Mortal Kombat

Każdy fan gier miał styczność z serią Mortal Kombat – brutalnych i krwawych bijatyk w świecie fantasy. Zresztą oparty na jej popularności film z 1995 roku pozostaje jedną z najlepszych filmowych adaptacji gier komputerowych. Po tym jak seria przy przejściu w trzeci wymiar grafiki straciła trochę mocy, ale w 2011 roku z dziewiątą częścią marka odzyskała blask oraz fanów. Więc czemu by nie zrobić nowego filmu opartego o tą franczyzę?

mortal kombat (2021)2

Nowy „Mortal Kombat” od debiutanta Simona McQuoida jest w zasadzie rebootem i prequelem, który ma wprowadzić do serii. Akcja osadzona jest tuż przed dziesiątym turniejem Mortal Kombat, gdzie mają przeciwko siebie stanąć reprezentanci Wymiaru Ziemskiego oraz Pozaświatów. Jeśli ten drugi świat wygra po raz dziesiąty, ludzkość zostanie niewolnikami czarnoksiężnika Shang Tsunga. Oprócz tego jest przepowiednia, który mówi, iż krew legendarnego wojownika ninja Hanzo Hasashiego zjednoczy wojowników Ziemi. Można ich poznać po znamieniu smoka. Jednym z takich fighterów jest Cole Young – młody wojownik MMA, który zwraca uwagę dwójki wojskowych, badających historię Mortal Kombat: Sonyę Blade oraz Jaxa. W ślad za Cole’m rusza Sub-Zero, pragnący wybić cały ród Hasashi.

mortal kombat (2021)1

Historia jest dość prosta i zaskakująco mocno trzyma się reguł świata gier. Jest krwawa jatka, fatality oraz specjalne ciosy znane z uniwersum. Pojawiają się (choć na krótko) postacie z tego świata, łącznie ze skonfliktowanym Scorpionem i Sub-Zero na czele. Nie zawsze mają dużo czasu, a brak turniejowej otoczki to nie do końca to, czego oczekiwałem. Raczej jest to zapowiedź kolejnego filmu, gdzie już będziemy mieli coś w stylu gry, inspirowanej kultowym „Wejściem smoka”. Same walki wyglądają bardzo dobrze (zwłaszcza otwierająca między Hanzo a Bi-Hanem, czyli przyszłym Scorpionem i Sub-Zero oraz finałowa potyczka na zamarzniętej siłowni), choć sporo z nich jest zbyt szybko zmontowanych.

mortal kombat (2021)3

W zasadzie film powinien mi się podobać, ma odpowiednie tempo i wszystko wydaje pasować do siebie, a także czuć miłość twórców do materiału źródłowego. Jest jednak kilka ale. Po pierwsze, nasz protagonista jest zwyczajnie nudny i pozbawiony charyzmy, przez co nie obchodził mnie jego los. Po drugie, motyw związany z arcana. Chodzi o ukryte moce, które muszą odkryć w sobie nasi herosi, by móc mieć szanse na pokonanie. Jak je wyzwolić? Za pomocą odpowiednich emocji i to brzmi niedorzecznie, nawet jak na fantastykę. Wydawało się, że sensowniejszym wyjście byłoby za pomocą treningu, ćwiczeń i doskonalenia się w sztukach walki. A ta koncepcja bardziej pasuje do kina superbohaterskiego, cholera jasna. Sam świat też wygląda zaskakująco skromnie, co może wynikać z niewielkiego budżetu, jednak sam wygląd Pozaświata nie powala. Niemal pustynne, opustoszałe miejsce jakby wzięte z postapokaliptycznego krajobrazu, pozbawiona jakichś lokacji i nie wytrzymuje porównania z wersji z 1995 roku.

mortal kombat (2021)4

Aktorsko jest dość nierówno, choć z paroma intrygującymi perełkami. Szoł kradnie absolutnie rozbrajający Josh Lawson jako pyszałkowaty, tępy Kano. Absolutne komediowe złoto z tekstami, odnoszącymi się do popkultury dodają odrobinę lekkości. Równie cudowni są Ludi Lin jako Liu Kang (niemal żywcem wzięty z gry) oraz dodający ciężaru Hiroyuki Sanada (Hanzo Haseshi/Scorpion). Szkoda, że ten drugi pojawia się tak krótko.

Jak traktować nowe „Mortal Kombat”? W zasadzie jako wprowadzenie do nowej historii, która – mam nadzieję – da wiele więcej frajdy. Mimo niedoskonałości oraz dziwnych decyzji fabularnych, bije w tym filmie serce fana gry. Przyzwoita robota, ale liczę na lepszą kontynuację.

6/10

Radosław Ostrowski

Przychodzi po nas noc

Kiedy wydaje ci się, że seria o Johnie Wicku to jest szczyt możliwości, jeśli chodzi o kino akcji, oznacza to jedno. Że nigdy nie oglądaliście filmów azjatyckich, bo tam rzeczy dzieją się kosmiczne, wręcz epickie. Po dylogii „Raid” (jeszcze nie obejrzałem) kolejny przedstawiciel Indonezji poszedł na układ z Netflixem, by zrealizować ostry film akcji. Czy takie jest „Przychodzi po nas noc”?

przychodzi po nas noc1

Fabuła wydaje się dość prosta i skupia się na starym facecie o imieniu Ito. Należy do elitarnej grupy zabójców zwanej Siedem Mórz, który pilnuje porządku i dba o równowagę między środowiskami przestępczymi. Ale przez te trzy lata nasz bohater ma już zabijani i przemocy. Podczas akcji w wiosce na widok dziewczynki coś w nim pęka, przez co zabija resztę swoich towarzysz oraz ucieka z dzieckiem. Razem z kumplami próbują ją uchronić, uciekając z kraju. Ale w ślad za nimi wyrusza Yakuza pod wodzą ich dawnego znajomego Ariana. W zamian za wykonanie zadania przejmie dowództwo nad Siedmioma Morzami.

przychodzi po nas noc3

Zazwyczaj w tego typu produkcjach intryga wydaje się być kwestia drugo- czy nawet trzeciorzędną. I tutaj wydaje się być podobnie, mimo wykorzystania retrospekcji (miejscami mocno wybijały mnie z rytmu). Pojawia się kilkoro nowych graczy (lesbijska para zabójczyń-nożowniczek, tajemnicza motocyklistka), przez co czasem ciężko się odnaleźć w tym wszystkim. Twórcy są tutaj poruszone kwestie lojalności, silnych więzi czy próby zerwania z przeszłością, która nigdy nie jest w stanie odpuścić. To jest po to, by zależało nam na naszym bohaterze i jego sojusznikach, ale to tak naprawdę nadbudowa. Twórcy nie próbują robić poważnego, głębokiego dramatu psychologicznego, przez co nie jest to tak mocno wygrywane jak mogło być.

przychodzi po nas noc2

Bo najważniejsza jest tutaj akcja. I wierzcie mi, kiedy w ruch pójdą pięści, machety, noże oraz karabiny, miłosierdzia nie będzie. Ani dla postaci, ani dla widza. Choreografia walk jest w stanie kompletnie zadziwić, zaś bohaterowie wykorzystują wszystko, co jest pod ręką. Nie ważne, czy są to kubki, kule bilardowe czy narzędzia z warsztatu. No i obowiązkowe maczety, który w stanie są zadać naprawdę głębokie rany. A krwi to tutaj będzie od groma, przez co można odnieść wrażenie oglądania bardzo ostrego gore. Osoby o słabych nerwach i miękkich żołądkach nie powinny nawet się do tego zbliżać. Kamera jest bezlitosna i nie odpuszcza, a kilka sposobów filmowania (z góry, z oczu) bardzo uatrakcyjnia odbiór, przez co każda potyczka wygląda inaczej. Ostatni raz takie popisy widziałem w „Upgrade”, ale tutaj jest to jeszcze bardziej podkręcone i szalone jak w przypadku pojedynku na pięści i noże między trzema paniami.

Aktorstwo też w sadzie nie jest tutaj istotne, bo liczy się tutaj choreografia oraz umiejętne wykorzystanie piącho- i maczetopiryny. Pod tym względem każdy aktor daje tu z siebie wszystko. Najbardziej pamiętne momenty ma niezastąpiony Iko Uwais (Arian), Joe Taslim (Ito), Julie Estelle (Operatorka) oraz Hannah Al Rashid (Elena). Tutaj każdy ból, cios, krzyk ma swoją siłę, przez co cała akcja jest intensywna do granic możliwości, zaś wiele pojedynków nie zostanie wymazanych z pamięci tak łatwo.

Jeśli macie Netflixa, zaś obie części „Raid” znacie na pamięć i szukacie czegoś nowego, „Przychodzi po nas noc” jest czymś, co MUSICIE zobaczyć. Bezkompromisowa jatka, jakiej moje oczy nie widziały od bardzo dawna.

8/10

Radosław Ostrowski