Cinema verite

Jakaż ta telewizja jest podła, okrutna i żerująca na najniższych instynktach – powtarzało się to zdanie, kiedy jeszcze to medium miało wielką siłę. Kiedy były kontrowersyjne programy pokroju Jerry’ego Springera czy reality show obecne u nas na początku XXI wieku. Prawda jednak jest taka, że obrzydliwsze oblicze telewizji (przynajmniej w USA) pokazywało już dużo wcześniej. Co pokazuje m.in. nakręcony dla HBO film „Cinema verite”.

Wszystko zaczęło się w 1971, kiedy producent Craig Gilbert (James Gandolfini) wpadł na pomysł produkcji dokumentalnej. Miało ona obserwować zwykłą amerykańską rodziną w formie odcinkowego serialu. Bez ingerencji od strony ekipy czy producenta. Udaje się znaleźć odpowiednich kandydatów, czyli rodzinę Loudów. Matka (Diane Lane) to kobieta wyzwolona i pewna siebie, ojciec (Tim Robbins) głównie pracuje w firmie, rzadko przebywając w domu, jest jeszcze trzech synów (najstarszy, bardzo wyzwolony Lance oraz dwóch chłopaków marzących o karierze rockowej) oraz dwie córki. Sporo osób, prawda? Pozornie wszystko wydaje się idealnie, ale powoli ekipa zaczyna zauważać pewne pęknięcia w tym obrazku.

Do filmu podchodziłem ze sporymi oczekiwaniami, ze względu na realizatorów. Czyli reżyserski duet Shari Springer Bergman/Robert Pulcini odpowiedzialny za znakomite „American Splendor”, a ostatnio pracujący przy serialach jak „Sukcesja”. Z kolei scenariusz to robota Davida Seltzera znanego ze skryptu do „Omenu”. Wszystko zrealizowane w dość nietypowy (czyli kreatywny) sposób, gdzie przeplatane są archiwalia (także z programu „An American Family”) oraz sytuacje niejako zza kulis. Nawet nie chodzi o to, że kamera obserwuje rodzinę i początkowo nie są w stanie zachować się swobodnie. Czyli nie patrzeć na nią, nie rozmawiać z realizatorami.

Ale problemy zaczyna się w chwili, gdy producenci grozą Gilbertowi wycofaniem funduszy. Dlaczego? Bo nic interesującego się nie dzieje, brakuje emocji, „mięsa”. Więc co należy robić? Gilbert zaczyna bardziej naciskać na swoich współpracowników, by filmowali i podążali za bohaterami podczas kłótni czy pokazania rzeczy mniej wygodnych. Tutaj dotyczy to najstarszego syna, Lance’a (Thomas Dekker), który mieszka na Manhattanie i nie wstydząc się swojej homoseksualności, który zostaje także sfilmowany w Paryżu. Jeszcze ciekawiej robi się jak głowa rodziny wyrusza z naszym producentem poza miastem. Chodziło o zaprezentowanie producentowi pewnej podobno zdolnej kobiety. To zdarzenie stanie się zapalnikiem, mogącym rodzinę wysadzić od środka.

Cała ta historia wydaje się pokazywać dwie istotne kwestie. Po pierwsze, co to znaczy być „amerykańską rodziną”? I czy istnieje taki „idealny” przykład takiej rodziny? Odpowiedź na to wydaje się być prosta: nie ma. Każdy ma pewne swoje niedoskonałości, ale pytanie jak bardzo to niszczy/scala rodzinę. Jednak obecność kamer potrafi wszystko jeszcze bardziej podkręcić. I tu pojawia się kolejne pytanie: gdzie jest granica? Co wolno filmować, a co powinno zostać poza jej okiem? Jak wiele kamera/montaż mogą zniekształcić lub przefiltrować każdą postać? Uczynić z niej karykaturę na podstawie tylko wycinka albo wypaczyć. I to pokazuje niebezpieczną siłę telewizji, która kreuje rzeczywistość zamiast pokazywać.

Wszystko to jednak jest fantastycznie zagrane przez przewodzące trio: Diane Lane-Tim Robbins-James Gandolfini. Każde z nich stworzyło o wiele bardziej złożone postacie niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Zapracowany mąż, bardzo empatyczny producent oraz mająca wszystko na głowie inteligentna żona. Wrażenie zrobiła na mnie Lane, zwłaszcza odkrywając i konfrontując się ze swoim mężem. Także Gandolfini bardzo przekonująco balansuje między empatycznym człowiekiem a manipulantem. Jedyny problem mam taki, że reszta dzieci (poza Lance’m) zostaje zepchnięta do roli tła. Bo chciałoby się poznać ich perspektywę na całą sytuację.

„Cinema verite” jest bardzo (a nawet więcej) solidnym filmem o telewizji, kiedy jeszcze traktowali to medium dość pobłażliwie. Jak jeszcze telewizja nie pokazywała swej mrocznej, bardziej złowieszczej strony, która eksplodowała przez kolejne dekady. Nadal mocna rzecz.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Niewiarygodne

Ta historia wydaje się tak nieprawdopodobna, że musiała się wydarzyć. Rok 2008, Linwood, stan Waszyngton. Marie Adler zgłasza na policji, że została zgwałcona przez nieznanego napastnika. Związał jej nogi, oczy i robił zdjęcia, a potem wyszedł z jej domu. Prowadzący śledztwo poza jej zeznaniami nie znajdują niczego, zaś wątpliwości zasiewa jedna z jej matek zastępczych oraz ciągłe plątanie się dziewczyny w zeznaniach. To wystarczyło, żeby uznać Marie za niewiarygodną, która ostatecznie przyznaje się do zmyślenia całej sytuacji.

Trzy lata później w Golden, Colorado dochodzi do gwałtu na 22-latce, gdzie kobieta była związana, fotografowana oraz umyta. Prowadząca śledztwo detektyw Duvall przypadkiem odkrywa, że doszło niedawno do podobnej zbrodni w hrabstwie Westminster i kontaktuje się z detektyw Rasmussen.

niewiarygodne1

Mówi się, że Netflix produkuje hurtowo filmy oraz seriale, przez co jakościowo jest bardzo nierówny. Wiadomo, iż chodzi o dotarcie do najszerszego grona odbiorcy, ale w przypadku mini-seriali jest co najmniej dobrze, a nawet bardzo dobrze. Nie inaczej jest z „Niewiarygodnym”, opartym na nagrodzonym Pulitzerem artykule prasowym. I jest to bardzo rasowy kryminał, pokazujący jak prowadzi się (lub jak nie powinno) śledztwo w sprawie gwałtu. Cała fabuła jest prowadzona dwutorowo: z perspektywy detektyw Duvall i współpracującej z nią (od pewnego momentu) detektyw Rasmussen oraz Marie, widząc reperkusje jej działań. Pozwala to twórcom bardzo szeroko pokazać nie tylko jak wygląda dochodzenie do prawdy – a to potrafi trzymać w napięciu aż do końca – ale przede wszystkim na ofiarach. O tym, jak one próbują odnaleźć się i jakoś funkcjonować po tym wszystkim. Tylko, że takie zdarzenie jak gwałt tworzy wśród ofiar cień, którego nic nie jest w stanie usunąć. Nawet schwytanie sprawcy nie jest w stanie zmienić poczucia lęku oraz poczucia bezpieczeństwa. I to jest naprawdę przerażające.

niewiarygodne2

Drugi wątek – prowadzony równolegle – dotyczy Marie i tego, co dziewczyna przechodzi. Tylko pozornie wydaje się zbędnym, ciałem obcym. Ale w rzeczywistości stanowi bardzo istotne uzupełnienie całości, bo pokazuje przypadek ofiary uznanej przez władzę jako niewiarygodna. Osoby, które miały ją wspierać, zawodzą ją. Samo jej przesłuchanie budzi spore wątpliwości (detektywom ewidentnie brakuje empatii), a wnioski są wyciągane na podstawie fałszywych przesłanek. Efekt tego jest katastrofalny – utrata przyjaciół, zaszczucie (wyciek jej danych do prasy), kompletny brak zaufania wobec najbliższych oraz wręcz depresyjne myśli. Co tylko bardziej potęguje nieufność wobec systemu, myśli samobójcze i poczucie beznadziei. Bo jaki jest sens walczyć o prawdę, skoro nikt jej nie chce?

niewiarygodne3

Pod względem realizacji serial mocno przypomina troszkę dokument. Nie ma tutaj jakiś realizacyjnych tricków (wyjątkiem są przebitki pokazujące sceny gwałtu), stonowana kolorystyka oraz bardzo delikatna muzyka w tle. Najbardziej zaskoczyły mnie tutaj sceny, gdzie mamy wyjaśnione jak działają procedury policyjne. Tutaj dialogi są ekspozycyjne, ale jest to poprowadzone w sposób nienachalny i pomaga zrozumieć co i jak działa. Nawet pozornie nudne sceny rozmów, przeglądania akt, przeszukiwanie mieszkań – wszystko to wygląda i brzmi po prostu znakomicie. Scenarzyści wykonali kawał fantastycznej roboty.

niewiarygodne4

Pewna reżyserka ręka (a właściwie trzy ręce, czyli Lisę Cholodenko, Michaela Dinnera oraz Susannah Grant), znakomity scenariusz oraz bardzo dobra realizacja nie zawsze wystarcza. Udało się za to zebrać fantastyczne aktorki (tutaj dominują kobiety). Najbardziej dźwiga na barkach Kaithlyn Dever w roli Marie. Bardzo delikatna dziewczyna z bardzo naznaczoną przeszłością z masą demonów w tle, która coraz bardziej zaczyna izolować się od reszty. Mieszanka łagodności z kipiącym wręcz gniewem i agresją jako reakcją obronną. Wiele scen z jej udziałem (przesłuchania policji czy rozmowa z psychologiem) potrafią poruszyć i pokazać jej inne oblicze. Ale dla mnie prawdziwym dynamitem jest prowadzący duet policjantek w wykonaniu Toni Collette (Grace Rasmussen) i Merritt Dever (Karen Duvall). Panie tworzą bardzo sprawnie działający duet będący niemal idealnym wzorcem policjanta. Bardzo empatyczne (pierwsza scena przesłuchania Duvall – perełka), drobiazgowo wykonujące swoją pracę i analizujące materiał dowodowy na wszelkie możliwe sposoby. Choć ta pierwsza miejscami bywa nerwowa (zwłaszcza w kwestiach przemocy wobec kobiet i bezsilności wobec przepisów prawa), a druga bardziej opanowana i wyciszona oraz mają kompletnie różną przeszłość. Także jest tutaj przebogaty drugi plan (m.in. Dale Dickey jako komputerowa specjalistka RoseMarie czy Danielle Macdonald i Annaleigh Ashford wcielające się w ofiary), gdzie nie można się do nikogo przyczepić.

niewiarygodne5

To rzeczywiście niewiarygodne, że Netflix jeszcze ma sporo mocnych strzałów w bibliotece. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie zapowiadało się na coś, co mogło być dziełem z najwyższej półki. Ale „Niewiarygodne” jest bardzo mocnym, poruszającym dramatem i trzymającym w napięciu kryminałem jednocześnie. Serial, który absolutnie trzeba obejrzeć i nie ma zmiłuj.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski