Angol

Poznajcie niejakiego Wilsona. To niepozorny, zmęczony życiem starszy pan, co przyjechał do Los Angeles. Jednak jego celem nie są wakacje. Przybył, bo dostał wiadomość od swojego kolegi, że jego córka Jessica zginęła w wypadku samochodowym. Nie wierzy w to i próbuje na własną rękę wybadać sprawę. Niedawno wyszedł z więzienia, więc problemy z osobami będącymi w półświatku nie są niczym nowym. Trafia na trop w postaci niejakiego Terry’ego Valentine’a – promotora muzycznego, który był jej chłopakiem.

angol1

Steven Sobderbergh to taki reżyser, który lubi bawić się formą, przez co jego filmy sprawiają wrażenie kina artystycznego. Nie inaczej jest w lekko arthouse’owym „Angolu”, który opowiada o starym temacie jak świat – zemście i dojściu do prawdy. Sama intryga nie należy do specjalnie zaskakujących, ale reżyser parę razy dokonuje kilku wolt. Siła jest przede wszystkim montaż – mamy kilku sekundowe przebitki scen, które później odegrają kluczową rolę. Widzimy jak Wilson siedzi w samolocie, potem rozmawia z kumplem Edem (synchronizacja mowy z obrazem jest celowa), a następnie przebywa w pokoju hotelowym. Czy nagle pojawia się ujęcie w nocy, gdzie widzimy podniesione ręce człowieka leżącego na ziemi. Dodatkowo jeszcze mamy retrospekcje utrzymane w innej kolorystyce, powtarzające się ujęcia, ale nie wywołuje to chaosu i dezorientacji. Soderbergh wierzy w inteligencję widza, a samą akcję pokazuje w dość nietypowy sposób. Albo dzieje się ona poza zasięgiem kamery (strzelanina w warsztacie), przewija się gdzieś w tle (zepchnięcie ochroniarza przez Wilsona podczas przyjęcia) ewentualnie jest ona krótka i mało efekciarska (finałowa konfrontacja). Nad wszystkim unosi się duch kina europejskiego.

angol2

Z jednej strony mamy słoneczne Los Angeles skrywające brudy i zbrodnię, a z drugiej jest bardzo liryczna muzyka z przeplatanymi utworami lat 60. To wszystko tworzy bardzo melancholijny klimat do opowieści, która jest dość umowna. Soderbergh nie bawi się w stylistykę noir i nie tworzy głębokiego, refleksyjnego kina. Chociaż wykorzystane w formie retrospekcji fragmenty debiutu Kena Loacha mogą sugerować coś zupełnie innego.

angol3

Ale jeśli miałbym wskazać najmocniejszy punkt filmu byłby to znakomity Terence Stamp. Jego Wilson to uparty, zdeterminowany i nie cackający się z nikim twardziel, chociaż nie sprawia takiego wrażenia na pierwszy rzut oka. Ale spójrzcie w jego oczy – pełne gniewu, bólu i woli walki. To postać, która zna tylko świat przemocy, zabijania i krwi, tylko to jest sensem jego życia. Poza nim na drugim planie mamy wyrazistego Luisa Guzmana (przyjaciel Ed), śliczną Lesley Ann Warren (przyjaciółka Jessiki, Elaine), ale i tak liczy się Peter Fonda – pozornie elegancki i czarujący Valentine, ale tak naprawdę niepewny siebie, strachliwy. Konfrontacja między tą dwójką jest interesująca, ale pozbawiona fajerwerków.

angol4

„Angol” jest jednym z ciekawszych, niestandardowych kryminałów od Soderbergha. Zabawa formą nie przeszkadza w śledzeniu intrygi, która wciąga. Ma to swój specyficzny klimat, trzyma za pysk i robi swoją robotę. Gotowi na spotkanie z Wilsonem?

7,5/10

Radosław Ostrowski

Trop

Rok 1954, stan Nowa Anglia. Do pewnego bogatego domostwa zostaje zaproszonych sześcioro gości – trzy  kobiety i trzech mężczyzn. Na miejscu zauważają jedynie lokaja Wardswortha oraz pokojówkę Yvette. Na miejscu pojawia się też osoba, od której rzekomo dostali zaproszenie do domu. Okazuje się, że mężczyzna był szantażystą każdego z gości. Kiedy „gospodarz” zostaje zamordowany, zaczyna się trudna i niebezpieczna gra. Kto i dlaczego zabił? Zrobił to ktoś z gości czy może ktoś trzeci, obserwujący całą sytuację?

Dziś pojawiają się głosy oburzenia, gdy producenci filmowi chcą przenieść na ekran grę planszową (patrz: „Battleship” na podstawie gry w statki), jednak 30 lat temu pewien brytyjski filmowiec Jonathan Lynn postanowił przenieść na ekran słynną grę planszową Clue (znaną tez w niektórych krajach jako Cluedo). W skrócie chodziło o to, co w fabule filmu. Jeśli komuś skojarzyło się z kryminałami Agathy Christie, to jest to słuszne skojarzenie. Gotyckie domostwo, sami podejrzani, każdy miał motyw, sposobność i narzędzie (wszyscy dostali je w „prezencie” od szantażysty). Pojawiają się kolejne tropy, zagadki i morderstwa, przez co można poczuć się zdezorientowanym. Lynn nie ułatwia sprawy, byśmy wiedzieli więcej od reszty bohaterów i to zmusza do wytężenia swoich szarych komórek. Finał zaskoczy wszystkich (zwłaszcza, że są aż trzy), stanowiąc jednocześnie satysfakcjonujące rozwiązanie, jak i dowcipną puentę. Bo motywy nie zmieniają się od zarania ludzkości – zazdrość, namiętność, pieniądze, tajemnica.

Wszystko to jest z jednej strony wykonane bardzo precyzyjnie – od scenariusza przez stylowe zdjęcia i dowcipną muzykę po masę humoru zarówno słownego (ironiczne i błyskotliwe dialogi) jak i sytuacyjnego. Wszyscy, mimo podejrzeń oraz wzajemnej nieufności, próbują ustalić prawdę, co też jest źródłem komizmu.

Każda z postaci jest na tyle wyrazista, że trudno kogokolwiek z obsady wyróżnić. Dodatkowo gra aktorska okazuje się zmyłką, gdyż nie pomaga ona rozwikłać sprawy morderstwa. Jednak jeśli kogokolwiek miałbym wyróżnić, to byłby brawurowy Tim Curry w roli kamerdynera, próbującego opanować sytuację i rozwiązać łamigłówkę. Ekspresja oraz dynamika ruchów aktora (zwłaszcza w finale), działają jak petarda, ale nie można nie wspomnieć równie znakomitych ról Christophera Lloyda (prof. Plum), nierozgarniętego Michaela McKeana (homoseksualista pan Green), nadekspresyjną Eileen Brennan (pani Peacock) czy apetyczną Lesley Ann Warren (pani Scarlett).

trop7

Wariacka komedia, czasami ocierająca się o absurd i świetny kryminał, będący także pastiszem tego gatunku. Inteligentne połączenie, które od 30 lat nadal bawi i śmieszy. Kto dzisiaj potrafi zrobić taki koktajl?

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski