Indiana Jones i artefakt przeznaczenia

UWAGA!
Tekst zawiera spojlery, ale nie zdradzam wszystkiego!

Indiana Jones – dla mnie jedna z najlepszych postaci, jakie widziałem w wieku dziecięco-młodzieńczym. Do tego stopnia, że oryginalna trylogia bardzo głęboko siedzi w mym serduchu. Dla mnie opowieść o najsłynniejszym filmowym awanturniku i poszukiwaczu przygód zakończyła się na „Ostatniej krucjacie” i odjazdem ku zachodzącemu słońcu. „Królestwo Kryształowej Czaszki” miało parę momentów, jednak w ogólnym rozrachunku było rozczarowaniem. Na wieść o części piątej miałem bardzo mieszane odczucia, ale światełkiem w tunelu był reżyser – James Mangold. Jednak nawet to nie dawało gwarancji powodzenia.

Wszystko zaczyna się w roku 1944, kiedy III Rzesza było potęgą na glinianych nogach. Nasz Indiana Jones (cyfrowo odmłodzony – poza głosem – Harrison Ford) zostaje schwytany przez nazistów, którzy szukają bardzo cennego artefaktu. Czyli włócznią, którą wbito w bok Jezusa Chrystusa, co ma dać jej mega moce. Szkopy próbują wyjechać pociągiem razem ze skradzionymi rzeczami z całej Europy, ale Indy i wspierający go Basil Shaw (Toby Jones) wydają się nie mieć szans. Jones nie takie rzeczy jednak robił, a przy okazji wykrada połowę Tarczy Przeznaczenia, rzekomo skonstruowanej przez Archimedesa.

Teraz mamy rok 1969 i dr Jones jest już cieniem samego siebie. Małżeństwo z Marion się rozpadło, syn ruszył na wojnę i nie wrócił, a prowadzone przez niego wykłady na studentach nie robią wrażenia. Nuda, szarzyzna oraz powolne odchodzenie, kiedy zamiast przeszłości ludzie interesują się przyszłością. W końcu rok 1969 to lądowanie na Księżycu, więc kogo obchodzi archeologia? Czyżby czekało go nudne, monotonne, smutne jak pizda życie? Tutaj do gry wkraczają dwa duchy z przeszłości. Pierwszym jest córka jego kumpla, Helena Shaw (Phoebe Waller-Bridge), drugim jest wspierany przez CIA nazistowski naukowiec Jurgen Voller (Mads Mikkelsen). To on miał połowę tarczy Archimedesa, a teraz tworzy rakiety dla NASA. Zgadnijcie, czego oboje mogą chcieć od starego Indiany Jonesa?

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest na miejscu i Mangold odrobił lekcję z tworzenia klasycznego kina przygodowego. Sam początek w czasach II wojny światowej zawierał to, co pamiętałem z klimatu klasycznej trylogii. Naziści, Indy próbujący wyplątać się z sytuacji, gdzie pojawia się coraz więcej kłód i kłód, akcja niemal pędząca na złamanie karku, pościgi, a w tle gra muzyka Johna Williamsa. Gdyby to jeszcze nie było nocą, a głos Indy’ego był młodszy, byłoby to idealna historia w starym stylu. Potem wracamy do lat 60. i niby mamy to, co było wcześniej. Czyli kreatywnie sfilmowane sceny akcji, gdzie dzieją się zakręcone rzeczy jak cała ucieczka podczas parady w mieście czy równie skomplikowana jazda uliczkami Tangieru. ALE to wszystko wygląda jakoś tak sztucznie, za bardzo pędzi przed siebie, ze zbyt krótkimi momentami oddechu.

Do tego dla mnie problemem było wiele postaci, które w zasadzie były niepotrzebne (płetwonurek Rennaldo, Salah) albo irytowały (agentka Mason czy wspólnik Heleny, dzieciak Tommy). Sama historia i intryga jest całkiem niezła, z dość „odlotowym” finałem. Finałem, który pokazałby wielkie cojones Mangolda i spółki, gdyby… ktoś ich nie wykastrował, przez dodanie epilogu. Sama historia rodzinna Indy’ego, choć dodaje dramatycznego ciężaru, trochę gryzie się z klimatem kina przygodowego.

Ale by nie psioczyć do końca, parę rzeczy tu wyszło. Ładnie jest to sfilmowane, sam Macguffin interesujący, a intryga potrafi zaangażować. Dla wielu największą obawą była Helena grana przez Phoebe Waller-Bridge i choć początkowo potrafiła być irytująca, to jednak jej wyszczekany charakter cwaniary dodawał trochę biglu, szczególnie w opozycji do Indy’ego. Sam Ford odnajduje się w tej postaci bez problemu, choć nie ma tego szelmowskiego uroku. Mimo 80 lat na karku jeszcze nie zapomniał jak używa się bicza i potrafi być twardy jak Roman Bratny. Tak samo jak świetny antagonista w wykonaniu chyba już etatowego odtwórcy hollywoodzkiego złola, czyli Madsa Mikkelsena. Doktor Voller w jego wykonaniu to opanowany, kalkulujący przeciwnik, wspierany przez swoich ludzi – narwanego Klabera (Boyd Holbrook) oraz przypakowanego Hauke (Olivier Richters).

„Artefakt przeznaczenia” był strasznie nierównym filmem, gdzie niby wszystko na podstawowym poziomie wydaje się na miejscu. Nie mogę jednak odnieść wrażenia, że James Mangold nie do końca udźwignął tą opowieść. Tego twórcę stać na wiele więcej niż dzieło trochę lepsze od „Królestwa Kryształowej Czaszki”, ale nie w każdym aspekcie.

6/10

Radosław Ostrowski

Indiana Jones i ostatnia krucjata

Rok 1938. Doktora Indianę Jonesa prosi o pomoc tym razem ekscentryczny kolekcjoner dzieł sztuki, Walter Donovan. Celem ma być znalezienie świętego Grala – kielicha, po którego wypiciu można otrzymać życie wieczne. Wcześniej milioner prosił o pomoc ojca Indy’ego, ale ten zaginął w Wenecji…

indy_33

Po zbyt mrocznej „Świątyni Zagłady” Spielberg nakazał Indy’emu znów szukać cudownego artefaktu, od którego będą zależeć losy całego świata. A czy może być zaskoczeniem, jeśli po taki artefakt, rękę będą chcieli położyć przydupasy Adolfa H. (spotkanie Indy’ego z samym Fuhrerem do dziś potrafi bawić)? Czyli w zasadzie mamy powrót do stylistyki „Poszukiwaczy…”, mianowicie wielką przygodę na horyzoncie. Jednak w tym układzie pojawia się nowy zawodnik – dr Jones senior, który ponad 40 lat zajmował się badaniami nad Gralem. A poza tym jest to, co zawsze – dużo strzelania, bijatyk okraszonych humorem (sekwencja walki w czołgu, gdzie Indy próbuje odbić ojca i Brody’ego), wspaniałej muzyki Johna Williamsa oraz niezwykłości. Ale czy może być inaczej, jeśli poszukiwany artefakt jest mocno związany z wiarą? Czymś, co dla naukowca (a takim na pewno jest Indy) jest rzeczą trudna, wręcz niewygodną. Ale nadal tą konfrontację dobra ze złem ogląda się z wielka frajdą, choć jest ona mocno oparta na schematach, które dzisiaj wydają się lekko archaiczne.

indy_31

Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia tu ogromną frajdę – sam początek, który można nazwać genezą. Ucieczka młodego Indy’ego ze zrabowanym krzyżem w 10 minut przedstawia skąd Indy ma taki strój, dlaczego boi się węży i czemu nosi bicz. Ridley Scott na genezę Robin Hooda potrzebował dwóch godzin. I wracają też starzy znajomi Salah i Marcus Brody, choć ten ostatni stał się nie radzącym sobie w otwartej przestrzeni naukowcem. Po raz kolejny Douglas Slocombe (już w trakcie kręcenia tracący wzrok) potwierdza swoje umiejętności jako operator (weneckie kanały czy trzy finałowe próby do zdobycia Grala), akcja trzyma w napięciu, a zakończenie jest satysfakcjonujące i idealne (niestety, chciwość doprowadziła do powstania następnej części, ale to temat na dłuższą rozmowę). Poza tym, nie chcielibyście osiągnąć życia wiecznego?

indy_32

Jeśli chodzi o obsadę, to jak mówiłem wrócili starzy znajomi – Harrison Ford (nikt inny nie mógłby być Indym), John Rhys-Davies (Salah) i Denholm Elliott (Brody). Jednak jest tutaj jedno potężne wzmocnienie – fantastyczny Sean Connery jako profesor Jones. Elegancki dżentelmen, który bardziej radzi sobie z książkami niż w akcji (zamiast spalić linę, podpalił podłogę), ale chemia między nim a synem jest bardzo silna i namacalna, choć panowie mocno nie przepadają za sobą. A młodsze wcielenie Indy’ego, czyli River Phoenix świetnie wczuł się w tą postać. Ale Indy, no nie ma ręki do kobiet, gdyż dr Schneider (Alison Doody) okazuje się podstępną nazistką. I jest jeszcze Donovan (Julian Glover w formie), który ma wręcz obsesję na punkcie nieśmiertelności. Czarne charaktery wypadają tutaj naprawdę dobrze.

indy_34

Może nikogo nie przekonam, ale dla mnie „Ostatnia krucjata” to nie tylko najlepsza część przygód naszego dzielnego poszukiwacza przygód, ale też esencja kina przygodowego czy w ogóle rozrywki na najwyższym pułapie, który dla wielu wydaje się nieosiągalny. I to ostatnie ujęcie – takie powinno być zwieńczenie całej serii. Więcej nie trzeba mówić, prawda?

indy_35

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

 


Poszukiwacze zaginionej Arki

Był kiedyś taki czas, że było się małym chłopcem marzącym o wielkich przygodach. I wtedy oglądało się takie filmy jak „Gwiezdne wojny” (stara trylogia), „Goonies” czy trylogia „Powrót do przyszłości”. Ale dla mnie wtedy liczył się tylko jeden facet. Niby był archeologiem, ale nie wyglądał na takiego. Skórzana kurtka, kowbojski kapelusz, bicz i pistolet – bardziej pasował do poszukiwacza przygód i awanturnika. Ale to właśnie jego wywiad prosi o pomoc, by odnaleźć legendarną Arkę  Przymierza zanim zrobią to naziści.

indy_11

I teraz w zasadzie mógłbym wymienić jedno nazwisko, by wszystko stało się jasne – dr Indiana Jones. Tego faceta wymyślił George Lucas, ale nie chciał reżyserować, gdyż przeszedł na reżyserską emeryturę. Dlatego poprosił o pomoc swojego przyjaciela, Stevena Spielberga, tworząc nowego herosa popkultury, a jednocześnie standard kina przygodowego. Skarb/artefakt cenny do zdobycia, dwóch antagonistów, pościgi, strzelaniny, humor i jedna szalona akcja goniąca kolejną szaloną akcję. Już sam początek (próba zdobycia złotego posążka z dżungli) mimo lat robi piorunujące wrażenie, a twarz Indy’ego przez kilka minut pozostaje tajemnicą. Wszystko to jest prowadzone pewną ręką, aczkolwiek jest kilka bzdur (po co Fuhrerowi żydowski artefakt?) i klisz (dr Jones sprawia wrażenie niemal nieśmiertelnego i nie do pokonania, niekończąca się amunicja), które dzisiaj zaczynają zwyczajnie przeszkadzać. Tak samo nie robią wrażenia efekty specjalne, nie wytrzymujące próby czasu.

indy_12

Jednak kilka scen zapada w pamięć bardzo mocno: sceny w dżungli i zdobycie posążka zakończone toczącą się wielką kulą, popisy mistrza miecza zakończone… jednym strzałem czy szalony pościg i próba (udana) przejęcia ciężarówki przez Indiego (po drodze trzeba było pozałatwiać hitlerowców z ciężarówki oraz konwoju). Wszystko to jest zrobione z nerwem i tempem, dzięki świetnej pracy kamery Douglasa Slocombe’a (piękne także kolorystycznie sceny w Kairze czy finał na wyspie) oraz kapitalnej muzyce Johna Williamsa z nieśmiertelnym „Raiders March” na czele.

indy_13

Ale to i tak nie miałoby tej siły ognia, gdyby nie Harrison Ford, który po prostu ożywił postać awanturnika, bez względu na cenę walczącego o zdobycie historycznych zabytków oraz dostarczenie ich do muzeum. Lubiący alkohol i kobiety, może nie do końca dba o siebie, ale to wypadkowa inteligencji oraz siły pięści, choć nie zawsze to pomaga. Indy jak każdy heros musi mieć kobietę, tutaj nazywa się Marion Ravenhood i wcieliła się w nią niezapomniana Karen Allen, tworząc portret silnej oraz bardzo pewnej siebie chłopczycy, nie dającej sobie w kaszę dmuchać. A ironiczne docinki świadczą o tym jak bardzo iskrzy między nimi, co tylko sprawia frajdę. Na drugim planie rządzi i dzieli znakomity Paul Freeman wcielający się w głównego antagonistę Jonesa, Belloqa – czarującego i zafascynowanego swoim fachem człowieka. Poza nim są jeszcze dwie postacie nierozerwalnie związane z serią – oddani przyjaciele, mający spore kontakty, obrotny Egipcjanin Salah (John Rhys-Davies z czasów, gdy nie był Gimlim) oraz dr Marcus Brody (nieodżałowany Denholm Elliott, który pojawia się dość krótko) – obydwaj bardzo dobrzy.

indy_14

„Poszukiwacze…” byli tylko wstęp do kolejnych wielkich przygód dra Jonesa. Następne części spotykały się z różnym odbiorem, jednak pozostały klasyką kina przygodowego oraz wzorcami dla wielu naśladowców tego gatunku, który lata świetności ma już dawno za sobą. Tak się właśnie tworzy historia.

8/10

Radosław Ostrowski