Nie martw się, kochanie

Wyobraźcie sobie, że żyjecie w miasteczku wziętym żywcem z żurnala lat 50. Piękne i duże domy na przedmieściu, wypasione oraz stylowe samochody plus bardzo konserwatywny model rodziny. Mężczyźni pracują nad tajemniczym projektem, a ich żony zajmują się domem. Sielanka, prawda? Witajcie w Victorii, gdzieś na pustyni z dala od szeroko rozumianej cywilizacji. Osiedle założył wizjoner Frank (Chris Pine), który jest takim liderem tego miasta. Tutaj też żyje m.in. para Brytyjczyków – Alice i Jack (Florence Pugh i Harry Styles). Żyć nie umierać, prawda? Jednak jedno drobne zdarzenie zacznie wywoływać mętlik w głowie naszej bohaterki. I nie chodzi nawet o fakt, że jedna z mieszkanek (czarnoskóra Margaret) sprawia wrażenie niestabilnej psychicznie.

Muszę przyznać, że drugi film w reżyserskim dorobku Olivii Wilde mocno spolaryzował i podzielił widownię. Trudno się dziwić, bo wykorzystuje znajome motywy choćby z historii o pozornie idealnych miasteczek, gdzie wszystko skrywa Wielka Tajemnica. Do tego jest spory teren, do którego kobiety nie mają dostępu, gdzie znajduje się miejsce pracy mężów. Mężowie nie mogą mówić o swojej pracy żonom. Wszystko w idealnym porządku, pięknych kolorach, jakby żywcem wziętych z epoki. Reżyserka nigdzie się nie spieszy, powoli pokazując ten świat pełen rutyny, niemal stałych nawyków (rano śniadanie, potem lekcja tańca baletu, zakupy i ploteczki, wreszcie kolacja oraz małe co nieco z mężem). Jakbyśmy żyli w zorganizowanym, idealnym społeczeństwie. Zbyt idealnym. Ale pięknie sfotografowanym i stylowym.

Wilde coraz bardziej zaczyna pokazywać jak wszystko zaczyna się w głowie Alice mieszać. Niby to ma sugerować, że być może to są urojenia, jakaś rozwijająca się psychoza. I są takie mocne momenty jak choćby czyszczenie okna, niemal przygniatające Alice czy lustrzane odbicie podczas lekcji tańca. To jednak utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś tu jest nie tak. Napięcie jest budowane powoli, z kilkoma mocnymi scenami, czekając na moment eksplozji. Krótkie przebitki montażowe i spore przeskoki czasowe wywołują mętlik w głowie, zaś muzyka Johna Powella (bardziej eksperymentalna niż wszystko, co do tej pory napisał Anglik) wywoływała poczucie zagrożenia. A potem wchodzi trzeci akt, gdzie poznajemy całą tajemnicę i… cóż, powinienem był się tego domyślić. Nie, nie zdradzę wam, przekonajcie się sami. Mnie zaskoczyło, a nawet wprawiło w osłupienie.

Swoją cegłę dodają do tego aktorzy. Panie na drugim planie w zasadzie robią za tło, choć tutaj wyróżnia się sama Wilde. Jako plotkująca oraz wygadana przyjaciółka Bunny emanuje pozornym opanowaniem. Zaskoczył mnie za to Pine, grając czarny charakter. Jego Frank jest charyzmatycznym mówcą, jednak w jego spojrzeniu jest coś niepokojącego, wręcz świdrującego oczy. Zaś scena kolacji w domu Alice pokazuje jakim zgrabnym manipulatorem potrafi być. Ale tak naprawdę wszystko na swoich barkach niesie Florence Pugh i… robi to fantastycznie wszelkie skrajne emocje: od perfekcyjnej pani domu przez coraz bardziej zagubioną i zdeterminowaną do rozgryzienia tej sytuacji. Każdy moment załamania, dyskomfortu czy próby odnalezienia się były najjaśniejszym punktem filmu, bez którego nie angażowałoby tak mocno. No i jeszcze jest Harry Styles, czyli mąż głównej bohaterki. Niestety, ale to jest najsłabsze ogniwo całej obsady, wypadając bardzo sztucznie. Głównie w bardziej ekspresyjnych momentach wypada jaskrawo, jakby przeszarżował, a w pozostałych momentach wydaje się wyprany z emocji.

Nie będzie odkryciem, jeśli powiem, że to będzie jeden z bardziej polaryzujących filmów tego roku. Jedni będą zauroczeni estetyką, aurą tajemnicy oraz charyzmą Pugh, drudzy uznają za wtórną, mało odkrywczą wydmuszkę na temat samostanowienia, podziału ról społecznych czy portretu dystopii. Ja jestem na tak, mimo pewnych wad.

7/10

Radosław Ostrowski

Zew krwi

„Zew krwi” to jedna z najsłynniejszy powieści Jacka Londona. Była to historia psa imieniem Buck, który zostaje wyrwany ze swojego domu i trafia do Alaski. Tam trwa zima, a pies zostaje członkiem zaprzęgu, doświadczając wielu ciężkich wydarzeń. Sama książka – bardzo mroczna i niepozbawiona przemocy – była ekranizowana wielokrotnie. Każdy twórca próbował ugryźć historię na swój sposób, a nową wersję przygotował specjalizujący się w animacjach Chrisa Sandersa.

zew krwi1

Od razu uprzedzę, że fani powieści nie znajdą tu zbyt wiele dla siebie. Zmian jest bardzo dużo, by historia trafiła głównie do młodego widza. Choć złagodzono całość, nie brakuje mrocznych fragmentów oraz umownie pokazanej przemocy. Nadal opowieść skupia się na Bucku, a wszystko opowiada z offu jego ostatni właściciel, John Thornton. Poznajemy naszego pieska w swoim naturalnym środowisku, czyli w domu zamożnej rodziny. Tam zostaje podstępem wykradziony i sprzedany trafia do Alaski. Najpierw pełni rolę zwykłego psa dla pochodzącego z Kanady Perraulta, by potem przeżyć wiele poważnych sytuacji.

zew krwi3

Jest jeszcze jeden istotny szczegół dla realizacji tego filmu. Otóż wszystkie zwierzęta zostały tutaj wygenerowane komputerowo. Jestem w stanie zrozumieć dlaczego dokonano takiego wyboru. Chodziło zapewne o to, by nie skrzywdzić zwierząt w trakcie pracy nad scenami, gdzie ich życie mogło być zagrożone. A takich scen jest wiele jak przejazd i brawurowa ucieczka przed lawiną czy ratowanie człowieka z tafli lodu. Mnie to aż tak to komputerowe cudadło nie przeszkadzało, ale niektórych może to wybić z tej historii. A nawet spowodować, że nie będzie się czuło zagrożenia oraz stawki.

zew krwi4

Ja jednak dałem się pochłonąć tej przygodzie oraz historii o szukaniu swojego miejsca na ziemi. Bo nasz pies zaczyna być rozdartym między zewem natury (symbolizowany przez czarnego wilka) a cywilizacją i życiem z ludźmi. Z czasem ten charakter zaczyna coraz bardziej z niego wyłazić, pokazując jeden istotny szczegół. Że tą dzikość Buck miał od zawsze, tylko czekała na swoją chwilę przebudzenia. Wygląda to miejscami pięknie, tempo jest odpowiednio zachowane od spokojnych momentów (głównie w trzecim akcie) po dynamiczne wyprawy, zaś w tle gra tak cudowna muzyka, że chce się odbyć jakąś wielką wyprawę.

zew krwi2

Aktorsko wydaje się, że nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, ale dwie osoby warto wyróżnić. Pierwszą jest Omar Sy (dawno nie widziałem tego aktora) jako Penault. To ciepły i budzący sympatię bohater, przekonany o tym, że psy go rozumieją oraz nimi – w pewien sposób – rządzi. Co oczywiście nie jest prawdą. Ale prawdziwym sercem tego filmu jest Harrison Ford jako Thornton. Pozornie wydaje się postacią typową dla tego aktora w ostatnich latach – szorstki, wycofany, naznaczonym mroczną przeszłością. Jednak Fordowi udało się tą postać pokazać bardzo przekonujący, zaś wspólne sceny z Buckiem są dzięki niemu wręcz wzruszające.

Powiem szczerze, że jestem bardzo zaskoczony tym, jak udany jest „Zew krwi”. Nie jest tak mroczny jak pierwowzór, ale w żaden sposób nie staje się infantylny. To bardzo porządne i angażuje kino z odrobiną przygody oraz przyrody w tle.

7/10

Radosław Ostrowski

Han Solo: Gwiezdne wojny – historie

Moc w serii „Gwiezdne wojny” zawsze była obecna, choć nie zawsze było to intensywne doświadczenie.  Dla mnie klasyczna trylogia była jednym z pierwszych filmów jaki pamiętam i zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, przez co – pośrednio – wsiąkłem w kino. Prequele mnie zawiodły, zaś nowa trylogia jest dla mnie troszkę nierówna (epizod 9 pozostaje zagadką). Co w takim razie ze spin-offami z cyklu „Gwiezdne wojny – historie”? Czy dobrze się sprawdzają jako poboczne opowieści, czy to już jest bardzo bezczelny skok na kasę? „Łotr jeden”, ku mojemu zaskoczeniu był świetny, uzupełniając fabułę miedzy 3 a 4 epizodem sagi. Jednak następny film miał opowiadać o młodym Hanie Solo i… pojawiły się w głowie poważne wątpliwości. Nie tylko z powodu sięgnięcia po ikoniczną postać tego uniwersum (choć jej geneza mogła być interesująca), ale też zamieszania z realizacji tego tytułu. Zmiana reżyserów (duet Lord/Miller został zastąpiony przez Rona Howarda), spięcia ze scenarzystą Lawrencem Kasdanem oraz ostateczny wybór odtwórcy głównej roli – Aldena Elrenreicha budził wątpliwości. Bo każdy aktor w roli Hana Solo byłby świetny, pod warunkiem, że jest to Harrison Ford ;). Co z tego wyszło?

han_solo1

Kiedy poznajemy Hana jest drobnym cwaniakiem, wychowywanym przez ulicę jako złodziejaszek, wykorzystywany przez lady Proximę. Trzymają go przy życiu dwie sprawy: Qi’ra, którą bardzo kocha oraz marzenie o zostaniu pilotem. W końcu decyduje się zrobić jedną szaloną rzecz, czyli uciec stamtąd z Qi’rą, co udaje mu się połowicznie, bo on zwiał, ale ją złapali. Szkoli się w Akademii Imperium, lecz nie wychodzi na tym najlepiej. A w ogniu bitwy poznaje kudłatego stwora oraz grupkę złodziejaszków pod wodzą Bekcetta, z którym decyduje się zrealizować duży skok: kradzież hyperpaliwa.

Więcej nie zdradzę, bo inaczej musiałbym wejść na spojlerową minę, ale Ron Howard stara się skupić uwagę widzów. Początek jest szybki, pełen akcji, by rzucić nas wręcz w prawdziwe pole bitwy niczym z „Szeregowca Ryana”, a dalej mamy wręcz klasyczny heist movie z kryminalno-gangsterskim półświatkiem w tle. I to tło robi dużą różnicę, chociaż nie do końca zostaje wykorzystane. Mafijne porachunki, drobni gangsterzy, przemytnicy działający gdzieś z tyłu Imperium, dodając trochę brudu oraz szarości w świecie z odległej galaktyki. Fabuła skupia się na akcji, wyglądającej bardzo pomysłowo (napad na transport paliwa przypomina niemal westernowy napad na pociąg), z dynamiczną praca kamery, montażem, podkręcając napięcie wręcz do granic możliwości (kulminacyjny skok, gdzie zadyma jest ostra, lecz wszystko pozostaje czytelne). Nie brakuje znajomych postaci i elementów: Chewbacca, Sokół Millennium, Lando, wspominane jest Tatooine oraz pewne zaskakujące cameo, co pozwala osadzić w konkretnych czasach. Nawet muzyka Johna Powella zachowuje ducha franczyzy.

han_solo2

Ale problemy mam dwa z tym tytułem. Po pierwsze przekombinowany finał, gdzie jest masa zaskoczeń, wolt, zmian układów sił, co wywołuje spory zamęt. Do tego film mógł zakończyć się o wiele szybciej, co zadziałałoby na duży plus. Drugim problemem są dla mnie dwie postacie, które nie do końca są wygrane, o czym jeszcze opowiem później.

han_solo3

Jak sobie radzą aktorzy? Alden Eldenreich daje sobie radę jako młody Solo, który jeszcze nie jest aż tak cyniczny, zdystansowany i samotny – to młody chłopak z dobrym sercem, próbujący wygrywać za pomocą mieszanki sprytu, blefu i brawury. I ma w sobie wiele łobuzerskiego uroku, dodając wiarygodności tej postaci, zwłaszcza w relacji z Chewbaccą. Fantastyczny jest Woody Harrelson w roli Becketta, którego można uznać za mentora. Ta postać jest już troszkę zmęczona swoim fachem, jednak ma mnóstwo charyzmy, szelmowskiego sprytu oraz twardego stąpania po ziemi. I kiedy wydawało się, że nic tego nie przebije wchodzi Donald Glover jako młody Lando. To jest castingowy strzał w dziesiątkę – pewny siebie, wyluzowany, elegancki cwaniak i narcyz w jednym, ale czarujący jak nikt. Żeby jednak nie było tak słodko, są dwie wpadki. Po pierwsze, główny złol w wykonaniu Paula Bettany’ego, który jest zwyczajnie nijaki. Pozbawiony charyzmy, demoniczności, jest tylko pionkiem skupionym na realizacji celu. Po drugie Emilia Clarke jako obiekt uczuć Hana – nie czułem tej chemii między nią a Eldenreichem, a sama postać wydaje się jedynie zbiorem istotnych informacji, pomocnych dla przebiegu fabuły.

Ron Howard jest na tyle dobrym rzemieślnikiem, by opanować wszelkie gatunki. „Han Solo” jest porządnym rollercoasterem, pełnym akcji filmem w duchu awanturniczo-przygodowym niczym klasyczna trylogia. Pod koniec zaczyna się potykać, jednak Moc i klimat jest bardzo mocno obecne. Czy chciałbym kolejną część tej historii? Tak, bo jeszcze nasz heros się jeszcze nie ukształtował, ale ponieważ nie zarobił dużo kasy, sprawa stoi pod znakiem zapytania.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kung Fu Panda 2

Nasz dzielny Po zrobił to, czego bardzo pragnął. Został wojownikiem kung fu i dołączył do grona Wścieklej Piątki. Ale znowu musi stawić czoło Złu w postaci złego księcia Shen, który posiadł moc zniszczenia za pomocą dział i prochu. Paw wrócił odebrać swoje dziedzictwo oraz przejąć kontrolę nad światem. Po z kumplami musi go powstrzymać.

kung_fu_panda_21

Zgodnie z regułami sequela jest więcej starć, naparzania się oraz więcej mroku. Tutaj Po musi zmierzyć się ze swoją przeszłością (której nie zna) i odkryć swoje pochodzenie. Bo jakim cudem panda wychowywał się przez gąsiora? I nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że losy Shena i Po są ze sobą powiązane, gdyż szybko poznajemy odpowiedź. Twórcy pokazują jak nasz Po powoli odkrywa swoje pochodzenie, a jednocześnie godzi się ze swoją mroczną przeszłością (ładnie rysowane animacje dwuwymiarowe w formie retrospekcji). Po drodze dostajemy kolejne pomysłowe sekwencje starć Po i jego kumpli z noszącymi zbroje wilkami (nadal miesza się finezja, ciosy oraz humor), odpowiednio pokręcając tempo, by w paru miejscach pozwolić sobie na wyciszenie.

kung_fu_panda_22

Znowu imponuje strona plastyczna, bardziej skupiona na detalach – pięknie wygląda zarówno scenografia, jak i kostiumy naszych bohaterów, konsekwentnie odtwarzając realia starożytnych Chin. Także muzyka dodaje klimatu, a całość jest mroczniejsza i poruszająca jak w scenach, gdy Po trafia do swojej dawnej wioski. Animacja jest nadal śliczna.

kung_fu_panda_23

Także dubbing w polskiej wersji jest bardzo udany. Ciepły głos Macieja Hycnara idealnie pasuje do troszkę niezdarnego i ciapowatego Po, którego energia wręcz rozsadza. Gdyby jeszcze potrafił czasem pomyśleć (nie tylko o jedzeniu), byłaby to postać kompletna. Ale i tak jest uroczy :). Równie ciekawy jest antagonista – paw Shen (niezawodny Krzysztof Dracz), istota pewna siebie, ale ta pewność maskuje strach przed przeznaczeniem oraz niską samoocenę. I te magnetyzujące piórka. Drugi plan, czyli kumple Po nie zawodzą, godnie trzymając fason (na plus Brygida Turowska jako Tygrysica oraz wnoszący sporo luzu Krzysztof Banaszyk – Modliszka), podobnie jak opanowany mistrz Shifu (Jan Peszek).

kung_fu_panda_24

Druga część „Pandy” to historia o panowaniu nad emocjami, odnajdywaniu wewnętrznej równowagi oraz odkrywaniu swojej własnej tożsamości. Zrobiona z głową, pomysłowa i – owszem, brutalniejsza, ale przemoc ta jest łagodzona humorem, niedopowiedzeniem. Godna kontynuacja legendy, choć zakończenie zapowiada ciąg dalszy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kung Fu Panda

Chiny tak dawne, że mało kto o tym pamięta. Tam żyje nasz bohater – panda Po. Jest bardzo pulchny i ma wielkie gabaryty (jak na pandę przystało), a od dziecka marzył, by zostać wojownikiem kung-fu. Ale jest synem żurawiego mistrza kuchni i tam ciągle pracuje. Aż w końcu wyrusza na turniej podczas którego ma zostać wybrany Smoczy Wojownik przez samego mistrza Oogwaya. I choć trudno w to uwierzyć, zostaje wybrany Po, co wszystkich wprawia w konsternację, nawet doświadczonego mistrza Shifu oraz wyszkoloną przez niego Wściekłą Piątkę. Sprawa jest o tyle poważna, że dawny uczeń Shifu, potężny Tai Lung ucieka z więzienia i planuje swoją zemstę.

kung_fu_panda_11

To, że animacja jest zrozumiała w każdej części świata, jest rzeczą powszechnie wiadomą. Tak samo jak fakt, iż można pokazać koloryt różnych regionów i rejonów. A że na początku XXI wieku modne stały się filmy azjatyckie w stylu wuxia („Przyczajony tygrys, ukryty smok” czy „Hero”) oraz innych cudacznych scen kung-fu. Nie inaczej jest w tej historii o odkrywaniu samego siebie oraz drodze do samoakceptacji. Nie brakuje tutaj pomysłowych i finezyjnych choreografii potyczek (starcie z Tai Lungiem czy szkolenie Po przez mistrza Shifu), gdzie ruch jest tak szybki jak tylko jest to możliwe.

kung_fu_panda_12

Wszystko jest idealnie wyważone między napięciem i humorem, przez co ogląda się z nieprawdopodobnym przejęciem, a parę razy twórcy czerpią ze stylistyki azjatyckich anime (prolog, pokazujący sen Po) z bardzo szybką kreską i efekciarską formą, co jest dużą zaletą. Także muzyka ociera się o Orient, co jest absolutnie zrozumiałe i dodaje klimatu. I wygląda to świetnie, a każda lokalizacja ma swój klimat – mroczne i surowe więzienie, barwna wioska czy sala treningowa mistrza Shifu. Sama animacja postaci robi robotę, a wojownicy są – a jakże by inaczej – zwierzętami z cechami ludzi. I każdy z nich będzie musiał zaakceptować swoje przeznaczenie, gdyż inaczej może być nieprzyjemnie.

kung_fu_panda_13

No i dostajemy fajne, sympatyczne postacie. Trudno zresztą nie polubić troszkę puszystego, choć niezdarnego Po, który może i jest leniwy, a ciosy kung-fu są dla niego zbyt trudne, ale nie można odmówić mu determinacji oraz sprytu. Nawet w chwili załamania, udaje mu się wyjść z sytuacji. Podobnie zbudowany jest mistrz Shifu – mały i niepozorny, ale zacięty i waleczny. Początkowo nieufny wobec Po, ale kiedy udaje się mu odnaleźć odpowiednią metodę szkolenia, wykazuje się pełnią swojej głębokiej mądrości, jakiej wojownik może udzielić wojownikowi.

kung_fu_panda_14

Pierwsze spotkanie z pandą, co chciała poznać metody kung fu była wielkim kasowym hitem, a po ponad 8 latach ogląda się z dziką pasją. To bardzo lekka i przyjemna produkcja opowiadająca o ważnych sprawach w sposób przystępny. Spodobała się dzieciom (co jest bardzo zrozumiałe), a i starsi widzowie znaleźli coś dla siebie. I tak narodziła się legenda Smoczego Wojownika, która musiała być kontynuowana.

8/10

Radosław Ostrowski

Jak wytresować smoka 2

Jak zapewne pamiętacie, Berg jest małą osadą zamieszkiwaną przez Wikingów, którym udało się ujarzmić smoki. Wszystko to się udało dzięki synowi wodza, Czkawce. Od tej pory ludzie i smoki żyją ze sobą w symbiozie. To jednak może się bardzo szybko zmienić, a to przez Draco – potężnego człowieka, zbierającego i tropiącego wszystkie smoki. Czkawka będzie chciał próbować przekonać wodza, by zmienił zdanie, ale ruszając ku niemu trafi do zaskakującego miejsca, gdzie znajdzie masę smoków oraz… swoją matkę.

smok_21

Pierwsza część przygód Czkawki i Szczerbatka była lekkim, bezpretensjonalnym filmem przygodowym ubranym w bardzo ładną animację (Szczerbatek był taki słodziutki). Równie ładny (nawet jeszcze bardziej) jest część druga, zrobiona według sprawdzonej i oczywistej formuły sequeli, znanej nawet nordyckim bogom. Jest więcej smoków, gra idzie o znacznie wyższą stawkę, a konfrontacja wydaje się nieunikniona. To także (a może przede wszystkim) o braniu odpowiedzialności. Po drodze mamy masę smoków, łowców kierowanych przez Ereta, a nawet batalistyczne starcie niemal żywcem przeniesione z „Władcy Pierścieni”, gdzie smoki i ludzie naparzają się ze sobą (wygląda to niesamowicie). Nadal podoba mi się ta kreską, którą odrysowane wszelkie postaci oraz różnego rodzaju smoki. Każdy z nich wygląda i porusza się inaczej, wyglądając wręcz oszałamiająco. Do tego dostajemy także odpowiednio bombastyczną (tak jak w poprzedniku) muzykę Johna Powella, pełną patosu, emocji oraz orkiestrowo-chóralnego rozmachu.

smok_24

Jednocześnie, poza dynamiczną akcją i scenami latania, twórcy próbują (i to dobrze) podbudować psychologiczny aspekt związany z Czkawką i Szczerbatkiem. Pierwszy próbuje wejść w buty przywódcy, wspierany przez matkę (jej losy opisano w barwnej retrospekcji), drugi też zaczyna coraz bardziej dojrzewać (nadal wygląda słodziutko), przez co konfrontacja z Draco i jego smokiem Alfa (bydle nie tylko jest wielkie, ale też kontroluje umysły smoków) podnosi emocje oraz adrenalinę. Niby jest to przewidywalne, ale kilka scen naprawdę łapie za serce (pierwszy widok góry pełnej smoków czy pogrzeb jednego z bohaterów) i zapada mocno w pamięć. Troszkę mi szkoda, że kumple Czkawki (zwłaszcza wojownicza i oddana Astrid) zostają zepchnięci na dalszy plan, bo można było troszkę pogłębić tą relację. Humoru też jest troszkę mniej, ale to można przełknąć.

smok_23

Nie mogę też złego słowa powiedzieć o polskim dubbingu. Powrócił Miłogost Reczek (wódz Stoik) oraz drugi plan, ale za to zmieniono głos Czkawki. Mateusza Damięckiego zastąpił Grzegorz Drojewski i w pełni udźwignął zagubienie, strach oraz odwagę. Również Danuta Stenka (Valka) jest po prostu świetna, tak samo jak Szymon Kuśmider w roli nieprzyjemnego Draco. Jedynie Tomasz Błasiak w roli Ereta troszkę odstaje od reszty (troszkę irytuje ta gadanina, ale tak miało być).

smok_24

Rzadko udają się drugie części, jednak „Jak wytresować smoka 2” jest w pełni udane i to nie tylko ze względu na dynamiczną akcję, ale też wiarygodnie pokazanie jak dojrzewa się do ważnych i poważnych zadań. A nad wszystkim unosi się duch wielkiej przygody, jakiej można dostarczyć dziecku (pięknie to wygląda). Bez względu na to ile ma lat.

7/10

Radosław Ostrowski

Jak wytresować smoka

Dawno, dawno temu żyli sobie Wikingowie. Byli to ludzie bezwzględni, co mordują, palą, gwałcą i plądrują, a także muszą zabijać smoki, co kradną im jadło, niszcząc przy okazji wszelkie domostwa. Jednak w każdej wiosce Wikingów jest jeden taki, który wydaje się nie pasować do reszty. Kimś takim jest Czkawka – niski, młody i bardzo cherlawy chłopak, co w porównaniu z resztą mieszkańców, wyglądających niczym zawodowi koksiarze, jest kpiną. Ale to ten chłopak przypadkowo rani bardzo niebezpiecznego smoka – Nocną Furię, co nikt nie jest w stanie zauważyć. Sprawdzając miejsce, gdzie bestia może się ukryć, znajduje rannego smoka, którym zaczyna się opiekować i kurować. W tym czasie jego ojciec i wódz plemienia wyrusza, by namierzyć leże smoków, a Czkawka musi przejść szkolenie na prawdziwego zakapiora.

smok2

W 2010 roku DreamWorks tym filmem złapał drugi oddech i mógł znowu rywalizować z resztą stawki, jeśli chodzi o animację. Opowieść o chłopcu, który doprowadza do życia w symbiozie między ludźmi a smokami toczy się dość stopniowo i powoli, skupiając się na relacji między nieporadnym chłopcem a smokiem. Szczerbatek (tak zostaje nazwany) to uroczy (śliczniutki pyszczek) smoczek, który staje się przyjacielem. Chłopak pomaga mu się podnieść po uszkodzeniu ogona i zaczyna tresować zwierzaka, latając razem z nim po przestworzach, ale musi to ukrywać w tajemnicy. Tak samo szkolenie odbywa się, skupiając się na praktycznym aspekcie zabijania skrzydlatych bestii, a i pojawia się obowiązkowo ognista (z charakteru) Astrid oraz ojciec nieakceptujący nowego oblicza syna. Niby to schematyczne i przewidywalne, ale i tak dobrze się ogląda, co jest zasługą ślicznych plenerów, pięknie wyglądającego Szczerbatka oraz epickiej muzyki Johna Powella.

smok1

Także sama animacja mocno w stylu DreamWorks z dość dużymi twarzami bohaterów zasługuje na uznanie. Jest płynna, przykuwa oko, a mimika twarzy jest więcej niż porządna. Ale największe wrażenie robią plenery oraz sylwetki smoków – różnorodne, pomysłowe (dwugłowy smok) i wyjątkowe.

smok4

No i dubbing, który trzyma fason, choć jedna postać mi nie podeszła. Chodzi o naszego Czkawkę, którego w polskiej wersji odgrywa Mateusz Damięcki. Aktor daje radę i robi, co może, ale ten głos wydawał mi się troszkę za stary. Za to wszystko bezczelnie kradnie Julia Kijowska (twarda i charakterna Astrid) oraz Miłogost Reczek (surowy, ale kochający ojciec), którzy są po prostu świetni i mają spore pole do popisu.

smok3

„Jak wytresować smoka” to bajka skierowana do zdecydowanie młodego widza, gdyż dorosły i/lub starszy nie znajdzie tutaj zbyt wiele dla siebie. Nie ma tutaj miejsca na postmodernistyczne żarty czy aluzje dla wyrobionych kinomanów. Lekkie kino przygodowe dla dzieciarni, które może się podobać.

7/10

Radosław Ostrowski

Ultimatum Bourne’a

Po sześciu tygodniach od wydarzeń z Moskwy, Jason Bourne znów musi wrócić do gry, by ustalić raz na zawsze swoją przeszłość. Tym razem musi wrócić przez artykuł dziennikarza „The Guardian” Simona Rossa, który odnalazł informacje, że Treadstone jest nadal kontynuowany jako Blackblair. A to oznacza, że dziennikarz jest na celowniku, a Bourne razem z nim idzie do odstrzału.

bourne31

Jason Bourne musiał wrócić, co stwierdził każdy kto oglądał „Krucjatę”, która była słabszą częścią historii agenta z amnezją. Wszystko przez paradokumentalną realizacje, która mocno kłuła w oczy podczas scen akcji. Czy Paul Greengrass wyciągnął wnioski i poprawił babole? Nie, nadal panuje chaos w scenach akcji, chociaż nie jest to aż tak dokuczliwe (akcja w Targanie, gdzie mamy m.in. pościg motocyklowy i bieganie na dachach). Niemniej nadal może przeszkadzać (finał w Nowym Jorku) przy znakomitej historii, która dopełnia całości, ostatecznie wyjaśniając przeszłość Jasona Bourne’a. Wyruszymy do Londynu, Hiszpanii, a ostateczna konfrontacja odbędzie się w Nowym Jorku, gdzie wszystko się zaczęło (powtórzona scena finałowa z „Krucjaty…” nabiera tutaj nowego znaczenia). Intryga się znakomicie zazębia, wplecione flashbacki z życia Bourne’a/Webba dodają animuszu i ogląda się to fantastycznie, w kilku miejscach mocno podnosząc ciśnienie (obława na dworcu Waterloo) czy miejsce szkolenia Treadstone. Wszystko to oczywiście podkreślone przez fantastyczną muzykę Johna Powella oraz troszkę płynniejszy montaż. Ale kamera nadal ma ADHD, co w paru miejscach nadal irytuje (walka z Deshem w Tangenie toczy się tak szybko, ze nie widać kto kogo wali).

bourne32

Znowu nie mam zarzutów do aktorów, zwłaszcza do Matta Damona, który jest po prostu Bourne’m. Ale Damonowi ten film ukradł świetny David Strathairn w roli bezwzględnego i upartego Noah Vosena, który za wszelką cenę chce dopaść Bourne’a, nawet jeśli jest to niezgodne z prawem. Powracają także Julia Stiles (Nicky odgrywa tutaj kluczową role) i Joan Allen (Pamela Landy – jedyna wierząca w intencje Bourne’a). Poza nimi trudno też nie dostrzec mocnych kreacji Paddy’ego Considine’a (dziennikarz Simon Ross) oraz Alberta Finneya (dr Albert Hirsch).

bourne33

„Ultimatum…” mimo wad technicznych pozostaje najlepszą częścią serii. Choć zakończenie pozostaje kwestią otwartą, dla mnie ta historia jest już skończona. I niech już Jason Bourne aka David Webb zyska spokój, z dala od CIA i tym podobnych akcji.

8/10

Radosław Ostrowski

Krucjata Bourne’a

Wydawałoby się, że Jason Borune będzie miał spokój po likwidacji Treadstone, jednak trwało to tylko dwa lata. Byłego agenta CIA nadal prześladuje amnezja, jednak to jest najmniejszy problem. Podczas tajnej akcji w Berlinie (zdemaskowanie kreta, przez zdobycie informacji) zostaje zamordowany kupiec i agent CIA. Na miejscu zbrodni zostają znaleziony śladowy odcisk palca Bourne’a, przez co nasz bohater musi uciekać z Indii i ustalić kto go wkręca.

bourne21

Sukces kasowy „Tożsamości…” spowodował, że musiał powstać dalszy ciąg przygód agenta z amnezją znanego z książek Roberta Ludluma. A że to nie miało nic wspólnego z pierwowzorem (na co autor zgodził się przed śmiercią), to już jest inna kwestia. Tutaj jest podobnie, intryga jest pogmatwana i próby ustalenia kto, kogo i dlaczego. Wpadniemy do zimnego Berlina oraz równie chłodnej Moskwy, ale wprowadzono jedną, poważną zmianę. Na stanowisku reżysera Douga Limana (ograniczył się do roli producenta wykonawczego) zastąpił go Paul Greengrass, który tworzy kino utrzymane w paradokumentalnej stylistyce. I niestety, ta stylistyka do kina sensacyjnego nie do końca pasuje. Ujęcia z ręki, montaż tak szybki, że nie można tego zauważyć. O ile jeszcze w scenach, gdy Bourne jest obserwowany przez komputery CIA to się jeszcze broni, o tyle w scenach pościgów i bijatyk działa to odstraszająco. Chaotyczny montaż irytuje jeszcze bardziej (mocno to widać w pościgu w Moskwie czy walce Bourne’a z Jardą w Monachium), co psuje przyjemność z oglądania. A szkoda, bo gdyby nie to ocena byłaby dużo wyższa. Wszystko inne tutaj gra i wciąga, ale realizacja wywołuje rozczarowanie. Może przy „Ultimatum…” wszystko się poprawi, ale wątpię.

bourne22

Nadal ten film błyszczy aktorsko, dzięki czemu jesteśmy w miarę skłonni uwierzyć w cała opowieść. Matt Damon nadal jest świetny jako Bourne – mieszanka sprytu, siły pięści oraz zagubienia. To wszystko nadal pasuje, tworząc mocną mieszankę wybuchową. Idealny agent po prostu. Tutaj jego  tropicielem jest zastępca dyrektora CIA Pamela Landy (świetna Joan Allen), która nie jest pozbawiona sprytu, ale Bourne zawsze jest o ten krok przed. Analityczny umysł i wyciąganie wniosków stanowi jej mocny atut. Poza tym duetem wracają Brian Cox (agent CIA Ward Abbott) oraz Julia Stiles (Nicky), tworząc solidne tło. Z nowych bohaterów warto wyróżnić Karla Urbana (rosyjski zabójca Kirył) oraz Martona Csokasa (agent Jarda).

bourne23

„Krucjata…” mogła być świetnym filmem, gdyby Greengrass nakręciłby go w bardziej klasycznym stylu. A tak mamy chaotyczną akcję, za szybki montaż psujący przyjemność z seansu. Przez co ocena musi zostać brutalnie obniżona o punkt. Ale i tak czekam na dalszy ciąg, Davidzie Webb.

6/10

Radosław Ostrowski

Tożsamość Bourne’a

Podczas burzy statek rybacki znajduje młodego, nieprzytomnego mężczyznę, który został postrzelony. Ten zaś niczego nie pamięta, a zostaje przy nim znalezione konto w banku szwajcarskim.  Na miejscu znajduje pieniądze, kilka paszportów i pistolet. I od tej pory jest ścigany przez CIA z projektu Treadstone. W rozwiązaniu tej zagadki pomaga mu poznana Niemka Marie.

bourne_11

Postać szpiega z amnestią stworzona przez Roberta Ludluma już raz była przeniesiona na ekran dla telewizji. Ale w 2002 roku Bourne powrócił dzięki Dougowi Limanowi, który postanowił uwspółcześnić całą historię, kompletnie odcinając się od literackiego pierwowzoru. Był to także jeden z pierwszych filmów pokazujących współczesną inwigilację tajnych służb, które wykorzystują do tego komputery, podsłuchują policyjne radia oraz satelity. Pozornie nic nowego nie dostajemy, bo opowieści szpiegowskich było wiele, a amnezja to jeden z ogranych chwytów narracyjnych, jednak Liman trzyma swoją opowieść w ryzach, tworząc dynamiczne i ciekawe kino akcji. Cała intryga trzyma w napięciu, nie brakuje dynamicznych bójek i strzelanin (akcja w ambasadzie w Szwajcarii czy strzelanina na farmie z jednym z kilerów), sięgających do klasyki gatunku pościgów (pościg w Paryżu), a wyjaśnienie całej sprawy jest satysfakcjonujące (przynajmniej na tą chwilę). A wszystko jest zrobione tak jak być powinno – bez operatorskich udziwnień czy chaotycznego montażu. Każdy cios jest widoczny, a plenery (Szwajcaria, Waszyngton, Paryż) robią naprawdę spore wrażenie, potęgując klimat tajemnicy. Zakończenie może dawać wrażenie zamkniętej całości, ale to tak naprawdę przygrywka do następnych części.

bourne_12

Poza sprawną intrygą, dobrymi dialogami oraz świetną muzyka Johna Powella, Limanowi udało się dobrać naprawdę świetną obsadę. Na początku mogły pojawiać się wątpliwości co do Matta Damona jako super tajnego i świetnie wyszkolonego agenta, ale zarówno w scenach akcji jak i momentach odkrywania swojej przeszłości jest bardzo wiarygodny. Widać w twarzy zagubienie, a jednocześnie opanowanie i świetne przygotowanie. Nie jest on też pozbawiony sprytu, co parę razy ratuje mu życie. Partneruje mu równie przekonująca Franka Potente jako wiecznie szukająca swojego szczęścia Marie, choć jej motywy współpracy z Bourne’m pozostają niejasne. Co skłania kobietę szukająca raczej stabilizacji do zmiany trybu życia pełnego pościgów i strzelanin? Ta relacja między tą dwójka jest siła napędową, a między aktorami iskrzy. Poza nimi jest jeszcze dość mocny drugi, gdzie rządzi Chris Cooper. Jego Conclin, szef Treadstone to inteligentny, działający wszelkimi metodami agent, który chce zlikwidować Bourne’a. Poza nim jest jeszcze tajemniczy Brian Cox (niejaki Ward Abbott) i małomówny Clive Owen (Profesor).

bourne_13

Nie jest to nic nowego, ale ogląda się to bardzo dobrze. Sprawne, dobre i niegłupie kino sensacyjne, które nie jest w żaden sposób efekciarskie. W dzisiejszych czasach, to jest naprawdę sporo. Ciąg dalszy nastąpi.

7,5/10

Radosław Ostrowski