David Sanborn – Time and The River

Time_and_The_River

Tego saksofonistę jazzowego znają ci, który oglądali serię „Zabójcza broń”, gdzie jego solówki towarzyszyły akcjom Martina Riggsa i Rogera Murtaugha. Ale współpracował także m.in. z Erikiem Claptonem, Davidem Bowie czy The Rolling Stones, co przyniosło mu rozpoznawalność. Konsekwentnie rozwija też swoją solową karierę, co słychać na jego nowym materiale.

„Time and The River” to pierwsza po 15 latach płyta zrealizowana z basistą oraz producentem Marcusem Millerem. Saksofonistę, poza Millerem wsparli: pianista Roy Assaf, gitarzyści Yotam Silberstein i Nicky Moroch, saksofonista sopranowy Peter Hess, trębacz Justin Mullens, puzonista Tim Vaughn, klawiszowiec Ricky Peterson oraz perkusiści Javier Diaz i Marcus Baylor. Duży zespół, prawda?

I jest to bardzo różnorodny materiał, gdzie pierwsze skrzypce gra saksofon, co już słychać w openerze „A la verticale”. Zaczyna się od spokojniejszych dźwięków perkusjonaliów, do których dołącza funkowy bas oraz gitara elektryczna, by zintensyfikować emocje oraz podkręcić tempo, a w ostatnich dwóch minutach rządzi gitara elektryczna. Wyciszeniem jest „Ordinary People”, gdzie w tle ładnie przygrywa Hammond, podobnie jest z „Drift”. Bardziej przebojowo i chwytliwie robi się w „Can’t Get Next to You” z gościnnym wokalem Larry’ego Braggsa (potężny, niemal epicka aranżacja), by wyciszyć się w chilloutowym „Oubile Moi” z delikatnymi Hammondami oraz spokojniejszą gitarą z perkusją oraz egzotycznym „Seven Days, Seven Nights”. Kolejnym przystankiem jest drugi śpiewany utwór, czyli „Windmills of the Wind” pochodzący z filmu „Sprawa Thomasa Crowna” z 1968 roku. Tutaj śpiewa Randy Crawford i ma to swój niezaprzeczalny urok. Na sam koniec dostajemy lekko latynowski „Spanish Joint”, gdzie lekka gitara łączy się z dęciakami oraz basem, melancholijnym „Overture” (fortepian wspierany przez „płaczliwy” saksofon).

Sam Sanborn gra bardzo emocjonalnie, długo i czasami agresywnie niczym rockowy gitarzysta, dominując nad resztą zespołu. Sama muzyka jest bardziej wyciszona, ale tez bogata aranżacyjnie oraz przyjemna, ciepła w odsłuchu.  Fani jazzu będą wniebowzięci, a reszta z ciekawości powinna zapoznać się.

8/10

Radosław Ostrowski

Michael Kamen, Eric Clapton & David Sanborn – Lethal Weapon

Lethal_Weapon

Kino akcji swój największy okres popularności miało w latach 80. To wtedy swoje tryumfy święcili Arnold Szwarceneger (chyba tak się to piszę), Sylvester Stallone, Dolph Lundgren czy Chuck Norris. Ale to nie o nich chciałem mówić. Bo wtedy też pojawiły się dwa filmy, które odmieniły kino akcji/sensacji na zawsze – „Szklana pułapka” z 1988 roku, dzięki której na szersze wody wypłynął Bruce Willis oraz nakręcona rok wcześniej „Zabójcza broń”, która do dzisiaj wyznacza wzorce w tym gatunku. Brawurowy duet Mel Gibson/Danny Glover, którzy grali kompletnie odmienne charaktery (nieobliczalny, zdesperowany Riggs oraz stateczny, spokojny i rodzinny Murtaugh), będące ikonami popkultury. Obydwa filmy łączy też postać kompozytora – Michaela Kamena, który stał się dzięki temu specjalista od kina akcji. O ile w filmie sprawdza się ona rewelacyjnie, o tyle poza nim mógł być problem (patrz: „Szklana pułapka”).

Jednak tutaj kompozytora wsparło dwóch muzyków, który użyczyli nie tylko swoich instrumentów, ale stali się też współautorami soundtracku i aranżerami tej muzyki. Są to: gitarzysta Eric Clapton oraz saksofonista David Sanborn.

Zanim o samej muzyce, trzeba wspomnieć o wydaniu. Jest to edycja specjalna z 2002 roku. Wydaniem zajęła się Bacchus Media Group, zaś sam album zawiera (w porównaniu z poprzednikami) dodatkowe 25 minut muzyki, która albo nie pojawiła się w samym filmie, albo nie była wcześniej publikowana. I dlatego zamiast 10 utworów, na płycie jest aż 16 + piosenka. Wszystko jasne? No to jedziemy.

kamenCałość zaczyna „Meet Martin Riggs”, który zaczyna się od dwóch charakterystycznych elementów: mocnego solo saksofonu oraz ważnej solówki gitary elektrycznej, która skręca w stronę bluesa. Przez chwilę towarzyszy im fortepian, dzwonki oraz gitara akustyczna. Instrumenty tworzą tu dość melancholijny klimat (solówki Claptona), by pod koniec wszystko pociągnęły ze sobą smyczki. Za to już w „Amandzie” już jest czysty Kamen. Różnego rodzaju dzwonki, cymbałki i inne grzechoczące rzeczy z ciągnącymi się smyczkami (miejscami skręcającymi w stronę grozy, co przypomina trochę „Martwą strefę”), które wspierają dęciaki oraz fortepian z harfą. Bardziej dramatyczny jest „Suicide Attempt” (scena próby samobójczej Riggsa) – pierwszy niepublikowany wcześniej kawałek z nerwowymi i niepokojącymi smyczkami (w połowie jadą jak w horrorze) i ustępują delikatnej gitarze z pierwszego utworu.

claptonZa to kolejny niepublikowany „The Jumper/Rog & Riggs Confrontation” zaczyna się od zadziornej gitary Claptona (z werwą, chwytliwy) oraz saksofonu Sanborna, zaś orkiestra robi tutaj za tło (wybijają się tylko smyczki) i perkusja. Ale w połowie zmienia się odrobinę klimat, stając się bardziej mrocznym (dęciaki i smyczki), mimo obecności gitary i saksofonu. Rozwinięciem tematu z początku poprzedniej melodii jest „Roger”.

Kompletnie coś nowego daje „Coke Deal” (rozbrajająca scena próby kupna kokainy), gdzie początek jest bardziej rockowy (mocne solo saksofonu, rytmiczny bas i perkusja, a także gitara – zdziwieni?), jednak w połowie wchodzi orkiestra (smyczki, dęciaki dęte i trąbki) mocno biorąc za gardło, a po drodze jeszcze pojawia się temat przewodni oraz trochę underscore’u. Podobnie jest w „Mr. Joshua” oraz „They Got My Daughter”.

sanbornJednak jeśli potrzebujecie mocnej muzyki akcji, to pojawia się ona w dwóch kompozycjach. Najpierw jest prawie 8-minutowy „Desert” (konfrontacja na pustyni) – tutaj najwięcej do pokazania mają tutaj trąbki oraz instrumenty perkusyjne, które z ciągnącymi się dęciakami oraz domieszką elektroniki tworzą dość mocną ścianę dźwięku (pod koniec plumkanie skrzypiec i uderzenia „młota” – to znamy ze „Szklanej pułapki”), ale czas może zniechęcić. Jednak wynagradzają to zarówno mocne uderzenia trąbek, jak i momenty wyciszenia (piękne smyczki w połowie). Mało wam? To posłuchajcie „Hollywood Blvd Chase”, gdzie smyczki nie mają praktycznie chwili wytchnienia, asekurowane przez dzwoneczki i trąbki. Mocne uderzenie (kotły oraz trzaski a’la Horner), trzymające za gardło do końca (nic dziwnego, to ilustracja sceny pościgu). W podobny sposób jest jeszcze w „Yard Grave/Graveside”, które jednak nie jest aż tak intensywne jak „Hollywood Blvd Chase” (tutaj szaleje perkusja, zmieszana z elektroniką i dęciakami).

Ale są też aż 3 utwory, które w filmie nie występują. Są to całkiem niegłupie melodie bazujące na popisach Sanborna i Claptona, z delikatnym wsparciem orkiestry. Takie bardziej rockowe nuty – spokojniejsze „We’re Getting Too Old for This”, znacznie mroczniejsze „The Weapon” oraz ostre „Nightclub” (tam się obaj muzycy popisują). Całość zaś wieńczy piosenka zespołu Honeymoon Suite, która szczerze mówiąc brzmi dość średnio (elektroniczny pop a’la 80.), która nie specjalnie kojarzy się z filmem. A jeśli chodzi o piosenki to brakuje tutaj jednego ważnego utworu – „Jingle Bell Rock” Bobby’ego Helmsa, która pojawia się na samym początku filmu i nierozerwalnie się z nim kojarzy, tak jak „Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow!” w “Szklanej pułapce”.

Mówiąc krótko, Kamen eksperymentował mieszając orkiestrę z lekko rockowym zacięciem, co w filmie brzmi znakomicie. Poza nim jest strawnie i da się wysłuchać, ale problemem jest znalezienie tego albumu, bo to biały kruk. Jednak mimo pewnych wad (miejscami naprawdę ciężki underscore, brak drugiej piosenki), jest to jedna z najważniejszych ścieżek w filmie akcji. Tak to się kiedyś robiło w USA.

8.5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski