„John Wick” – minęło prawie 10 lat odkąd pojawił się ten delikwent i w pewien sposób zrewitalizował kino akcji. Pojawiła się masa naśladowców dla tych, co łaknęli oldskulowego stylu w nowoczesnej formie: „Atomic Blonde”, „Nobody”, „Tyler Rake” czy nawet „Bullet Train” to tylko niektóre przykłady naśladowców, nie mówiąc o sequelach przygód małomównego cyngla. Dlatego rozszerzenie tego uniwersum w formie spin-offu było tylko kwestią czasu. Więc jak tu nie być podekscytowanym serialem „Continental”? Problemem mógł być brak udziału twórców „Johna Wicka” przy pisaniu scenariusza ani reżyserii, więc było pewne ryzyko wpadki.

Sam serial jest prequelem osadzonym w latach 70. i skupia się na młodszym wcieleniu Winstona Scotta – brytyjskiego cwaniaka oraz oszusta, co naciąga dzianych ludzi Londynu na kasę. Elegancko ubrany, wygadany, dobrze się odnajduje w otoczeniu. Pewnie robiłby to tak dalej, ALE został ściągnięty do Nowego Jorku. Wszystko przez dawno nie widzianego brata, Frankiego. Co on nawywijał? Ukradł jedną cenną rzecz z hotelu Continental i poszedł w pizdu. To znaczy nie wiadomo gdzie. Więc menadżer hotelu – Cormac O’Connor wymusza na Winstonie znalezieniu brata oraz skradziony fant. Albo pójdzie do piachu.

„Continental” składa się z zaledwie trzech odcinków po około półtorej godziny, więc czas wydaje się skromny. Sama historia też wydaje się prosta jak konstrukcja cepa, a i finał jest nam znany ALE… najważniejsze pytanie brzmi jak Winston został menadżerem hotelu. Mamy tu mieszankę akcji, zemsty, budowania sojuszy (dość szybkie) oraz galerię dość barwnych postaci. Z jednej strony buduje świat i pozwala go lepiej obserwować (rodzeństwo handlarzy bronią prowadzący szkołę karate; małomówne bliźniaczki-zabójcy; pani detektyw śledząca gangstera; królowa bezdomnych), ale z drugiej takie rozproszenie parokrotnie doprowadzało do przestojów i spowolnień.

Trudno odmówić tej serii stylu czy budowania klimatu lat 70.: od eleganckiej czołówki przez różnorodną stylistycznie muzykę (funk, jazz, hard rock, a nawet… rock progresywny) po scenografię i kostiumy. Widać, że tu pieniądz był i nie skąpiono go. Same sceny bijatyk oraz strzelanin są porządnie zrobione, z paroma inscenizacyjnymi strzałami (głównie finałowy atak na hotel) i niemal mocno pulsującą adrenaliną. Czuć ten vibe filmowego odpowiednika, ale brakuje troszkę takiego mocniejszego kopa lub bardziej zwartej całości.

Dla mnie najmocniejszym punktem całej obsady był Mel Gibson w roli Cormaca. To przerysowany antagonista, któremu z szaleństwem i obłędem jest zwyczajnie do twarzy. Odpowiednio demoniczny, manipulujący wariat. Z jednej strony mocno wierzący, a z drugiej nagle potrafi eksplodować w brutalny sposób. Najbardziej wyrazista postać z całego serialu. Dobrze sobie radzi Colin Woodell jako zaradny, obrotny i sprytny Winston oraz Ben Robson w roli obrotnego Frankiego. Drobnymi perłami są kreacja Raya McKinnona (cyngiel Gene) oraz Hubert Point-Du Jour (Miles), które pozwalają odrobinę lekkości.

Trochę nie do końca wykorzystuje potencjał tego świata, ale jest na tyle interesujący, że ogląda się z dużą przyjemnością. „Continental” pozwala się znów zanurzyć w półświatku pełnym zasad, podstępów i barwnych postaci. Mam jednak nadzieję, że jeszcze wrócimy do tego interesującego uniwersum.
7/10
Radosław Ostrowski















