Tajemnica Marrowbone

Rok 1969. Na amerykańską ziemię przybywa brytyjska rodzina Fairbairnów – matka z czwórką dzieci, którzy przenieśli się do dawnego domostwa. Jack, Billy, Rose i Sam powoli zaczynają się adaptować do nowego otoczenia, ukrywając się przed światem. Wkrótce w ich życiu pojawia się Allie – sąsiadka, pracująca w bibliotece. Wkrótce matka dzieci umiera i te zobowiązują się trzymać się razem. Lecz ich życie zostaje bardzo brutalnie przerwane z powodu ojca oraz jego brutalnej przeszłości.

marrowbone1

Hiszpański thriller/horror to coś, co ostatnio przeżywa dużą popularność. Albo przynajmniej tak było jeszcze 10 lat temu. Do tego nurtu próbuje się wpisać reżyserski debiut Sergio Sancheza, w którym nie pada ani jedno słowo po hiszpańsku. Ale europejski duch historii jest mocno obecny, gdyż całość jest mało efekciarska. Pozornie wydaje się klasycznym dreszczowcem z nawiedzonym domostwem. Coś tam skrzypi, lustra są popękane, słychać jakieś głosy, dodatkowo w tle jest jakaś tajemnica, „krwawe pieniądze” – coś zaczyna wisieć w powietrzu. Reżyser bardzo oszczędnie przekazuje informacje, gdzieś w połowie ujawniając najważniejsze. Jednak, ku wielkiemu zdumieniu, nie wszystkie karty zostają wyłożone na stół. I to jest ogromna zaleta „Marrowbone”, troszkę przypominającego stare, gotyckie opowieści, tylko bardziej uwspółcześnione.

marrowbone2

Ale Sanchez czyni atmosferę coraz gęstszą za pomocą prostych środków przekazu, coraz bardziej mnożąc kolejne tropy, doprowadzając do kolejnej przewrotki. Więcej wam nie zdradzę, ale kilka momentów potrafi podnieść ciśnienie (próba wejścia do zamurowanego strychu przez dach czy retrospekcje z ojcem), potęgowane przez liryczno-mroczną muzykę. Niby są tu dość dobrze odtworzone realia lat 60., jednak pełnią rolę tylko tła dla domu, gdzie nie ma prądu, źródłem światła są stare lampy. Ładnie to wygląda w obrazku, buduje to bardzo mroczny klimat, pod koniec nawet jest równoległy montaż oraz bardziej dramatyczne chwile, włącznie z odkryciem tajemnicy. Wtedy reżyser potrafi trzymać za gębę, nie puszczając aż do finału.

marrowbone3

Reżyserowie udaje się bardzo dobrze poprowadzić młodych aktorów, z których część może być już rozpoznawalna. Największe wrażenie robi George MacKay (Jack), który – jako najstarszy – próbuje utrzymać całą rodzinę w jedności. Świetnie wypada zarówno, gdy wydaje się opanowany i spokojny, jak i coraz bardziej przytłoczony nieprzyjemną sytuacją. Obok niego są także Charlie Eaton (narwany Billy), Mia Goth (rozsądna Jane) oraz Matthew Stagg (ciekawski Sam), tworząc bardzo silną więź, jaką czuć tutaj od samego początku. Po drugiej stronie mamy Anyę Taylor-Joy (Allie), będącą tym razem bardzo ciepłą, empatyczną dziewczyną. Jej relacja z Jackiem zaczyna nabierać rumieńców, zaś finał czyni jej decyzję świadomą.

„Tajemnica Marrowbone” to kolejny przykład ciekawego dreszczowca z klimatem oraz tajemnicą. Bardzo mroczny, pełen niepokojącego klimatu, świetnego aktorstwa, stopniowego budowania napięcia oraz inteligentnie poprowadzonej fabuły. Nie brakuje zaskoczeń, co z dzisiejszej perspektywy jest nieoczywiste i daje troszkę świeżości.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Siedem minut po północy

Conor O’Malloy to młody, 12-latek, mieszkający z ciężko chorą matką. Ojciec dawno wyjechał do USA, zaś babcia delikatnie mówiąc odstrasza go. Jakby tego było mało, jest nękany w szkole, czyli ma bardzo pod górkę i nie zanosi się na zmianę. Ale siedem minut po północy odwiedza go Potwór – duże cisowe drzewo, które zamierza mu opowiedzieć trzy historie, a w zamian chłopiec ma powiedzieć czwartą.

7_minut1

Jak zrobić baśń dla dzieci, która nie byłaby zbyt naiwna? Reżyser Juan Antonio Bayona stanął przed bardzo trudnym zadaniem, a pomocna okazała się powieść Patricka Nessa, sięgająca po temat traumy, przedwczesnego dojrzewania oraz przygotowania się na śmierć najbliższych. Bo przecież powinno być tak, że dzieci powinny dobrze się bawić, poznawać przyjaciół, może nawet przeżywać pierwszą miłość. Jednak los drwi sobie z takich planów, a reżyser uważnie przygląda się młodemu chłopcu (kapitalny Lewis McDougall), nie pogodzonego z najgorszym, pełnym gniewu, agresji i wściekłości na cały ten popieprzony świat. Chłopak niemal do końca wierzy, że jest jeszcze szansa i nie przyjmuje do wiadomości innego wariantu, dlatego dopuszcza się demolki w domu babci, dlatego śni mu się ciągle koszmar, w którym trzyma za rękę matkę nad przepaścią i nie chce jej puścić. Bayona sugestywnie pokazuje te zwichrowane stany emocjonalne, symbolicznie wykorzystując Stwora oraz jego opowieści.

7_minut2

Muszę przyznać, że ten segment został świetnie zrobiony, a historie zaprezentowanie w formie prostej animacji, wyglądającej niczym ręcznie malowana, buduje bardzo specyficzny klimat. Zaś same historie są bardzo przewrotne, jak na kino familijne, przez co wielu młodych widzów, może poczuć się równie zszokowanych jak Conor. Bo niby bohaterowie źli (albo, których za takich uważamy) wygrywają, a dobrzy wcale tacy dobrzy nie są, zaś taki finał historii nie oznacza, ze jest zła. Dla takiego starszego widza może nie jest to zbyt odkrywcze, jednak ten element najbardziej wyróżnia tą baśń, niepozbawioną mroku oraz przerażających fragmentów (pierwsze przybycie Potwora – świetnie animowanego), zdecydowanie nie dla młodych widzów.

7_minut3

Reżyser też bardzo dobrze prowadzi aktorów. O McDougallu już wspominałem, ale Felicity Jones (wyciszona, dość spokojna matka) oraz Sigourney Weaver (sprawiająca wrażenie demonicznej babcia) też dają z siebie wszystko. Ale tak naprawdę liczy się tylko jedna postać, czyli Potwór mówiący bardzo głębokim głosem Liama Neesona, nadającym mu majestat, ale też pewną mądrość. Cisowe drzewo wydaje się mocno doświadczoną istotą, zaś w jego historiach jest więcej prawdy o ludziach i świecie niż w przesłodzonych bajeczkach Disneya, zakończonych happy endem.

„Siedem minut po północy” jest mroczną, ale bardzo niegłupią, chwytającą za serce historią o godzeniu się z ostatecznymi sprawami oraz wybaczeniu za winę niepopełnioną. O tym, że życie toczy się dalej i trzeba z niego korzystać, póki jeszcze jest.

8/10

Radosław Ostrowski

Ozzy

Tytułowy Ozzy to psiak mieszkający gdzieś na przedmieściach z rodzinką. Ale psiak to rozrabiaka, chociaż nie pozbawiony uroku i inspiracja do komiksu stworzonego przez ojca rodziny. Dzieło jest tak popularne, że familia dostaje propozycję przyjazdu na zlot do Japonii, ale nie można zabrać pieska ze sobą (kwarantanna dwutygodniowa), więc Ozzy trafia do „Pieskiego raju” – specjalnego ośrodka. Hotel, spa, w ogóle full wypas. Tylko, że to wszystko jest pic na wodę, bo gdy rodzinka z ośrodka wyjeżdża, pieski trafiają do pierdla.

ozzy1

Kolejna animacja z Europy, a dokładnie z Hiszpanii. Sam pomysł, by zrobić więzienną historię z psami w roli głównej, wypada naprawdę nieźle. Chociaż sama historia toczy się dość przewidywalnie, bo będzie ucieczka (nawet kilka prób) i nasz zdeterminowany zwierzak nie dający się złamać, mimo szykan, ustawiony wyścig oraz sytuacja między młotem a kowadłem. Wygląda to niczym „Wielka ucieczka”, a kilka postaci jest głębiej zarysowanych niż się to wydaje (ślepy jamnik Fronky, zgorzkniały Chester czy niepozorny, ale bezwzględny Vito). Parę razy potrafi dodać troszkę humoru, chociaż wymowa jest o wiele bardziej serio niż się wydaje na początku i to jest jedna z pozytywnych niespodzianek. Tak jak budująca klimat świetna muzyka Fernando Velazqueza.

ozzy2

Niestety, ale sama animacja to stany średnie. O ile ruchy postaci, ruchy ust  są zrobione bez poważniejszych zastrzeżeń, o tyle same zwierzątka, otoczenie jest tak surowe, wręcz pozbawione detali, że potrafi czasami przyprawić o ból oczu. Wiadomo, że to nie będzie techniczny kolegów zza Wielkiej Wody (nie ten budżet), jednak to można było zrobić lepiej albo bardziej wyraziście.

ozzy3

Za to trudno się przyczepić do polskiego dubbingu, bo ten w przypadku animacji zawsze był na wysokim poziomie. „Ozzy” nie jest wyjątkiem od reguły, chociaż najciekawsze są postacie drugoplanowe. Zarówno zdrowo postrzelony Fronky (świetny Waldemar Barwiński), jak i bardzo stary Chester (niezawodny Miłogost Reczek) zapadają w pamięć, podobnie jak bardzo mrukliwy szef strażników Decker (Grzegorz Pawlak) czy sepleniący Vito (zaskakujący Krzysztof Dracz). A grający Ozzy’ego Krzysztof Szczepaniak? Radzi sobie bardzo przyzwoicie, oddając determinację bohatera i budząc sympatię do niego.

Szkoda tylko, że sam film jest skierowany do bardziej młodego widza. Twórcy pokazują siłę więzi psa z człowiekiem oraz, że nie należy traktować zwierząt źle, ale to wszystko za mało. Sama historia średnio angażuje, wygląda to średnio i można było coś więcej wycisnąć.

5,5/10 

Radosław Ostrowski

Crimson Peak. Wzgórze krwi

XIX-wieczna Ameryka. Tam mieszka Edith Cushing – córka przemysłowca, marząca o karierze pisarki. Takiej kalibru Mary Shelley, czyli romantycznych horrorów. Być może wynika to z faktu, że jako dziecko widziała ducha swojej matki, ostrzegającej przed Szkarłatnym Wzgórzem. Pewnego dnia pojawił się on – tajemniczy brytyjski arystokrata, potrzebujący pieniędzy na budowę maszyny do kopalni. Mężczyzna jest przystojny, czarujący i przybył razem z siostrą. Kobieta zaczęła nagle ożywać, Az się zakochała. Po tragicznej śmierci ojca, Edith zostaje żona Thomasa i przenosi się do jego dworu w Anglii. Miejsca zwanego Szkarłatnym Wzgórzem, co nie wróży niczego dobrego.

crimson_peak1

Guillermo del Toro i horror to symbioza (prawie) idealna, która dawała znakomite efekty jak „Labirynt fauna”. Jego najnowszym film to bardziej gotycki romans z elementami grozy niemal wziętych z XIX-wiecznych powieści. Jest mroczne i stare domostwo, ukrywana tajemnica, odkrywana powoli oraz… duchy. Problem w tym, że te duchy wyglądają sztucznie, niemal komputerowo i nie pasują tutaj do całej tej stylistyk – eleganckiego, gotyckiego straszaka. Film, jak to w przypadku tego reżysera jest wysmakowany plastycznie, z silnie akcentowanymi kolorami (zwłaszcza czerwień, czerń i biel). Także samo domostwo jest takie, jakie być powinno – dziurawy dach, silny rozpad, nie wszystkie drzwi otwarte. A nawet jak coś jest dostępne, to było bardzo niejasne i zagadkowe. I jeszcze te kostiumy, po prostu przepiękne, bardzo bogate i idealnie pasujące kolorami do postaci.

crimson_peak3

Cały problem polega na tym, że jako horror się nie sprawdza. Reżyser sięga po sprawdzone sztuczki z pojawiającymi się i znikającymi duchami, czerwoną piłeczką. Jakby tego było mało, w połowie filmu można łatwo domyślić się o co toczyć się będzie gra, a dwutorowość (pobyt Edith w dworze i prywatne śledztwo jej przyjaciela-lekarza) tylko rozpraszała i nie czuć było napięcia. Tutaj intuicja reżysera mocno zawiodła, a sama historia nużyła.

crimson_peak2

Sytuacje próbują ratować aktorzy i ci nie zawodzą. Ekran kradnie dla siebie Tom Hiddleston, czyli romantyczny Anglik z mroczną tajemnicą i tak smutnym spojrzeniem, że każda kobieta zakochałaby się w nim. Jeszcze lepsza jest Jessica Chastain, czyli zaborcza, demoniczna i bezwzględna siostrzyczka. Pozornie tylko sprawia wrażenie miłej kobiety, ale sam sposób mówienia mrozi krew w żyłach. Zaś Mia Wasikowska w roli głównej jest po prostu dobra. Zauroczona, ładna kobieta, która potem musi zmienić w walczącą o przetrwanie. I jest to pokazane bardzo wiarygodnie. Nie sposób pominąć drobniejszych ról Charliego Hummana (dr McMichael – przyjaciel Edith i domorosły detektyw) oraz Burna Gormana (tropiący brudy pan Holly).

crimson_peak4

Innymi słowy, to miał być hołd dla klasycznych, romantycznych horrorów spod pióra Edgara Allana Poe czy Mary Shelley. Nie do końca straszy, ale ma bardzo interesujący klimat i wyraziste aktorstwo, które może się podobać. Szkoda, że grozy jak na lekarstwo, a intryga rozwiązuje się zbyt szybko. Jest nieźle, ale liczyłem na więcej.

6/10

Radosław Ostrowski

Hercules

Każdy słyszał o Heraklesie – półbogu, którego Hera chciała zabić oraz jego 12 pracach, które musiał wykonać. Jego rzymskim odpowiednikiem był Herkules i to imię przyjęło się w krajach anglosaskich. Powstało wiele opowieści oraz produkcji filmowych jak i telewizyjnych. Własną wersje tej opowieści bazującej na komiksie Steve’a Moore’a.

hercules1

Punkt wyjścia jest prosty – Hercules jest najemnikiem wykonującym trudne zlecenia za złoto. Jednak wbrew opowieściom nie działa sam, ale ma skromną drużynę, na którą zawsze może liczyć. Nasz bohater trafia do Tracji, na dwór króla Kotysa, będącego w konflikcie z Rezusem. Król prosi herosa o pomoc w wyszkoleniu wojska, za co ma otrzymać tyle złota, ile waży. Jednak sytuacja staje się nagła i Hercules sam musi wziąć swoją maczugę i pozabijać parę osób.

hercules2

Już po tym opisie można stwierdzić, że nie jest to film trzymający się mitologii greckiej, pozostaje jednak ciekawie zrealizowanym widowiskiem. Co dostajemy? Bezpretensjonalne widowisko skierowane dla młodego kinomana w wieku gimnazjalnym, co widać w śladowej ilości krwi, braku mocno brutalnych scen oraz w sporej ilości luzu. Ratner wielkim reżyserem nigdy nie był, jednak zna się na swojej robocie. Podobało mi się inne podejście do znanej opowieści o słynnym superherosie, choć wielu liczyłoby na coś bardziej efektownego. Nie brakuje tutaj widowiskowej akcji (wspominane w retrospekcjach prace czy starcie z oddziałami Rezusa), ciętego humoru oraz pomysłowo zainscenizowanych potyczek. Styl Ratnera troszeczkę przypomina filmy Petera Jacksona, co osobiście mi nie przeszkadzało. Złego słowa nie jestem w stanie powiedzieć o zdjęciach (Dante Spinotti zaprezentował przyzwoity poziom), kostiumach i scenografii, aczkolwiek niektóre sceny akcji były montowane w zbyt teledyskowy sposób, a i sama historia staje się przewidywalna.

hercules3

Jest jeden bardzo mocny atut tego filmu – Dwayne „The Rock” Johnson w roli tytułowej. Fizycznie idealnie pasuje do roli półboga i ma odpowiednią charyzmę, do końca jednak nie wiemy czy jest on prawdziwym synem Zeusa czy tylko napakowanym mięśniakiem? Jedno jest pewne – posiada pewną mroczną tajemnice i nie potrafi odnaleźć spokoju, a aktor odnajduje się w tej postaci bardzo dobrze. Poza nim mamy bogaty drugi plan, gdzie najbardziej błyszczą towarzysze herosa – szukający śmierci wieszcz Amfiaraos (świetny Ian McShane), sprytny nożownik Autolykos (dobry Rufus Sewell), mistrz toporów Tydeus (dziki Aksel Hennie) oraz piewca czynów Herculesa i jego siostrzeniec, Jolaos (niezły Reese Ritchie). Każdy z nich ma swoje pięć minut, skupiając w sobie uwagę.

hercules4

Trzeba przyznać, że „Hercules” to przyzwoite kino rozrywkowe na poziomie, gwarantujące niezłą zabawę. Czasami wkradnie się patos, jednak Ratner dawkuje go w odpowiedniej ilości, nie psując całkowicie przyjemności. 

6,5/10

Radosław Ostrowski

Mama

Wszystko zaczyna się kilka lat temu, kiedy ojciec po zabiciu żona i swoich wspólników porywa swoje dwie córki i ucieka. Powoduje wypadek i trafia do opuszczonej chaty w lesie. Tam próbuje je zabić, ale zostaje powstrzymany przez tajemniczą istotę. Pięć lat później dziewczynki zostają odnalezione, a opiekę sprawuje nad nimi ich wuj Lucas ze swoją dziewczyną Annabel. Po pewnym czasie okazuje się, że istota nadal opiekuje się dziećmi.

mama1

Ten film przypomniał mi dlaczego nie przepadam za horrorami. Tym większy zawód, że za produkcję odpowiada Guillermo del Toro, twórca znakomitego „Labiryntu Fauna”. Reżyserem został jednak debiutujący Andy Muschietti i to widać, bo choć historia ma potencjał na horror z psychologicznym tłem, staje się tak naprawdę pretekstem do straszenia i sięgania po ograne chwyty – otwierające się szafy, nawiedzony domek, ćmy zwiastujące niebezpieczeństwo, mroczna tajemnica, strasznie brzydki demon – i sprawdzone sztuczki przy straszeniu (muzyka, niedomknięta szafa, wrzaski i piski). Słowem nic ciekawego, a zakończenie także rozczarowuje. Del Toro próbował zrobić ta samą sztuczkę w przypadku równie nieudanego „Nie bój się ciemności” i też mu to nie wyszło.

mama2

Szczerze, nie byłoby tu nic do wspominania, gdyby nie jeden mocny punkt – poza mrocznymi retrospekcjami i porządną realizacją – a jest nim Jessica Chastain, która tutaj wciela się w Annabel – basistkę punkowej kapeli, która wygląda (Annabel, nie kapela) jak emo. Kobieta spodziewa się dziecka, ale nie czuje się gotowa na bycie matką. Ta postać miała w sobie wielki potencjał, który został zaprzepaszczony.

Kolejny horror wyprodukowany przez mistrza del Toro i kolejny raz możemy mówić, że hiszpańska szkoła grozy nie istnieje. Absolutnie nie warte uwagi.

5/10

Radosław Ostrowski

Niemożliwe

Rok 2004, Tajlandia. Tam na wypoczynek przybywa rodzina (Maria i Henry z synami – Lucasem, Thomasem oraz Simonem) w Wigilię Bożego Narodzenia. Ale wtedy następnego dnia pojawia się tsunami, które zalewa hotel i nasza rodzina zostaje rozdzielona. Cała piątka musi się odnaleźć.

Pozornie wydaje się, że to będzie kolejna hollywoodzka produkcja, ale reżyser Juan Antonio Bayona trzyma rękę na pulsie. Wie jak opowiedzieć historię tak, żeby poruszyć, chwycić za gardło i zaangażować, choć wszystko wydaje się bardzo proste. Pokazany jest kataklizm w skali mikro, gdzie przyglądamy się wydarzeniom w niemal paradokumentalnym stylu. Samo pokazanie tsunami jest naprawdę porażające, a zwłaszcza to, co robi żywioł z bohaterami naprawdę poraża. Mamy krew, bród, żółć i zieleń (świetna charakteryzacja i scenografia) – a jednocześnie zawsze bohaterowie i ich dramaty zawsze są na pierwszym planie. Ich desperacja, nadzieja, smutek, strach wynikający z braku informacji – to wszystko jest pokazane i  powiedziane w sposób całkowicie przekonujący, bez patosu i bez żadnego fałszu, co łatwo można było schrzanić (zwłaszcza w przypadku dzieci).

niemozliwe2

Poza konsekwentnie prowadzoną reżyserią oraz poruszającym scenariuszem, nie można nie wyróżnić aktorów. Na pierwszym planie są Naomi Watts i Ewan McGregor – jako poszukujący się małżonkowie są bardzo przekonujący i emocje malują się na ich twarzach, wierzy się im na słowo. Jednak najtrudniejsze zadanie mieli chłopcy grający braci: Tom Holland, Samuel Joslin i Oaklee Pendergrast (kolejno Lucas, Thomas i Simon). I wypadli świetnie, co w przypadku dzieci zdarza się naprawdę rzadko.

niemozliwe1

To jest jeden z tych filmów, który pozostanie w mojej pamięci na długo – nie mam co do tego wątpliwości. Dawno nie było tak poruszającego filmu z katastrofą w tle.

8/10

Radosław Ostrowski

Babycall

Anna jest samotnie wychowującą matką Andersa. Objęta programem ochrony świadków (ojciec próbował zabić jej syna), mieszka sama w bloku. Nie czując się bezpiecznie w nowej okolicy, decyduje się kupić elektroniczna nianię, by mieć dziecko pod kontrolą. Wtedy zaczyna słyszeć dźwięki morderstwa, a potem widzi mężczyznę noszącego worek ze zwłokami.

babycall1

Więcej nie mogę powiedzieć, bo „Babycall” jest filmem-łamigłówką, w którym wszystko ma znaczenie, a powiedzenie jednego słowa za dużo może zepsuć przyjemność z seansu. Chociaż w tym przypadku, wiele rzeczy nie zostało tu dopowiedzianych i wyjaśnionych do samego końca. Gatunkowo jest to psychologiczny thriller, w którym jest wiele niejasności i tajemnic, co z jednej strony dale szerokie pole do interpretacji, z drugiej wywołuje dezorientację. Nie pomaga wolne tempo i spokojne, ale konsekwentnie budowany klimat. Ciągle balansujemy na granicy jawy i snu, a finał choć przewidywalny, robi wrażenie.

babycall2

Ale ten film broni się dzięki fantastycznej Noomi Rapace. Anna to kobieta, która ciągle czuje się zagrożona (widać to na jej twarzy), jest nieufna, a każdy dźwięk i sytuacja znaczy dla niej więcej. Miałem wrażenie, że kobieta ta balansuje na granicy obłędu (jezioro, które tak naprawdę jest parkingiem). I pod tym względem ten film wydaje się interesującą propozycją. Niezłym dreszczowcem z mroźnej Skandynawii, choć trochę zbyt tajemniczym i niejasnym.

6/10

Radosław Ostrowski