Rok 1939. Mieszkający w Warszawie dziennikarz Sobański dostaje zadanie przeprowadzenia wywiadu z autorem bestsellerowego przewodnika po świecie. Jedynym tropem jest poczta, z której autor odbiera honorarium gdzieś na Śląsku. Bohater wyrusza tam i zamieszkuje w kamienicy, gdzie przebywa jego kochanka – Róża. Poza nią mieszka tam galeria dość intrygujących postaci, która będzie miała decydującą rolę przed najgorszym okresem.

Michał Rosa jest dla mnie niezbyt znanym reżyserem, tzn. słyszałem o jego filmach niż je widziałem. „Szczęście świata” to nietypowa mieszanka dramatu, komedii i… realizmu magicznego. Całość wygląda bardzo bajkowo, wręcz nierealistycznie, a jednocześnie to wszystko wydaje się prawdopodobne. Sam wątek poszukiwań pisarza zostaje porzucony na rzecz mieszkańców tej kamienicy: botanika hodującego opuncje, portiera z pasją matematyka, Niemkę wychowującą syna i mającą obsesję na punkcie czystości czy pracownika poczty Jana. Film wygląda bardzo plastycznie, pełen silnych barw, jakby żywcem wzięte z filmów Wesa Andersona (bez tej symetryczności kadrów) czy Jean-Pierre’a Jeuneta, tworząc niesamowity klimat czegoś między snem a jawą. Także imponuje praca scenografów, czaruje piękna akordeonowa muzyka. Problem w tym, że sama historia nie porywa i jest mocno podzielona na scenki, w których dochodzi do interakcji mieszkańców z Różą – tym kolorowym ptakiem, wnoszącym coś więcej do ich prostego, banalnego życia. A potem wybucha wojna, kobieta znika i trafiamy do początków lat 50., widząc jak nieobecność tej osoby zostawia pustkę. Tylko, że dochodzi do tego za szybko i nie pozwala wybrzmieć. Nadzieję daje zakończenie, które wyjaśnia główną tajemnicę, ale to troszkę za mało, by uznać całość za świetną.

Rosa za to świetnie prowadzi aktorów, którzy tworzą bardzo intrygujące postacie. Nie zawodzi ani Krzysztof Stroiński (botanik Tomasz), Agata Kulesza (Gertruda) czy Przemysław Bluszcz (Jan), chociaż ten ostatni nie zostaje w pełni wykorzystany. Ale tak naprawdę liczy się tylko Karolina Gruszka – mieszanka niewinności, delikatności, ale też magnetyzującego erotyzmu. Nie da się przejść obojętnie wobec rudowłosej kobiety, opisującą siebie jako „szczęście świata” i dla niej należy obejrzeć ten film.

Dzieło Rosy to dziwaczna efemeryda, która z jednej strony uwodzi świetną estetyką i realizacją, lecz scenariuszowo zostawia wiele do życzenia. Do realizmu magicznego znanego choćby z wczesnych filmów Kolskiego brakuje sporo, ale trudno oderwać oczy od takiego pięknego kwiatka.
6,5/10
Radosław Ostrowski









