Lekcja martwego języka

Zmarły 10 stycznia tego roku Janusz Majewski uznawany był za najlepszego twórcę kina retro. Czyli opowieści dziejących się w przeszłości, już nieistniejącej. Nie inaczej jest w przypadku pochodzącej z 1979 roku „Lekcji martwego języka” opartej na powieści Andrzeja Kuśniewicza. Sam film pozostaje troszkę zapomnianym dziełem, ale czy wartym uwagi?

lekcja martwego jezyka1

Akcja toczy się w małym miasteczku na Ukrainie pod koniec I wojny światowej. Tutaj komendantem posterunku jest porucznik Kiekeritz (Olgierd Łukaszewicz) – młody oficer, w zasadzie prowadzący bardzo monotonne zajęcia. A to przypilnuje rosyjskich jeńców, a to porozmawia z miejscowym leśniczym, a to zajmie się przyjeżdżającymi pociągami. Jednak nasz bohater ma dwa poważne problemy: melancholijną naturę oraz… coraz bardziej osłabiającą go gruźlica.

lekcja martwego jezyka2

„Lekcję martwego języka” można nazwać typowym snujem filmowym, gdzie fabuła wydaje się nie mieć aż tak istotnego znaczenia. Dla Majewskiego historia umierającego oficera jest pretekstem do pokazania odchodzącego raz na zawsze świata Mitteleuropy czasów Austro-Węgier. Wszystko na jakiejś prowincji z dala od wielkiej wojny, polityki czy bitew. Ale jednocześnie jest to świat bardzo pospolity, monotonny, pełen szarej codzienności. Tu wszystko płynie swoim rytmem, gdzie jest miejsce na badania, pogrzeby, wizyty cyrku czy przyjazdów pociągu. Esencja banalności, monotonni i szarzyzny, gdzie nasz bohater próbuje znaleźć jakikolwiek sens. Stąd zbieranie wszelkich dzieł sztuki, szukanie symboliki czy zwykłe rozmowy. Majewski nigdzie się nie spieszy, miejscami wręcz celebruje tą szarzyznę (niemal początek filmu z kamerą rozglądającą się po pokoju).

lekcja martwego jezyka3

Jedynymi wyróżniającymi się obrazami w „Lekcji…” są sceny retrospekcji, pokazujące jego walki na Ukrainie. Nakręcone na różowym filtrze, pozbawione dźwięku oraz bardzo ekspresyjną muzyką na pierwszym planie – intensywne, brutalne, destrukcyjne. Tutaj jeszcze bardziej podkreśla upadek imperiów oraz dawnych idei.

A to wszystko na swoich plecach trzyma największy specjalista od umierania w polskim kinie – Olgierd Łukaszewicz. Jego Kiekeritz to kolejna bardzo wyrazista kreacja człowieka, próbującego pogodzić się z odchodzeniem. Opanowany, bardzo wycofany, ale jednocześnie mający obsesję na punkcie śmierci. Wyczekuje momentu jej przyjścia jak kochanek, a nawet wywołuje to w nim ekscytację jak trzyma broń i decyduje o czymś życiu. Aktora wspiera równie barwna galeria ról drugoplanowych: dróżniczka (Małgorzata Pritulak), zawiadowca stacji (Zygmunt Malanowski), leśniczy (Gustaw Lutkiewicz) czy pielęgniarka (Irena Karel). Od reszty, niestety, pilnujący jeńców Woszko i potwierdza, że Juliusz Machulski na aktora się nie nadaje. Tak sztucznego głosu nie słyszałem od dawna.

lekcja martwego jezyka4

Sam Majewski wskazywał „Lekcję martwego języka” jako jeden z dwóch najważniejszych filmów w swoim dorobku. I nawet jestem w stanie zrozumieć dlaczego. Melancholijny klimat, pokazujący odchodzący świat razem z jego postaciami, mentalnością i tradycją. Oraz jedną drobną śmiercią, która nic nie zmienia.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię

Hasło dobry polski kryminał z dzisiejszej perspektywy brzmi jak coś trudnego do osiągnięcia. A kiedy myślimy o tym gatunku osadzonym i nakręconym w czasach PRL-u, gdzie ideologia narzucała mocne ograniczenia. Niemniej, nawet wtedy twórcy potrafili parę razy zaskoczyć, wykorzystując elementy podgatunków około-policyjnych. Taki jest choćby przypadek „Zbrodniarza, który ukradł zbrodnię”.

zbrodniarz1

Film Janusza Majewskiego oparty jest na powieści reportera Krzysztofa Kąkolewskiego i inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Bohaterem jest Siwy – gliniarz, który z powodów zdrowotnych zmuszony jest przejść na emeryturę. Przypadkiem dowiaduje się o śmierci Ewy Saim znanej jako Księżniczka, która była świadkiem w ostatniej sprawie Siwego. Mężczyzna zaczyna podejrzewać, że sprawa może mieć drugie dno i próbuje na własną rękę wyjaśnić wszystko do końca.

zbrodniarz2

Brzmi jak schemat widziany wielokrotnie w tego typu produkcji. Jednak w naszym słusznym, komunistycznym raju tylko milicja mogła rozwiązywać wszelkie przestępstwa, co troszkę komplikuje sprawę. Historia jest tu bardzo piętrowa, z kolejnymi zaskoczeniami i zakrętami, które potrafiły mnie złapać za każdym razem. Jeszcze bardziej przekonująco pokazano zarówno środowisko półświatka (meliny z podniszczonych kamienicach), jak i wyższych sfer tamtych czasów. Podparte jest to niezłymi dialogami oraz monologami głównego bohatera, a także świdrującą uszy muzyką Kilara.

zbrodniarz3

Ale jest jedna rzecz podnosząca „Zbrodniarza…” na wyższy pułap i są to zdjęcia Antoniego Nurzyńskiego. Dzięki nim film bardziej przypomina reportaż, wręcz dokument, dodając odrobinę realizmu. Głównie w scenach na początku filmu, gdzie wiele wydarzeń (przesłuchania, artykuł z gazety) pokazanych jest z oczu postaci. To sprawia wrażenie niemal bycia w samym centrum wydarzeń, kompletnie mnie zaskakując stroną formalną. I jak to jest płynnie zmontowane, co jest wyższą szkołą jazdy.

zbrodniarz4

Jeszcze błyszczy tu obsada z paroma znajomymi twarzami tego okresu. Od bardzo wycofanego i oszczędnego Zygmunta Hubnera (Siwy) przez rozrywającą ekran Barbarę Brylską (Salm) i szorstkiego Ryszarda Filipskiego (Kwasowski) po drobne epizody Ryszarda Pietruskiego (Pałka) i Krzysztofa Kowalewskiego (świadek). Trudno się tu do kogokolwiek przyczepić, co jest rzadkim zjawiskiem.

To jest przykład filmu, który – ku zaskoczeniu wszystkich – nadal stoi na własnych rękach. „Zbrodniarz…” pozostaje wciągającym narracyjnie oraz bardzo interesującym formalnie popisem możliwości reżyserskich Janusza Majewskiego. Kryminał PRL-u z najwyższej półki.

8/10

Radosław Ostrowski

Czarny Mercedes

Rok 1942, okupowana przez Niemców Warszawa. Tutaj zostaje zamordowana żona pewnego znanego i cenionego adwokata, Karola Holzera. Nic nie zostało skradzione, a potencjalny świadek/sprawca, czyli gosposia znika bez śladu. Śledztwo prowadzi oficer granatowej policji, nadkomisarz Rafał Król, który jest także członkiem AK. Nieoczekiwanie do sprawy włącza się radca kryminalny Enrst Kluge, a dochodzenie prowadzi do dość niebezpiecznych torów. Przynajmniej tak założyli sobie twórcy.

czarny mercedes1

Janusz Majewski to jeden z weteranów kina, który także posiada talent literacki. „Czarny Mercedes” to adaptacja jego własnej powieści kryminalnej, bardzo ciepło odebranej przez czytelników. Przeniesienie tego dzieła na ekran kinowy wydawało się kwestią czasu. Sama koncepcja była bardzo interesująca: morderstwo w czasach okupacji dawało spore pole do popisu. Bo czego tu nie ma: ukrywanie Żydów, znajdujące się w getcie ekskluzywne lokale dla bogaczy, ukrywający swój homoseksualizm oficer SS, konspiracja, tłumione namiętności oraz ukrywane tajemnice. Problem jednak w tym, że reżyserowi – w co bardzo ciężko mi było uwierzyć – nie udaje się ani zaangażować, ani wciągnąć w swoją opowieść. Wątki są bardzo szybko urywane i wraca się do nich w sposób absolutnie chaotyczny (kwestia chłopaka ofiary, który próbuje do niej dotrzeć i próbuje na własną rękę dopaść sprawcę czy nielegalna działalność mecenasa) albo prowadzą donikąd (wizyta w Cafe Muza). To drugie jeszcze samo w sobie nie jest złe, bo niejako o to w kryminale chodzi. Jednak pojawia się tutaj kilka scen, które sprawiają wrażenie zapychaczy (Aneta stojąca nago przed lustrem, relacja Maxa z przyjacielem Egonem czy wątek konspiracji) i można było z nich spokojnie zrezygnować.

czarny mercedes2

Jeszcze większym problemem była realizacja, która jest bardzo nierówna. Z jednej strony starano się zachować klimat lat 40., co widać w scenografii (szyldy na sklepach) czy kostiumach. Z drugiej większości akcji toczy się w przyciemnionych pokojach, gdzie widać głównie twarze oraz sylwetki postaci. Przez co całość sprawia wrażenie produkcji telewizyjnej i z o wiele mniejszym budżetem niż jest naprawdę. O napięciu też można w sumie zapomnieć, bo historia jest bardzo przewidywalna i szybko odkryłem kto stoi za tym wszystkim. Te niby momenty montażowych cięć przed istotnym wydarzeniem wcale nie pomagają tego zatuszować.

czarny mercedes3

Aktorsko też nie za bardzo jest pole do popisu, bo postacie nie są zbyt dobrze zarysowane, brzmią sztucznie i sprawiają wrażenie kukiełek pozbawionych jakiegokolwiek charakteru. Choć aktorzy starają się jak mogą, rzadko komu udaje się wypaść wiarygodnie. Z całej obsady najlepiej wypada drobny epizod Andrzeja Seweryna w roli hrabiego-erotomana. Postać ta dodaje odrobinę humoru i jest najbardziej kolorowa w tym całym towarzystwie. Solidnie jeszcze prezentuje się Andrzej Zieliński w roli Króla – ma w sobie coś, co pasowałoby do roli klasycznego, doświadczonego detektywa. Za to Bogusław Linda jako jego niemiecki kolega z pracy wypada dość dziwacznie. I nie chodzi o małą obecność na ekranie, ale podczas jego dialogów w języku niemieckim słychać, że mówi nie swoim głosem. Ta podmiana wypada sztucznie i przyprawia o wielki ból uszu. Jeszcze można zawiesić oko na Marii Dęskiej (Krystyna/Aneta), która jest magnetyzująca, ale to za mało.

czarny mercedes4

Niestety, ale Majewski przenosząc na ekran swoją powieść rozczarował okrutne. Tak barwny i bogaty świat nie udało się ożywić na taśmie, zaś intryga kompletnie nie angażuje oraz pozbawiona jest napięcia. Jeśli chcecie wejść w ten świat, zdecydowanie lepiej zostać z powieścią.

4/10

Radosław Ostrowski

Sprawa Gorgonowej

To była najgłośniejsza sprawa kryminalna w historii II RP. Noc z 30 na 31 grudnia wydawała się być spokojna w willi inżyniera Zaremby w Brzuchowicach. Jednak to właśnie tam zostało popełnione morderstwo. Szybko ruszone śledztwo (oparte na poszlakach) wytypowało jako podejrzanych samego inżyniera oraz jego kochankę (i wychowawczynię jego dzieci) Ritę Gorgonową. Tylko czy aby na pewno była to jej robota?

gorgonowa1

Reżyser Janusz Majewski znany jest z tego, że większość swoich filmów osadza w przeszłości, czasach dawno minionych. Opierając się na prawdziwych wydarzeniach dokonuje rekonstrukcji samego dochodzenia oraz dwóch procesów: lwowskiego i krakowskiego. Jeśli ktoś jednak liczył na znalezienie odpowiedzi na pytanie: kto zabił?, może o tym zapomnieć. Bardziej skupia się na odtworzeniu działań wymiaru sprawiedliwości, przy okazji wytykając wiele błędów, które nie pozwoliły sprawy wyjaśnić do końca (pominięcie wielu istotnych dowodów, medialny rozgłos, wywołujący ogromne poruszenie, narzędzie zbrodni oraz dość ryzykowne przesłuchanie chłopaka, bardziej sugerujące odpowiedź). Majewski zachowuje przy tym dystans do całej sprawy, nie wydaje wyroków, nie sugeruje odpowiedzi, tylko rzuca kolejne wątpliwości oraz niejasności. Jednocześnie pokazuje jak bardzo łatwo można było doprowadzić do zaszczucia oskarżonej, jeszcze zanim zapadł wyrok. Niewątpliwy wpływ miała na to postawa prowadzącego śledztwo prokuratora, rozgłaszającego całą sprawę oraz bardzo silnie żerujących na tym zdarzeniu dziennikarzy.

gorgonowa2

Majewski niemal z pietyzmem oraz przywiązaniem do detali odtwarza wszystkie wydarzenia, cały czas trzymając w napięciu. Kolejne wyciągane informacje, dowody, przesłuchania doprowadzają do kompletnego mętliku w głowie i siejąc kolejne wątpliwości. Wreszcie są sceny sądowe, na które tak naprawdę czekamy od początku. I obydwa te procesy bardzo diametralnie się różnią od siebie: zarówno reakcjami publiczności w sądzie, jak i próbą podważenia pewnych dowodów (przeprowadzenie wizji lokalnej, powołanie biegłych), czyniąc całość jeszcze bardziej wciągającą. Każdy dialog, każde słowo nie jest zbędne, zaś przesłuchania oraz repliki prawników podkręcają temperaturę. W połączeniu z porządnymi zdjęciami oraz płynnym montażem tworzy to koktajl Mołotowa.

gorgonowa3

Wielu może rozczarować zakończenie, ale reżyser wolał oprzeć się na wykorzystaniu faktów niż serwować jakiekolwiek przypuszczenia. Zamiast kropki nad i pojawia się znak zapytania, bo czy można skazać bez cienia wątpliwości osobę, mając tylko poszlaki? To pytanie reżyser stawia cały czas, a odpowiedź wydaje się jedna: skoro nie ma niezbitych dowodów, należy oskarżonego uniewinnić.

gorgonowa4

Majewski znakomicie prowadzi całą narrację, zaś aktorzy (nawet w drobnych epizodach jak Marek Kondrat, Włodzimierz Boruński czy Wojciech Pszoniak) tworzą bardzo wyraziste, mocne kreacje. Największe wrażenie zrobiła na mnie Ewa Dałkowska w roli tytułowej. Gorgonowa w jej wykonaniu wydaje się być silna, niemal niewzruszona, bardzo pewna siebie. Ale nawet ona nie jest w stanie znieść coraz bardziej nerwowej atmosfery i pod koniec zaczyna pękać. Kapitalny jest Roman Wilhelmi, czyli przez większość filmu pogrążony w bólu Zaremba, bardzo wycofany, wręcz bierny, ale jednocześnie nie jest do końca taki potulny. Trudno też nie wspomnieć opanowanego i zachowującego rozsądek sędziego śledczego (Andrzej Łapicki), mecenasa Axera (Aleksander Bardini) czy bardzo śliskiego prokuratora Krynickiego (Mariusz Dmochowski).

Janusz Majewski tworzy bardzo soczysty, mocny dramat pozbawiony łatwych odpowiedzi na pytanie o winę/niewinność Gorgonowej, pełen świetnych dialogów, wyrazistych postaci oraz wiernego odtworzenia realiów epoki. Zastanawia mnie czemu później niewielu twórców mierzyło się z dramatem sądowym.

9/10 + znak jakości 

Radosław Ostrowski

Czarna suknia

Joanna jest bardzo młoda, a gdy ją poznajemy nosi czarną suknię. I powoli zaczyna opowiadać swoją historię. W czasie wojny razem z mężem trafiła do Francji, jednak kraj został zajęty przez Niemców. Podczas ucieczki Jerzy zostaje zastrzelony, a Joanna aresztowana i trafia do obozu. Tylko jak powiedzieć o tym jego matce, która wojnę przeżyła? Młoda kobieta decyduje się na mistyfikację.

czarna_suknia1

Na początku swojej artystycznej drogi Janusz Majewski nakręcił wiele filmów krótkometrażowych, przeznaczonych dla stawiającej pierwsze poważne kroki telewizji. „Czarna suknia” według opowiadania Stanisława Wygodzkiego już raz była adaptowana dla Teatru Telewizji przez… Janusza Majewskiego z niemal tą samą obsadą. Czy jest drugi raz wskakiwać do tej samej rzeki? Jak najbardziej tak. Ta kameralna psychodrama pokazuje bardzo trudną relację matki z synową. Coraz bardziej buduje kolejne kłamstwa, fałszywe informacje i zdarzenia, ale to wszystko nie sprawia wrażenie wydumanego problemu czy nieprawdopodobnej bzdury. Zaczynamy odkrywać kolejne nieprawdziwe wersje (rozstanie, żona, dzieci, praca, brak adresu, telefonu), które muszą doprowadzić do bardzo dramatycznego i oczywistego finału. Wrażenie niepokoju potęgują krótkie momenty, gdzie odzywa się muzyka.

czarna_suknia2

Reżyser nie próbuje ukryć faktów czy na siłę komplikować całą układankę – my wiemy, co się naprawdę wydarzyło, tylko próby dojścia matki (świetna Ida Kamińska) do prawdy – kobiety zaniepokojonej, nierozumiejącej i nabierającej podejrzeń. Ale Joanna (fantastyczna Aleksandra Śląska) coraz bardzo kluczy, mataczy i pilnuje, by się to nie wymknęło spod kontroli. Jednocześnie chce mieć ulgę, a coraz bardziej brnie w drogę kłamstwa. I te sprzeczności są wygrywane drobnymi gestami oraz spojrzeniami – absolutnie intrygująca postać.

Ta kameralna opowieść potrafi wciągnąć, nie jest przeciągnięta na siłę (a się troszkę o to prosiło) i mimo dość krótkiego czasu trwania (niecałe 45 minut) nie wywołuje znużenia ani niedosytu. Wszystko poukładane, bardzo delikatnie przedstawione oraz kapitalnie zagrane. A to była dla reżysera dopiero przygrywka do kolejnych tytułów.

8/10

Radosław Ostrowski

Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy

Ciechocinek, rok 1957. Tak jak teraz, tak i wtedy była to miejscowość wypoczynkowa, pełna uzdrowisk. I w tym czasie między śmiercią Stalina a wchodzącym Gomułką, przyjeżdża do kraju imigrant z Londynu, muzyk Fabian Apanowicz. Marzy tylko o jednym – grać swing, bo cóż innego zostało. I tak z grupka zapaleńców tworzy orkiestrę swingową, odnosząc sukcesy. Do składu dołącza jako wokalistka siostra Fabiana, Wanda oraz tajemnicza Modesta.

excentrycy1

Powieść Włodzimierza Kowalewskiego – olsztyńskiego pisarza to barwny portret lat 50., gdy do naszego szarego kraju wszedł kolor, a to dzięki przybyszowi ze zgniłego zachodu. Niby nic nowego, ale w rękach Janusza Majewskiego opowieść ożyła. Udało się dokonać niemożliwego – stworzyć zabawną, lekką, ale i poważną opowieść o tych czasach, gdy polityka bez pytania wchodziła do domu. Nawet w takich drobnych sprawach jak muzyka swingowa. Fabiana i jego cichych wspólników (milicjanta, stroiciela fortepianu, lekarza, kierownika knajpy) zaczyna łączyć muzyka, stając się fundamentem przyjaźni. Humor jest tutaj bardzo subtelny, delikatny, oparty czasami na rzadko się pojawiających wulgaryzmach (pani Bayerowa) oraz muzyce, piosenkach. Dodatkowo reżyser rozwija jeden watek sensacyjno-szpiegowski, ale robi to tak jakby przy okazji, że nie psuje to dobrego wrażenia, a smaczkiem jest pewna estetyka noir. Fabian w płaszczu i z krawatem wygląda bardziej jak prywatny detektyw, co jest przyjemnym widokiem.

excentrycy2

Reżyser wiernie odtwarza realia PRL-u lat 50., gdzie nie brakowało małych knajpek, gdzie grali młodzi pasjonaci muzyki i to jakiej – Gershwin, Ellington, Porter. Niby te standardy fanom klasycznego jazzu są znane, jednak nie w tym kraju, gdzie wszystko można spieprzyć. Partie muzyczne, czyli wszelkiego rodzaju koncerty, stają się – trochę wbrew intencjom Apanowicza – oddechem wolności i tęsknotą za normalnością, chociaż nie jest to sugerowane wprost. Wykonane są one znakomicie, aranżacje autorstwa Wojciecha Karolaka, wprawiają w przyjemny nastrój i jak to jest zaśpiewane (w dodatku płynną angielszczyzną). Czyżby można było zrobić amerykański sen w polskim wydaniu? Mimo gorzkiego finału intrygi, Majewski nie pozbawia bohaterów optymizmu i zwyczajnego robienia swojego.

excentrycy3

Majewskiego w tej wizji wspierają – nie zawaham się użyć tego słowa – wspaniali, tworząc wyraziste postacie, czasami mając do dyspozycji kilka minut czasu. O Macieju Stuhrze nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa, a postać Fabiana to pasjonata, kochający muzykę ponad wszystko. Ponad politykę, ojczyznę, kobietę. Chociaż to ostatnie wcale nie jest takie oczywiste, gdy pojawia się Modesta. Natalia Rybicka (wyrosła nam ta dziewczyna z „Żurka”) wygląda niczym klasyczna femme fatale, a śpiewa tak, że nie da się oderwać oczu i uszu, tworząc aurę tajemnicy wokół siebie. Tak samo warto wspomnieć Sonię Bohosiewicz, czyli Wandę – siostrę Fabiana. Niepozorna, chorowita, garbata i bojąca się śmierci kobieta, na scenie zmienia się nie do poznania – energiczna, przebojowa, zawłaszczająca sobie scenę. I jeszcze dawno nie widziana Anna Dymna, czyli Bayerowa – samotna, zgaszona pesymistka, która zostaje „referentem do spraw sanitarnych w komórce kulturalno-oświatowej” (po naszemu babką klozetową), kradnąc jedną sceną cały film.

excentrycy4

Jeśli chodzi o panów, solidność potwierdził Adam Ferency (Habertas) i Wiktor Zborowski (Stypa) jako wspólnicy Fabiana w muzycznej zbrodni, ale i tak na kilka minut skradł film Wojciech Pszoniak jako mający obsesję na punkcje pederastii pan Zuppe. Niepozorny staruszek, zawsze elegancko ubrany, robi niesamowitą furorę, a jego wywody wprawiają w śmiech. Tak samo drobne epizody Mariana Dziędziela (towarzysz Kułak) i Mariana Opanii (generał radziecki).

excentrycy5

Janusz Majewski troszkę zaskoczył, kręcąc tak energiczny i pozytywny film. „Excentrycy” są świetni technicznie, przyjemni niczym klasyczny koktajl, a styl nie dominuje nad fabułą. I to wszystko zrobił 85-latek. Pozazdrościć formy.

8/10

Radosław Ostrowski