Spartan

Jest wielu scenarzystów, którzy maja bardzo charakterystyczny styl pisania, zwracający swoją uwagę od pierwszych linijek. Tacy są Quentin Tarantino, Aaron Sorkin, ale dzisiaj będziemy mówić o Davidzie Mamecie. Facet zaczynał od pisania sztuk teatralnych jak „Glengarry Glen Ross”, by przerzucić się na pisanie scenariuszy i reżyserii. Jednym z jego mniej docenionych produkcji w jego reżyserskim dorobku jest thriller „Spartan” z 2004 roku.

Bohaterem jest Robert Scott (Val Kilmer) – były żołnierz marines (starszy sierżant artylerii), obserwujący rekrutów aspirujących do bycia członkiem Delta Force. Tam poznaje rekruta Curtisa (Derek Luke) oraz specjalistkę od walki nożem, sierżant Black (Tia Texada). W tym czasie jednak zostaje szybko ściągnięty do Bostonu. Wszystko z powodu zniknięcia Laury Newton – młodej studentki, której nie dopilnowało Secret Service. Ale czemu jakąś studentką interesowałoby się tego typu służby? Bo (co nie jest w filmie wspomniane ani razu wprost) dziewczyna jest córką prezydenta USA. Wszystko wskazuje, że trafiła do domu publicznego i… padła ofiarą handlarzy żywym towarem oraz wywieziona za granicą. I że porywacze nie mają pojęcia kogo wzięli, więc sobie wyobraźcie co zrobią, jak poznają tożsamość.

„Spartan” jest typowym filmem spod znaku Davida Mameta. To znaczy: ma bardzo rytmiczne, cięte i niepozbawione powtórzeń dialogi, wiele zakrętów oraz niespodzianek, które odkrywamy razem z bohaterem, a także złożone portrety psychologiczne. Dobra, to ostatnie może nie w takiej skali jak poprzednio, bo skupiamy się głównie na postaci Scotta. I jak wszystko jest w oparach szarości, gdzie nie wszystko jest tym, co się wydaje. Pierwsza połowa pełna jest tajemnic, gdzie pojawiają się potencjalne tropy (chłopak dziewczyny włamujący się do jej skrzynki, Arab zamieszany w przerzut ludzi). Jednak w połowie dochodzi do mocnej wolty.

Wtedy film Mameta bardziej skręca w rejony kina sensacyjnego. W zasadzie nasz bohater jest zdany na siebie, tajne służby tuszują brudne tajemnice, zaś w terenie działają bezwzględni zawodowcy. Niby jest tu napięcie, jednak dzieją się rzeczy na granicy prawdopodobieństwa. Scott w zasadzie nie je i nie śpi, niemal non stop będąc na nogach („a co on k***a RoboCop?”), zachowując opanowanie oraz świadomość. Do tego przyczyna zniknięcia i porwania dziewczyny ma coś wspólnego ze skandalem obyczajowym, przesłuchanie podejrzanego zawiera obowiązkowe grożenie oraz walenie w ryj, a moment próby porwania dziewczyny z lotniska przez doradcę prezydenta jest – przypadkowo! – filmowany przez szwedzką telewizję. Paradoksalnie, mimo tych absurdów „Spartan” potrafi trzymać w napięciu.

To przede wszystkim zasługa reżyserskiej ręki Mameta, przypominającego swoim działaniami doświadczonego iluzjonistę. Nawet pozornie statyczne ujęcia pełne są niemal ciągle ruchomej kamery, w tle gra bardzo pulsująca oraz zdominowana przez perkusję muzyka. A aktorsko na swoich barkach trzyma Val Kilmer, który tworzy jedną z lepszych ról. Jest on bardzo wyciszony, niemal enigmatyczny i bardzo skupionym na celu służbistą, zmuszonym do działania. Ma w pełni wsparcie zadziwiająco dobrych ról drugoplanowych z zaskakująco poważnym Edem O’Neillem (agent Burch), bardzo wyciszonym Williamem H. Macym (doradca prezydenta Stubbord) czy zaczynającym Derekiem Luke (Curtis).

„Spartan” uważany jest raczej za pierwsze duże potknięcie w reżyserskiej karierze Davida Mameta. Choć ma swoje problemy z intrygą oraz postaciami na granicy przerysowania, to jednak ta opowieść angażuje. Nawet jeśli nie do końca wybrzmiewa pokazanie hipokryzji Ameryki oraz manipulacje działań tajnych służb.

7/10

Radosław Ostrowski

Edmond

Edmond Burke jest przeciętniakiem, pracującym w dużej firmie, mieszkającym z atrakcyjną żoną i… ciągłym poczuciem pustki. Pewnej nocy odwiedza wróżkę, która przepowiada mu tarota. Jej wróżba brzmi krótko: „Nie jesteś tam gdzie powinieneś”. Mężczyzna traktuje wróżbę poważnie i zostawia swoją żonę, idąc na miasto. Chce się znów poczuć mężczyzną i udaje się do burdelu, ale nie wszystko idzie zgodnie z planem.

edmond1

David Mamet jest jednym z najpopularniejszych amerykańskich dramaturgów. Transfer z desek teatralnych na ekran kinowy przebiegał stopniowo: najpierw jako scenarzysta i potem jako reżyser. „Edmond” jest adaptacją sztuki teatralnej Mameta, a reżyser Stuart Gordon poradził sobie z tematem. Reżyser w dość spokojny sposób opowiada historię upadku człowieka, który wchodzi w mroczny i brudny świat przemocy, szybkiego i płatnego seksu. Instynkt zaczyna rządzić nad naszym bohaterem, idącym ku samospełniającej się przepowiedni – fatum nad nim ciąży czy sam sprowokował całą sytuację? Każdy dialog ma znaczenie, każda postać w dość prosty sposób zostaje nakreślona. I pytanie – czy jest szansa na odkupienie i powrót do społeczeństwa? Zwłaszcza po tak mrocznej drodze jaką przeżył Edmond?

edmond2

Mimo teatralnego rodowodu, film nie wywołuje poczucia teatralności (może poza dialogami, w których nie brak typowego dla Mameta błysku). Tak naprawdę film jest popisem aktorskim Williama H. Macy’ego. Tytułowy Edmond w jego interpretacji to samotny, rozczarowany i znużony życiem. Pozornie obojętna twarz skrywa wiele emocji (zwłaszcza w oczach) – strach, wściekłość, agresja, gniew, bezradność. Bohater, którego trudno polubić czy współczuć, ale nie można przejść obojętnie wobec jego losów.

edmond3

Pozornie „Edmond” może wydawać się teatralnym i nieatrakcyjnym kinem, ale reżyser wie jak opowiedzieć frapującą historię o człowieku. Okraszoną też inteligentnymi dialogami oraz wnikliwą psychologią postaci.

7/10

Radosław Ostrowski

Phil Spector

Każdy szanujący się meloman zna nazwisko Phila Spectora – producenta muzyki, który wymyślił słynna ścianę dźwięku. Jednak ten człowiek miał swoją ciemną stronę, gdyż w 2003 roku został oskarżony o morderstwo aktorki Lany Clarkson, która spędziła u niego noc w jego rezydencji.

phil_spector1

Tak samo każdy kinoman zna nazwisko Davida Mameta – inteligentnego scenarzysty, który sporadycznie zajmował się też reżyserią. O tej mrocznej sprawie postanowił opowiedzieć. Już na samym początku dostajemy wiadomość, że nie jest to stricte film oparty na faktach, tylko fikcja artystyczna. Wszystko skupia się tutaj na działaniach obrony, w szczególności Lindy Baden, która została przydzielona do tej sprawy. Widzimy przygotowania, wstępne przesłuchanie, testy balistyczne, ale samego procesu już nie. Wtedy cała historia się urywa. Jest to ciąg rozmów i dialogów (bardzo sprawnie napisanych) pokazujących Spectora z kilku różnych stron. Ale jednocześnie udało się reżyserowi pokazać pewna sytuację, gdy nie było jeszcze procesu, ale wyrok już zapadł i stawia pytanie o cenę sławy, jak bardzo mogą sławni się posunąć.

Bardzo opanowanego mistrza muzyki, który bywa narwany i porywczy (podczas próby zespołu strzela z pistoletu) i na pewno jest zapatrzony w siebie. I to wszystko bardzo dobrze pokazuje Al Pacino, który wraca do dobrej formy.

phil_spector2

To samo można powiedzieć o Helen Mirren, która poradziła sobie jako schorowana prawniczka, która podejmuje się obrony Spectora, choć nie jest to łatwe. Jest bardzo opanowana, sięga po różne metody, ale czy to wszystko wystarczy?

Mamet zrobił całkiem niezłe kino, choć dla mnie trochę zbyt teatralne i zachowawcze. Aktorstwo w tym przypadku nie wystarczy.

6/10

Radosław Ostrowski