Szeregowiec Ryan

Rok 1944 był przełomowym rokiem dla losów II wojny światowej. To właśnie wtedy w czerwcu doszło do utworzenia drugiego frontu w Europie, a dokładnie w Normandii. Jednym z żołnierzy biorących udział w tej operacji jest kapitan John Miller. Po zdobyciu przyczółku dostaje kolejne zadanie do wykonania: ma odstawić do domu szeregowego Jamesa Ryana, którego trzej bracia polegli w Normandii. Miller wybiera kilku swoich ludzi i wyruszą za linie frontu.

ryan1

Wojna i Spielberg to dość rzadkie połączenie. Ale w 1998 roku zadziało siła atomowej bomby. Film jest kolejną opowieścią o wojnie, jej absurdzie i okrucieństwie. Już samo to zadanie wydaje się mocno absurdalne – czy jest sens ryzykowania życia ośmiu dla jednego człowieka, który nie wydaje się zbyt ważna personą? Po drodze poznamy kolejne absurdy i niepowodzenia operacji Overlord – śmierć 22 żołnierzy podczas lotu z powodu generała i przesadnego obciążenia samolotu, „gra” nieśmiertelnikami czy próba zemsty za śmierć kolegi. Zapomnijcie o podniosłej śmierci, choć czasem pojawia się patos (łopocząca amerykańska flaga), padają słowa o obowiązku, odpowiedzialności itp. A jednocześnie jest to bardzo krwawe i brutalne kino, pełne dynamiki, emocji i „brudnego” klimatu. Widać to najbardziej w otwierającej całość sekwencji lądowania w Normandii – tam reżyser nie bierze jeńców. Lecą kończyny, wylatują wnętrzności, a krew miesza się razem z wodą. A dalej nie jest tak łagodnie i przyjemnie, choć czasem przewija się humor w rozmowach między żołnierzami (zakład o przeszłość kapitana, „popolupo”). Janusz Kamiński tylko potwierdza swoje umiejętności jako operator, w dodatku wszystko jest świetnie zmontowane, a pojawiają się w tle muzyka Johna Williamsa dopełnia tego ponurego klimatu.

ryan3

Ale co najważniejsze, całość jest bardzo dobrze zagrana. Owszem, Tom Hanks jest lojalnym, oddanym żołnierzem, znającym w pełni słowo odpowiedzialność i to typowy amerykański żołnierz oraz ideał dobra. Ale na szczęście drugi plan jest tu przebogaty: od twardego sierżanta Horvatha (Tom Sizemore) przez modlącego się snajpera Jacksona (Barry Pepper) i zdroworozsądkowego Reibena (Edward Burns) aż po sympatycznego Caparzo (Vin Diesel). Jest to grupa wyrazistych postaci, które na pewno zapadną w pamięć. A kim jest sam Ryan – postać grana przez Matta Damona pojawia się prawie na samym końcu niczym rekin ze „Szczęk”. To oddany żołnierz, który nie opuszcza swojego posterunku, mimo rozkazu. Sympatyczny facet – po prostu. Poza nim są jeszcze m.in. epizody Paula Giamattiego (sierżant Hill), Lelanda Olsera (porucznik Dewindt) czy Teda Densona (kapitan Hamill).

ryan2

Spielberg tym razem wcisnął pedał gazu i stworzył prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów wojennych i jeden z najlepszych w swojej karierze. Najbrutalniejszy, mocno działający na zmysły, ale też stawiający kilka pytań o wojnę i jej sens. Ale to już musicie sami stwierdzić.

ryan4

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Mob City

Rok 1947, Los Angeles. Niby prohibicji nie ma, ale gangsterzy nadal posiadają duże wpływy i sterują miastem. A jeśli ktoś spróbuje z nimi zadrzeć, to wtedy może zrobić się niewesoło, zwłaszcza za panowania Bugsy’ego Siegela oraz jego prawej ręki Mickeya Cohena. W gangsterskie porachunki zostaje wplątany sierżant Joe Teague, który dostaje okazje zarobienia na boku. Pewien podrzędny komik imieniem Hecky Nash postanowił zaszantażować jedną z grubych ryb i potrzebuje ochroniarza. No i tak zaczyna się cała gra.

Serial stacji TNT zrealizowany przez Franka Darabonta to próba stworzenia kryminału noir na małym ekranie. I w ciągu tych sześciu odcinków udaje się osiągnąć cel, choć sięgnięto do sprawdzonych wzorców czarnego kryminału – femme fatale, szantaż, morderstwo, korupcja, bezwzględni gansterzy, uczciwi gliniarze i krwawe porachunki. Z jednej strony jest to bardzo stylowe kino, z elegancką scenografią (ze świecącymi neonami) i kostiumami z epoki i jazzująca muzyką Marka Ishama, z drugiej krwawe i brutalne. Ale skoro są gangsterzy, to nie ma mowy o bezkrwawych rozstrzygnięciach. Intryga jest poprowadzona bardzo zgrabnie, zaś kilka scen jest naprawdę pomysłowych w kwestii inscenizacji (konfrontacja na dworcu z użyciem granatu, gdzie potem nerwowo szukana jest zawleczka przez gliny i gangsterów czy strzelanina na karuzeli w wesołym miasteczku) przy naprawdę sporej dawce napięcia oraz świetnych dialogach. Pytanie tylko czy będzie druga seria, bo oglądalność była taka sobie. Jedyne do czego można się przyczepić to zbyt spokojny początek, ale na szczęście całość szybko się rozkręca.

No i najważniejsze – aktorstwo jest tutaj naprawdę na wysokim poziomie i nie brakuje tu kilku twarzy znanych z małego ekranu. Najważniejszy jest tutaj Teague, grany przez znanego głównie z „Żywych trupów” Jon Bernthal. Ma paskudną facjatę i działa trochę na styku prawa, zaś jego motywacja (przynajmniej na początku) jest bardzo niejasna, ale w końcu okazuje się porządnym facetem. Dobrzy gliniarze maja też twarze m.in. Jeffreya DeMunna (doświadczony Hal Morrison) i Neala McDonougha (lojalny i kryształowy kapitan William Parker), którzy tworzą bardzo porządne tło. Nie można nie wspomnieć o jedynej kobiecie (istotnej) w całej fabule, czyli Jasmine Fontaine (Alexa Davalos bardzo przekonująca jako kobieta w opałach), która po części odpowiada za całe zamieszanie czy Hecky’m Nashu (nietypowa kreacja Simona Pegga) – komiku-szantażyście.

A jeśli zaś chodzi o ludzi z półświatka to tutaj mocno bryluje Edward Burns. Jego Bugsy Siegel jest zapatrzonym w siebie narcyzem i bardzo pewnym siebie facetem, który nie da sobie w kaszę dmuchać, ale czasami puszczają mu nerwy, gdy nie idzie zgodnie z jego planami (kwestia Las Vegas, które dopiero powstawało). Jak zwykle fason trzyma Robert Knepper (Sid Rothstein) oraz Milo Ventimiglia (Ned Stax, prawnik Siegela oraz dawny towarzysz broni Teague’a), za to pewne wątpliwości miałem co do Jeremy’ego Luke’a, czyli Mickeya Cohena. Tutaj jeszcze nie odgrywa ważnej roli, jest mniej narwany niż w rzeczywistości (choć scena jego ataku na konkurencję robi wrażenie) i nie jeszcze nie posiada tej charyzmy. Jednak jest mała nadzieja, że później Cohen się rozkręci.

mob_city5

Po pierwszym odcinku pomyślałem sobie o „Mob City”: „Zakazane imperium” to to nie jest. Po części to prawda, ale po pierwszym odcinku rozkręca się ta produkcja, by w finale naprawdę eksplodować. Mam nadzieję, że powstanie dalszy ciąg. Wtedy zacznie się najciekawsza część.

8/10

Radosław Ostrowski