Jessie Ware – Tough Love

Tough_Love

Debiutanci mają najgorszej. Jak zrobią słabą rzecz, to wypadają z gry, a jeśli pójdzie im dobrze, to wtedy jest ogromne wyczekiwanie na ich następne dzieło. Dwa lata temu Jessie Ware ujęła mnie swoją intymną, choć elektronicznym debiutem „Devotion”. Na jego następcę czekaliśmy dwa lata, a single brzmiały dość obiecująco.

Tym razem za produkcję odpowiada niejaki BenZel, jednak stylistycznie nie ma tutaj gwałtownych zmian. Chociaż elektroniczne bajery są coraz bardziej odczuwalne, to jednak klimat pozostaje ten sam. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu większej przebojowości („You & I (Forever)” z nietypową perkusja oraz delikatną gitara elektryczna czy najbogatsze aranżacyjnie „Want Your Feeling”), nie pozbawiając całości intymnego klimatu. Nawet w klimacie r’n’b (klaskanie i „płynące” klawisze w „Cruel” czy gitarowe „Say You Love Me”), chociaż muszę przyznać, że debiut był bardziej zróżnicowany brzmieniowo. Niemniej nadal pani Ware potrafi oczarować swoją delikatną barwą głosu.

„Tough Love” to w pewnym sensie powtórka z rozrywki, która czasami jest ubarwiana drobiazgami elektronicznymi. Klimat jest podobny i jeśli oczarował was debiut, to i ten album powinien was zachwycić.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Katy B – Little Red

Little_Red

Trzy lata temu pojawiła się pewna młoda dziewczyna z Wysp Brytyjskich, która nagrała debiutancki album. Nic dziwnego, bo to przecież robią debiutanci. Ale takiej dawki elektroniczno-klubowego grania, które nie było tylko mordownią uszu i słuchało się tego z wielka przyjemnością. Ile razy słuchałem „On a Mission”? Nie policzę,ale od tej pory uważnie zacząłem obserwować niejaką Katy B. Po trzech latach i jednej EP-ce, ukazuje się drugi album. Co tym razem z tego wyszło?

Za produkcję przy „Little Red” odpowiadają siedzący w klubowych brzmienia Geeneus (pracował przy debiucie Katy), Jacques Greene, The Invisible Man czy The Arcade. Zapowiadano, że będzie bardziej przebojowo i wyraziście. Brzmiało to dość niepokojąco, ale nie musiało oznaczać, ze będzie gorzej. I jak jest? Na pewno przebojowo, ze skrętami w stronę house’u i r’n’b. A we współczesnej scenie klubowej powoli odchodzi się już od modnych 3 lata temu dubstepów, bo wsiąkły do mainstreamu. Ale całość brzmi więcej niż przyzwoicie. Bity sa pulsujące, z odniesieniami do stylistyki lat 80. („Next Thing”) i 90. (kapitalna „Aaliyah” z gościnnym udziałem Jessie Ware), podkłady są bardzo złożone i rozbudowane, a jednocześnie bardziej przejrzyste i chwytliwe. Jednak nie aż tak energetycznie jak w przypadku debiutu. Jest parę prób eksperymentowania (singlowe „Crying for No Reason” ze wstępem pianistycznym czy lekko dubstepowe „All My Lovin’”), które dość różnie wychodzi. Czasem się udaje (chilloutowe „Trumbling Down” czy chwytliwe „Everything”), ale i nie zawsze (archaiczny i patetyczny „Still”). Mimo tego, bilans wychodzi na plus. Głos Katy – delikatny i czarujący, teksty niegłupie, produkcja porządna.

„Little Red” ma wszelkie zadatki, by szaleć na imprezach karnawałowych w klubach i w domówkach. Chwytliwe, do tańca i bujania. Trzeba czegoś więcej?

7/10

Radosław Ostrowski

Jessie Ware – If You’re Never Gonna Move

if_you_gonna_300x300

Ta dziewczyna w zeszłym roku zrobiła bardzo duże zamieszanie, a jej debiut „Devotion” zebrał bardzo ciepłe recenzje. Jessie Ware już na początku tego roku wydała (tylko w USA, ale też jest dostępna na iTunes) EP-kę. Niby niewiele, bo jest tylko 5 piosenek (z czego dwie pochodzą z debiutanckiej płyty), ale jednak zawartość jest dość intrygująca.

Nadal jest to bardzo delikatny pop okraszony spokojną i nieagresywną elektroniką. Zaczyna się wszystko od tytułowego kawałka, który jest niczym innym jak „110%” z debiutu, ale jest pewna różnica.  Ta wersja zawiera sample z „Dream Shatterer”, ponieważ wcześniej był problem z prawami autorskimi i dlatego na debiucie ten utwór pod tytułem „110%” pojawił się z podobnymi samplami. Zarówno „Sweet Talk” jak i „Devotion” pochodzą z debiutu i nadal słucha się ich z przyjemnością, jednak rodzynkiem jest „What You Won’t Do for Love” – piękna kompozycja elegancko łącząca elektroniczne dźwięki, soulowe klimaty oraz świetny wokal Jessie. Całość kończy i wieńczy tytułowy utwór w remixie autorstwa Two Inch Punch, jednak zaserwowane przez nich dodatkowe dźwięki nie psują tego kawałka (jak to z remixami bywa), ale dopełniają i wspomagają ten utwór.

Choć to zaledwie EP-ka, mam małą nadzieję na drugi album Jessie, a ta płytka jest niezłym zapychaczem czasu.

7/10

Radosław Ostrowski