Chyba nie ma dwóch policjantów tak różnych w Los Angeles jak Ray Tango oraz Gabriel Cash. Pierwszy wygląda bardziej jak biznesmen – elegancko ubrany, zawsze w garniturze, a także inwestuje na giełdzie. Drugi to szajbus pokroju Martina Riggsa z “Zabójczej broni”, tylko kocha adrenalinę i mniej patyczkuje się z oponentami. Obaj mocno zaleźli za skórę handlarzowi narkotyków oraz bronią, niejakiemu Perretowi. Ten planuje zemstę, ale zamiast odstrzelić im łby wrabia ich w morderstwo, by zniszczyć ich reputację.

Powiem to wprost: film Andrieja Konczałowskiego z 1989 roku to taka bardziej lightowa wersja “Zabójczej broni”. Więcej tutaj humoru niż w oryginale, a historia jest tylko pretekstem do kolejnych popisów kaskaderskich oraz żarcików. W większości sucharów, ale zabawnych, gdzie panowie rywalizują o status samca alfa. Takich opowieści widzieliśmy setki, a klisza kliszą pogania. Przerysowany, demoniczny antagonista, konflikt policjantów ze swoimi szefami, jeden z gliniarzy zakochuje się w siostrze drugiego. Jest tu nawet odpowiednik bondowskiego Q z dziwacznymi zabawkami technologicznymi (strzelające buty czy wóz opancerzony i uzbrojony po zęby). Ten film powinien zostać zrobiony jako pełnoprawna parodia spod znaku ZAZ. Ale “Tango i Cash” jest zrobiony na poważnie, chociaż to przymrużenie oka daje o wiele więcej frajdy. Strzelaniny są szybkie oraz intensywne (zwłaszcza finałowa konfrontacja rozmiarów epickich), niektóre popisy kaskaderskie wydają się szalone w rodzaju skoku na linię wysokiego napięcia w deszczu, zaś humor czasem miesza się z przemocą (przesłuchanie prawej ręki antagonisty za pomocą zabawy w dobrego i złego gliny). Bawiłem się świetnie, w czym pomaga także “lekka” muzyka Harolda Faltenmeyera oraz pewna realizacja, ze stylowymi zdjęciami.

To wszystko jeszcze bardziej podkręca ciekawie dobrany duet, pełen silnej chemii oraz sporego ładunku. Sylvester Stallone w eleganckim garniaku wygląda nietypowo, co zaskakuje i pokazuje spory dystans do siebie. Ale kiedy pojawia się Kurt Russell jako Cash, będący kontrastem dla Tango. W podkoszulku, z długimi włosami, działa bardziej za pomocą pięści niż słów. Docinki między sobą oraz rywalizacja o dominację daje masę frajdy i jest paliwem tego wariackiego filmu. Jest jeszcze przerysowany antagonista w wykonaniu Jacka Palance’a, choć nie wyróżnia się tak bardzo z tłumu innych złoli. Są też drobne role Teri Hatcher (Catherine Tango) oraz Briona Jonesa (Requin), dodające odrobiny lekkości.

Choć “Tango i Cash” nie jest żadnym arcydziełem, idealnie wpisuje się w definicję guilty pleasure. Dostarcza masy frajdy, nawet jeśli historia wydaje się pełna dziur, bzdur oraz brakiem logiki. Są wybuchy, dużo humoru oraz energetyczny duet Stallone/Russell. Czego chcieć więcej do seansu z kumplami przy piwku?
7/10
Radosław Ostrowski




