Na poboczu

Co nowego można opowiedzieć na temat polityków? Wydaje się, że po „House of Cards” historie ludzi dążących do wielkiej władzy, mierzącymi się z rzucanymi pod nogi kłodami. Prawda? Więc po co iść dalej w tą stronę? Takiego pytania nie postawił sobie scenarzysta David Hare i dla BBC stworzył miniserial „Na poboczu”.

Poznajcie Petera Laurence’a. Gdy go widzimy pierwszy raz, wychodzi z sądu po wygranym procesie w sprawie oszczerstwa. A jest nie byle kim, bo ministrem, chociaż niezbyt prestiżowego departamentu. Ludzie go lubią, bo mówi bez owijania w bawełnę, wydaje się człowiekiem sukcesu, choć z poglądami troszkę innymi niż swoja partia. Jednak sytuacja zaczyna się coraz bardziej komplikować, a zapalnikiem jest informacja o tym, że mężczyzna może mieć trzecią córkę. Tylko, że nie ze swoją żoną, zaś dziewczyna siedzi w więzieniu.

Cztery odcinki po niecałą godzinę wydają się być odpowiednim czasem dla tego typu produkcji. „Na poboczu” miesza wątki obyczajowe i polityczne, gdzie nie można być pewnym komu ufać. Tutaj bronią jest informacja, głównie dotycząca wszelkich brudów, haków i tajemnic, które od dawna są ukryte. Zwłaszcza jeśli jest się człowiekiem o dużych wpływach oraz koneksjach. Przecieki, gra na dwóch frontach, powiązania polityki z biznesem, lobbingiem i wielką kasą, a także wpływ kłamstw, sekretów zmieszanych z żądzą władzy na życie prywatne. Na papierze brzmi to co najmniej dobrze, ale coś tu nie gra. To wszystko wydaje się jakieś takie płytkie, a poczucie zagrożenia i napięcia jest tylko pozorowane. Najgorsze jest to, że prawdziwe cele wszystkich graczy są bardzo trudne do rozgryzienia. Wiem, że polityka to gra pozorów, zaś główne cele padają między wierszami. Zarówno życie prywatne Laurence’a, jak i polityczne plany wydają się nie być do końca wyeksploatowane. Przeszkadza też spora ilość wątków pobocznych, gdzie część ma jeszcze sens (prowadzone dziennikarskie śledztwo w sprawie przeszłości ministra), ale też jest parę zbędnych momentów jak wątek z kochanką czy asystenta działającego na własną rękę. Także wszelkie spotkania polityka z panią premier – teoretycznie mające pomóc w budowaniu napięcia – zwyczajnie nudzą.

Jeszcze bardziej niesatysfakcjonujący jest zarówno wątek nieślubnej córki (choć sama postać jest bardzo nieźle napisana) oraz finał. Ten drugi boli także z powodu użycia przeskoku czasowego oraz potencjalnej furtki na kontynuację. Równie bolesny jest fakt, że aktorzy nie mają w zasadzie zbyt wiele do roboty. Są najwyżej solidni, jednak brakuje wyrazistości tym kreacjom. Nawet grający główną rolę Hugh Laurie, które charyzmę można zmierzyć w tonach, sprawia wrażenie jadącego na autopilocie. Chociaż on pozostaje najmocniejszym punktem tego dzieła, a za zmarnowanie Helen McCrory twórcy powinni siedzieć. O reszcie albo się nie pamięta, albo nie zwraca uwagę, co jest zadziwiające.

Jeśli miałbym opisać jednym zdaniem „Roadkill”, brzmiałoby: To największe marnotrawstwo w historii BBC. Kompletnie przeciętna produkcja pozbawiona polotu i nie wnosząca niczego do tematu polityki. Bardzo daleki krewny „House of Cards”, do którego rodzina się nie przyznaje. Na ich miejscu też bym tego nie robił.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Ósma strona

Szpieg to ma naprawdę trudne życie. Myślicie, że działa jak niejaki James Bond. W taki sposób wszystkie grupy wywiadowcze musiałyby zostać zlikwidowane. Szpiedzy to ludzie żyjący wokół nas, prowadzący normalne życie, choć są zmuszeni do okłamywania swoich bliskich. Na pewno kimś takim jest John Worricker – analityk MI5. Dostaje od szefa teczkę z danymi od swojego źródła, z których wynikają lokalizacje tajnych więzień CIA na całym świecie. I jest sugerowane, że brytyjski premier wiedział o wszystkim od początku. Kiedy szef MI5 umiera, Worricker próbuje rozgryźć całą intrygę.

osma_strona1

Brzmi mało efektownie? Reżyser David Hare jednak wie co robi. Zamiast na dynamiczne pościgi czy ostra rozpierduchę, stawia na powoli, ale bardzo uważnie budowaną intrygę oraz przedstawienie zakulisowych rozgrywek między polityką i tajnymi służbami. A jak wiadomo w tym świecie zaufanie i lojalność to towar deficytowy. Tu wszystko może być grą, skupia się bardziej na relacji miedzy ludźmi, które komplikują wszystko, a napięcie jest tutaj potęgowane każdym wypowiedzianym słowem. I nie pada tutaj ani jeden strzał!! Wszystko stonowane w kolorach zieleni, w sterylnych pomieszczeniach, a na ekranie widzieliśmy góra trzy-cztery postacie. Przy okazji są postawione pytanie na temat walki z terroryzmem i granicach moralnych – jak powinny działać tajne służby, kwestia honoru i lojalności też zostaje mocno poruszona.

osma_strona2

Choć wszyscy grający tutaj radzą sobie przynajmniej bardzo dobrze (m.in. Rachel Weisz, Michael Gambon czy Ralph Fiennes), to jest to tak naprawdę one man show Billa Nighy. Jego powściągliwość idealnie sprawdza się w roli szpiega, który używa szarych komórek i jest w tym równie bezwzględny jak James Bond. Wiadomo, że nie warto z nim zadzierać, choć wygląda niepozornie. Analizuje sytuację, wszystko sprawdza i ma dość dobre kontakty ze swoimi ludźmi, czego nie można powiedzieć o rodzinie, bo tu wszystko się sypie.

osma_strona3

Techniczne gadżety są tutaj jedynie dodatkami pokazującymi obecną rzeczywistość, a Hare pokazuje, że zawsze najważniejszy jest człowiek, zarówno w pracy szpiega jak i twórcy filmowego. Naprawdę dobra robota.

7/10

Radosław Ostrowski