As w potrzasku

Chuck Tatum to dziennikarz z wielkiego miasta, który nigdzie nie może się utrzymać na stałe. A to artykuł doprowadził do procesu o zniesławienie, a to romans z żoną wydawcy, a to lubił troszkę za bardzo wypić. Teraz trafia do Alboquerque w Nowym Meksyku, gdzie nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, a rzeczywistość jest bardzo nudna. Poza tym jeszcze na świecie nie było Waltera White’a ani Saula Goodmana, by o nich napisać. 😉 Próbuje znaleźć wielkie temat, dzięki któremu może wrócić do gry, lecz nie dzieje się nic. Kiedy ma wyruszyć poza miasto, by opisać polowanie na grzechotniki obserwuje pozornie prosta sytuację. Na stacji benzynowej modli się kobieta, do pobliskiego rezerwatu przybywa policja, a po drodze reporter razem z oddelegowanym Herbiem podwożą kobietę. Okazuje się, że w leżącej na terenie Indian kopalni jest uwięziony mężczyzna, który kradł tamtejsze garnki i inne artefakty. Dla Tatuma jest to okazja, której tak długo szukał.

as w potrzasku1

Z dzisiejszej perspektywy film Billy’ego Wildera wydaje się dość anachroniczny, bo media dzisiaj działają inaczej. Wszystko byłoby relacjonowane przez smartfony, a nasz uwięziony pewnie pisałbym bloga przez komórkę albo laptop. Jednak w roku 1951 rzeczywistość była zupełnie inna. Wszystko pisano na maszynie, wysyłano telegramem, a popularne była prasa, radio i telewizja. W tamtych czasach dziennikarze byli raczej idealizowani, traktowani jako posłannicy prawdy, którzy mają pokazywać świat takim jaki jest. Ale Wilder staje się bardzo demaskatorski i piętnuje hipokryzję mediów. Tatum dla odzyskania swojej pozycji jest w stanie posunąć się do wszystkiego. Pokazuje sposoby manipulacji, kiedy owija wokół palca szeryfa, szefa ekipy, a nawet żonę uwięzionego. Kusi ich sławą, zbudowaniem reputacji oraz możliwości osiągnięcia kariery. Chce opóźnienia misji ratunkowej, byleby tylko przyciągnąć uwagę ludzi. W końcu nic tak nie angażuje niż tragedia jednego człowieka.

as w potrzasku2

I właśnie ta bezwzględność w dążeniu do tematu, który może być opowiadany przez kilka dni, nadal potrafi przerazić. Ostatni taki atak na media był obecny w „Wolnym strzelcu” Dana Gilroya, jednak tutaj wpływ działań bohatera jest ogromny. Do małego miasteczka zaczynają przyjeżdżać tłumy, zjazd prowadzony przez żonę uwięzionego staje się bardzo dochodowy, a góra staje się atrakcją turystyczną. I oczywiście zjeżdżają się przedstawiciele mediów, co nakręcą całą sytuację. Przypomina to żerowanie na tragedii, która może się skończyć tylko w jeden sposób. I to gorzkie spojrzenie na świat mediów nadal pozostaje aktualne, okraszone mocnymi dialogami, niepozbawionymi ciętego poczucia humoru. Wilder absolutnie tutaj błyszczy i angażuje do samego finału.

as w potrzasku3

Do tego mamy fantastycznego Kirka Douglasa w roli głównej. Tatum w jego wykonaniu to cyniczny karierowicz, skupiony na sobie oraz temacie, dążąc do jego wyeksplorowania za wszelką cenę. Jedynie w momentach, gdy jest sam z uwięzionym Leo pozwala sobie na bycie szczerym oraz zaangażowanym. Ale mimo dokonywanych kantów i oszustw, potrafi zaintrygować, a nawet wzbudzić sympatię, co nie było takie łatwe. Równie świetna jest Jan Sterling, czyli żona uwięzionego Leo Manosy. Kobieta miastowa, uwięziona w małym miasteczku, też pragnąca się stamtąd wyrwać, nawet za cenę swojego małżeństwa. I jest niemal tak samo cyniczna jak Tatum, zmuszona do grania zrozpaczonej, wyczekującej na męża. Jest jeszcze Robert Arthur w roli Herbie’ego – idealistycznego, małomiasteczkowego dziennikarza, który zaczyna uczyć się sztuczek Tatuma. Ale co z nim się stanie dalej, pozostaje kwestią otwartą.

Zderzenie „wielkomiejskiego”, zgniłego dziennikarstwa z małomiasteczkowym etosem, trzymającym się starych sposobów. „As w potrzasku” to bardzo gorzkie spojrzenie na tą profesję, co w czasach Złotej Ery Hollywood jest bardzo zaskakujące i nadal aktualne. Wilder piętnuje, choć nie pokazuje palcem wprost, porażając wnikliwym spojrzeniem na bezwzględność ludzkiej natury.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Vera Cruz

Po zakończeniu wojny secesyjnej wielu byłych wojskowych oraz awanturników szukało nowego zajęcia. Czymś takim stał się udział w wojnie domowej w Meksyku. Bez względu na to, czy po stronie buntowników kierowanych przez Juareza czy wojsk cesarza Maksymiliana. Tak też jest z dwoma pozornie sprzecznymi bohaterami. Joe Erin to drobny cwaniak i awanturnik, prowadzący swoją bandę. Ben Trane to były pułkownik armii Południa, szukający okazji do zarobku. Mimo dość trudnych początków znajomości (zakup konia oraz niemal tragiczny pościg przed lansjerami cesarza), panowie łączą siły i dostają zadanie dostarczenia powozu z hrabiną Duvarre. Tylko, że konwój przewozi coś jeszcze cenniejszego – 3 miliony dolarów, za które cesarz chce kupić broń oraz najemników.

vera cruz1

Pozornie fabuła filmu Roberta Aldricha wydaje się czymś, co dzisiaj nazwalibyśmy klasycznym westernem. Pozornie mamy walkę dwóch stron konfliktu, gdzie zostają wplątani dwaj bohaterowie. I to zderzenie dwóch postaw jest wręcz esencją tego filmu. Sama historia wydaje się prościutka, jednak reżyser robi wszystko, by uatrakcyjnić oraz komplikować całą intrygę. Nasi bohaterowie mają kolejne przeszkody do pokonania, a po drodze tworzą jakieś koalicje, podchody oraz podstępy. A przypominam, że jest to film z 1954 roku, kiedy jeszcze nie było spaghetti westernów. A wszystko okraszone jest ciętymi dialogami, pulsującą akcją oraz zaskakująco dynamiczny montaż.

vera cruz2

Ale realizacyjnie można się przyczepić do drobnej rzeczy – mianowicie zdjęć. I nie chodzi o to, że są brzydkie czy niechlujne. Film wykorzystywał technologii SuperScore. Polegała ona na tym, żeby tanim kosztem wyciągnąć z taśmy 35 mm obraz panoramiczny. Problemem jednak jest to, że po wywołaniu obraz był ziarnisty, nieostry i zgaszonymi kolorami. I to niestety widać nadal. Same strzelaniny są poprowadzone naprawdę dobrze, w czym pomaga montaż. Jest też trzymający w napięciu finałowy pojedynek. Oczywiście, że jeden na jeden.

vera cruz3

Ale najmocniejszym punktem jest tutaj skontrastowany duet Burt Lancaster/Gary Cooper. Ten pierwszy w czarnym stroju to cwaniak z szerokim uśmiechem oraz sprytem w oczach. Problem w tym, że jest skupiony na sobie, nieufny oraz ma szybkie ręce. Z kolei drugi jest elegancko ubranym dżentelmenem oraz manierami, ale jest tak samo sprytny, opanowany i nieufny. Docinki między tym duetem podnoszą całość na o wiele wyższy poziom. Choć drugi plan jest bardzo solidny (najbardziej wybija się lekko fircykowaty Cesar Romero w roli markiza de Labordere oraz pociągająca Sara Montiel jako złodziejka Nina), to dwaj protagoniści najbardziej zapadają w pamięć.

Muszę przyznać, że western Aldricha pozostaje kawałkiem przyjemnej rozrywki. Jednocześnie próbuje przełamać klasyczne motywy (podział między dobrem a złem zanika), co czyni całość odporniejszym na czas. Troszkę zapomniane, ale godne uwagi dzieło.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Barbarzyńca i gejsza

Mamy tutaj historię człowieka, który trafił na obcy grunt i próbował zrozumieć nowy, nieznany świat. Jest rok 1858, Japonia czasu szogunatu. Od wielu wieków nie został tu wpuszczony żaden cudzoziemiec, traktowany przez tutejszych jak zaraza. Tym razem do Kraju Kwitnącej Wiśni trafia amerykański dyplomata Townsend Harris na polecenie samego prezydenta USA, by nawiązać stosunki dyplomatyczne z Japonią. Ale miejscowe władze dość sceptycznie traktują nowego przybysza, nie uznając jego uprawnień ani kompetencji i chcą się go jak najszybciej pozbyć. Zostaje mu jednak przydzielona gejsza Okichi, mająca obserwować, ale i pilnować przybysza.

barbarzynca_i_gejsza2

Kolejne zderzenie dwóch światów w dorobku Johna Hustona, ale tym razem mamy dwie odmienne kultury oraz historię inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami. Czyli co może zrobić Amerykanin, by poznać kulturę japońską oraz przełamać izolacje tego kraju od reszty świata. Problem w tym, że film chce połączyć wątki polityczno-kulturowe z romansem między cudzoziemcem a gejszą. I efekt jest dość rozczarowujący. Niby są pewne próby pokazania państwa Japonii jako wewnętrznie skonfliktowanego, rozdartego między tradycją i przesądami a chęcią przełamania izolacjonizmu, ale to wszystko wydaje się jakieś takie płytkie, mocno skrótowe i nieangażujące. To samo dotyczy romansu między Harrisem a Okichi, który bardziej jest deklaratywny niż widoczny. Do tego nie czuć było chemii między bohaterami, co boli. Przyczyną tego stanu rzeczy może być fakt, że „Barbarzyńca i gejsza” przed premierą został przemontowany i wiele rzeczy trafiło do kosza. Zmiany były tak duże, że Huston chciał wycofać swoje nazwisko z czołówki.

barbarzynca_i_gejsza1

Czy jest coś dobrego i udanego w tym tytule? Zdecydowanie broni się warstwa wizualna: scenografia oraz kostiumy wyglądają naprawdę dobrze. Twórcy część zdjęć kręcili w Japonii i to widać, zaś muzyka też oddaje specyfikę kraju. Nie brakuje kilku mocnych scen jak wybuch epidemii cholery czy popis łuczników na koniu oraz przepychu podczas pokazania pewnego pietyzmu, obyczajów, ale to troszkę za mało. Boli też pewien drobiazg, czyli chwile, gdy niektórzy aktorzy azjatyccy posługują się angielszczyzną. Ja rozumiem, że chodziło o zrozumienie dialogów, ale to wszystko wydaje się bardzo sztuczne z dzisiejszej perspektywy.

Sytuacji nie jest w stanie nawet uratować aktorstwo. Pomyłką (inaczej nie jestem w stanie tego nazwać) było obsadzenie Johna Wayne’a w roli dyplomaty. Niby jest to próba przełamania swojego emploi, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że aktor jest bardzo sztywny, czuje się mocno skrępowany, zaś głos brzmi tak jak typowy John Wayne. Tylko, że ten aktor sprawdza się w rolach wymagających czynów fizycznych, a nie mówienia dialogów, co brzmi strasznie. Lepiej wypada zarówno Sam Jeffe (tłumacz Henry) oraz Eiko Ando jako Okichi.

„Barbarzyńca i gejsza” to jeden z tych filmów, dla których czas był bardzo okrutny. Mocno archaiczne w formie, bardzo płytko traktujący kwestię przełamywania barier oraz romansu między osobami z dwóch różnych światów. Zasłużenie zapomniane dzieło w dorobku Hustona.

5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307


Łódź ratunkowa

Trwa wojna. Cywilny okręt pasażerski zostaje zatopiony przez U-Boota. Niektórzy pasażerowie przetrwali na szalupie ratunkowej: dziennikarka Constance Parker, przedsiębiorca Rittenhouse, trzech członków załogi, pielęgniarka oraz kobieta z dzieckiem. Szanse na przedostanie się do innego statku czy Bahamów (pierwotny kurs statku) są praktycznie niewielkie. Wtedy zostaje wyciągnięty rozbitek z zatopionego U-Boota, który później okazuje się kapitanem.

lodz_ratunkowa1

Troszkę mniej znany film Alfreda Hitchcocka zrealizowany w czasie II wojny światowej. Sam pomysł jest prosty, bo mamy zwykły ludzi oraz tajemniczego Niemca, o którym nie wiemy zbyt wiele. Nie wiemy, czy można mu zaufać. Do tego jeszcze mamy bardzo ograniczoną przestrzeń oraz wiele konfliktów z powodu pozycji społecznych. Pasażerowie próbują sami podjąć decyzję, ale też nie wiedzą jak postąpić z “obcym” pasażerem. Zaufać mu, pozbyć się go czy może zwyczajnie ignorować. To potrafi zbudować napięcie, wynikające ze zderzenia postaw. Jeden z ocalonych ma gangrenę na nodze, umiera dziecko, zaś nasza reporterka zaczyna tracić kolejne przedmioty (maszynę do pisania, aparat z filmem czy bransoletkę), co jest źródłem humoru. Reżyser zaczyna odkrywać coraz kolejne fragmenty z życia bohaterów, podkręcając kolejne konflikty oraz prowokując do pytań o człowieczeństwo i ludzkie odruchy w walce o przetrwaniu.

lodz_ratunkowa2

Hitchcock bardzo sprytnie ogrywa ograniczoną przestrzeń, wykorzystując często zbliżenia na twarze oraz montaż. Dialogi nie są pozbawione drobnych docinków, ale też nie brakuje czynników wewnętrznych w postaci burzy, ograniczonej ilości prowiantów czy pojawienia się ostrzału. Nie brakuje kilku zaskoczeń, zaś postawa ocalonych wobec Willy’ego – nawet jak na rok produkcji – była dość zaskakująca oraz potrafi uderzyć. I ta postawa potrafi zmusić do zastanowienia nawet teraz.

lodz_ratunkowa3

Za to nadal broni się świetnym aktorstwem, mimo upływu lat, tworząc bardzo wyraziste postacie. Trudno wymazać z pamięci zadziorną, cyniczną, troszkę skupioną na siebie Parker (Tallulah Bankhead), lewicującego macho Kovaca (John Hodiak), poczciwego Gusa Smitha (William Bendix) oraz bardzo zagadkowego Willy’ego (Walter Slezak) – z jednej strony dość poczciwy i budzący sympatię (operacja na Gusie, orientacja w terenie), ale jego motywacja pozostaje dość niejasna. I ta postać skupia najwięcej uwagi.

“Łódź ratunkowa” jest angażującym dreszczowcem w czasach wojennych. Intryga wciąga, postacie zapadają mocno w pamięć, nie brakuje odrobiny humoru, zaś zakończenie prowokuje do rozmyślań. Mimo lat, godnie się starzeje, a postawa bohaterów parę razy zaskakuje.

7/10

Radosław Ostrowski