Dzika banda

Jest rok 1913, czyli czasy rewolwerowców oraz kowbojów odchodzą do lamusa. Jedną z takich grup jest tytułowa banda pod wodzą Pike’a Bishopa. Ścigani przez kolej, która wynajęła dawnego członka gangu – schwytanego wcześniej Deke’a Thorntona – ekipa wyrusza do Meksyku na ostatni skok. Tym razem na zlecenie generała Mapache’a ma wykraść transport broni przewożony pociągiem przez wojsko.

dzika banda1

„Krwawy Sam” Peckinpah – nazywany jednym z najbardziej bezkompromisowych, brutalnych reżyserów kina amerykańskiego. A jednocześnie uznany za jednego z rewizjonistów kina kontestacji, który w westernach wywracał ówczesne schematy oraz wizję tamtego świata. I najmocniej to widać w „Dzikiej bandzie” z 1969 roku. Sam film opisuje zmierzch Dzikiego Zachodu, gdzie dla wyjętych spod prawa nie ma już miejsca, zaś coraz więcej ma do powiedzenia kolej. To kolej reprezentuje prawo i decyduje o wszystkim, zaś po drugiej stronie jest ogarnięty wojną domową Meksyk. Tam prawo i porządek reprezentują wojskowi, pozwalając sobie na więcej. A pośrodku tego bajzlu jest banda Pike’a – trzyma twardą ręką, lojalna wobec siebie, mimo pewnych spięć oraz konfliktów. Ale trzeba przyznać, że reżyser bardzo romantyzuje swoich bohaterów. Kontrastem dla nich jest ścigająca ich grupa Thorntona – bardzo niedoświadczona, skupiona tylko na zarobku oraz wyglądająca bardzo niechlujnie grupa zbirów i pijusów. A do tego jeszcze okradają nieboszczyków, co może wywoływać tylko pogardę.

dzika banda2

Klimatem najbliżej jest tutaj do włoskich spaghetti westernów, gdzie nie ma jednoznacznie pozytywnych bohaterów. Tutaj liczy się ten, kto szybciej wyciągnie za broń oraz wykorzysta swój spryt oraz inteligencję. Innymi słowy, to miejsce walki o przetrwanie, gdzie przyjaźń i lojalność są jedynymi rzeczami wartymi dla naszych bohaterów. Problem w tym, że te wartości nie pasują do tego „nowego” świata, zdominowanego przez pieniądze oraz bardzo niskie instynkty. Nawet kobiety są tutaj traktowane jak dziwki, którym albo się płaci, albo zabija, co podkreśla mizoginizm reżysera oraz jeszcze większą podłość tego świata. Melancholijna refleksja świata przeplatana jest z brutalnymi scenami akcji, pełnymi krwi oraz slow-motion (początkowy napad oraz finałowa konfrontacja z wojskami generała Mapache – miazga). I dlatego ta „Dzika banda” ma w sobie aż tyle energii, przez co nie starzeje się aż tak bardzo.

dzika banda3

Tak samo jak bardzo mocne aktorstwo z charyzmatycznym Williamem Holdenem oraz Ernestem Borgninem na czele. Szorstcy twardziele, który pod maską cyników skrywają inne oblicza, choć nie powiedzą tego wprost, przed sobą. Warto z tego grona wyróżnić zmęczonego Roberta Ryana w roli Thorntona, który jest w klinczu między dawnymi towarzyszami a wizją odsiadki w więzieniu oraz Edmunda O’Briena w roli starego Sykesa.

Po „Dzikiej bandzie” amerykański western już nigdy nie był taki jak dawniej. Reżyser poszedł w kierunku Sergio Leone i dokonuje brutalnego rozliczenia, bez patyczkowania się, moralizowania czy upiększania. Kapitalnie zmontowany, napisany oraz wyreżyserowany – dla fanów kowbojskich opowieści pozycja obowiązkowa.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Elita zabójców

Mike Locken i George Hansen są agentami prywatnej agencji wywiadowczej ComTech, która współpracuje z CIA. Panowie zajmują się ochroną klientów, którzy są ścigani przez swoich wrogów ze swojego kraju. Podczas jednej z takich akcji, Hansen zdradza, zabijając „towar” i ciężko raniąc Lockena. Mężczyzna powoli wraca do zdrowia, jednak nie ma szansy powrotu do firmy. Do czasu, kiedy CIA daje zadanie ochrony japońskiego polityka do momentu wyjazdu z kraju. Zamachu ma dokonać Hansen razem z japońską mafią, co daje Lockenowi szansę do wyrównania rachunków.

elita_zabjcw1

Fabuła brzmi jak typowy film sensacyjny, jednak gdy za taką historię odpowiada „Krwawy Sam” Peckinpah należy liczyć się z czymś mocnym, ostrym i z najwyższej półki. Jednak film z 1975 roku nie wytrzymał próby czasu. Początek nie zapowiada katastrofy – szybki montaż, ujęcia w półmroku, eksplozja i ucieczka samochodem. Napięcie budowane jest stopniowo, a dynamiczny montaż z przeplatającymi się czasowo wydarzeniami powoduje, że to się świetnie. Wszystko się jednak sypie w momencie, gdy nasz bohater wraca do zdrowia. Niby porusza się o lasce i – na początku – kuleje, jednak potem tego nie widać zbyt mocno. Zwłaszcza, gdy lekarze mówią, że zostanie kaleką do końca życia. Tutaj widać pewną niekonsekwencję.

elita_zabjcw2

Nie to jednak jest problemem, ale brak kompletnego zaangażowania. Niby są próby budowania suspensu (pierwszy zamach na lotnisku, strzelanina na ulicy czy finałowa konfrontacja na statku), ale to nie działa. Dodatkowo jeszcze te starcia z ninja oraz sceny kung-fu, zrobione jakoś bez finezji i wyglądające po prostu śmiesznie. A pojedynek Lockena z Hansenem czy motywy zdrady i lojalności w cynicznym, brudnym świecie nie wybrzmiewają zbyt mocno. Sytuację częściowo próbują ratować niezłe dialogi, pełne ciętego humoru oraz świetny montaż.

elita_zabjcw3

Mimo że reżysersko i scenariuszowo „Elita zabójców” jest rozczarowująca, to aktorsko nadal się broni. Jest to zasługa bezbłędnego Jamesa Caana oraz Roberta Duvalla. Pierwszy w roli uczciwego i lojalnego najemnika jest przekonujący, zarówno w scenach akcji, jak i w momentach pokazujących jego rehabilitację, a drugi jako jego przeciwieństwo – bezwzględny, cyniczny gracz, nie patyczkujący się z nikim. Obydwaj świetnie się uzupełniają, a z drugiego planu warto wyróżnić Burta Younga (cwany kurdupel Mac) i Bo Hopkinsa (lekko psychopatyczny Miller).

elita_zabjcw4

„Elita” powszechnie jest uznawana za jeden z najsłabszych filmów Peckinpaha, który rzadko rozczarowywał swoich widzów. Pomysł był interesujący, jednak pewne elementy (kung-fu) delikatnie mówiąc, gryzą się ze sobą, a reżyseria zawodzi. Jest kilka perełek, jednak to za mało, by mówić o w pełni udanym kinie sensacyjnym. Obejrzeć można, ale „Krwawy Sam” bywał w lepszej formie.

6/10

Radosław Ostrowski

Wyzwanie

Ben Shockley jest gliniarzem z Phoenix, który znany jest z tego, ze nie zawodzi. Tym razem dostaje zadanie dostarczenia świadka z Vegas do Phoenix, który ma zeznawać w sądzie. Świadkiem jest kobieta Augustine „Gus” Mally. Pozornie prosta sprawa zmienia się w walkę o przetrwanie, kiedy to wszyscy (włącznie z gliniarzami) chcą ich zabić, by nie dopuścić do sprawy.

wyzwanie1

Clint Eastwood w najbardziej znanym wcieleniu, czyli surowy twardziel, który używa zarówno pięści i spluw (tym razem bez Magnum .44) kontra wszyscy. Jest niemal niezniszczalny, a z każdej opresji jest w stanie wyjść niemal bez szwanku – no może z paroma siniakami. Zasadzki, strzelaniny oraz intryga prosta jak konstrukcja cepa. Mimo to trzeba przyznać, że ogląda się to naprawdę nieźle, a świszczące kule nie są w stanie do końca zakryć różnych dziur w fabule (helikopter zniszczony w dość ciekawy sposób). Dialogi niezłe i okraszone odrobinką humoru, próby zabicia Brudnego Clinta z wjazdem do miasta pancernym autobusem (wiem, pachnie to „Drużyną A”) kończące się porażką oraz całkiem niezła chemia między najtwardszym twardzielem (później zwanym starszym bratem Sylvestra Stallone’a) a niezbyt lubianą przeze mnie – i nie tylko – Sondrą Locke (pyskata oraz wystraszona Gus Mally) bronią ten film przed porażką, podobnie jak muzyka Fieldinga.

wyzwanie2

Niezły akcyjniak, który ogląda się całkiem dobrze mimo przewidywalności oraz dość lekkiemu klimatowi. Eastwood głównie robił w tym czasie lekkie kino i „Wyzwanie” tez się w tą estetykę wpisuje. Ale najgłośniejsze pozycje miały dopiero powstać.

5,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda

Wyjęty spod prawa Josey Wales

Josey Wales to zwykły farmer, który pracuje na roli, ma żonę oraz syna. Jednak jego farma zostaje zaatakowana przez żołnierzy Unii, którzy palą mu dom oraz zabijają jego rodzinę. Dołącza do oddziału związanego z Konfederatami, zabijając żołnierzy Unii. Ale kiedy wojna się kończy oddział poddaje się – poza Walesem. Kapitulacja zmienia się w krwawą jatkę, z której uchodzi tylko Fletcher, który zostaje zmuszony do pościgu za Walesem.

josey_wales1

Clint Eastwood w końcu doszedł do wniosku, że do twarzy mu naprawdę jest tylko z giwerą – Coltem albo Magnum. Wybrał to pierwsze i nałożył kapelusz, tworząc przy okazji jeden z najciekawszych westernów w historii. W opowieści z zbiegu mamy wiele wątków – zemstę, niezagojone rany, chciwość, odkupienie i strzelanie. Sporo strzelania. Przy okazji, Brudny Eastwood kolejny raz odmitologizuje Dziki Zachód, gdzie wartości opiewane przez Johna Wayne’a i jemu podobnych okazały się pustymi frazesami – obietnice są łamane (godne traktowanie kapitulującego oddziału), rządzi przemoc i siła (próba gwałtu na kobiecie), a Indianie są pozbawieni swojej duszy oraz ziemi przez „cywilizowanych” białych ludzi (historia wodza Samotnego Wilka). Nie brakuje tutaj surowych oraz pięknych plenerów, sama opowieść toczy się spokojnym tempem, a kilka mocnych epizodów zostanie w pamięci. Jednocześnie jest to kino antywojenne, pokazujące destrukcyjną siłę konfliktu. Nie mogło też zabraknąć strzelanin, pokazujących umiejętności strzeleckie Eastwooda, jednak emocje oraz ponury klimat są tak silne, że mimo pewnych naiwności (nieśmiertelny Clint) angażuje.

josey_wales2

Sam Eastwood ma troszkę więcej do pokazania jako aktor. Pozornie Josey to typowa dla Eastwooda postać mściciela, dla którego zabijanie staje się jedynym sensem życia. Zdradzony przez kumpla (świetny John Vernon) jest cwanym i sprytnym twardzielem, ale okazuje się niepozbawionym wrażliwości gościem (widać to w rozmowie z Wodzem Dziesięć Niedźwiedzi), któremu nie obca jest empatia. Równie niezawodny jest Chief Dan George w roli Samotnego Wilka, który został ucywilizowany przez Amerykanów. Postać ta pokazuje nie tylko traktowanie Indian przez dumnych Jankesów, ale jest też symbolem przemijania. Żeby jednak nie było tak słodko – jest jedna aktorka nie dająca rady. To Sondra Locke, która (bardzo sztucznie) wcieliła się w Laurę Lee, niedoszłą ofiarę gwałtu.

josey_wales3

To pierwszy film Eastwood, który mocno zahacza o arcydzieło w jego dorobku reżyserskim. Dojrzały, głęboki, z klimatem oraz trafną obserwacją czasów tuż po wojnie secesyjnej. Zobaczyć po prostu trzeba.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda

Johnny poszedł na wojnę

Głównym bohaterem jest Joe – młody żołnierz, który walczył podczas I wojny światowej. Podczas walki dostaje pociskiem, który niszczy mu twarz, nogi i ręce, pozbawiając go wszystkich zmysłów. Mężczyzna nie jest w stanie nawiązać kontaktu z otoczeniem, a jego światy przeplatają się.

johnny1

Filmów o wojnie była cała masa. Ale scenarzysta Dalton Trumbo w 1971 roku nakręcił bardzo mocny film antywojenny. Siłą jednak nie jest porażające pokazanie przemocy, tylko atak psychologiczny. Głównego bohatera po tragedii nie widzimy (jest przykryty i zakryty maską), a jak opisać jego perspektywę? Udaje się to zrobić za pomocą dość prostego patentu – podzielenia świata na dwie płaszczyzny. Pierwsza, czarno-biała to świat Joe po tragedii: mamy bohatera samotnego, słyszymy jego myśli dzięki narracji z offu, a on sam traktowany jest jak „warzywo”. Drugi, nakręcony w kolorze to mieszanka wspomnień i koszmarów, które prześladują naszego bohatera. Tam poznajemy jego przeszłość, rodziców, którzy się rozstali, pozostawioną przez niego dziewczynę, wreszcie samego Chrystusa (nietypowa rola Donalda Sutherlanda), u którego bohater próbuje szukać pomocy. Te ujęcia mocno zapadają w pamięć nie tylko dzięki kontrastowi, ale też bardzo sprawnej realizacji oraz świetnym dialogom.

johnny2

Ta perspektywa pozwala twórcy ostro pokazać nie tylko sam bezsens wojny, ale też skrytykować mentalność samych Amerykanów, którzy są wychowywani, by bronić demokracji, bo jak mówi ojciec Johnny’ego „demokracja polega na tym, że młodzi ludzie zabijają się nawzajem”. Także Kościół wspiera wojnę („błogosławieństwo” biskupa w jednej z wizji) i dal tej niezrozumiałej idei chłopak porzuca dziewczynę. Jednocześnie podkreślony jest dualizm miedzy ciałem i duszą człowieka oraz padają trudne pytania o godność, a także (końcówka) o eutanazję. Bo jakim prawem człowiek pozbawiony niemal wszystkiego, może dalej żyć. I czy ma prawo sam zdecydować o swoim losie? Te pytania pozostają na długo.

johnny3

„Dulce et decorum est pro patria mori” – jeszcze nigdy ta sentencja Horacego nie nabrała ironicznego znaczenia. Trumbo razem z fantastycznie grającym Timothym Buttomsem (Joe) pokazują nie tylko bezsens wojny, ale też stawiają mocne pytania o człowieczeństwo. I jednego jestem pewny – po obejrzeniu „Johnny poszedł na wojnę” zostanie w pamięci na długo.

8/10

Radosław Ostrowski