Men

Żaden reżyser tak nie rozpalał mi mózgownicy jak Alex Garland – cholernie uzdolniony scenarzysta, głównie kojarzony z kinem SF. Po absolutnie niesamowitych „Ex Machinie” oraz „Anihilacji”, reżyser postanowił zrobić mały skok w bok na rzeczy bardziej psychologicznego horroru/thrillera. Wiadomo, nie trzeba się ograniczać tylko do jednego gatunku. Czasami jednak nie zawsze się opłaca.

Akcja „Men” rozgrywa się gdzieś na wsi, z dala od zgiełku Londynu. Tutaj przyjeżdża Harper (Jessie Buckley) – młoda kobieta, by zamieszkać parę tygodni. Domostwo wygląda bardzo okazale, choć jego właściciel (Rory Kinnear) sprawia wrażenie niby sympatycznego człowieka, niemniej jest w nim coś dziwnego. Harper wydaje się odnajdować w małej wiosce, skrywając pewną niepokojącą tajemnicę z przeszłości. Jej mąż dość ciężko zniósł decyzję o jej rozwodzie. Tak bardzo, że odebrał sobie życie, spadając z mieszkania wyżej. A wierzcie mi, że nie jest to obraz łatwy do wymazania z pamięci. Czy uda się Harper odnaleźć psychiczną równowagę?

Jakby to było takie proste, nie mielibyśmy tego filmu. Podczas odkrywania piękna krajobrazów w postaci lasów, tunelu pod dawnymi torami czy podniszczonych budynkach gospodarczych (jeśli jest się fanem turpizmu). Wyprawa jednak kończy się w momencie, gdy gania za nią mężczyzna w stroju Adama. Nie goni, tylko idzie niczym Michael Myers czy inne powolne monstrum ze slashera. Niby wezwanie policji rozwiązuje sprawę – ale na jak slasherowego skurwysyna – zostaje wypuszczony i znowu zaczyna uprawiać stalking. Dlaczego? Bo policja uznała, że jest nieszkodliwy (mimo próby włamania do domu) i zabrał parę jabłek z drzewa w ogrodzie.

Garland całą przeszłość bohaterki pokazuje w krótkich retrospekcjach, przeplatając z obecnymi wydarzeniami. Samo to może wywołać lekką sieczkę w mózgu, ale spokojnie, reżyser się dopiero rozkręca. Im dalej w las, tym bardziej porąbane rzeczy się dzieją. A to nagle postać kompletnie znika, a to ksiądz chce wzbudzić w naszej bohaterce poczucie winy za śmierć męża (ona za to wyraża wdzięczność duchownemu za pomocą magicznego słowa: Spierdalaj). Jest jeszcze dzieciak, co chce się z Harper bawić w chowanego. Zaś w kościele jest jakaś dziwna kamienna postura (chyba to jest to miejsce, gdzie ksiądz wygłasza kazanie) i by jeszcze bardziej namącić we łbie, wszyscy mężczyźni (chyba jedyni mieszkańcy wioski) mają twarz tego samego aktora – Rory’ego Kinneara (facet jest absolutnie obłędny).

Rozumiem założenia „Men” – chodzi o pokonanie wewnętrznej traumy, zaś wszystkie męskie osoby to jedna inkarnacja. Szkoda tylko, że nie wiemy co było przyczyną tego rozstania między nią a Jamesem. Skąd ten jej strach wobec niego? Nie wiadomo. Temat nie zostaje ruszony. Jest też parę ujęć, które zachwycają wizualnie, chociaż wydają mi się zbędną popisówką (scena z martwym jeleniem, gdzie kamera wskakuje do… dziury po oku czy nadużywane slow-motion). Ale finał to już wręcz jazda po bandzie i tu nie chodzi o coś w stylu facet pojawia się i znika, zaś światła przed domem dostają kocioćwiku. Jest krwawo, makabrycznie i bardzo niepokojąco (choć w trakcie seansu gdzieś z tyłu słyszałem śmiechy), ale też… niesatysfakcjonująco.

Niestety, ale mam wrażenie, iż Garland albo za dużo oglądał Davida Lyncha i za bardzo odpłynął w surrealizmie, albo chciał być drugim Eggersem (niestety, z czasu „Lighthouse”) i ukrył niedostatki fabuły symbolami, metaforami oraz dziwacznymi obrazami. Jakiekolwiek były intencje, „Men” dla mnie było rozczarowaniem. Tak mętnego treściowo, ale porywającego wizualnie filmu nie widziałem od dawna i mam spory mętlik we łbie.

6/10

Radosław Ostrowski

Córka

Wszystko zaczyna się dość zagadkowo – widzimy kobietę gdzieś krążącą na plaży nocą. Dopiero potem widać, że w okolicy żołądka jest plama krwi, co doprowadza do przewrócenia się oraz utraty przytomności. Kto, co, jak, dlaczego? Brzmi jak zapowiedź dreszczowca, choć – jak się później okaże – ten trop jest dość zwodniczy. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń, bo te mogą zaskoczyć.

Bohaterką „Córki” jest Leda (znakomita Olivia Colman) – kobieta zbliżająca się do 50-tki, profesor uniwersytecka, specjalizująca się w literaturze. Przyjechała do Grecji na wakacje, by doładować baterie przed pracą. Wszystko wydaje się zmierzać ku jej myśli, gdy nie pojawia się spora grupa turystów z USA. Właściwie można powiedzieć, że jest to jedna, wielka rodzina pod wodzą Callie. I jak to Amerykanie, przynoszą chaos, hałas, zakłócając spokój Ledy. Ale jedno wydarzenie (zaginięcie córki jednej z turystek, Niny) stanie się zapalnikiem, gdzie bohaterka skonfrontuje się ze swoją przeszłością.

corka1

Sam film to psychologiczny dramat, w którym cały czas coś wisi w powietrzu, jakieś podskórne napięcie oraz pewien dyskomfort. Fakt, że kamera bardzo blisko trzyma się twarzy głównej bohaterki, nie pomaga. A sama narracja toczy się dwutorowo: współcześnie oraz w retrospekcjach, kiedy poznajemy Ledę jako młodą kobietę i matkę dzieci w wieku kilku lat. Powoli zaczniemy odkrywać kolejne wydarzenia, a wszystko to stawia bardzo ważkie pytania na temat macierzyństwa. Czy każda kobieta ma w sobie instynkt macierzyński? Czy chęć pozostawienia dziecka powinna zasługiwać na potępienie? Czy da się pogodzić pracę zawodową z wychowywaniem dzieci? Czy dzieci przynoszą tylko radość oraz szczęście? Czy matką jest się 24 godziny na dobę? Samo zadawanie takich pytań sugeruje, że odpowiedź nie będzie taka łatwa.

corka2

Reżyserka – debiutująca Maggie Gyllenhaal – dotyka tego tematu tabu, ale nie bawi się w publicystykę i nie opowiada się po żadnej stronie. Ale daje bardzo wyraźnie do zrozumienia, że narodziny dziecka to czerwona linia – punkt, od którego nic już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Nawet jeśli decyzją będzie pójście własną drogą, konsekwencje tego będą odczuwalne do końca życia. Pojawiające się tutaj symbole (zgniłe owoce, martwa cykada, zabrana lalka, z której ust wychodzi jakaś maź, rzucane szyszki) nie wywołują zgrzytu, tylko zapowiadają wiszącą w powietrzu tragedię. Ale obecność reszty wielkiej rodziny zza Wielkiej Wody (Nina, Callie) pozwala pokazać różne odcienie macierzyństwa.

corka3

Wszystko to by nie zadziałało, gdyby nie fantastyczne aktorstwo. W roli Ledy mamy dwie aktorki: Olivię Colman oraz Jessie Buckley, które cudownie się uzupełniają, tworząc bardzo spójny portret. Oglądając obie panie czułem, że to jest ta sama postać, co pokazuje mowa ciała oraz sposób mówienia. Niby twarda, niezależna, będąca ponad innymi, ale pod tym wszystkim skrywa się zmęczona, styrana, niepogodzona z pewnymi decyzjami z przeszłości. Bardzo skomplikowany oraz przekonujący portret kobiecy, jakiego dawno nie widziałem. Równie świetna jest Dakota Johnson jako Nina, będąca troszkę lustrzanym odbiciem młodszej inkarnacji Ledy. I dynamika między nimi to jedna z drobnych rzeczy, dodających odrobinę światła. Tak samo wiele pokazują drobne role Eda Harrisa (Lyle, dbający o domy), Petera Saarsgaarda (profesor Hardy) oraz Dagmary Domińczyk (Callie), dodając swoją cegiełkę.

corka4

„Córka” to kolejny przykład świetnego debiutu reżyserskiego, o którym będzie się mówić długie lata. Czy będzie to też nowy początek kariery Maggie Gyllenhaal jako reżyserki? Tego nie wie nikt, ale tutaj widać bardzo pewną, choć bardzo delikatną, rękę w prowadzeniu aktorów oraz opowieści. Na pewno nie jest to film przyjemny w odbiorze, ale prowokujący i stawiający trudne pytania dotyczące macierzyństwa.

8/10

Radosław Ostrowski

Pod ciemnymi gwiazdami

Jesteśmy gdzieś na wyspie w Wielkiej Brytanii, która jest oddzielona troszkę od świata. To właśnie tutaj żyje Moll – niby dorosła kobieta, ale ciągle mieszka z rodzicami (ojciec ma Alzheimera). Pracuje jako przewodniczka wycieczek, śpiewa w chórze prowadzonym przez matkę, jednak troszkę to życie staje się dla niej męczące. I wtedy pewnego ranka na jej drodze pojawia się łobuziak o imieniu Pascal. Mieszka sam, poluje (nielegalnie), nie dba o siebie, ale ją pociąga. Niby nic niezwykłego, ale w okolicy grasuje osobnik, co zabija młode dziewczyny.

beast1

Debiutujący reżyser Michael Pearce tutaj skleja elementy pozornie do siebie niepasujące. Bo jest tu dreszczowiec, kryminalna zagadka, romans, nawet baśń, psychologiczny horror i to wszystko zmieszane, poszatkowane oraz sprawdzone według przepisu Romana Polańskiego. Cały czas miałem pewne skojarzenia (bardzo luźne) ze „Wstrętem” czy „Dzieckiem Rosemary” w krajobrazie znanym z „Tess” (tylko współcześnie). Reżyser wydaje się nie być zainteresowany śledztwem, a ważniejszy jest tutaj nastrój tajemnicy oraz naznaczona mrokiem relacja dwójki bohaterów. Postaci, które mają swoje tajemnice, demony i wiele niedopowiedzeń. Nad nią znęcano się w szkole (skończyło się atakiem nożyczkami), on siedział w więzieniu i nielegalnie poluje. Cała ta sprawa mordercy wydaje się być tylko tłem, które co jakiś czas wypływa i robi poważny ferment. A jednocześnie cały czas obecny jest tutaj mrok, choć scen nocnych jest bardzo niewiele. Mrok odczuwalny w duszy każdej postaci, zarówno rudowłosej dziewczyny, jej apodyktycznej matki, tajemniczego chłopaka, a wszelkie tropy i poszlaki wywołują jedynie dezorientację, by w finale ostatecznie nie dać jednoznacznej odpowiedzi. Po prostu mamy rozrzucone puzzle, a ty widzu sam układaj i spróbuj rozgryźć to wszystko.

beast2

Ewidentnie Pearce wie, jak podsycić poczucie niepewności oraz próbuje wejść do bardzo zwichrowanego umysłu (i to budzi we mnie skojarzenia z Polańskim). Jest parę momentów zmuszających nas do zastanowienia się, kim tak naprawdę są nasi kochankowie. Próbujący zerwać z konserwatywną społecznością, tłumiącą budzą się seksualność i potrzebę usamodzielnienia się od rodzinnego gniazda. W tle przygrywa bardzo niepokojąca muzyka, niemal idąca ku horrorowi, pojawiają się oniryczne wstawki. A jednak nie czuć znużenia czy irytacji, czego troszkę się obawiałem, zaś zakończenie… potrafi walnąć oraz wywrócić wszystko do góry nogami.

beast3

Ale najmocniejszym punktem jest tutaj magnetyzujący duet Jessie Buckley/Johnny Flynn. Ona wygląda zjawiskowo, przyciąga uwagę i ma w sobie pewien romantyzm, z kolei on to taki łobuz żyjący po swojemu, przyciągający swoim stylem życia, izolacją od reszty oraz tajemnicą. Kiedy są razem, dosłownie iskrzy, zaś reszta postaci zwyczajnie nie istnieje.

„Beast”, choć jest dziełem debiutanta, nie sprawia takiego wrażenia i parę razy zaskakuje. Potrafi oczarować swoją aurą godną romantycznych horrorów, tylko dziejąca się tu i teraz. A jednocześnie pokazuje jak można w człowieku obudzić tytułową bestię.

7/10

Radosław Ostrowski

Czarnobyl

Czarnobyl – nawet po latach to słowo potrafi budzić przerażenie. Tam doszło do wielkiej katastrofy nuklearnej, której skutki są odczuwalne do dnia dzisiejszego. Co się tak naprawdę wydarzyło i kto za to odpowiada? O tym próbuje opowiedzieć nowy serial od HBO, zrealizowany przez Johana Rencka (reżyser) oraz Craiga Mazina (scenariusz).

Wszystko zaczyna się w 1988 roku, kiedy jeden z próbujących opanować sytuację w Czarnobylu profesor Walerij Legasow popełnia samobójstwo, wcześniej nagrywając na taśmy swoją relację. Następnie cofamy się do momentu tuż po eksplozji. Ekipa pracująca przy elektrowni jest zdezorientowana, zaś do miasta przybywa towarzysz Borys Szczerbina oraz profesor Legasow, by opanować sytuację. Z czasem do grupy dołącza profesor Ulana Chomiuk z Instytutu w Mińsku, do której dotarł radioaktywny pył.

czarnobyl1

Sam serial trudno wcisnąć do gatunkowej szufladki, gdyż każdy odcinek to niemal inna konwencja. Dominuje tutaj szeroko rozumiane kino katastroficzne, gdzie grupa postaci próbuje opanować i/lub przetrwać zdarzenia jak pożar budynku, topienie się okrętu czy trzęsienie ziemi. Do tego jeszcze mamy wplecione elementy dramatu politycznego (zebrania komisji u Gorbaczowa), kryminalnego śledztwa prowadzonego przez Chomiuk, a nawet dramatu sądowego. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki, a obraz jaki się z tego wyłania nie napawa optymizmem. Wszystko zaczyna przypominać rozpędzone kostki domina, zaś kolejne zdarzenia odpalają kolejne komplikacje, przez co skala wydaje się gigantyczna. Pojawiają się problemy (możliwość dużej eksplozji, pozbycie się granitu z dachu, zabijanie napromieniowanych zwierząt), które trzeba rozwiązać, tylko że wiedza jak to zrobić nie była zbyt wielka. Takiej katastrofy wcześniej nie było, zaś ludzie u władzy nie mieli kompletnie zielonego pojęcia o tym, do czego doszło.

czarnobyl2

Jednocześnie twórcy wykonują gigantyczną robotę w budowaniu wiarygodności świata przedstawionego. Wrażenie robi przede wszystkim fantastyczna scenografia, zupełnie jakbyśmy się przenieśli do roku 1986. Wygląd bloków, ich wnętrza, ale przede wszystkim sama elektrownia wygląda wręcz monumentalnie. Nie wspominając o dostępnym wówczas sprzęcie komputerowym. Drugim mocnym punktem jest charakteryzacja. To, jak pokazano ciała napromieniowane, tę bąble, poparzenia, powoli odrywająca się skóra od ciała – tego nie powstydziliby się specjaliści od horrorów. I jeszcze te zdjęcia, utrzymane w bardziej szarej kolorystyce (dzień) oraz żółtawo-zielonkawej (noc), budują klimat. Może wydaje się to surowe, wręcz chropowate, ale osiąga swój cel.

czarnobyl4

„Czarnobyl” jest także aktem oskarżenia wobec Związku Radzieckiego oraz ich stosunku do prawdy, którą należy zakopać. Zaś przyznanie się do błędu, jeśli chcesz być uważanym za mocarstwo, uznawane jest za słabość. W końcu żyje się w idealnym kraju, gdzie nikt nie popełnia błędów, ludzie są nieomylni, a naukowcy są traktowani niepoważnie. Tutaj podstawową walutą jest kłamstwo, a za prawdę grozi kara (w najlepszy wypadku zapomnienie i wykluczenie). I te momenty, gdy trzeba manipulować informacjami, nadal nie jest w stanie zmieścić się w mojej głowie.

czarnobyl5

Czy ten serial ma jakieś wady? Po pierwsze, nie jest to dokument, więc pewne rzeczy zostały zmienione oraz zmodyfikowane (postać Chomiuk to wypadkowa zespołu naukowców, którzy asystowali Legasowowi). Sporo jest tutaj przeskakiwana z postaci na postać, przez co można poczuć się zdezorientowanym, pojawia się (głównie w ostatnim odcinku) spora dawka patosu. Dla mnie jednak największym problemem był wątek związany z zabijaniem zwierząt. Był dla mnie zbyt długi oraz niepotrzebnie zapychał czas, który można było poświęcić choćby budowie sarkofagu (o czym się nie wspomina). Niemniej muszę przyznać, że selekcja materiału została dobrana na tyle szeroko, na ile było to możliwe.

czarnobyl3

I jeszcze mamy tutaj rewelacyjne aktorstwo. Nie chodzi tylko o pierwszy plan, ale nawet drobne epizody zapadają mocno w pamięć. Świeżo wcielony Paweł (Barry Keoghan), mająca zostać przeniesiona starsza pani dojąca krowę (June Watson), szef ekipy górników (Victor McGuire), inżynier Diatłow (Paul Ritter) czy dowodzący wojskowymi generał Tarakanow (Ralph Inieson)  – to tylko wierzchołek bardzo wyrazistych kreacji. Tak naprawdę zwraca się na trójkę głównych bohaterów, czyli Legasowa, Szczerbinę oraz Chomiuk. I cała ta trójka, czyli Jared Harris, Stellan Skarsgaard oraz Emily Watson są absolutnie kapitalni, w szczególności dynamiczna relacja między Legasowem a Szczerbiną z każdym odcinkiem zaczyna nabierać rumieńców. Nawet jak nie mówią, ich twarze oraz spojrzenia przekazują wszelkie tłumione emocje, konflikty, wątpliwości.

czarnobyl6

Czy „Czarnobyl” to tak wybitny serial jak mówią? Ma pewne rysy i potknięcia, ale nie na tyle istotne, by psuć jakąkolwiek frajdę z seansu. A HBO kolejny raz przypomina, że seriale też potrafi zrobić świetne. I nawet rzadka obecność języka rosyjskiego (rozmowa z dyspozytorką straży pożarnej czy śpiewana pieśń o czarnym kruku) nie wybiła mnie z tego świata.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski