Garderobiany

Ronald Harwood to jeden z najbardziej znanych brytyjskich dramaturgów oraz scenarzystów filmowych. Rozgłos przyniosła mu sztuka „Garderobiany” oparta na jego własnych doświadczeniach podczas pracy z wybitnym aktorem szekspirowskim, sir Donaldem Wolfitem. Już w 1983 roku na duży kinowy ekran przeniósł tekst Peter Yates, obsadzając w głównych rolach Alberta Finneya oraz Toma Courtneya. Ale w zeszłym roku brytyjska telewizja postanowiła jeszcze raz zmierzyć się z tekstem Harwooda.

garderobiany2

Przenosimy się do Londynu podczas II wojny światowej – czasu, gdy młodzi aktorzy poszli walczyć za kraj, a ich miejsce zajmują znacznie starsi koledzy po fachu. Jednym z takich weteranów jest Sir, który ostatnimi czasy nie jest w najlepszej kondycji fizycznej. Wypisuje się ze szpitala, by pójść wieczorem na spektakl „Króla Leara”, wspierany przez garderobianego Normana. I wtedy zaczyna walka o realizację spektaklu do końca.

Richard Eyre poszedł po wydawałoby się najprostszej linii oporu, przenosząc niemal całą akcję do garderoby Mistrza oraz korytarzu teatralnym. Tutaj widzimy walkę Mistrza o swoją godność, pamięć oraz sztukę. Teatr tutaj jest jedynym sensem życia dla takiego aktora jak Mistrz – zmęczonego, cierpiącego na zaniki pamięci, przerażonego i bezradnego. I wtedy na scenę niejako wkracza Norman. Niby garderobiany, lubiący sobie popić z piersiówki, opowiadający o swoich przyjaciołach, którzy wiele przeszli. On właśnie staje się siłą napędową, kierującą Mistrzem do chwili sławy, nieśmiertelności, o której marzy każdy aktor. Jednak by tego dokonać, trzeba się w tym zatracić się.

garderobiany1

Brzmi prawie jak „Czarny łabędź”? Troszkę w tym jest prawdy, potwierdzonej przez znakomite dialogi, podkreślające złożone charaktery naszych bohaterów, tłumiących poczucie zazdrości, bezsilności, bycia w cieniu wobec talentu wielkich osobistości. Prawda jest tak, że bez ludzi nie widocznych na scenie, czyli garderobianych, techników, inspicjentów aktorzy byliby nikim. Ta skromna zażyłość jest widoczna w scenach spektaklu, gdzie osoby te starają się o wywołanie efektu burzy.

garderobiany3

Do tego znakomite role Anthony’ego Hopkinsa oraz Iana McKelllena, którzy moim zdaniem przebili duet Finney/Courtney. Hopkins w roli Mistrza magnetyzuje swoją charyzmą oraz gwałtownymi zmianami: od pewności siebie po zwątpienie i ból. Wszystko to pokazane bardzo przejmująco i aż do szpiku kości wręcz. McKellen jest bardziej powściągliwy i mniej „gejowski” od Courtneya, dla którego uznanie od Mistrza to jedyny sens jego życia. Dlatego tak bardzo schlebia swojemu idolowi, wspiera go w najtrudniejszym momencie. Los obydwu panów jest zależny od nich nawzajem, jedna strona bez drugiej nic nie znaczy. Równie wspaniała jest Laura Linney w roli Jaśnie pani – aktorki żyjącej w cieniu swojego męża, czyli Mistrza, a scena jej wypowiadanych żali to majstersztyk.

garderobiany4

Jeśli kochacie teatr i wielkie aktorstwo, to „Garderobiany” da wam to wszystko w nadmiarze. Tak, jest on statyczny, wyciszony, bez galopującej akcji, ale i tak nie można oderwać od niego wzroku, jest napięcie oraz definicja tej profesji. Ale to już sami zobaczycie, jeśli wam na tym zależy.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Mr. Holmes

Wszyscy znamy mieszkańca pewnego domu na Baker Street 221B. Miał on twarze wielu aktorów tak znanych jak Basil Rathborne, Jeremy Brett, Christopher Plummer czy ostatnio Benedicta Cumberbatcha. Jednak w tym roku reżyser Bill Condon postanowił zaryzykować i nakręcić własną wersję opowieści o genialnym detektywie, dając mu twarz Iana McKellena. Czy to ryzyko się opłaciło?

mr._holmes1

Wyobraźcie sobie Holmesa, który nie pracuje już jako prywatny detektyw i został… pszczelarzem, gdzieś w wiosce zabitej deskami. Ciężko to przyjąć do wiadomości, prawda? Dodatkowo mieszka z gosposią oraz jej synem, Rogerem. Naszego detektywa prześladuje sprawa sprzed ponad 30 lat, czyli tuż po I wojnie światowej. Do detektywa przychodzi niejaki pan Kelmot, który podejrzewa, iż jego żona jest pod urokiem swojej nauczycielki muzyki. Sherlocka sprawa ta po latach prześladuje, a pamięć u 93-letniego detektywa już nie taka mocna jak kiedyś.

mr._holmes2

I tutaj reżyser ogrywa postać naszego detektywa, którego tak dobrze znamy. Owszem, nadal jest inteligentnym, troszkę narcystycznym człowiekiem, posiadającym silny intelekt i znającym zachowania ludzi, jednak jego najmocniejszy atut zawodzi. Sama akcja jest zepchnięta na drugi plan, jednak twórcy ubarwiają ją za pomocą podwójnej retrospekcji – samego śledztwa, jak i późniejszych poszukiwań żółtokrzewu w Japonii, gdzie pomaga mu pan Umezaki. Nie ma tutaj szybkiego tempa, masy trupów czy strzelania – tu jest eleganckie, dokładnie prowadzone śledztwo oraz rozwiązanie ostatniej zagadki. Ta nietypowa konstrukcja ma zaciekawić i pokazać zmagania naszego bohatera ze starością, przemijaniem oraz radzeniem sobie z samotnością, co jest naprawdę świetnym rozwiązaniem, odświeżającym archetyp klasycznego detektywa.

mr._holmes3

Dodatkowo Condonowi pomaga w tym bardzo dobry Ian McKellen, nadający swojemu bohaterowi elegancji (scena w parku, gdzie podszywa się za jasnowidza oraz sceny jego dedukcji to perełki) współczesnej detektywistyki, ale też pokazując jego bezsilność oraz częściowe pogodzenie się ze stanem rzeczy za pomocą spisywania, a także medycyny alternatywnej. Kamera przez większość czasu pokazuje twarz aktora – zmęczoną, pełną zmarszczek i porusza się dość ociężale. Partnerujący aktorowi Laura Linney (dość surowa, choć oddana pani Munro), jak i młody Milo Parker (Roger) są świetni, zwłaszcza chłopiec traktujący Holmesa jak ojca, którego odejście mocno naznaczyło jego życie. Ten duet nakręca i mimo dość oczywistego szlaku, ogląda się dobrze.

mr._holmes4

„Mr. Holmes” fanów kryminalistyki rozczaruje, a miłośników detektywa z Baker Street może znużyć swoim tempem. Jednak nie można nie docenić próby odświeżenia znanego bohatera oraz pokazania w miarę „prawdziwego” portretu, co potrafi oczarować. Fani Holmesa na pewno go obejrzą, ale trzeba sporo cierpliwości. Jeśli ją macie, to zaryzykujcie.

7/10

Radosław Ostrowski

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

Seria o X-Menach jest jedną z bardziej znanych filmowych marek. Opowieść o mutantach kierowanych przez profesora Charlesa Xaviera (ci dobrzy) oraz Erika Lehnsherra (ci źli, którzy idą na wojnę z ludźmi) spotkała się ze świetnym przyjęciem widowni, a w 2011 roku doszło do realizacji prequela przez Matthew Vaughna. „Pierwsza klasa” pozostaje dla mnie najlepszą częścią serii, ale pilotujący poprzednie części (poza trójką) Bryan Singer postanowił powrócić i kontynuować wątki z poprzednika.

xmen_52

Tym razem przyszłość dla mutantów jest wyjątkowo mroczna i nieprzyjemna. W przyszłości pojawią się mechaniczni Strażnicy, którzy są strasznie odporni i zabijają wszystkie mutanty, a także pomagających im ludzi. Żeby przetrwać zjednoczeni Profesor X i Magneto decydują się wysłać jednego z mutantów w czasie, by nie dopuścić do uruchomienia Strażników – wiąże się to z powstrzymaniem Mystique przed zabiciem Stephena Traska, który skonstruował Strażników. Okazuje się, ze jedynym mutantem mogącym przeżyć tą podróż jest Wolverine (wiecie, adamantium). Jednak niedopuszczenie do zamachu jest jednym z paru problemów, z którymi nasz mutant będzie musiał się zmierzyć (różnice między Xavierem i Magneto).

xmen_51

Fabuła wydaje się tak zaplatana, że wystarczyłby jeden błąd i całość szlag by trafił. Jednak zarówno Singer jak i Simon Kirberg (scenarzysta) trzymają mocno rękę na pulsie tworząc widowiskową, ale i inteligentną rozrywkę. Podróż w czasie wydaje się świetnym pomysłem na odświeżenie serii, a jednocześnie jest to sequel, prequel i być może ciąg dalszy. Sama historia jest mocno spójna, a odtworzenie realiów lat 70. jest oddane bardzo dokładnie i słychać to także w warstwie muzycznej. Czasami bywa to okraszone humorem (krótkie wejście Quichsilvera – dla mnie za krótkie – który pomaga odbić Magneta z więzienia – efektowne, efekciarskie i zabawne), postacie są też wiarygodne psychologicznie, efekty specjalne są specjalne, a kilka razy dynamiczny montaż przykuwa uwagę (przeplatanka obydwu czasów w finałowym starciu czy próba zamachu na Traska). Niemal idealne kino rozrywkowe.

xmen_53

Dlaczego niemal? Przyszłość jest tutaj ledwie zarysowana i pokazuje się dość krótko. Pozostało kilka spraw niewyjaśnionych w poprzednich częściach (np. czemu Wolverine ma w przyszłości szpony z adamantium, a cofając się w czasie już nie i jakim cudem nadal żyje Profesor X), ale to już trochę takie czepianie się na siłę. Po drugie kilka postaci jest zaledwie zarysowana (głównie z przyszłości, gdzie panuje wieczna ciemność i jest beznadzieja), a pozornie czarny charakter jakim jest Trask (niezawodny Peter Dinklage) jest mocno zepchnięty na dalszy plan. I niestety, nie udaje się uniknąć patosu, zwłaszcza w kwestiach dotyczących tolerancji.

xmen_54

Swoje też robią świetni aktorzy. Hugh Jackman, który znów gra główną rolę jest dokładnie taki jaki być powinien – wyluzowany, walczący i odpowiedzialny, bo musi stać się mentorem dla wodzów mutantów z przeszłości. Panowie Stewart i McKellen (Xavier i Magneto) pojawiają się dość rzadko, ale nie zawodzą, gdyż film kradną ich młodsze wcielenia, czyli fantastyczni James McAvoy i Michael Fassbender, budując pełnokrwiste postacie mierzące się z własnymi demonami (profesor i jego ból) i bólem zadanym przez drugą stronę. No i oczywiście nie można nie wspomnieć o Jennifer Lawrence (Mystique) – ona znowu pokazała się z najlepszej strony.

xmen_55

„X-Men” przypomnieli o sobie z hukiem oraz mocną siłą ognia. Oznacza to jedno – prawdopodobnie najlepszą adaptację komiksu w tym roku (jeszcze pozostał drugi Kapitan Ameryka) i najlepszy blockbuster tego roku. Będziecie zaskoczeni, jeśli powiem wam, ze będzie ciąg dalszy? Ja nie mogę się doczekać.

8/10

Radosław Ostrowski

Twierdza

Rok 1941. Do rumuńskiej przełęczy Dinu przybywa niemiecki oddział kierowany przez kapitana Woermana. Ich kwatera znajduje się w tajemniczej twierdzy pełnej krzyży przymocowanych do ściany. Choć kapitan pilnuje porządku, dwóch żołnierzy z chciwości próbują kraść srebrny krzyż. Doprowadza to do przebudzenia starego zła, które zaczyna mordować żołnierzy.

twierdza1

Mieszanie horroru z II wojną światową wydaje się interesującą propozycją. Zadania podjął się opromieniony sukcesem „Złodzieja” Michael Mann. I nawet wychodzi to nieźle: gotycki klimat, pradawne zło, świetny reżyser i dość ciekawa obsada powinny być rękojmią sukcesu. Problem polega na tym, że Mann planował zrobić film trwający ponad trzy godziny, ale producenci – tacy mądrzy kolesie z kupą szmalu – uznali, że nikt nie chodzi na tak długie filmy i postanowili się pobawić w montażowni. Efekt był katastrofalny. Początek sporo obiecuje, kilka ujęć jest naprawdę świetnych (wjazd żołnierzy do wioski czy próba kradzieży srebrnego krzyża), a surowa scenografia w połączeniu z bezbłędną muzyką Tangerine Dream budowała klimat. Problem polega na tym, że widać ślady cięć, fabuła dziurawa jak sito pełna niedopowiedzeń i tajemnicy – jednak ona zamiast intrygować wynudza. Za takie partactwo producenci powinni pójść do piekła, bo klimat szlak trafia i powraca on dopiero na samym końcu (ta mgła naprawdę działa).

twierdza2

Aktorstwo też jest to co najwyżej stan średni. Najbardziej wybija się Jurgen Prochnow w roli Woermana – cynicznego, zgorzkniałego Niemca, który zawiesił ideały nazizmu. Jako jedyny z grona walecznych Germanów zachowuje zdrowy rozsądek w przeciwieństwie do bezwzględnego SS-mana Kaempfera (Gabriel Byrne). Drugim jest Ian McKellen jako doktor Cuza, który zostaje zmanipulowany przez demona, by zemścić się na hitlerowcach. Cała reszta niespecjalnie się wyróżnia robiąc tylko za tło.twierdza3

„Twierdza” miała wielki potencjał, ale w przypadku Michaela Manna sprawdza się jedna teza: im dłuższy film, tym lepiej. Pozostaje tylko nadzieja, że może powstanie wersja reżyserka, ale wątpię w to. Może jednak się mylę.

5/10

Radosław Ostrowski

Uczeń szatana

Todd Bowden jest nastoletnim uczniem college’u, który jest zafascynowany II wojną światową. Chłopak okrywa, ze jego sąsiad Arthur Dessler jest tak naprawdę nazistowskim zbrodniarzem, Kurtem Dussanderem. Udaje mu się zebrać dowody, lecz zamiast wydać go policji, proponuje mu nietypowy układ: Todd nie wyda go, w zamian nazista ma opowiadać o swoich czynach.

uczen_szatana1

Stephen King jest tak poczytnym i uznanym autorem, którego dorobek jest konsekwentnie przenoszony na ekran od jego pierwszej powieści. Tym razem za opowiadanie „Zdolny uczeń” postanowił się zabrać Bryan Singer – opromieniony sukcesem „Podejrzanych”. Nie jest to stricte horror, raczej psychologiczny thriller, gdzie dwaj bohaterowie prowadzą miedzy sobą psychologiczną grę, jeden drugim manipuluje i próbuje ograć. W ten sposób bardzo łatwo jest zarazić się złem, które powoli odbija się na psychice młodego chłopaka, popychając go do morderstwa, oszustwa i szantażu. Singer bardzo pewnie portretuje całą sytuację za pomocą bardzo pomysłowego montażu, co widać najbardziej w scenach „urojeń” Todda, gdzie przeszłość wojenna miesza się z rzeczywistością (prysznic staje się kabiną obozową). Mimo to Singer pozostaje bardzo subtelny i kameralny, nie przesadzając z przemocą, co jest bardzo wysublimowane plastycznie, a napięcie jest powoli, ale precyzyjnie budowane.

uczen_szatana2

Drugą siła napędową są grający główne role faceci, którzy próbują oszukiwać siebie nawzajem i zapętla się ich relacja oparta na szantażu. Zarówno Brad Renfro jak i Ian McKellen bardzo przekonująco zbudowali swoje role. Todd – młody, wrażliwy chłopak, który jest zafascynowany nazizmem i złem oraz starszy, krętacz i jak się okazuje mistrz manipulacji, który jest bardziej wyrafinowanym oszustem. Ich relacja jest dość pokręcona i bardzo niejasna: od kontroli po fascynację.

Choć sam film został troszeczkę zapomniany, choć pozostaje kawałem porządnego kina. Myślę, że King byłby z niego zadowolony. Ja jestem.

7/10

Radosław Ostrowski

Hobbit: Pustkowie Smauga

W skrócie jest to ciąg dalszy wielkiej wyprawy Krasnoludów po skarb i swój dom. Peter Jackson tym razem postanowił sprawę przyśpieszyć i zrobić naprawdę wielkie widowisko. Akcja pędzi miejscami mocno na złamanie karku (ucieczka z więzienia króla Elfów), krasnale nadal są ścigani przez paskudnych Orków, zaś treść „Hobbita” nadal (na siłę) próbuje być scalona z „Władcą Pierścieni”. I nadal uważam, że to debilizm, bo „Hobbit” to historia innego kalibru niż „Władca”. Jest tutaj bardzo mroczniej, znaczniej dynamiczniej i nie ma tu żadnego śpiewania. Z jednej strony dzięki temu zyskuje on na tempie i prawie trzy bite godziny mijają dość szybko, z drugiej jeśli czytaliście książkę Tolkiena zmiany i modyfikacje dokonane przez Jacksona i spółkę wywołają u was palpitacje serca i żądzę mordu.

hobbit21

Co jest pozmieniane? Po pierwsze pojawia się Legolas, syn król Leśnych Elfów oraz asystująca mu Tauriel. Owszem, oboje mordują orki zmniejszając ich populację nie gorzej niż Terminator, jednak są oni bardziej finezyjni i bezwzględni. Ta zmiana wprowadza też jeden wątek, który absolutnie tutaj nie wypala, czyli romans między elficą a krasnoludem Kili (ledwo to naszkicowane i sztuczne to). Druga poważna zmiana to postać Nekromanty (Saurona) i schwytanie Gandalfa, który ma dziwną tendencję wpadania w ręce potężnych od siebie czarowników. I trzecia, chyba najpoważniejsza to zmiana życiorysu Barda, który naznaczony grzechem swego ojca (nie udało mu się zabić smoka) jest odrzucony przez społeczność.

Ale poza tym w zasadzie jest tak jak w powieści, tylko z większym rozmachem i większą jatką.  Kamera szaleje i skręca we wszelkie możliwe kierunki, jednak nie gubi ona rytmu ani tempa. Nadal wrażenie robi scenografia – wygląd Miasta nad Jeziorem (prawie jak Wenecja, tylko skuta lodem) czy skarbiec smoka wygląda po prostu imponująco. Jackson nadal potrafi rozgryźć Śródziemie jakby tam mieszkał, ale cała opowieść urywa w najciekawszym momencie (i znów trzeba będzie czekać rok – słabo).

hobbit24

Jeśli zaś chodzi o aktorów, to rozkręcił się Martin Freeman, a jego Bilbo nabrał sprytu, charyzmy i silnego charakteru. Ian McKellen (Gandalf) nadal trzyma fason, a Richard Armitage (Thorin) troszkę stracił w oczach i widać, że powoli zaślepia go żądza skarbu. Z nowych postaci błyszczy Bard (Luke Evans) – odpowiedzialny, choć żyjący z piętnem oraz Tauriel (Evangeline Lilly) – piękna elfica, choć mam nadzieję, że odegra jeszcze kluczową rolę.

hobbit26

No i w końcu najważniejsza postać ze wszystkich, a mianowicie Smaug. Smok – no takie bydle po prostu. Jest wielki, wygląda naprawdę majestatycznie i budzi przerażenie. Strzałem w dziesiątkę było podłożenie głosu przez Benedicta Cumberbatcha, który potrafił pokazać wszelkie emocje stwora: od wściekłości i gniewu, po ciekawość i siłę. Może z twarzy trochę przypomina on smoczycę ze „Shreka”, ale to tylko jedyna jego wada.

hobbit25

„Pustkowie” jest lepsze od „Niezwykłej podróży”, jednak poważne odstępstwa od pierwowzoru mocno kłują w oczy. Poza tym są pewne nielogiczności, ale to jednak nie przeszkadza cieszyć się wielką zabawą. A za rok w finale zobaczymy: (to nie spojler) ostatecznie pokonanie Smauga i walkę o skarby zwaną też Bitwą Pięciu Armii. Oj, będzie się działo.

7/10

Radosław Ostrowski

Hobbit: Niezwykła podróż

Wszyscy (mam nadzieję) pamiętają jak wielkim przeżyciem było przeniesienie na ekran trylogii „Władcy Pierścieni” Tolkiena przez Petera Jacksona, który wtedy kręcił bardziej kameralne kino. Ta epicka przygoda miał to, co najlepsze w filmach fantasy: wyraziste postacie, wciągającą fabułę oraz niezwykły, barwny świat. Napisany 20 lat wcześniej wydaje się lżejszego kalibru opowieścią. Tym razem grupa 13 krasnoludów pod wodzą Thorina Dębowej Tarczy organizuje wyprawę, której celem jest odzyskanie rodzinnej twierdzy Erenor i skarbów się tam znajdujących, a pilnowanych przez smoka Smauga. Do grupy dołącza czarodziej Gandalf i (trochę wbrew woli) Bilbo Baggins.

hobbit

Nikt nie wyobrażał sobie, żeby adaptacji tej wprawki przed Władcą, mógł się podjąć ktokolwiek inny od Petera Jacksona. Choć pierwotnie zadania miał się podjąć Guillermo del Toro, ale problemy spowodowały, że zrezygnował. Jackson wskakuje na fotel z napisem director i ci, co czytali pierwowzór będą zaskoczeni zmianami. Po pierwsze, podzielona fabułę książeczki na trzy filmowe części, choć moim zdaniem dwie w zupełności by wystarczyły. Po drugie, Jackson bardziej łączy Hobbita z Władcą, co widać choćby w scenie narady u Elronda z udziałem Gandalfa, Sarumana i Galadrieli spowodowanej pojawieniem się Nekromanty (czy tylko ja podejrzewam, że to Sauron). Po trzecie, historia zaczyna się dosłownie parę minut przed wydarzeniami z Władcy, gdzie stary Bilbo spisuje swoje losy dla Froda. Potem jest świetny prolog pokazujący przyczyny organizowanej wyprawy.I choć pojawia się tu wiele zmian i retrospektyw (postać Białego Orka Azoga), a akcja pędzi z prędkością żółwia uczestniczącego w maratonie, to jednak Jacksonowi udaje się wciągnąć i zbudować klimat wielkiej przygody kończąc gdzieś w połowie drogi. Nie zabrakło odrobiny humoru (trochę rubasznego), patetycznych słów na temat honoru, odwagi i lojalności, jednak te wady wydają się drobnostkami, zaś kilka scen (prolog, pojedynek na zagadki czy finałowa batalia) to fantastycznie zrealizowane. Znów montaż i zdjęcia porywają, muzyka Shore’a jest wtórna i za bardzo przypomina tę z Władcy, choć w filmie się sprawdza.

hobbit2

Jedno, co Jackson nie zatracił to zmysłu w doborze aktorów. Ze starych twarzy nie mogło zabraknąć Iana McKellena jako Gandalfa, ale też Hugo Weavinga (Elrond), Cate Blanchett (Galadriela) i Christophera Lee (Saruman). Z nowych bohaterów trzeba wyróżnić trzech: młodszego Bilba, Thorina i Balina, granych kolejno przez Martina Freemana, Richarda Armitage’a i Kena Scotta. Ten pierwszy to przyzwyczajony do stabilizacji, który podczas wyprawy odkrywa w sobie cechy, jakich do tej pory nie podejrzewał, drugi jest silnym i charyzmatycznym przywódcą pełnym dumy i nieufności wobec obcych (poza Gandalfem), zaś ostatni jest oddanym i doświadczonym krasnalem. Reszta ekipy krasnoludów niespecjalnie zapadła w pamięć, ale coś czuję, że jeszcze nie pokazali wszystkiego.

Podchodząc uczciwie do sprawy „Hobbit” lekko rozczarowuje, bo wielu spodziewało się arcydzieła. „Niezwykła podróż” nim nie jest, ale to nadal udany i dobry film. Tylko albo aż tyle. Jednak Jackson już zawiesił haczyk i już czekam na następne części, zastanawiając się, co tym razem twórcy wykombinowali.

7/10

hobbit3

Radosław Ostrowski