Jak można opowiedzieć prostą historię w nieoczywisty sposób? To postanowił spróbować zrobić w swoim drugim filmie brytyjski reżyser John Boorman, opierając się na powieści Donalda Westlake’a „The Hunter” (napisanej pod pseudonimem Richard Stark). To pierwsza książka z serii historii o niejakim Parkerze – złodzieju z zasadami (jednak autor nie zgadzał się, by w filmowych adaptacjach używano tego nazwiska).

Tutaj podążamy za Walkerem (Lee Marvin), próbującemu pomóc swojemu przyjacielowi. Mal Reese (John Vernon) ma sporo długów i by je spłacić planuje zrobić skok na grupę podczas wymiany w dawnym więzieniu Alcatraz. Jednak podczas podziału Walker zostaje zdradzony dwoma kulami przez wspólnika oraz własną żonę. Myślicie, że to go w jakikolwiek sposób zatrzyma? Gość jest twardszy niż więzienne kraty i ostry niczym cała dyskografia Slayera. Już planuje odzyskanie swojej doli (93 tysięcy dolców) oraz wytłuczenie wszystkich, którzy nie pozwolą mu tego celu osiągnąć.

I znowu na pierwszy rzut oka film Boormana jest prostym i oczywistym kinem zemsty w estetyce kina noir. Dialogi są krótkie, proste oraz cięte niczym napisane przez Waltera Hilla, intryga ma parę drobnych zaskoczeń, a wszystko wydaje się zadziwiająco kameralne. Tutaj nawet nasz rzekomy protagonista jest w zasadzie antybohaterem, pozbawionym emocji, wykalkulowanym cwaniakiem. W tle pojawia się Organizacja – syndykat zbrodni, przypominający zhierarchizowaną korporację niczym w drugim sezonie „Fargo”. Mającą swoje biura, będące jednocześnie apartamentami i znajdujące się pod ciągłą ochroną. Jednak nawet ich spryt nie jest gotowy na konfrontację z Walkerem, będącym równie sprytnym i zdeterminowanym. Klimatem jest tu blisko „Johna Wicka”, a początek i finał w Alcatraz nadal robi wrażenie.

Aktorsko wszystko na swoich barkach trzyma niezawodny Lee Marvin. Mówiący niemal monotonnym głosem, opanowany i chłodny niczym lód profesjonalista. Wydaje się być pozbawiony emocji, uparcie dążący do celu, bez chodzenia na jakiekolwiek kompromisy. Ale może to jest tylko fasad, skrywająca coś więcej? Debiutujący John Vernon w roli śliskiego Reese’a wypada bardzo przekonująco, tak jak bardzo elegancki Lloyd Bochner (szef Carter) czy oszałamiająca Angie Dickinson (szwagierka Chris). Jednak prawdziwą gwiazdą tego filmu jest… montaż. Boorman razem z Henrym Bermanem absolutnie miesza czas, przestrzeń, dialogi i dźwięk w tak płynny sposób, że początkowo może wywołać konsternację. Dialogi odbijają się niczym echo, w tle gra awangardowa muzyka, zaś w jednym momencie (Walker jeżdżący i wpadający do domu żony) obraz z dźwiękiem się rozjeżdża. Słychać tylko bardzo rytmiczne chód bohatera. Równie imponujący jest sam początek z napadem w Alcatraz oraz czołówka z użyciem fotografii jako tła. Bardzo mocno skojarzyło mi się z „Angolem” Stevena Soderbergha, który tak samo bawi się montażem.

Ten klasyk Boormana wybija się od innych filmów sensacyjnych z epoki dzięki bardzo niekonwencjonalnemu montażowi, czyniąc go o wiele bardziej żywotnym. Oprócz tego mamy wciągającą intrygę, ostre dialogi, pociągający świat przestępczy oraz Lee Marvina w wysokiej formie. Mimo wieku nie stracił wiele ze swojej mocy.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski




