Dorwać Gunthera

Poznajcie Blake’a – to zwykły leszcz, który chce być najlepszym kilerem. Ostro się szkolił i postanowił zebrać ekipę, by zabić najlepszego zabójcę świata, by zająć jego miejsce. Jest nim niejaki Gunther – prawdziwa legenda w swojej profesji. Jest tak świetny, że nikt nie wie, jak wygląda, jak się naprawdę nazywa i gdzie przebywa. Blake zbiera ekipę profesjonalistów, by dokonać swoje zadanie oraz sfilmować wszystko, by mieć dowód. Problem w tym, że od początku wszystko idzie pod górkę.

gunther3

Debiutujący reżyser Taran Killam postawił na dość ryzykowne połączenie kina akcji z konwencją mockumentary, dzięki czemu łatwiej było zakamuflować skromny budżet. „Dorwać Gunthera” miało być żartem zrobionym na poważnie, igrającego z konwencją. Są strzelaniny, wybuchy, jednak to wszystko jest gdzieś w tle, ma kilka niezłych scen (pościg za Guntherem w korporacji), a wszystko ma być próbą udowodnienia sobie swojej wartości. Problem w tym, że tempo jest dość nierówne, a realizacja jest miejscami chaotyczna. Niby są próby pogłębienia psychologii postaci (skomplikowana relacja z byłą żoną), ale to wszystko wydaje się bardzo na siłę, nieprzekonujące oraz sztuczne. Humor też wydaje się dość prostacki (chociaż galeria dość ekscentrycznych postaci wydaje się plusem), chociaż samo nakreślenie postaci Gunthera, czyli przeciwnika nie do wytropienia, robi duże wrażenie. Tak jak choreografia niektórych scen akcji czy finałowa wolta związana z ostateczną konfrontacją, doprowadzając do przewrotnego finału.

gunther1

Killam obsadził siebie w roli Blake’a i nawet daje sobie radę jako buc z dużym ego, większymi ambicjami. Za to sprytnym zabiegiem okazał się Gunther, czyli… Arnold Schwarzenegger, dający sobie wiele luzu, dystansu do swojego wizerunku, co jest autentycznie zabawne. Pozostałe postaci (zabójczyni żyjąca w cieniu ojca, piroman, spec od trucizn, rodzeństwo z Rosji oraz informatyk) wybijają się mocno, a interakcje między nimi dodają troszkę rumieńców.

gunther2

„Dorwać Gunthera” miało potencjał na całkiem lekki, niezobowiązujący seans, ale przez większość czasu średnio angażuje. Jest troszkę zabawnych scen (popis pirotechniczny przed szpitalem czy ostatnia scena), jednak wycisnąć można było z tego coś więcej.

5/10

Radosław Ostrowski

Grimsby

Tytułowe Grimsby to dzielnica Londynu, gdzie przebywają ludzie z najniższych grup społecznych. Jednym z nich jest niejaki Nooby – typowy kibol, mający dziewczynę (mocno przy kości) oraz stado dzieci. Ale przez 28 lat szuka swojego brata, którego stracił w dzieciństwie. Gdy go odnajduje, okazuje się on być tajnym agentem MI6, który miał nie dopuścić do zamachu. Oczywiście, Nobby wszystko psuje i teraz obydwaj panowie muszą się ukrywać oraz odnaleźć prawdziwego sprawcę.

grimsby1

Było już wiele mutacji i wariacji z kina szpiegowskiego, ale kiedy jedną z głównych ról gra Sacha Baron Cohen wiedz, że coś się dzieje. Wiadomo, że będzie na granicy dobrego smaku, żarty będą po bandzie i wiele osób odbije się od niego jak od ściany. Ale pilotujący całość Louis Leterrier (reżyser „Transportera”) zaskakująco dobrze się odnajduje w tym szaleństwie. Z jednej strony robi to, co potrafi najlepiej, czyli pomysłowo inscenizuje kolejne sceny akcji (pościgi, bijatyki i strzelaniny), przyprawiając wszystko wariackim humorem: od bardzo prostych gagów opartych na omyłkach (wciśnięcie nie tego guzika) po hardkorowo-kloaczne popisy (wyjęcie trucizny z… jąder czy grupowy seks słoni), a nawet odrobinę parodii (Nobby mówiący głosem Seana Connery’ego – rewelacja). Wszystko to bardzo mocno wciśnięte w nawias, potrafi to trzymać w napięciu (ucieczka przed grupą kierowaną przez psychopatę czy brawurowy – z braku lepszego słowa – finał), serwując przy okazji satyrę na świat bogatych oraz hołoty. I to jest pewne zaskoczenie, bo nie tego się spodziewałem po tego typu kinie.

grimsby2

Oczywiście w tym wariactwie przewodnikiem jest Sacha Baron Cohen, który sprawdza się w roli kompletnego idioty, kochającego piłkę nożną i mającego dobre serducho. Ale największym zaskoczeniem jest obecność Marka Stronga jako brata-tajniaka. Zarówno w scenach akcji, gdzie musi się wykazać swoimi umiejętnościami w mordowaniu, jak i naprawie braterskich więzi jest przekonujący, tworząc wybuchowy duet z Baron Cohenem. Tego się absolutnie nie spodziewałem, a na drugim planie duecik wspiera solidna Isla Fsher (Jodie), przykuwająca uwagę Penelope Cruz (Rhonda George), twardy i ostry Scott Adkins (zamachowiec Łukaszenko) oraz pojawiający się w epizodzie Ian McShane (szef MI6).

grimsby3

„Grimsby” to bardzo szalona komedia, dla osób lubiących humor mocno poniżej pasa. Czyli absolutnie nie dla każdego, chociaż miałem sporo frajdy z seansu. Nawet jeśli jest kilka żartów na granicy smaku.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Deadpool

Na ekranie było wielu superherosów, co spuszczali łomot bandziorom, bywali prawi, sprawiedliwi oraz absolutnie godni naśladowania. Ale jak w każdej rodzinie superbohaterów znajduje się czarna owca, będąca kompletnym zaprzeczeniem tych cech, jednak oglądanie ich losów jest znacznie ciekawsze. Kimś takim jest Wade Wilson – prawdziwy wrzód na dupie, były żołnierz z niewyparzoną gębą i dobrym sercem. Obecnie jest do wynajęcia. Wtedy w jego spokojne życie pojawia się Ona – piękna, seksowna i z niewyparzona gębą. I kiedy wydaje się, że będzie to historia o miłości, pojawia się ten trzeci: nowotwór, który opanował niemal całe ciało Wade’a. i facet decyduje się odejść od niej, ale pojawia się szansa na wyjście z sytuacji, a imię jej Ajax oraz Weapon X.

deadpool1

Kiedy na początku pojawił się znaczek Marvela, to mniej więcej wiadomo czego się należy spodziewać: będzie zabawnie, lekko i raczej dla młodego widza. Ale pierwsza scena, gdy widzimy spowolnioną akcję na autostradzie, gdzie nasz heros jest w trakcie spuszczania łomotu kolesiom w aucie, chwytając jednego za gacie (w tle czołówka niemal żywcem wzięta ze Screen Junkies), już wiadomo, że będzie inaczej. Debiutujący Tim Miller puszcza hamulce i dodaje to, czego w innych filmach stajni Stana Lee nie było: krew, czarny humor oraz dużo bluzgów. W czasach grzecznych opowieści, „Deadpool” wydaje się ogromnym powiewem świeżości oraz kompletną zabawą konwencją. Pamiętacie takie filmy jak „Kick-Ass” czy „Kingsman”? Wade Wilson idzie dokładnie tym tropem, serwując dodatkowo takie bajery jak łamanie chronologii, łamanie czwartej ściany (nawet jest łamanie czwartej ściany w czwartej ścianie), animowane wstawki (włącznie z jazdą na jednorożcu) oraz robienie sobie wszelkich jaj z popkultury: od X-Menów przez „Matrixa” i Wham! aż na skromnym budżecie całego filmu.

deadpool2

Do tego jeszcze mamy kliszowe numery w stylu główny bydlak z brytyjskim akcentem (świetny Ed Skerin), ukochaną pełniącą rolę damy w opałach (Morena Baccalin – ależ ona wygląda!!!), pomocnika, będącego źródłem kolejnych żartów (T.J. Miller) oraz zabójczy duet mutantów, czyli opanowanego, wręcz kulturalnego Colossusa (Stefan Kapicic) i młodą małolatę Ellie (jej ksywa jest za długa, by ją wymówić). Wszystko to jednak jest wzięte w wielki, krwisty nawias, pod warunkiem, że lubicie takie poczucie humoru w stylu wbijanie gościa na miecze niczym szaszłyk. Ale to wszystko jest nieważne, dlaczego?

deadpool3

Bo Deadpool w „Deadpoolu” wie, że jest bohaterem filmu i wie, ze gra go Ryan Reynolds, który w tym filmie odpierdala cuda wianki. Jest złośliwy, ironiczny, pyskaty, klnie bardziej niż Samuel L. Jackson, a przeciwników kroi mieczami jak rzeźnik mięso tasakiem. Jego metody eksterminacji (tutaj widać skromny budżet, ale i z tego twórcy robią sobie jaja) nadal potrafią rozbawić. I ten gość wyróżnia całą produkcję Marvela od reszty konkurencji, dodając wiele świeżości w skostniały superbohaterski film.

deadpool4

Jeśli myśleliście, że filmy typu „Sausage Party” czy „Kick-Ass” to ostra jazda po bandzie, to „Deadpool” bezwzględnie rozniesie was w pył. Bezkompromisowe, ostre, wulgarne, prostackie, inteligentne i wręcz kurewsko śmieszne kino, będące jedną wielką zgrywą z kina superbohaterskiego. Nie wiem jak wy, ale ja już nie mogę się doczekać części drugiej.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Agentka

Susan Cooper wydaje się niepozorną grubaską, ubraną niczym moherowa babcia, tylko młodsza.  Za duże ciuchy, za duże ciało, kumpli i przyjaciół brak. I nie uwierzylibyście, że jest ona analityczka CIA, dla której komputery nie mają żadnych tajemnic. A agentem, z którym najlepiej współpracuje jest Bradley Fine – taki przystojny i taki sam, że James Bond przy nim jest amatorem. Następną akcja miało być zlokalizowanie bomby atomowej, należącej do Rayny Bojanow, córki bułgarskiego bandziora. Akcja jednak kończy się porażką, Fine zostaje zamordowany, a kobieta zna wszystkich agentów w terenie. Dlatego CIA wysyła w teren Cooper jako jedyną agentkę, która nie została spalona.

agentka1

Paul Feig to jeden z tych współczesnych speców od komedii, który balansuje czasami w okolice poniżej pasa, ale nigdy jej nie przekracza. Tym razem postanowił zrobić parodię kina szpiegowskiego, idąc szlakiem takich dzieł jak „Kingsman” i „Kryptonim U.N.C.L.E.”, jednak robi to absolutnie po swojemu. Czyli jest złośliwie, pieprzenie i wulgarnie, ale też w żaden sposób nie można mówić tu o prostactwie czy chamskich zagrywkach. Dodatkowo jest to mocno obśmiane i pokazane w krzywym zwierciadle – czołówka z iście bondowską w stylu piosenką, brzydkie oraz niezdarne agentki wchodzące po raz pierwszy w teren, a mężczyźni są pozornie twardzi, sprytni, lecz pierdołowaci. To kobiety tutaj odgrywają decydującą rolę i rozgrywają cała intrygę. Twórcy przenoszą nas jeszcze z miejsca na miejsce – Paryż, Bukareszt, Rzym. Nawet 50 Cent załapie się na akcję, sama intryga poprowadzona jest zgrabnie i jest to co być powinno – kamuflaż, bomby, strzelaniny oraz walki wręcz (potyczka między Susan a Lią w kuchni – rewelacja), pomysłowo zainscenizowane oraz zrobione z biglem. Dawno się tak nie uśmiałem, chociaż humor jest dość specyficzny.

agentka2

A skoro film robi Feig, to wiadomo, że musi zagrać Melissa McCarthy. I jako Susan jest znakomita, niepewna siebie, twarda suka z niewyparzoną gębą oraz atakująca swoim bezczelnym urokiem. Ta kobieta dokonuje takiej destrukcji i zadymy, że głowa mała (pierwsze zabójstwo czy pościg na skuterze, wpadając do… świeżego cementu), przypominając wszelkie ciosy karate. Panią McCarthy wspiera elegancki i czarujący Jude Law (Bradley Fine) oraz kompletnie ciapowaty agent-mitoman Jason Statham, robiący sobie jaja ze swojego emploi. Statham kradnie film swoimi opowieściami tak nieprawdopodobnymi, że nie można powstrzymać się ze śmiechu. I jeszcze jest wyrazisty czarny charakter w wykonaniu Rose Byrne. Rayna nie przejmuje się niczym, ma słabą pamięć do imion oraz nazwisk, a tak mięchem rzuca, jakby była facetem.

agentka3

Nie jest to jednak tylko bezczelna parodia i jaj z Bonda czy konwencji, ale przednia zabawa. Świetnie wyreżyserowana, zrealizowana z biglem oraz finezją (nawet jeśli są troszkę seksistowskie numery). Aż chciałoby się zobaczyć następną część. Ale to chyba nigdy się nie stanie, niemniej to najlepszy film Paula Feiga.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kryptonim U.N.C.L.E.

Dziś prawdziwych szpiegów już nie ma – narzekał Ritchie Valentine z filmu „Kingsman” Matthew Vaughna. Chyba wynika to z faktu, że nie oglądał najnowszego filmu Guya Ritchie. Anglik znany z komedii gangsterskich oraz pokazania nowego oblicza Sherlocka Holmesa znów zaskoczył.

kryptonim_uncle1

Jest rok 1962, zimna wojna w pełnym stanie, Mur Berliński już zbudowano, a obydwa mocarstwa zmierzają do ostatecznej konfrontacji. Czy jest coś, co mogłoby połączyć CIA i KGB? Ukrywający się nazistowscy zbrodniarze, którzy porwali profesora i zmusili go do pracy nad bombą atomową. Dlatego wyznaczeni przez swoich przełożonych Napoleon Solo i Ilja Kuriakin muszą podjąć współpracę, by nie dopuścić do planów zbrodniarzy. Ale czy będą w stanie sobie zaufać? No właśnie.

kryptonim_uncle2

Ritchie wziął na warsztat bardzo popularny serial z lat 60., gdzie główne role grali Robert Vaughn i David McCullum. Jednak zamiast uwspółcześnić całą intrygę, jak to się zdarza w przypadku remake’ów seriali telewizyjnych (m.in.: seria „Mission: Impossible” czy „Drużyna A”), stawia na estetykę retro. „U.N.C.L.E.” to bardzo eleganckie kino, z którego aż czuć ducha lat 60. – zarówno jeśli chodzi o kostiumy (panie noszą piękne stroje, panowie w eleganckich garniturach), jak i scenografię, która robi imponujące wrażenie. I nieważne, czy jesteśmy w mrocznym Berlinie czy słonecznym Rzymie – atrakcji jest co nie miara. Owszem, intryga jest nie do końca realistyczna (te finezyjne gadżety!) i jedzie po sprawdzonych kliszach, jednak pewna ręka Ritchiego, wsparta przez scenariusz pełen wolt, dowcipnych dialogów oraz wodzenia za nos (sposób montowania scen, gdy bohaterowie odkrywają swoje karty przypomina… „Sherlocka Holmesa” i jest to kapitalnie rozegrane). Jeśli dodamy do tego jeszcze równie oldskulową muzykę Daniela Pembertona, mamy przednie kino rozrywkowe, dorównujące „Kingsman”.

kryptonim_uncle3

No i jeszcze dobrana świetna ekipa aktorów. Henry „Superman” Cavill może nie sprawdził się jako Człowiek ze Stali, jednak jako Napoleon Solo jest kapitalny. Elegancko ubrany, czarujący złodziejaszek, z gracją i klasą podchodzący do swoich zadań. I jest obowiązkowym podrywaczem – czysty Amerykanin 🙂 Partneruje mu Arnie Hammer i Kuriakin jest odpowiednim kontrastem dla agenta CIA – surowy profesjonalista, który tylko pozornie sprawia wrażenie osiłka. Czuć zgranie między obydwoma panami, a początkowa niechęć musi ufność i jest to pokazane wiarygodnie. Panowie są też wspierani przez czarujące panie – Alicię Vikander (Gaby Teller) oraz Elizabeth Debicki (Victoria Vinciguerra – główna antagonistka), a także obsadzony wbrew swojemu emploi Hugh Grant.

kryptonim_uncle4

Nie jest to może idealna rozrywka (konfrontacja na wyspie troszkę przypomina strzelaniny z gier komputerowych jak „Call of Duty”), ale Ritchie zaskakuje i wraca do formy, co cieszy. Smuci fakt, że tak mało widzów obejrzało „Kryptonim U.N.C.L.E.”, przez co szansa na sequel jest bardzo mała, bo chętnie obejrzałbym ciąg dalszy. Może jak podbije rynek DVD i Blu-Ray, nadzieja ożyje?

8/10

Radosław Ostrowski

Kick-Ass

Nie mieliście takiego momentu w życiu, że chcielibyście być superbohaterami? Dave Lizewski marzył o tym od dziecka. Kim jest Dave? Frajerem, który niespecjalnie wyróżnia się z tłumu, mieszka z ojcem (matka zmarła na tętniaka), a jego kumple to geecy i maniacy komiksów. W końcu postanawia sam zostać superbohaterem, jednak pierwsze próby są dość mizerne. Z czasem staje się popularniejszy, dzięki Internetowi.  Nie jest jednam jedynym superherosem, gdyż w mieście jest zabójczy duet Big Daddy/Hit-Girl, który bruździ gangsterowi Frankowi D’Amato.

kickass1

Komiksowy film (czyli na podstawie komiksów) brzmi zazwyczaj pejoratywnie, jednak filmowcy potrafi robić adaptacje komiksów z klasą, fasonem i powagą. Ale raz na jakiś czas pojawia się reżyser, robiący adaptacje komiksu z dystansem oraz luzem. Tym właśnie jest film Matthew Vaughna, który pierwszy raz zmierzył się z komiksem Marka Millara (pamiętacie „Wanted” czy „Kingsman”?), gdzie tym razem postanowiono dokonać pastiszu superbohaterskich opowieści – wszystko jest tu przegięte i przerysowane. Pozornie nasz bohater zyskuje na byciu Kick-Assem – poznaje fajną dziewczynę, jednak wiąże się z tym pewna odpowiedzialność oraz spore ryzyko. Chłopak powoli zaczyna dojrzewać, a odpuszczenie sobie marzeń o byciu komiksowym kolesiem w idiotycznym wdzianku tylko mu w tym pomaga.

kickass2

Sceny akcji to perełki – dynamicznie zmontowane, pełen szalonych pomysłów z użyciem bazooki włącznie. Krwawe, ale nie obrzydliwe, nie pozbawione spowolnień i odrobiny czarnego humoru. Może intryga wydaje się dość prosta, ale całość ogłada się świetnie. Humor miesza się z powagą, a finałowa konfrontacja w siedzibie D’Amico to mieszanka spaghetti westernu, krwawej jatki a’la John Woo z podkładem muzycznym od Quentina Tarantino. Tu się dzieją chore rzeczy.

kickass3

I w tym szaleństwie aktorzy odnajdują się bez problemu. Nie jestem fanem Aarona Taylora-Johnsona, jednak w roli Dave’a sprawdził się przyzwoicie. Tak naprawdę film ukradł tu zabójczy duet córki i ojca. Kapitalna Chloe Grace Moretz w roli Hit-Girl to petarda – pozornie drobniutka i niepozorna dziewczynka, która z bronią w ręku jest bezwzględną i pomysłową maszyną do zabijania. Drugą niespodzianką jest tutaj Nicolas Cage, czyli Big Daddy w kostiumie troszkę przypominającym Batmana. Aktor dawno nie grał z takim luzem i jako samotny mściciel odnajduje się bez problemów oraz bez cierpiętniczej twarzy.

kickass4

Vaughn bawi się konwencją i wykorzystuje nawet komiksową formę (historia Big Daddy’ego), jednak większe wrażenie jako pastisz zrobił na mnie „Kingsman”. Nie zmienia to faktu, że „Kick-Ass” to dobre, rozrywkowe kino z wysokiej półki.

7/10

Radosław Ostrowski

Kingsman: Tajne służby

Czym jest Kingman? To międzynarodowa agencja wywiadowcza, która działa niezależnie od skorumpowanych grup społecznych takich jak politycy, gangsterzy czy związki zawodowe. Istnieją od XIX wieku i zaczynali najpierw jako krawcy dla elit, by po zakończeniu I wojny światowej przekazać cały swój majątek dla większego dobra. Pseudonimy zaś i tradycję czerpią od Rycerzy Okrągłego Stołu, a członkami są elitarni członkowie. Jednym z nich jest doświadczony Harry Hart ksywa Galahad. Mężczyzna postanawia zwerbować i pomóc młodemu i obiecującemu chłopakowi – Gary’emu Unwina zwanego „Eggsym”. W tym samym czasie zaczynają znikać znane osobistości współczesnego świata, za którymi podejrzewany jest tajemniczy filantrop Valentine.

kingsman1

Matthew Vaughn to facet, który ciągle rozwija się z filmu na film. Zaczynał jako producent dzieł Guya Ritchiego (kultowe „Porachunki” i „Przekręt”), potem postanowił pójść w estetykę swojego podopiecznego („Przekładaniec”), zmierzył się potem z dorobkiem Neila Gaimana („Gwiezdny pył”) i przywrócił do kina mutantów („X-Man: Pierwsza klasa”), pokazując wielki potencjał jako twórca kina rozrywkowego. Jego nowy film to drugie spotkanie z dorobkiem Marka Millara. Jeśli oglądaliście takie filmy jak „Kick-Ass” czy „Wanted – Ścigani”, to mniej więcej wiecie, czego się należy spodziewać. Ostrego i krwawego kina akcji, okraszonego specyficznym humorem.

Niby wiemy co jest grane i cała opowieść idzie jak po sznurku, jednak reżyser decyduje się ograne klisze zdemolować i wywrócić do góry nogami. Relacja uczeń-mistrz, próba zniszczenia świata specyficznym narzędziem, czarny charakter niemal przerysowany do granic możliwości, szkolenie na tajnego agenta – niektóre pomysły są rozbrajające (wybranie pieska, z którym będzie się wspólnie szkoliło), a smolisty i złośliwy humor dopełnia całości. Nawet jeśli cała intryga jest mocno absurdalna jak z klasycznych i szalonych odcinków Jamesa Bonda, a montaż scen akcji jest efekciarski, to co z tego? Jest to klasyczny pastisz kina szpiegowskiego, które hołduje sprawdzonym gadżetom (butom z ostrzem, zapalniczkami-granatami czy kuloodpornym garniturem), efekciarskiej rozpierdusze (scena w kościele zrealizowana za pomocą trzech długich ujęć, gdzie non-stop jesteśmy w tyglu akcji) oraz paru aluzjom (uratowanie szwedzkiej księżniczki a’la „Gwiezdne wojny”), które wnoszą film na wyższy poziom i wnosząc sporo świeżości. Jeśli dodamy do tego fantastyczny soundtrack (Dire Straits, Bryan Ferry, Iggy Azella) otrzymujemy prawdziwy koktajl Mołotowa.

kingsman3

Co rzadkie w przypadku blockbusterów, całość jest bardzo dobrze zagrana. Największą niespodzianką jest tutaj Colin Firth jako doświadczony agent Galahad. Wygląda niepozornie, zawsze elegancko ubrany, pełnokrwisty dżentelmen. Pozornie typowy Firth, jednak ma dwie znakomite sceny akcji, w których może popisać się sprawnością fizyczną (bójka w barze i jatka w kościele). Strzeż się, Danielu Craigu, bo wyrósł mocny konkurent. Drugim strzałem jest mało znany Taron Eggerton jako Eggsy, który jest mieszanką inteligencji, arogancji i bezczelności wobec władzy, a przemiana w agenta jest bardzo wiarygodna. Klasą dla siebie są Michael Caine (Artur, szef Kingsman) i Mark Strong (Merlin), na których zawsze można liczyć.

kingsman2

Asem w rękawie jest Samuel L. Jackson wcielający się w arcyłotra. Valentine jest bogatym miliarderem, który bardziej przypomina osoby kalibru Steve’a Jobsa czy innych potentatów wykorzystujących nowoczesne sposoby kontaktów. Sepleniący, noszący dres i czapkę z daszkiem wydaje się postacią groteskową i zbudowaną w kontrze wobec eleganckich Kingsman. Poza tym nie znosi zabijania (bezpośrednio) i brzydzi się krwią, a nostalgiczne wspomnienia za starymi filmami szpiegowskimi troszkę łagodzą tego bohatera.

kingsman4

Chciałbym opowiedzieć więcej, ale musiałbym mocno spoilerować, a tego chce uniknąć. W każdym razie „Kingsman” wydaje się mocnym faworytem, który będzie walczył o miano najlepszego blockbustera roku 2015. Konkurencje ma mocną (czają się nowi Avengersi, Mad Max i Gwiezdne wojny), jednak ze starcia na razie wychodzi obronną ręką. Ostre, krwawe i zabawne kino, gwarantujące rozrywkę najwyższego sortu.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Żółtodziób

Nick Pulovski jest upartym i dociekliwym gliniarzem od lat tropiącym niejakiego Stroma. Po śmierci swojego partnera podczas obławy, dostaje za partnera młodego i niedoświadczonego gliniarza Davida Ackermana. Podczas próby schwytania Stroma, Pulovski zostaje schwytany, a żółtodziób obrywa w plecy. Czasu jest niewiele, by odbić swojego partnera.

zoltodziob2

Clint Eastwood chyba musiał oglądać „Zabójczą broń”, bo „Żółtodziób” to wariacja na temat. Duet dwóch gliniarzy, których różni wszystko to klasyczny chwyt kina policyjnego. Jest przewidywalne i brutalnie, ale też nie brakuje typowego dla Eastwooda humoru (troszkę sucharowego) i znalazło się nawet miejsce na eksplozję. Dalej jest po bożemu, intryga jest dość prosta, ale pewnym smaczkiem może być pochodzenie dwójki antagonistów – Pulovski jest Polakiem (a nie wygląda), a Strom Niemcem. Co prawda nie jest w ich utarczkach wspominany Grunwald, a grający Niemca Raul Julia (Portorykańczyk) za cholerę nie wygląda jak Szkop, ale co tam? To lekka, może nawet zbyt lekka produkcja o zabarwieniu rozrywkowym i pod tym względem sprawdza się naprawdę nieźle.

zoltodziob1

Muszę wspomnieć, że rywalizacja między Eastwoodem a Charliem Sheenem (tak, ten sam) o większy poziom testosteronu raczej zaczyna się dość niemrawo, ale to Sheen w połowie zaczyna twardnieć szybciej niż drzewo. Obaj panowie nieźle się bawią, a wspomniany Julia (razem z Sonia Bragą) balansujący na granicy zgrywy i powagi sprawdza się bez zarzutu.

zoltodziob3

Owszem, są pewne poważne wątki (przeszłość Davida), ale są one mocno zmiecione pod dywan. Eastwood nadal bawi się w twardziela, ale powoli już czuć pewne zmęczenie. Ogólnie całkiem niezła zadyma wyszła.

6/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda


22 Jump Street

Jenko i Schmidt to była para gliniarzy, która w poprzedniej części infiltrowała liceum, by znaleźć dilera narkotykowego. Tym razem dostają kolejne zadanie: „zinfiltrować dilerów i znaleźć dostawcę”. Ale tym razem robią to na studiach po tym, jak uciekł im diler zwany Duchem.

22_jump_street1

Phil Lord i Chris Miller zrobili pierwszą część i po drodze jeszcze animowaną „Lego Przygodę”. Więc należy się spodziewać postmodernistycznej zgrywy. W pewnym sensie dostajemy powtórkę z rozrywki – jeden z gliniarzy wtapia się w grupę tych „popularnych”, drugi trafia do outsiderów, jest romans z dziewczyną (trzeba przed nią udawać), nerwowy szef itp. Wszelkie klisze i schematy zostają tutaj obśmiane, głównie te dotyczące sequeli (większy budżet, ta sama konstrukcja itp.), ale także mamy różnorodny zestaw gagów: od popkulturowych odniesień po docinki seksualne i obserwację bractw studenckich. Do wyboru, do koloru, intryga jednak potrafi zaskoczyć (napięcie i akcja jest naprawdę na dużym paliwie), seans jest naprawdę, nie zapominając o telewizyjnym rodowodzie filmu („previously on 21 Jump Street”). Widać, że twórcy się świetnie bawili i ta energia jest odczuwalna. Więcej wam nie powiem, ale parę razy naprawdę mocno się zaśmiałem (najbardziej przy napisach końcowych, które są jednym wielkim żartem). I jako komedia, i jako film akcji sprawdza się naprawdę dobrze.

22_jump_street2

Najsilniejszym atutem poza żartami i zabawa kliszami jest silna chemia między Channingiem Tatumem i Jonahem Hillem. Tych facetów dzieli wszystko: od wagi, wzrostu przez intelekt, jednak żyć bez siebie po prostu nie istnieją (symboliczna scena u psychiatry). Relacja miedzy tą dwójka jest bardzo ciekawie poprowadzona przez scenarzystę, jakby chciał sugerować coś więcej niż „bromance”. Na drugim planie znów szaleje Ice Cube jako narwany kapitan Dickson, który jest jeszcze bardziej narwany, rzucający fakami na prawo i lewo, mając tez dodatkowe powody do fakowania wszystkiego. Poza nim jeszcze jest niezawodny Peter Stormare (staroświecki diler Duch), intrygujący Wyatt Russell (napakowany Zook, gracz drużyny futbolu amerykańskiego) oraz urocza Amber Stevens (studentka Maya).

22_jump_street3

Sequel trzyma fason poprzednika, będąc naprawdę świetnym testem przepony. Jak myślicie, będzie ciąg dalszy? Chyba tak i jestem ciekawy jak to się dalej potoczy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Prawdziwe kłamstwa

Harry Tasker wydaje się dość nudnym jegomościem zajmującym się komputerami, a dokładniej ich sprzedażą. Przynajmniej tyle wiedza o nim żona i córka. Tak naprawdę jest tajnym agentem, który za zadanie schwytanie islamskiego terrorysty – Salim Abu Aziza. Ale przy okazji Harry dowiaduje się, że żona go zdradza i – trochę przy okazji – będzie musiał ratować małżeństwo.

prawdziwe_klamstwa1

James Cameron zanim zaczął robić najbardziej kasowe filmy wszech czasów („Titanic” i „Avatar”) był specjalista od kina akcji z wysokiej półki. Ostatnim filmem z tego gatunku są nakręcone 20 lat temu „Prawdziwe kłamstwa”. W zasadzie jest to, co w tego typu produkcjach być powinno: strzelaniny, pościgi i eksplozje (włącznie z bronią nuklearną), ale fantazja reżysera jest iście ułańska. Próba zabicia naszego bohatera w kiblu kończy się brawurowym pościgiem za terrorystą na motorze, gdy nasz heros używa… konia. A dalej jest jeszcze ciekawiej – pirotechnicy i kaskaderzy mieli wielkie pole do popisu, a finałowa walka z terrorystami za pomocą myśliwca typu Harrier nadal budzi uznanie. Bo dzisiaj chyba nikt by sobie na to nie pozwolił. Jednocześnie jest to przedni pastisz, w którym naładowano tyle humoru, że głowa jest mała. I chodzi tutaj tylko o cięte one-linery Harry’ego, ale tez ze… szpiegowaniem swojej żony czy drwina z islamskich terrorystów, którzy – zawsze – chcą mieć przy sobie media, a ich przemówienia pełno są drwin wobec Ameryki. Wszystko ogląda się świetnie: zdjęcia są bardzo stonowane, dynamicznie zmontowane (w scenach akcji wszystko wyraźnie widać), efekty specjalne są, ale bardzo dyskretne (poza popisami pirotechników), także muzyka współgra z ekranem. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić.

prawdziwe_klamstwa2

Wszyscy wiemy, że Arnold Schwarzenegger na ekranie to jednoosobowa armia. W tym filmie to tylko potwierdza, a przy okazji bywa naprawdę zabawnym kolesiem. Ale tak naprawdę cały film skradła mu kapitalna Jamie Lee Curtis jako trochę znużona kura domowa, która chce poczuć odrobinę adrenaliny. Nawet ona nie spodziewa się tego, co ją może spotkać. Chemia między tą dwójka jest bardzo wyrazista (zwłaszcza odkąd oboje muszą walczyć z Azizem i jego ludźmi) i wierzymy im na słowo. Poza nimi jest przerysowany Art Malik (Salam Abu Aziz – marnie skończy), rozbrajający Tom Arnold (Albert Gibson – partner Harry’ego z pracy) oraz niezawodny Bill Paxton (Simon, który podrywa panny na „szpiega”).

prawdziwe_klamstwa3

Dzisiaj nikt nie odważyłby się zrobić „Prawdziwych kłamstw” w takim stylu jak Cameron. Bez efektów komputerowych (mocno wyraźnych), jaj z Arabów (to było grubo przed 11 września) i z taką brawurą w inscenizacji. Szalona jazda po bandzie i jedna z ostatnich (do czasu „Niezniszczalnych”) dobra produkcja z Arnoldem. I przy okazji można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, np. jak za pomocą UZI i węża podpiętego do cysterny z benzyną zrobić miotacz ognia.

prawdziwe_klamstwa4

8/10

Radosław Ostrowski