Sokół z masłem orzechowym

Filmowcy lubią prezentować bohaterów, którzy są outsiderami, wyrzutkami i ludźmi spoza marginesu. Kimś takim jest Zak – 20-letni chłopak z zespołem Downa, który przebywa w domu starców. Jego wielkim marzeniem jest zostać wrestlerem, a jego idolem jest Red Salt Redneck. By osiągnąć swoje marzenia, decyduje się na ucieczkę. Po drodze trafia na poławiacza Tylera, który został zwolniony z pracy. Z zemsty podpala więc miejsce pracy i ucieka łodzią, odkrywając zbiega. W ślad za nimi wyrusza Eleanor, czyli opiekunka z ośrodka.

sokol z maslem1

Kolejny przykład amerykańskiego kina niezależnego, które chce bardziej skupić się na postaciach niż widowiskowości. „Sokół z masłem orzechowym” to jest klasyczne kino drogi, gdzie nasi bohaterowie – początkowo sobie obcy – zaczynają budować głębszą więź. Ciekawszy jest tutaj Zak, który chce zostać wrestlerem, ale ze względu na swoją przypadłość, trzymany jest w kloszu. Pozbawiony rodziny i przyjaciół, chce decydować sam o sobie, mimo przeciwności losu. Drugi bohater, Tyler też ma problemy. Niepogodzony ze stratą brata, bardzo konfliktowy, wydaje się bardziej zagubiony. Obaj zaczynają tworzyć intrygujący duet na zasadzie rodzeństwa, gdzie Tyler pełni rolę starszego brata. I ta relacja działa, ale kiedy dołącza do nich Eleanor, całość zaczyna nabierać większej dynamiki. Każde z nich zaczyna powoli uczyć się od siebie nawzajem. Że życie nie koniecznie musi być podporządkowane lekom oraz unikaniu jakichkolwiek niebezpieczeństw, lęków i obaw. I nawet jeśli nie da się uniknąć kłopotów (ścigający Tylera koledzy), łatwiej je znieść.

sokol z maslem2

Nawet jeśli pod koniec całość staje się coraz bardziej przewidywalna, a zakończenie nie satysfakcjonuje do końca – sprawia wrażenie bardzo urwanego – historia potrafi porwać swoim rytmem. Całość osadzono w Luizjanie, co widać w pięknie zarysowanych krajobrazach. Dużo rzek, w tle muzyka rozpisana na gitarę i banjo, mocno podniszczone domostwa – dosłownie jakbyśmy byli w zupełnie innej Ameryce. Bardziej prowincjonalnej, z dala od dróg, szos i wielkich miast, gdzie nawet wrestling wygląda amatorsko. Jednak w tym wszystkim czuć serducho i szczerość, mimo pewnych wad.

sokol z maslem3

Sytuację na tym polu ratują aktorzy z kapitalnym Zackiem Gottsagenem w roli głównej. Naturszczyk wypada fenomenalnie jako człowiek odrzucony przez społeczeństwo, ale pełen pasji oraz szczery. Chłopak tworzy fantastyczny duet z Shią LaBeoufem, który jako zagubiony, pełen gniewu i staje się kimś na kształt brata. Wspiera Zaka i pomaga mu się usamodzielnić, robiąc lepszą robotę jako opiekun niż Eleanor (zaskakująca Dakota Johnson), choć jest głębsza niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Powiem, że jestem nieźle zaskoczony tym filmem. „Sokół…” jest bardzo sympatycznym feel good movie, z ciepłym klimatem, postaciami do polubienia i niezbyt satysfakcjonującym zakończeniem. Przez większość czasu nie będzie to czas stracony.

7/10

Radosław Ostrowski

Small Town Crime

Akcja toczy się gdzieś w małym miasteczku, gdzie żyje sobie Mike Kendall. Kiedyś był gliną i to całkiem niezłym, ale alkohol i jedno zdarzenie zmieniło wszystko. Obecnie częściej można go spotkać pijącego sześciopaka albo szukającego jakkolwiek pracy. Po jednej wieczornej popijawie, znajduje na szosie bardzo ciężko pobitą dziewczynę. Mimo dość szybkiej pomocy pogotowia, umiera, a Mike próbuje na własną rękę wyjaśnić przyczynę śmierci, co może być dla niego szansą powrotu do pracy.

small_town_crime1

Sama historia może nie brzmi zbyt oryginalnie, ale bracia Nelms potrafią w dziwny sposób ożywić ten ograny schemat. Bohater z przeszłością, półświatek, nie do końca legalne interesy oraz ludzie, którzy mogliby osiągnąć sukces, ale coś stawało im na drodze. I ten portret – nie tylko dotyczący głównego bohatera, ale też chociażby barmana – wnosi ten tytuł na troszkę wyższy poziom. Bo reszta to klasyczne elementy, z powoli odkrywaną tajemnicą, szantażem, morderstwem oraz finałową strzelaniną. Ale jednocześnie to wszystko wydaje się bardzo pewnie poprowadzone, pełne dobrych dialogów oraz całkiem niezłego humoru. Intryga potrafi wciągnąć, tropy są mylone, a rozwiązanie satysfakcjonuje. Najbardziej zaskoczyła mnie muzyka, jakby żywcem wzięta z lat 70. (te smyczki oraz bas), co buduje bardzo specyficzny klimat całości.

small_town_crime2

A do tego strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w głównej roli Johna Hawkesa. Mike w jego wykonaniu to wrak, idący na dno oraz pozbawiony jakiegokolwiek sensu dla swojego życia. Niemniej, nadal posiada swoją intuicję oraz umiejętność łączenia ze sobą faktów. Mimo pewnych wad, z alkoholem na czele, kibicujemy temu bohaterowi aż do samego końca, co jest zasługą wielkiego talentu aktora. Ale drugi plan też jest dość wyrazisty, co jest zasługą Cliftona Collinsa Jra (narwany alfons Mood), Roberta Forstera (opanowany Steve Yendel) oraz Octavii Spencer (przybrana siostra Mike’a).

small_town_crime3

„Small Town Crime” to czysto gatunkowa zabawa, zrobiona z głową, bez popadania w moralizatorstwo, ale dostarczająca wiele frajdy. Tylko tyle i aż tyle, ale bez Hawkesa by się to nie udało.

7/10

Radosław Ostrowski

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri

Ebbing w stanie Missouri – spokojne, senne miasteczko, gdzie życie toczy się bardzo swoim rytmem. Niby nie dzieje się nic wielkiego, aż do czasu. Wszystko przez Mildred Hayes – samotnej matki, mieszkającą z dorosłym synem po rozwodzie z gliniarzem oraz damskiego boksera. Jej córkę, Angelę zgwałcono, zabito, zaś ciało podpalono. Policja, mimo prowadzonego dochodzenia, nie jest w stanie schwytać sprawcy. Po siedmiu miesiącach, kobieta ma dość bezczynności i bierze sprawy w swoje ręce: wynajmuje trzy billboardy na rzadko uczęszczanej drodze, w których oskarża policję, a zwłaszcza komendanta o bierność. A że miasteczko bardzo lubi i szanuje komendanta Willoughby’ego, to konfrontacja wydaje się nieunikniona.

billboardy1

Irlandzki reżyser Martin McDonagh, który zaskoczył debiutanckim „In Bruges” powraca i robi wszystko, by nazwać go zaginionym bratem Coen. „Billboardy” to historia, gdzie dramat, bardzo smolisty humor oraz smutek idą ze sobą ręka w rękę. I tak do końca nie wiadomo, czego się spodziewać – mocnego, poruszającego dramatu, brutalnej, gorzkiej komedii, współczesnego westernu z ostatnią sprawiedliwą. Reżyser ciągle podpuszcza i myli tropy, co do gatunkowej tożsamości, ale cały czas skupia się na bohaterach. Początkowo możesz mieć wrażenie, jakie te postacie są po pierwszym spotkaniu, ale są one bardziej złożone i skomplikowane niż się wydaje. Każdy z bohaterów, ze szczególnym wskazaniem na naszą trójkę (Mildred, szeryf i oficer Dixon) mierzą się na swój sposób z bólem, cierpieniem, traumą oraz mroczną przeszłością. Ale jednocześnie bardzo mocno reżyser pokazuje, co czego doprowadza ten gniew, wściekłość oraz te wszystkie inne negatywne emocje. Agresja rodzi tylko agresję, co bardzo dobitnie pokazują sceny spięć Mildred z niemal całym otoczeniem (byłym mężem, policją, dentystą) oraz kulminacją w postaci podpalenia komisariatu, będące odwetem za zniszczenie billboardów. Scenariusz jest zaskakująco precyzyjny, pełen błyskotliwych dialogów, bez żadnego zbędnego słowa, co jest ogromną rzadkością (takie teksty, to tylko Tarantino z Sorkinem piszą, chociaż oba ostatnio obniżyli loty). Nawet postacie pozornie poboczne i nieistotne dla rozwoju całej akcji, mają swoje pięć minut, skupiając swoją uwagę na dłużej.

billboardy2

Humor miejscami jest smolisty i po bandzie (monolog Mildred do księdza), ale niepozbawiony jest bardzo uważnej obserwacji nad tym, jaki jest człowiek – zagubiony, czasem bezsilny, próbujący zrozumieć bezsensowność świata, gdzie sprawiedliwości nie zawsze staje się zadość, sprawcy krążą bezkarnie, a jedyną napędzającą emocją i sensem naszego życia staje się ból, wściekłość oraz zemsta. Tylko, czy to nie jest droga ku wyniszczeniu, samotności, przynosząca tylko większy ból? Zakończenie (dość otwarte) wydaje się sugerować, że wyjściem jest drugi człowiek i miłość do niego, pozwalając w ten sposób rozładować emocje. I to może sprawić, iż życie będzie bardziej znośne.

billboardy3

Ale to wszystko nie miałoby takiego ognia, gdyby nie rewelacyjne aktorstwo. Film zawłaszcza Frances McDormand jako Mildred i robi piorunujące wrażenie. Z jednej strony to kobieta, pełna żalu oraz poczucia niesprawiedliwości, co jest absolutnie zrozumiałe, pokazane bez cienia fałszywej nuty. Ale im dalej w las, tym bardziej jej bezkompromisowa postawa budzi dość mieszane uczucia. Staje się bardzo harda, pyskata, w każdej chwili mogąca eksplodować, a jednocześnie jest w tej postawie coś egoistycznego, pozbawionego logiki. Sama Mildred też ma chwile zwątpienia co do kierunku działań, a ostatnie kadry sugestywnie sugerują pewną zmianę.

billboardy4

Na drugim planie sekundują równie wyborni Woody Harrelson oraz Sam Rockwell. Szeryf niby ma być tym złym, ale to dobry ojciec oraz mąż, naznaczony powoli wykończającą go chorobą i ma w sobie coś z mędrca, który widział wiele i jest pogodzony z tym bajzlem zwanym życiem, co dobitnie pokazują pewne listy. Z kolei Rockwell jako Dixon robi największą woltę – rasista, homofob, bigot i kompletny tępak, naznaczony nienawiścią, ale tak naprawdę skrywa w sobie większą ilość szlachetności, jakiej nikt się po tym człowieku nie spodziewał. Ja też nie. Poza tą trójką nie brakuje bardzo wyrazistego planu, gdzie przewija się m.in. John Hawkes (Charie, były mąż), Lucas Hedges (syn Robbie), Peter Dinklage (karzeł James, podkochujący się w Mildred) czy Clarke Peters (nowy komendant Abercrombie), dając zapadające w pamięć kreacje.

billboardy5

Dawno (czyli od czasu „Manchester by the Sea”) nie widziałem filmu tak mocno trzymającego się życia jak „Billboardy”. McDonagh bardzo inteligentnie, z empatią pokazuje zwykłych ludzi, którzy muszą mierzą się ze stratą oraz cierpieniem, a jednocześnie wszystko idzie w kompletnie nieobliczalnym kierunku. Czuję, że to będzie klasyk kina.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Everest

Ktoś może zapytać dlaczego ludzie wspinają się na góry – wielkie, potężne, piękne, ale też niebezpieczne i bezwzględne. Trzeba być naprawdę odważnym, żeby podjąć się tego trudnego zadania i to jest coś, z czym nie zamierzam w żaden sposób dyskutować. Ale nie każda taka ekspedycja kończy się powodzeniem. Taką historię przedstawia film „Everest” z 2015 roku.

everest1

Był rok 1996, kiedy Mount Everest był strasznie zatłoczony. Tego samego dnia miały wyruszyć aż trzy wyprawy. Pierwsza kierowana przez doświadczonego alpinistę Roba Halla, druga przez Scotta Fishera, a trzecia finansowana przez rząd Tajwanu. Dwie pierwsze postanowiły nie przeszkadzać sobie, ale wyprawy ruszyły na szczyt i dotarły 10 maja. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale cel udało się osiągnąć. Problem zaczyna się z powrotem, bo dochodzi do burzy śnieżnej.

everest2

Takie historie są bardzo trudne do przedstawienia, by zachować dystans i przekazać to, co się naprawdę stało. No i najważniejsze – co poszło nie tak? Brak szczęścia, bezwzględna pogoda, zaniechanie związane z tlenowymi butlami, zapięciami na górze? Pycha i ambicja do walki z naturą? Temat walki człowieka z naturą, bo jak inaczej nazwać wspinanie się na górę? Reżyser stara się przedstawić tą nierówną walkę i robi to zaskakująco spokojnie, powoli buduje relacje między postaciami, delikatnie podkręca napięcie. To ostatnie sprawia, że widzimy jak bardzo kruche jest ludzkie życie. Dla wielu samo wchodzenie na górę, może sprawiać wrażenie dość nużącego, toczy się to spokojnie, choć jest kilka poważnych momentów (wejście po drabince nad przepaścią czy pogorszenie się wzroku jednego z uczestników). Ale kiedy dochodzi do zejścia, dopiero widzimy bezwzględność matki natury i zaczyna się tragedia.

everest3

Mimo tego, że cała ta historia wydaje się dość przewidywalna, a przeskoki z postaci na postać mogą wywołać dezorientację, film ogląda się naprawdę nieźle. Wrażenie robią niesamowite zdjęcia gór, gdzie kamera pokazuje ich prawdziwy majestat. Także dźwięk podczas, gdzie słychać bardzo nieprzyjazny świst, buduje poczucie zagrożenia, niepewności. Problem jednak w tym, że mamy bohatera zbiorowego, gdzie tak naprawdę kilka postaci jest bardziej wyraziście zarysowanych. Dodatkowo zakończenie jest troszkę robione tak na szybko, byle skończyć film, bo już się ciągnie.

everest3

Sytuację próbują ciągnąć aktorzy i to bardzo znani, ale efekt jest dość różnorodny. Na mnie największe wrażenie zrobił Jason Clarke (Rob Hall, jeden z przewodników wyprawy), twardy Josh Brolin (Beck Weathers) oraz John Hawkes (Doug Hansen), tworząc najbardziej wyraziste postacie. Reszta albo stanowiła tylko tło (Sam Wortington, Keira Knightley, Robin Wright) albo wywiązywała się solidnie ze swojego zadania (niezawodna Emily Watson).

everest4

„Everest” z jednej strony ma ambicje blockbustera, ale chce też zachować realizm wydarzeń. Trudno odmówić ambicji, chociaż posiada kilka klisz i stosuje parę razy emocjonalny szantaż. Trudno jednoznacznie ocenić ten film, ale jedno jest pewne: nie dałbym rady uczestniczyć w takiej wyprawie, a przypomnienie o brutalności Matki Natury zawsze pozostaje aktualne.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Tożsamość

Opuszczony motel, deszcz, zalana okolica, noc. Tutaj pojawia się osiem kompletnie nieznanych sobie ludzi: szofer jeżdżący z aktorką, prostytutka, rodzina z synem, agent federalny wiozący aresztanta i młode małżeństwo. Nie można się nigdzie dodzwonić, radio nie działa – jakby tego mało, liczba lokatorów zaczyna się powoli zmniejszać.

tozsamosc1

James Mangold to filmowiec, próbujący swoich sił w różnych konwencjach i gatunkach. Tym razem postanowił zmierzyć się z thrillerem i trzeba przyznać, że punkt wyjścia jest interesujący. Zamknięta przestrzeń, odcięcie od reszty świata to tworzy klimat osaczenia i strachu. Dodatkowo jeszcze ciała zaczynają znikać, co może budzić pytania o sens całej łamigłówki. Żeby było jeszcze ciekawiej, reżyser buduje dodatkową otoczkę, związaną z wyrokiem w sprawie skazanego na śmierć przestępcy. I tu zaczynają się schody, bo dość łatwo można rozgryźć, co tak naprawdę jest tu grane. Do tego momentu potrafi film zaintrygować i zmusić do bawienia się w detektywa. Kto zabija i dlaczego? Dodatkowo mamy jeszcze bardzo dobre zdjęcia, niepokojącą muzykę oraz zaskakujący finał.

tozsamosc2

Problemem może być tutaj aktorstwo, bo jest dość nierówne i w większości ogranicza się do krzyków, opanowania się, przerażonych twarzy. W krzyczeniu i strachu szczególnie brylują Ray Liotta (agent Rhodes), irytująca Clea DuVall (Ginny), a także John Hawkes (właściciel motelu, Larry). Opanowanie z kolei reprezentuje niezły John Cusack (Ed) oraz Alfred Molina (dr Malick). Reszta postaci niespecjalnie zapada w pamięć i trudno ich tak naprawdę opisać.

tozsamosc3

„Tożsamość” nie jest jakimś wielkim dziełem w swoim gatunku, jednak jest w stanie zagwarantować całkiem przyzwoitą rozrywkę. Szkoda, że bardzo nierówną, gdyż po odkryciu tożsamości, napięcie siada i robi się nudno.  Ale nie zawsze można mieć wszystko.

6/10

Radosław Ostrowki

Sesje

Mark O’Brien jest 38-letnim poetą, który bardzo chciałby przeżyć swój pierwszy raz z kobietą. To w czym problem? – zapytacie. No jest, bo Mark chorował na polio i jest sparaliżowany (może ruszać tylko głową), poza tym jest bardzo wierzącym człowiekiem, co nie ułatwia sprawy. Skoro próby załatwienia tego w nazwijmy to konwencjonalny sposób zawodzą, Mark korzysta z usług seks terapeutki, która pomaga mu pokonać fizyczne bariery.

sesje1_300x300

Temat tego niezależnego filmu jest dość śliski i bardzo niebezpieczny. Seks + niepełnosprawność – nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić sobie takiego połączenia, a łatwo można było przekroczyć granice dobrego smaku albo wulgarności. Jednak historia pokazana w filmie Bena Levina wydarzyła się naprawdę (bazą był artykuł Marka O’Briena) i pokazuje, że tak naprawdę problemem Marka były jego własne lęki i obawy, a także akceptacja innych ludzi. Cała ta historia opowiedziana jest w bardzo delikatny, a nawet lekko dowcipny sposób (autoironia Marka), zaś golizna nie jest ani wulgarna czy odpychająca, całość jest pełna empatii i ogląda się to bardzo przyjemnie przypominając o tym, że wobec seksu wszyscy jesteśmy równi.

sesje2_300x300

Poza świetnym scenariuszem oraz subtelną reżyserią ten film by się nie udał, gdyby nie świetne aktorstwo. Znakomicie wypadł John Hawkes, który w zasadzie miał do dyspozycji tylko głos i twarz, a jednak stworzył pełnokrwistego bohatera, który chciałby przeżyć swój pierwszy raz, ale boi się i chce wypaść jak najlepiej. Poza tym Mark jest bardzo dowcipny, wierzący, jednak szuka on swojego szczęścia. Kroku dorównuje mu piękna i równie przekonująca Helen Hunt, która w roli terapeutki/sekssurogatki (niepotrzebne skreślić) staje się przewodnikiem w świecie erotyki, a jednocześnie czuć, że może wyjść z tego więcej. Dość kluczową postacią jest ksiądz Brendan, grany przez Williama H. Macy’ego, który jest spowiednikiem i jest dość łagodnym gościem, bardziej kumpel.

Jak widać niepełnosprawność w kinie zaczyna pojawiać się coraz częściej. „Sesje” to kolejny film o tej tematyce. Cieple i sympatyczne, co ze względu na tematykę jest bardzo dużym osiągnięciem.

7/10

Radosław Ostrowski