Śniegu już nigdy nie będzie

Sam początek tego filmu jest bardzo zagadkowy. Widzimy jakiegoś mężczyznę wychodzącego z lasu, bardzo ciemnego, liściastego, ale sylwetka jest niewyraźna. Nie wiemy kim jest, skąd pochodzi i dokąd zmierza. W następnym ujęciu widzimy już mężczyznę jadącego czymś w rodzaju windą na pomost, a potem trafia do takiego osiedla gdzieś poza miastem, gdzie przebywa raczej grono dzianych ludzi. Więc nasz bohater o imieniu Żenia podejmuje się tutaj pracy jako masażysta. Z czasem jednak poza masowaniem robi rzeczy w rodzaju hipnozy, co pozwala lepiej poznać swoich klientów.

Moja relacja z Małgorzatą Szumowską jest raczej na zasadzie chłodnego dystansu. Większość jej filmów nie trafiała do mnie, oprócz „33 scen z życia”. Jej nowy film zrobiony wspólnie z operatorem Michałem Englertem został wystawiony jako kandydat do Oscara za film nieanglojęzyczny. W zasadzie „Śniegu już…” idzie tą sama ścieżką co „Body/Ciało”, czyli miesza komedię z dramatem, polewając sosem metafizycznym. Cała historia skupia się albo na interakcjach Ukraińca ze swoimi klientami albo na chwilach, gdy jesteśmy z nim sami w jakimś obskurnym lokum na osiedlu. A km tak naprawdę jest ten masażysta z okolic Prypeci? Bo poza masażem hipnotyzuje klientów, słucha ich, obserwuje, lecz wydaje się mocno nie ingerować w ich życie. Ale kto to jest? Hipnotyzer? Nowy Kaszpirowski? Naznaczony promieniowaniem facet z mocami? Oszust? A może kimś zupełnie innym?

Reżyserka nie daje jednoznacznych odpowiedzi, podrzucając tylko drobne okruszki. Jakieś drobne wspomnienia z matką, momenty użycia hipnozy, ale tak naprawdę niczego pewnego o nim nie wiemy. Nie możemy być pewni czy Żenia (intrygujący Alec Utgoff) w ogóle istnieje, co daje szerokie pole do interpretacji. Troszkę więcej wiemy o jego klientach, którzy są nieszczęśliwy, choć ich status materialny mówi coś zupełnie innego. Naznaczony wojną żołnierz (wyciszony Andrzej Chyra), sfrustrowana żona i matka (rewelacyjna Maja Ostaszewska), walczący z rakiem metodami konwencjonalnymi mężczyzna (wyrazisty Łukasz Simlat) czy skrajnie racjonalistyczna wdowa (cudowna Agata Kulesza). Nie wszyscy z nich mają równo tyle samo czasu, lecz Szumowska pozwala ich poznać bez dużej ilości dialogów.

Dodatkowo całość spotyka się z humorem, ale tym razem nie wywołuje tu dużego zgrzytu jak się wcześniej zdarzało (scena tańca baletowego czy magiczna sztuczka zrealizowana mastershotem). Także wizualnie „Śnieg…” prezentuje się najlepiej ze wszystkich filmów reżyserki. Świetnie wygrywany jest kontrast miedzy mieszkaniem Żeni a sterylnymi domostwami swoich klientów oraz czuć rozmiar osiedla.

Powiem szczerze, że nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, szczególnie po obejrzeniu ostatniego filmu Szumowskiej. A tutaj reżyserka realizuje swój najlepszy film w karierze, z wieloma niezapomnianymi scenami oraz fantastycznym aktorstwem. Tajemniczy, intrygujący, wciągający oraz prowokujący do refleksji z enigmatycznym protagonistą. Aż boję się pomyśleć, co nowego zrobi Szumowska.

8/10

Radosław Ostrowski

Twarz

Wyobraźcie sobie, że żyjecie w małym wygwizdowie, gdzie wszyscy wszystkich znają. Tutaj żyje Jacek – długowłosy chłopak, co nie chodzi do kościoła, lubi Metallikę i poznaje fajną dziewczynę, Dagmarę. Chłopak pracuje na budowie Jezusa, co ma być większy niż w Rio de Janeiro, a ona jest ekspedientką w jedynym sklepie. Przyszłość wydaje się przed nimi rysować w jasnych kolorach. Ale wypadek przy pracy zmienia wszystko, zaś Jacek dostaje nową twarz wskutek przeszczepu. Teraz wraca do siebie i próbuje się na nowo odnaleźć.

twarz1

Moja „ulubiona” reżyserka Małgorzata Szumowska wraca z nowym filmem, którego odbiór u nas i za granicą jest zupełnie różny. Z jednej strony dotyka dość trudnych tematów, wywołując ogromne kontrowersje, z drugiej zaś nie mogę pozbyć się wrażenia, że poza tym szumem nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Sama fabuła jest pretekstem do metafor, symboli czy głębszego portretu społeczeństwa. Nie inaczej jest z „Twarzą”, gdzie reżyserka pokazuje lajf na malej wsi. A jak wiemy, tam życie jest bardzo ciężkie: albo się dostosujesz, albo będziesz miał pod górkę. Po drodze zaś zobaczymy wszystkie elementy składające się na „polactwo”: rasizm, uprzedzenia, zawiść, zaściankowość, bigoteria. Do tego popijanie, media żerujące na ludzkich dramatach (obecność Krzysztofa Ibisza nie jest przypadkowa), kłótnie o majątek na cmentarzu, księdza bardziej skupionego na tym, by inni chodzili do kościoła oraz Jezusie ze Świebodzina II, rodzinę nie potrafiącą się dogadać z Jackiem (życzenia wigilijne). Brzmi znajomo?

twarz2

Dla mnie, niestety, za bardzo znajomo. Reżyserka, jeśli chciała ubrać wszystko w szyderstwo z „polactwa”, wyważyła otwarte drzwi. Wszystko to już pokazywał m.in. Wojciech Smarzowski (na poważnie i mrocznie), Marek Koterski (w grotesce) czy ostatnio Piotr Domalewski w „Cichej nocy”. I brakuje tutaj jakiegoś kontrastu, przełamania tego obrazka i stereotypów. Z kolei Jacek po wypadku zostaje zepchnięty na dalszy plan, Szumowska nie próbuje już wchodzić w jego głowę, staje się on symbolem: obcości, inności, nie do końca udanej transformacji. Nie brakuje kilku mocnych scen jak promocja w markecie dla golasów czy egzorcyzmów, tylko że to troszkę za mało.

twarz3

Sam film dobrze się ogląda, wygląda dość ładnie (zdjęcia Michała Englerta z lekko „rozmazanym” tłem), a i aktorzy robią, co mogą. Jeśli ktoś zdążył skreślić Mateusza Kościukiewicza, po tym filmie może zmienić zdanie. Aktor bardzo dobrze sobie radzi w roli niezależnego chłopaka, chcącego żyć po swojemu. Nawet w nałożonej charakteryzacji robi niesamowite wrażenie, próbując poukładać sobie życie na nowo. Wszystko na tej twarzy jest wymalowane: radość, ból, bezsilność i to działa. Jeszcze lepsza jest Agnieszka Podsiadlik, której postać (siostra) jako jedyna wspiera naszego bohatera. Każda jej obecność, tekst, pozwala miejscami rozładować napięcie (wizyta przed komisją lekarską). Nie sposób nie wspomnieć też emanującą sex appealem Małgorzatę Gorol (Dagmara) czy epizodzie Krzysztofa Czeczota (beznesmen).

„Twarz” nie odkrywa niczego nowego w kwestii portretu Polaków. Jest bardzo wtórny, mocno przegięty (nawet jak na satyrę) i pozbawiony odcieni szarości, normalności w tym obrazku. Zupełnie jakby Szumowską interesowało pokazanie z góry postawionej tezy. Tylko, że kino to nie publicystyka i czasami niektórzy o tym zapominają.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Gotowi na wszystko. Exterminator

Dawno temu w małej miejscowości Kochanowo pięciu amigos postanowiło założyć kapelę i ot nie byle jaką, bo death metalową Exterminator z jednym hiciorem „Time to Kill”. Mieli szansę na większą karierę, ale trema, wóda, koks i zioło przekreśliły jakiekolwiek szanse. Drogi się rozeszły, marzenia schowano do kieszeni, trzeba było pójść do pracy, potem rodzinę założyć. Tak też zrobił (prawie) Marcin – chłopak po 30-tce, prowadzący sklep komputerowy. Tylko, że to klasyczny Piotruś Pan, nie zdecydowany na dorosłe życie. W końcu pani burmistrz daje naszemu chłopakowi propozycję nie do odrzucenia: reaktywacja Exterminatora w ramach wsparcia kultury z unijnych grantów. Tylko, czy uda się zebrać starą ekipę po śmierci kumpla?

exterminator1

Jak z opisu można wywnioskować, „Exterminator” nie jest biografią Arnolda Schwarzeneggera. Adaptacja fajnie przyjętej książki oraz jej adaptacji teatralnej. Michał Rogalski bardzo pozytywnie zaskakuje, bo ta komedia – w przeciwieństwie do tzw. komedii romantycznych – potrafi rozbawić, a także poruszyć. Dodatkowo jest to komedia muzyczna, czyli kolejny przykład oksymoronu (czegoś, co nie istniej w rzeczywistości jak np. uczciwy polityk). Sama koncepcja przypomniała mi „Goło i wesoło”, gdzie banda nieudaczników, eee, inaczej: ludzie, którzy już dawno stracili wiarę i nadzieję, postanawiają mimo trudności zaryzykować, by zawalczyć – może ostatni raz – o swoje marzenia i akceptację swoich bliskich, otoczenia, wreszcie samych siebie. Źródłem humoru są tutaj zderzenia naszych bohaterów z brutalną rzeczywistością, czyli granie na wiejskich festynach i lokalnych takich legend metalu jak Kombi, Papa Dance, Mafia czy Janusza Laskowskiego. Ale jednocześnie pojawiają się pytania, z jakimi muszą się członkowie grupy zmierzyć: czy jeszcze jest w ogóle sens dalej działać? I czy za wszelką cenę, by się nie zeszmacić?

exterminator3

I ten nostalgiczny klimat jest najmocniejszym plusem. Drugim jest przeniesienie akcji na prowincję, ale bez pokazywania jej jako wsiowej, gorszej czy zacofanej. Mieszkańcy też próbują jakoś żyć, nie są pozbawieni siły (zespół Wisienki) i pewnych refleksji. Ale to jest tylko drugi plan. Do tego wszystko świetnie podbija muzyka (poza w/w także m.in. TSA, Turbo, Hey, Andrzej Zaucha czy Motorhead), dodająca do tego klimatu. Myślę, że troszkę starsi widzowie (od 35 lat wzwyż) poczują to mocniej i bardziej.

exterminator2

Dla mnie pewnym sporym minusem jest wątek romansowy, czyli relacja Marcina z Magdą, która wydawała mi się troszkę wciśnięta na siłę i mocno spowalniająca całą opowieść (zwłaszcza jego finał). Podobnie jak troszkę zakończenie, na które tak naprawdę czekałem, chociaż z drugiej strony jest to troszkę urwane.

Reżyserowi odwdzięczają się także aktorzy, wyciskając z siebie wszystko. Zwłaszcza grający członków kapeli kwartet: Paweł Domagała (gitarzysta i wokalista Marcin)/Krzysztof Czeczot (długowłosy basista Jaromir)/Piotr Żurawski (drugi gitarzysta „Lizzy”)/Piotr Rogucki (perkusista Makar). Zwłaszcza najbardziej zaskakuje Czeczot z Rogucem, którym najbardziej zależy na zachowaniu twarzy. Drugi plan tutaj solidnie reprezentuje śliski Eryk Lubos (zastępca burmistrza), lekko nakręcona Dominika Kluźniak (pani burmistrz) oraz bardzo spokojna Dorota Kolak (pani Ziomecka), za to dla wielu problemem może być balansująca na granicy przegięcia Aleksandra Hamkało (mocno stuknięta Julia).

exterminator4

Mimo jednak pewnych minusów, „Exterminator” jest bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Bardzo nostalgiczna, ciepła komedia, która nie jest ani prostacka, prymitywna, przesłodzona ani banalna. Film jak muzyka w tle – o czymś, bez wygłupów i w dodatku nie głupie. A Duch Puszczy – bezcenny.

7/10

Radosław Ostrowski

Pitbull. Nowe porządki

Pamiętacie taki film „Pitbull”? Zrealizowany w 2004 roku debiut Patryka Vegi był jedną z największych niespodzianek tamtego roku i prawdziwą petardą, gdzie bardzo realistycznie przedstawiono pracę policjantów z wydziału zabójstw, bez widowiskowości, patosu, z dużą dawką żargonu. Ale to było ponad 10 lat temu i do tego czasu Vega zniszczył swoją reputację, stawiając na żenujące żarty oraz efekciarską rozpierduchę. Co teraz dzieje się w „Pitbullu”?

pitbull_21

Zamiast Despero pojawia się policjant z Majami, a dokładnie z Warszawy. Majami zajmował się dilerami i zostaje przeniesiony na Mokotów, by łapać drobne płotki. W okolicy zaczyna się kręcić nowy bandzior o ksywie Babcia, co zamierza przejąć władze na dzielnicy i wprowadzić dobrą zmianę. Zaczyna się od zastraszania sklepikarzy, a kończy na obcinaniu paluchów. Z Majami idzie do wsparcia Gebels, więc nie będzie miękkiej gry. I w zasadzie to tyle, jeśli chodzi o scenariusz, bo jest on bardzo szczątkowy jak diabli. Podobnie było w poprzedniej części, jednak tam miałem wrażenie, że było to silniej podbudowane oraz przekonująco. Tutaj poziom jest tak nierówny, że to jest ścinka zrobiona pod serial telewizyjny (który zapewne powstanie lub już powstał). Z jednej strony jest krwawa i brutalna rąbanka, gdzie mamy odcinane paluchy, strzelanie, atak na burdel czy starcia kiboli. Z drugiej jest sporo dość prostackiego humoru (nowy heros siłowni, czyli Strachu), bezsensownej przemocy (zabójstwo dokonane przez nieletniego brata bandziora) i masy pobocznych wątków, które spychają cały główny wątek na dalszy plan, kompletnie wywołując dezorganizację i taki burdel, że głowa mała.

pitbull_22

Przewija się wiele starych znajomych jak naczelnik Barszczyk (i nadal jest takim samym chujem jak przedtem) czy znany z serialu Igor (szkoda, że tylko epizod, niemniej cieszy), ale i tak wszystko skupia się na starciu Majami z Babcią. Nie brakuje kilku mocnych scen jak wejście Babci na siłkę, wizyta gangstera u uzdrowicielki czy podpalenie żywcem jednego oprycha. Także jest kilka fajnych kadrów z pomocą drona czy ataku na dom publiczny, gdzie to ładnie zagrano światłem. Ale po co w takim razie takie sytuacje jak z byłym strażnikiem miejskim pobitym przez dawnych kochanków czy zadyma kiboli? Za nic to wszystko nie chce się skleić, a cały realizm trafia szlag.

pitbull_23

Sytuację częściowo próbują obronić aktorzy i kilku z nim się udaje. Nie zawodzi Andrzej Grabowski jako zgorzkniały i zmęczony życiem Gebels (za mało go było). Także nowy narybek, czyli Piotr Stramowski daje radę jako nieprzekupny, twardziel z irokezem na głowie (jakim cudem taki koleś mógł zostać tajniakiem? A chuj z tym). I każdy chciałby mieć taką rzeźbę. Ale tak naprawdę wierzyłem tylko jednej postaci, czyli zbójowi Babci. Jeśli myśleliście, że Bogusław Linda zapomniał jak być prawdziwym twardzielem, to od razu strzelcie sobie w łeb, zanim on wam to zrobi. Aktor nadal ma mocne grepsy, twardy kręgosłup i nie patyczkuje się z nikim, a jego motywacja jest najbardziej wiarygodna. Powrót jak najbardziej udany. I nie sposób zapomnieć Tomasza Oświecińskiego (tępy dres „Strachu” – tak pomyłka imion czy akcja z butami, autentycznie śmieszą) oraz rozbrajającą Maję Ostaszewską jak pustą, tępą pindę z komarem na tyłku.

pitbull_24

Jako całość „Nowe porządki” zawodzą, są zbyt efekciarskie i starają się na siłę szokować brutalnością, bluzgami oraz rąbanką wszelkiej maści. Nawet jeśli pojawiają się pewne zalety, to nie są w stanie przebić powyżej poziomu przeciętności. Do tamtego „PitBulla” nie ma nawet prawa startu. Bezczelny skok na kasę.

5/10

Radosław Ostrowski

Król życia

Edward to był gość – chciał być bokserem, ale teraz pracuje w Mordorze. I niestety, nie jest statystą w kolejnej adaptacji prozy Tolkiena, tylko pracownikiem korporacji. Zarabia dużo, ale jest sfrustrowany, ma mało czasu dla rodziny i czuje się wypalony. I tak dzień w dzień, ale wszystko się w końcu zmienia. Wszystko przez wypadek samochodowy i lekko uszkodzony mózg, przez co Edward „przestawia się”, dostrzegając inne wartości życia.

krol_zycia1

Ktoś doszedł do wniosku, że w Polsce potrzebny jest tzw. feel-good movie, czyli ku pokrzepieniu i z pozytywną energią. Zadanie realizacji tego dzieła podjął się ceniony operator Jerzy Zieliński, debiutujący w roli reżysera. Mocno tutaj czuć inspirację filmem „Odnaleźć siebie” Mike’a Nicholsa, opierającego się na podobnym pomyśle. A pomysł jest taki, że poważny wypadek fizyczny, zmienia całą psychikę i mentalność bohatera. Z cynicznego, zmęczonego życiem pracownika korpo w pogodnego, ciepłego, uśmiechniętego wariata – bez pracy, ambicji i kariery. Wydaje się słusznym kierunkiem, ale dla mnie to wszystko jest za proste i za łatwe. Poza wątpliwościami żony o stan Edwarda oraz strachu przed kończącymi się pieniędzmi, brakuje tutaj mocy. Wiem, miało być optymistycznie i pogodnie, a kilka scen jak Edward robiący za worek treningowy wobec sfrustrowanych ludzi to rewelacja, jednak czegoś mi tu zabrakło. Nawet krytyka Mordoru i tego stylu życia jest jakaś płytka i mało ciekawa, sprowadzona do bezsensownego owczego pędu i źródła frustracji.

krol_zycia2

Ten film byłby kolejnym średniakiem, gdyby nie Robert Więckiewicz, robiący tutaj wszystko, by uwiarygodnić ten świat. I jako Edward sprawdza się świetnie, tworząc dwa sprzeczne portrety (frustrat/optymista) człowieka odnajdującego złoty środek. Odskocznią i odrobinę luzu daje tutaj Bartłomiej Topa w roli menela „Kapsla”, który dzięki Edwardowi zmienia się na lepsze (świetna „indiańska” scena) oraz – jak zawsze – piękna Magdalena Popławska. Nawet drobne epizody Piotra Głowackiego (biznesmen), Jana Peszka (lekarz) i Jerzego Treli (ojciec) tylko dodają smaczku.

krol_zycia3

Nie jest to bez wątpienia najgorszy polski film i wiem, że nie miał ambicji poza wprawieniem w dobry nastrój. Jednak „Król życia” mnie znudził, a kilka realizacyjnych pomysłów (majaki Edwarda przypominające niemy film) nie zawsze kleją się w spójną całość. Jest tylko nieźle, a mam wrażenie, iż mogłoby być lepiej.

6/10

Radosław Ostrowski

Anatomia zła

W Warszawie mieszka sobie niepozorny starszy pan zwany Lulkiem. Mieszka w podniszczonej kamienicy, żyje spokojnie i nie wadzi nikomu. To jednak pozory, gdyż Lulek to mafijny cyngiel będący na zwolnieniu warunkowym. Zostało mu trochę czasu, jednak pewnego dnia dostaje wezwanie od prokuratora, który daje mu zlecenie do wykonania – zabicie „grubego psa”. Ale wzrok już nie jest i energia też, więc bierze sobie do pomocy byłego sierżanta Waśkę, zwolnionego z wojska za zabicie cywili w Afganistanie.

anatomia_zla1

Stworzenie w Polsce filmu sensacyjnego na poziomie jest zawsze wyzwaniem, a od czasu „Pitbulla” nie udało się niczego tak dobrego wykonać. Jacek Bromski – znany głównie z lekkich komedii – postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem, ale po obejrzeniu słabego „Uwikłania” straciłem wiarę w tego twórcę. Tymczasem „Anatomia zła” to całkiem niezły thriller, który przez pewien czas ogląda się z ciekawością. Udaje się stworzyć przekonującą intrygę, gdzie nasi kilerzy są tylko pionkami w dużej układance, nie mając zbyt wiele do powiedzenia. Mimo iż spora część wydarzeń toczy się na obrzeżach miasta, gdzie trwają przygotowania do zamachu, to nie ma odczucia wsiowości czy fałszu. Tworzy to niezły klimat, ciągle psuty przez muzykę, będącą nieudolną imitacją stylu Alexandra Desplata z „Autora widmo” i Cartera Burwella. Sam wątek spisku jest mało ciekawy, pokazujący jedynie skorumpowanie polityków i ich powiązania z biznesem, jakby ledwo liźnięty przez scenarzystę. Dodatkowo może zniechęcać ekspozycja, która się wlecze.

anatomia_zla2

Znacznie ciekawsza jest relacja mistrz-uczeń, która mimo ogranych schematów (doświadczony mentor vs niepokorny adept, stawiający non stop pytania), jest najmocniejszym ogniwem filmu, podobnie jak świetnie zrealizowana scena samego zamachu oraz ucieczki, gdzie czuć adrenalinę oraz napięcie. Wszystko jednak zostaje mocno zepsute przez fatalistyczny finał, pozornie wydający się okej, ale jest on zbyt przewidywalny.

anatomia_zla3

Na szczęście Bromskiemu udało się dobrać dobrych aktorów, częściowo ratujących ten film. Największe brawa należą się Krzysztofowi Stroińskiemu, który wbrew swojemu emploi, znakomicie odnajduje się w postaci cynicznego, chłodnego zabójcy, wplątanego w sytuację bez wyjścia. Aktor w chłodnym spojrzeniu ukrywa więcej niż widzimy. Nieźle broni się Marcin Kowalczyk jako adept Lulka, a chemia między panami rodzi się w sposób naturalny, choć nie bez problemów. Swoją cegiełkę dodają drobne role Piotra Głowackiego (prokurator) i Łukasza Simlata (policjant), pokazujące ogromny potencjał całości.

anatomia_zla4

 

„Anatomia zła” (ależ poważny ten tytuł) to małe światełko w tunelu polskiego kina sensacyjnego/thrillera, który ma swoje momenty, mimo niedoskonałości. Bromski zaskakuje solidnością, ale można było z tego wycisnąć więcej. Może następna próba wgniecie w fotel? Zobaczymy.

6/10

Radosław Ostrowski