Suspiria

Berlin, rok 1977. Nadal jest mur, który podzielił miasto, w tle są zamieszki wokół członków RAF-u i jest bardzo nieprzyjaźnie. Ale to właśnie tutaj znajduje się prestiżowa szkoła tańca prowadzona przez madame Markos. I to do niej trafia amerykańska uczennica – Suzie Bannion, pragnąca nauczyć się wiele. Już podczas próbnego tańca wywołuje wielkie wrażenie na madame Blank. Lecz w okolicy szkoły dochodzi do dziwnych sytuacji.

suspiria2

Powiem to od razu, żeby nie wywołać wątpliwości: nie oglądałem oryginalnego filmu Dario Argento, będącego bazą dla Luki Guadagnino. Ten filmowiec robi kino co najmniej intrygujące i ciekawe, więc czekałem co reżyser pokaże w zderzeniu z kinem grozy. Efekt jest, cóż, wywołuje we mnie mieszane uczucia. Punkt wyjścia pozostaje intrygujący, bo sama szkoła oraz jej mroczne tajemnice potrafią wywołać pewne poczucie niepokoju, niejasności. Problem w tym, że dialogi troszkę za szybko pozwalają się domyślić tego, iż ta placówka jest prowadzona przez kowen czarownic. Sam taniec jest czymś w rodzaju testu, rytuału mającego pewien bardzo ukryty cel, zaś sceny tańca mają w sobie coś tak magnetyzującego, że nie można od nich oderwać oczu (kapitalny taniec w dwóch pomieszczeniach czy publiczny występ w luźnym stroju). W tle gra bardzo enigmatyczna muzyka Thoma Yorke’a, zdjęcia mają w sobie coś nieopisanego, a sama choreografia jest obłędna. To w czym problem?

suspiria1

Reżyser postanowił pożenić gatunek z arthouse’owym sposobem realizacji. I nawet nie chodzi o to, że trwa on ponad 2,5 godziny, lecz z powodu pewnego braku umiaru. Twórca niemal wrzuca do wora wszelkie możliwe symbole, motywy oraz wątki do jednego wora. Czego tu nie ma – kobieca niezależność, poczucie winy, terroryzm, macierzyństwo, seksualność, okultyzm, psychiatria. Totalne pomieszanie z poplątaniem, przez co poczułem się mocno zdezorientowany. Owszem, może to dać szansę na dowolną interpretację wydarzeń na ekranie. Ale z drugiej strony ten chaos wydaje się pozbawiony jakiejkolwiek kontroli, zaś poczucie zagrożenia zaczyna z każdą minutą (gdzieś po godzinie) opadać i zanikać. O grozie przypomina się w groteskowym i krwawym finale, lecz wtedy jest już za późno. Cały czas miałem poczucie jak w przypadku „Mother!” Darrena Aronofsky’ego, który z każdą minutą coraz bardziej odlatywał w dziwacznym kierunku. Tylko, że tutaj nadal nie jestem pewny, co chciał osiągnąć Guadagnino.

suspiria3

Aktorsko, mimo znany twarzy (m.in. Mii Goth czy Chloe Grace Moretz), najbardziej zapada w pamięć duet Dakota Johnson/Tilda Swinton. Ta pierwsza w roli Suzie zwyczajnie magnetyzuje jako początkująca tancerka, która staje się coraz bardziej pewna siebie i to może z czasem budzić niepokój. Za to Swinton ma co najmniej dwie kreacje i obydwie bardzo przekonujące. Madame Blanc sprawia wrażenie bardzo delikatnej, opanowanej oraz jednocześnie silnej kobiety. Ale zaskakuje także jako psychiatra, dr Klemperer, który jest prześladowany przez poczucie winy intryguje, choć zderzony z kobiecym światem wydaje się bezsilny.

Naprawdę chciałem, żeby nowy film Guadagnino przypadł mi do gustu. Problem jednak w tym, że B-klasową intrygę próbuje ubrać i zderzyć z głębszymi tematami. Takie zderzenie musi doprowadzić do spięć oraz poważnych zgrzytów. Jak dla mnie na razie największe rozczarowanie w tym roku.

5/10

Radosław Ostrowski

Wspomnienia z gwiezdnego pyłu

Sandy Bates jest reżyserem filmów komediowych, który przeżywa kryzys twórczy. Prace nad jego ostatnim filmem idą dość opornie i nie podobają się wytwórni. Żeby wypocząć, zostaje wysłany do nadmorskiej miejscowości, gdzie w hotelu „Gwiezdny pył” odbywa się przegląd jego filmów. Tam na miejscu rozprawi się ze swoimi demonami (dwie nogi, para piersi – innymi słowy kobiety).

gwiezdny_pyl1

Jeśli czytając ten opis, nasuwają się wam skojarzenia z „8 i pół” Felliniego, to macie dobre skojarzenia. Allen w dość komiczny sposób inspiruje się Fellinim i mamy to, co zawsze – skomplikowane relacje z kobietami, humor (tylko w trochę mniejszej ilości niż zwykle), jazz w tle. Dodatkowo mamy tutaj pomieszanie przeszłości, teraźniejszości, snu i jawy – co tworzy mocno oniryczny klimat, potęgowany przez czarno-białe zdjęcia, gdzie praktycznie do samego końca nie wiemy, co jest wytworem wyobraźni, a co się dzieję naprawdę (m.in. spotkanie za miastem, gdzie jest zlot czekający na UFO). Trochę wprowadziło mnie to w konsternację, zaś dość dla mnie przewrotny finał częściowo nadrabia. Allen tutaj próbuje przewartościować całe swoje życie i dorobek artystyczny. Nie ma już siły na rozśmieszanie, jest zmęczony gawiedzią (sceny, gdy rozmawiają z nim jego fani oraz początek filmu).

gwiezdny_pyl2

Oczywiście, Allen znów jest na ekranie i znów gra tą samą postać – pogubionego inteligenta, który nie radzi sobie z kobietami, ale udaje mu się przewartościować swoje życie. Ale partnerujące mu panie są najmocniejszym atutem tego filmu. Fantastycznie tutaj wypadły Charlotte Rampling (ciemnowłosa Dorris – znerwicowana, niestabilna, seksowna kobieta), Jessica Harper (atrakcyjna i urocza Daisy) oraz Marie-Christine Barrault (niepewna siebie Isobel).

gwiezdny_pyl3

„Wspomnienia z gwiezdnego pyłu” kończą pewien etap w dorobku Allena. Dla mnie ten dość dziwaczny film nie do końca do mnie trafił, niemniej ma swoje zalety i jest warty obejrzenia.

6,5/10

Radosław Ostrowski