sytuacji wydaje się zbyt proste, wręcz przewidywalne. Sceny takie jak „sąd” dokonany przez biskupów czy licytacja kościoła Pearsona potrafią uderzyć, by serwować wręcz banalnymi chwilami jak coś w rodzaju chrztu nad jeziorem. Nawet rodzinne kłótnie są bardzo szybko gaszone i ledwo dotykają pewnych niewygodnych zdarzeń z przeszłości, tak jak wątpliwości dotyczące nowej drogi biskupa.

come_sunday3

Tym większa szkoda, bo Chiwetel Ejiofor w roli Pearsona jest naprawdę świetny, tworząc bardzo wiarygodną postać duchownego, który zaczyna się miotać w kwestiach wiary. Próbuje zrozumieć niezrozumiałe, decydując się czasem zawierzyć Bogu. Poza nim wybija się także poważniejszy Jason Segel (Henry) oraz Lakeith Stanfield (Reggie), tworząc trudne oraz złożone postacie.

„Come Sunday” to próba zderzenia się człowieka z wiarą, niekoniecznie instytucjonalną, co może doprowadzić do konfliktu z Kościołem. Jednak nie zostanie w pamięci na długo i wątek ten nie zostaje do końca wyciśnięty.

6/10

Radosław Ostrowski

Predator 2

Pierwsze spotkanie z Predatorem w 1987 roku było wielkim hitem, więc sequel był tylko formalnością. Jednak czy można było dać coś nowego, by rozwinąć całe uniwersum? Albo w ogóle je budować? W 1990 roku postanowiono zrobić część drugą, tym razem pod wodzą Stephena Hopkinsa. Czy warto było czekać?

Tym razem trafiamy do dżungli miejskiej roku 1997. Los Angeles stało się prawdziwym polem bitwy, gdzie gangi voodoo oraz Kolumbijczyków walczą ze sobą. Policja znajduje się gdzieś pośrodku tego bajzlu. Wtedy poznajemy naszego protagonistę, porucznika Mike’a Harrigana. Facet, jak na klasycznego glinę przystało, niekoniecznie sobie radzi z dyscypliną, wykonywaniem rozkazów i działa troszkę na partyzanta. Ale wszystko się zmienia, gdy kryjówka Kolumbijczyków zmienia się w jedno wielką rzeźnię. Potem do akcji wchodzą tajemniczy faceci w gajerkach, ciemnych okularach oraz wypasionym helikopterem. O co tu do cholery chodzi?

predator_23

Reżyser nie chce korzystać z prostego szablonu znanego z jedynki, czyli mała grupka kontra jeden potężny skurwiel z nowoczesną technologią. Przeniesienie akcji do miasta wniosło wiele świeżości, a przeskakiwanie z dachu na dach, jeszcze bardziej wywołuje poczucie zagrożenia. A i sam Predator pojawia się częściej, z bardziej wypasionym sprzętem w postaci włóczni, podrasowanego kasku (więcej opcji podglądania) czy okrągłego bumeranga. Same sceny akcji robią imponujące wrażenie zarówno dynamiką (pierwsza strzelanina, próba odbycia rytuału), jak i odpowiednio potęgowanym napięciem (Predator w metrze). Twórcy coraz bardziej rozwijają mitologię tytułowego przybysza, nie tylko z powodu wypasionego sprzętu czy tajemniczej jednostki pod wodzą Petera Keyesa, ale finałowej sceny na statku. Tam się okazuje, że w polowaniach nie uczestniczy tylko jeden przedstawiciel tego gatunku, ale też odbywały się w różnym czasie oraz miejscach. I to zaczyna rozpalać wyobraźnię do czerwoności.

predator_21

Swoje też próbuje zrobić obsada, która jest naprawdę niezła. Co prawda nie wrócił Arnold „Get to the choppa” Schwarzenegger, ale zastępujący go Danny Glover bardzo dobrze sobie radzi. Jest bardzo charakternym, bezkompromisowym gliniarzem, bardziej upartym niż osioł. Drugą wyrazistą postacią jest enigmatyczny agent Keyes w wykonaniu Gary’ego Buseya, dodając pewnego mroku tajemnicy. Szkoda tylko, że partnerzy Harrigana (poza Billem Paxtonem) nie zapadają zbyt mocno w pamięć, co jest sporym minusem. Tak samo jak rezygnacja z klimatu horroru znanego z poprzedniej części, dodającego poczucia niepokoju.

predator_22

Drugi „Predator” to świetnie zrobiony film akcji, rozwijający konsekwentnie uniwersum kosmicznego myśliwego. I za to ogromny plus, tak jak za nową przestrzeń oraz podrasowany design. Do poziomu części pierwszej wiele zabrakło, niemniej intryguje, dostarcza rozrywki i świetnie wygląda.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Proud Mary

Mary na pierwszy rzut oka wydaje się być zwykłą kobietą, jakich wiele chodzi po ulicach. Troszkę przy kości, ale nadal apetyczna. Nie dajcie się jednak zwieść – Mary jest mafijnym cynglem, dla której przemoc i spluwy to chleb powszedni. Jednak podczas jednego zlecenia pozwala żyć chłopakowi, wcześniej kasując jego ojca. Rok później znajduje dzieciaka na ulicy, pobitego i pracującego dla Wujka – handlarza narkotyków. I ta decyzja wywróci jej życie do góry nogami.

dumna_mary1

Sam początek filmu jest dość zwodniczy – czołówka w stylu lat 70., w tle „Papa Was a Rolling Stone”. To wszystko zapowiadało całkiem stylowego akcyjniaka. Tylko, że reżyser stawia na bardziej dramatyczne wątki związane z Mary. Kobieta już próbowała zerwać z mafijną przeszłością, lecz się nie udało, zaś relacja z chłopcem daje jej kolejną szansę na ucieczkę. Ale jedna decyzja doprowadza do mafijnej wojny, przez co „wyjście” staje się trudniejsze. Zamiast filmu akcji czy thrillera mamy tutaj do czynienia z dramatem ubarwionym od czasu do czasu jakimiś strzelaninami. Jednak sama intryga jest opowiedziana w sposób bardzo prosty, wręcz po sznureczku. Napięcia tutaj tyle co kot napłakał, bo i tło jest ledwo liźnięte (dwie rodziny mafijne), zaś drugi plan jest wręcz bardzo słabo zarysowany, choć pełen znanych twarzy.

dumna_mary2

To może chociaż sceny akcji są tutaj świetnie wykonane? No niestety, są to bardzo prosto wykonane strzelaniny, pozbawione jakiejkolwiek finezji i stylu. To zwyczajne pif-paf w wąskich korytarzach, gdzie Mary wali każdego strzałem w łeb niczym John Wick. Pewnym wyjątkiem jest finał w magazynie, gdzie jest moment z ruchem pięści, jednak to wszystko za mało, by uznać to za udanego akcyjniaka. Jedynie ta więź z chłopakiem potrafi zaangażować emocjonalnie, chociaż zdarzają się ckliwe fragmenty z pianinkiem w tle.

dumna_mary3

I jeśli jest jakiś powód, że to wszystko ogląda się bez bólu zębów oraz innych części ciała, to jest to kreacja Taraji P. Henson. Jej Mary jest bardzo przekonująca zarówno jako chłodna zabójczyni, zmęczona życiem kobieta, jak i potencjalna matka. I to wszystko jest zaprezentowała bez poczucia fałszu, trzymając to wszystko do kupy. Także partnerujący jej Jahi Di’Allo Winston (Danny), okazuje się dobrym graczem, wiarygodnie pokazującym jego zagubienia zmieszanego z zadziornością. Warto też wspomnieć solidnego Danny’ego Glovera jako ojciec chrzestny, pokazujący troszkę inne emploi.

„Dumna Mary” jest filmem mocno niezdecydowanym. Niby sensacyjniak, ale bardziej skupiony na wątkach dramatycznych, przez co stoi w dużym rozkroku. Nawet sama Henson nie jest w stanie ukryć średniej reżyserii oraz bałaganiarskiego scenariusza.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Diablo

Jackson wydaje się zwyczajnym mężczyzną mieszkającym na farmie i prowadzącym stabilne życie po zakończeniu wojny secesyjnej. Poznajemy go jednak w dość dramatycznych okoliczność – jego farma zostaje podpalona, żona porwana, a mężczyzna próbuje powstrzymać zbirów. Jednak pudłuje, a następnego dnia wyrusza w pościg.

diablo1

Skromny debiut Lawrence’a Roecka jest tak naprawdę psychologicznym dreszczowcem w sztafażu kowbojskiej opowieści. Półtorej godziny wydaje się być odpowiednim czasem dla tej historii, gdzie najważniejszy jest nasz bohater, którego losy powoli odkrywamy podczas spotkań z różnymi ludźmi. Wędrujący Chińczyk, czarnoskóry kumpel z wojska, wreszcie Indianie serwujący jakieś psychotropy na leczenie. Trudno się to ogląda ze względu na bardzo wolne tempo oraz oszczędną ilość dialogów. Nie mogę tutaj zdradzić zbyt wiele, gdyż na aurze tajemnicy skupia się całe clue tego filmu. Nie mogłem przejść obojętnie wobec ładnych zdjęć, potęgujących aurę tajemnicy. Widok lasu pełnego śniegu (ujęcie robione dronem) czy finałowa konfrontacja w małym miasteczku zrealizowana niemal bez słów robi ogromne wrażenie. Nie podobało mi się jednak dość szybkie (bo pół godziny przed) rozwiązanie tajemnicy wokół Jacksona – jego przeszłość naznaczona krwią oraz śmiercią. I można było to rozegrać inaczej.

diablo2

Trzeba jednak za to pochwalić aktorów. Pierwsze skrzypce gra tutaj Scott Eastwood, syn TEGO Eastwooda. Odziedziczył po tatusiu surową urodę oraz barwę głosu, także jak ojciec dobrze wygląda w kowbojskim wdzianku, mówi mało i bardziej skupia się na czynach. Ten minimalizm jest najmocniejszym atutem aż do brutalnego i przewrotnego finału. Drugim istotnym bohaterem jest grany przez Waltera Gogginsa tajemniczy nieznajomy w czerni, który uwielbia zabijać. Więcej o nim powiedzieć nie mogę, ale jego obecność wywołuje strach i niepokój. Warto też wspomnieć solidnego Danny’ego Glovera (Benjamin Carver) oraz atrakcyjną Camillę Belle (Alexandra).

diablo3

„Diablo” dobrze się wpisuje w czas wskrzeszenia westernów, jednak nie wszystko spodoba się tempo przebiegu wydarzeń oraz w paru miejscach wręcz wybijająca się teatralność. Fani opowieści z mrocznym klimatem oraz dobrym aktorstwem znajdą coś dla siebie, jednak czuć tutaj rękę debiutanta. Mogło być lepiej, ale może następnym razem pan Roeck nas zaskoczy.

6/10

Radosław Ostrowski

Kolor purpury

Początek XX wieku dla czarnoskórych Amerykanów był bardzo trudny i ciężki. I nie chodzi tu tylko o rasizm czy nietolerancję, ale też czarni sami sobie gotowali piekło. Mocno się o tym przekonała Celia – młoda dziewczyna, która była gwałcona przez swojego ojca. W końcu – wbrew swojej woli – zostaje żona Alberta, wdowca z czwórką dzieci. Ale na miejscu okazuje się, że jedno więzienie zmieniła na drugie. Wszystko staje się jeszcze gorsze, gdy mężczyzna wyrzuca siostrę Celii ze swojego domu, bo nie chciała się z nim przespać. Od tej pory życie Celii zmienia się w koszmar.

kolor_purpury1

Pierwszy poważny film Stevena Spielberga, którego traktowałem niemal jak swojego sensei. Tym razem zmierzył się z powieścią Alice Walker oraz problem tam dotykanych: przemoc wobec kobiety, stereotypowe traktowanie czarnych czy próba wewnętrznej walki o samowyzwolenie się. Co prawda nie jest to aż tak okrutne i dosadnie brutalne jak w „Zniewolonym”, ale też nie do końca ten film mnie przekonuje. I nie chodzi mi o przewidywalność wydarzeń, tylko o stereotypowe pokazanie postaci w wymiarze wręcz zero-jedynkowym. Jakby było tego mało, scenki niby humorystyczne (robienie śniadania przez Alberta, podgrzewając piec za pomocą nafty) wydawały się dość prymitywne i infantylne. Owszem, trudno przejść obojętnie wobec traktowania Celii przez męża, jednak nawet tło wydarzeń wydaje się mało ciekawe i niezbyt wyraziste (wyjątkiem wydaje się niejaka Sofia). I nawet piękne zdjęcia (zwłaszcza początek na purpurowym polu czy sceny czytania listów siostry z Afryki, gdzie światy obydwu sióstr przeplatają się ze sobą), które miejscami ocierają się o kicz i sentymentalizm („afrykańskie” plenery czy pojednanie córki z ojcem-pastorem w rytm muzyki gospelowej), o co nigdy tego faceta wcześniej nie podejrzewałem (słychać to także w muzyce).

kolor_purpury2

Jeśli zaś chodzi o grę aktorską, najbardziej bronią się tutaj dwie postacie. Pierwsza to dorosła Celia, czyli debiutująca na ekranie Whoopi Goldberg, która udźwignęła i bardzo wiarygodnie pokazała wyciszoną, wycofaną kobietę tłumiącą swoje emocje i bojąca się swojego męża-brutala (Danny „jeszcze nie jestem na to za stary” Glover). Wszelkie próby ucieczki kończą się porażką, choć poznaje po drodze parę postaci stanowiących inspirację. I tą jest bardzo wyrazista Sofia, brawurowo poprowadzona przez Oprah Winfrey zanim zaczęła prowadzić swój talk-show. Jest ona harda, dumna, pewna siebie i nie pozwala sobie w kaszę dmuchać. Ale nie potrafi panować nad swoim temperamentem, bo jak ktoś ja uderzy, to nie ma przebacz, bo odda z cała siłą, co w jednym przypadku odbije się rykoszetem. Więcej nie zdradzę, a reszta po prostu jest i jakoś tam przewija się w tle.

kolor_purpury3

„Kolor purpury” okazał się dla mnie pierwszy dużym rozczarowaniem od Spielberga. Choć został doceniony przez różne gremia (11 nominacji do Oscara, Złoty Glob za rolę Whoopi Goldberg), dzisiaj nie robi zbyt dobrego wrażenia i podtrzymuje tezę, że im więcej nominacji do Złotego Rycerzyka, tym film jest gorszy. Tutaj wyszła naprawdę nudna i przez dość sporą część czasu pozostawiająca obojętnym. A chyba nie o to w kinie chodzi.

5/10

Radosław Ostrowski