Trzy miłości

Jak pojawiły się wieści, że najnowszy film Łukasza Grzegorzka będzie thrillerem erotycznym, wywołało to we mnie bardzo mieszane odczucia. Z jednej strony u nas filmy o zabarwieniu erotycznym bardziej przypominały soft porno (seria „365 dni”, „Dziewczyny z Dubaju”, „Pokusa”), gdzie postacie są płaskie i papierowe, a napięcia tu tyle, co kot napłakał. Z drugiej strony, reżyser specjalizuje się w tworzeniu przekonujących portretów psychologicznych. Więc dawało to pewną obietnicę, że dostaniemy coś ciekawszego niż zazwyczaj. Co z tego powstało?

Akcja toczy się w słynnym mieście Warszawa, które (jak wszyscy wiemy z geografii) leży między Pruszkowem a Wołominem. I jesteśmy w środku dziwnego trójkąta. Lena (Marta Nieradkiewicz) to aktorka, która niedawno rozwiodła się ze swoim mężem. Poznajemy ją podczas świętowania 40. urodzin u siebie w mieszkaniu. Tam też pojawia się dwóch facetów, bardzo nią zainteresowanych. Młodszy z nich to niejaki „Kundel” (debiutujący na ekranie Mieszko Chomka, będący… studentem reżyserii) – młody student prawa, mieszkający w akademiku, do tego utrzymujący się z dilerki. Tym starszym od niego jest Jan (Marcin Czarnik), adwokat i były mąż Leny, nie potrafiący się pogodzić z byciem byłym. Dlatego wynajmuje mieszkanie w bloku obok, podgląda ją i podsłuchuje przy pomocy aplikacji szpiegowskiej w telefonie.

Sam zarys fabuły sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z filmem o trudnych relacjach, z silnym zabarwieniem erotycznym i nawet odrobiną napięcia. Tylko, że to nie do końca prawda. Nie jest to dreszczowiec z krwi i kości, bo wszystko wydaje się być zbyt umowne i zbyt wystylizowane. Od podziału na rozdziały (sztuk pięć) przez bardzo mocną kolorystykę (dominujący fioletowy filtr czy mocny błękit wody) aż po zadziwiająco sporo humoru. Grzegorzek bawi się oczekiwaniami, cały czas podrzucając kolejne momenty i sytuacje, niepozbawionych wieloznaczności. Tak jak bardzo niejednoznaczna jest dynamika między trójką postaci, gdzie miłość, obsesja, zazdrość i pożądanie mieszają się ze sobą.

O dziwo, napięcie częściowo budowane jest przez ambientowo-elektroniczną muzykę Steeza, wiele kadrów pokazuje bohaterów z dystansu, zaś sceny erotyczne (oczywiście, że są) zrobione są z większym smakiem i wyczuciem niż można się było spodziewać. Ciężko oderwać od tego oczu, zdjęcia pieszczą oczy (a nawet jest parę mastershotów), dźwięk jest bardzo wyraźny (szczególnie jak słyszymy podsłuchiwane rozmowy). Problem w tym, że czasami zdarzają się pewne momenty przestoju i parę pobocznych wątków (jak choćby relacja Kundla z profesorką, graną przez Katarzynę Herman), których można byłoby spokojnie się pozbyć.

Wszystko jednak na swoich barkach trzyma absolutnie świetne trio aktorskie. Przede wszystkim wybija się Marta Nieradkiewicz, która nigdy nie była tak magnetyzująca i elektryzująca jak tutaj. Z jednej strony nie da się oderwać oczu, przez co trochę czułem się jak podglądacz, wręcz kipi od niej sekapilem. Miesza w sobie zarówno delikatność i chęć stabilizacji, z twardym stąpaniem po ziemi, tworząc bardzo intrygującą mieszankę. Zadziwiający jest Czarnik, będący jednocześnie bardzo toksycznym mężczyzną, nie potrafiącym uwolnić się od dawnej miłości. Jednak w swojej obsesji jest żałosny, wręcz śmieszny niż niebezpieczny. No i jeszcze ten trzeci, będący tutaj największą tajemnicą. Czy naprawdę kocha, czy może się tylko bawi? Sprawia wrażenie dojrzałego, lecz czy aby na pewno? Jego obecność zmienia dynamikę w bardzo nieobliczalną trajektorię, zaś jego energia potrafi czasem zarazić.

„Trzy miłości” są intrygującym kinem erotycznym, pozornie tylko idącym w kierunku thrillera, a bardziej skręcając ku komedii. Nie wszystkim ten ton przypadnie do gustu, ale jest w tym coś tak frapującego i zmysłowego, że nie pozwala wymazać filmu z pamięci. Na seans w wakacje to całkiem niezły wybór.

7/10

Radosław Ostrowski

Mistrz

Połączenie kina sportowego z realiami wojennymi brzmi jak coś szalonego. Ale jest to możliwe do zrealizowania, jeśli trzyma się reguł gry, a stawka jest wysoka i namacalna. Takie zadanie postawił sobie debiutujący reżyser Maciej Barczewski w „Mistrzu”. Co pchnęło profesora prawa do podążania ścieżką filmowca jest dla mnie tajemnicą.

mistrz (2020)4

Tytułowym mistrzem jest przedwojenny pięściarz Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski o aparycji Piotra Głowackiego. To jeden z pierwszych więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz, więc łatwo nie będzie. Praca fizyczna, której celem jest łamanie więźniów, by walczyli między sobą o każdy kawałek jedzenia. Przetrwanie staje się głównym celem, więc nasz bokser nie zgrywa twardziela. Ale wbrew sobie przez kapo prezentuje swoje umiejętności jako pięściarz. I to zwraca uwagę jednego z oficerów obozu, który razem z komendantem decyduje się organizować walki na ringu z Pietrzykowskim ku rozrywce dla niemieckich oficerów.

mistrz (2020)3

Brzmi aż za bardzo znajomo? Reżyser chyba zdawał sobie z tego sprawę i skupia się przede wszystkim na walce Teddy’ego. Początkowo – jak każdemu więźniowi – chodzi tylko o przetrwanie, mimo że na pierwszym apelu więźniowie są pozbawieni złudzeń, co do szans na wyjście stąd żywym. „Jedyne wyjście prowadzi przez komin krematorium” – tak mówi Raportfuhrer (zaskakujący Grzegorz Małecki), a szansy na ucieczkę praktycznie nie ma. I to poczucie beznadziei udaje się pokazać, choć ten obrazy (egzekucje, kąpiel i głosy umierających w tle) znałem i widziałem wielokrotnie. Jednak tutaj liczą się dwie rzeczy: walki Pietrzykowskiego z innymi więźniami oraz budowana relacja boksera z młodym współwięźniem – chłopcem o imieniu Janek (Jan Szydłowski).

mistrz (2020)2

Absolutnie błyszczy ten film dzięki rewelacyjnym zdjęciom Witolda Płóciennika, które pomagają w budowaniu brudnego, nieprzyjemnego klimatu. Ale także dzięki nim sceny walk są tak czytelne i pełne dynamiki. Nie są statyczne, gdzie kamera stoi w miejscu lub się delikatnie oddala, lecz niemal krąży wokół naszego bohatera, a montaż podnosi adrenalinę. A także sam Głowacki jest rewelacyjny w roli Pietrzykowskiego, głównie używając mowy ciała i pokazując wielką siłę ukrytą w drobnym ciele.

mistrz (2020)1

Ale „Mistrz” ma swoje problemy. Po pierwsze, jest bardzo skrótowy w pokazaniu życia obozowego jak i życiorysu Pietrzykowskiego. Czułem się jakby to był wstęp do większej, ciekawszej historii, urwanej w teoretycznie najciekawszym momencie. Po drugie, w zasadzie nie istnieje tutaj drugi plan, zepchnięty do bycia bezbarwną masą ze znanymi twarzami. Jedyną bardzo wyraziście zarysowaną postacią jest Raportfuhrer grany przez Małeckiego – pozornie jego twarz wydaje się obojętna, ale pod nią potrafi się skryć więcej emocji niż się wydaje. Bardzo zaskakująca kreacja w dorobku tego aktora. No i troszkę dużo chleba tam dają w tym Auschwitz.

Niemniej nie mogę powiedzieć, że „Mistrz” Bartkowskiego to absolutny niewypał, gdyż okazuje się być solidnym kinem gatunkowym ze wspaniałą rolą Głowackiego, który podnosi całość na wyższy poziom. Jednak nie mogę się pozbyć poczucia nie do końca wykorzystanego potencjału i chciałoby się więcej wyciągnąć z tej historii.

7/10

Radosław Ostrowski

Otwórz oczy – seria 1

Hasło „polski serial Netflixa” raczej nie wywołuje zbyt pozytywnych skojarzeń. Bo i niezbyt wiele takich produkcji dla streamingowego potentata powstało i żadna która była w pełni udana. Tym razem jednak twórcy pod wodzą Anny Jadowskiej oraz Adriana Panka postanowili przenieść na ekran powieść Katarzyny Bereniki Miszczuk „Druga szansa”, tworząc dzieło zaliczane do gatunku mystery.

Bo i wszystko zaczyna się bardzo tajemniczo. Widzimy dziewczynę budzącą się w pokoju. Sprawia wrażenie jakby nie wiedziała gdzie jest i kim jest. Od razu słyszy, że znajduje się w ośrodku Druga Szansa, gdzie trafiła po pożarze. Tylko, że kompletnie niczego nie pamięta, nawet swojego własnego imienia. Poznaje jeszcze inne osoby – głównie nastolatki – z tym samym problemem: tancerza Szymona, mającą potencjał malarski Izę, komputerowca Pawła. Po jakimś czasie dołącza tajemniczy Adam, który podobno uciekł z tego miejsca. Jest jeszcze kierująca tym miejscem dr Morulska, stosująca dość niekonwencjonalne metody leczenia. W końcu jednak dziewczyna – o imieniu Julka – zaczyna wyczuwać, że coś z tym miejscem jest nie tak.

Jak sami widzicie, serial próbuje być mieszanką tzw. young adult (opowieści o „młodych dorosłych”, czyli nastolatkach) zmieszaną z psychologicznym thrillerem oraz budowaną aurą tajemnicy. Tutaj niemal od początku podejrzewałem, że coś jest nie tak. Tajemniczy głos wołający „Karolina”, krótkie przebitki, majaki, a kierująca wszystkim lekarka nie odpowiada na nurtujące pytania. A sam ośrodek, znajdujący się w jakimś dworku, też nie wygląda zbyt przyjaźnie, w czym pomaga lekko futurystyczna scenografia. Jawa to jest czy sen? Urojenia to czy rzeczywistość? Dlaczego w leczeniu ma pomoc rozwijanie swojego talentu? I czy naprawdę leczy się ludzi z amnezją, czy może próbuje się ich na nowo stworzyć? Wykorzystując brak pamięci zbudować nowe tożsamości? I czemu reszta znajomych Julki nie przejmuje się dziwnymi zjawiskami?

Atmosfera jest budowana powoli, a tajemnice odkrywane stopniowo, chociaż tempo pierwszych odcinków może działać usypiająco. Ale z odcinka na odcinek zaczyna się robić coraz ciekawiej, pojawiają się kolejne tropy i strzępki informacji, by w dwóch ostatnich odcinkach uderzyć z impetem. Jeśli jednak myślicie, że poznacie odpowiedzi na wszystkie pytania – muszę was rozczarować. W końcu potrzebny jest fundament do potencjalnej kontynuacji, tylko czy ona w ogóle powstanie? Jest na to szansa, ale czas pokaże. Sama realizacja jest więcej niż porządna, ze świetnymi zdjęciami i montażem oraz budującą klimat elektroniczną muzyką Jacaszka. Nawet efekty specjalne nie kłuły w oczy, w przeciwieństwie do dialogów, które czasem brzmiały tak jakby były najpierw pisane po angielsku, a następnie przetłumaczono na polski.

Aktorsko jest dość nierówno, ale w głównych rolach obsadzono debiutantów i na to mogę przymknąć oko, bo nikt tutaj nie daje ciała. Czuć jednak różnice w poziomie między nimi a bardziej doświadczonymi kolegami po fachu. W głównych rolach mamy Marię Wawreniuk (Julia) oraz Ignacego Lissa (Adam), którzy radzą sobie naprawdę nieźle i czuć chemię między nimi we wspólnych scenach. No bo skoro to young adult, to wątek romantyczny być musi i basta, ale on nie przeszkadza całkowicie. Choć z grona rezydentów najbardziej wybijają się postrzelona Iza (Klaudia Koścista) oraz uznana za obłąkaną Magda (rewelacyjna Sara Celler-Jezierska, która kradnie każdą scenę). I nie można nie wspomnieć zarówno o Marcie Nieradkiewicz i Marcinie Czarniku. Pierwsza jako dr Morulska jest bardzo enigmatyczna, a jej prawdziwe intencje pozostają zagadką do samego końca. Niby wydaje się tą próbującą pomagać, ale jest w niej coś niepokojącego. Na podobnym biegunie jest Czarnik jako „terapeuta” Piotr, choć jego twarz wydaje się bardziej niepokojąca.

Nie jest to przełomowa czy oryginalna pod względem tematyki produkcja, jednak „Otwórz oczy” potrafi zaciekawić oraz intrygować do samego końca. Jeśli będzie drugi sezon, z chęcią sprawdzę jak się to dalej potoczy. Bo wiele tajemnic pozostaje nierozwiązanych, a odpowiedzi – mam nadzieję – będą ciekawe.

7/10

Radosław Ostrowski

Eastern

Zemsta – temat ograny na wszelkie możliwe sposoby i czego można było się spodziewać po polskim filmie o tej sprawie? Debiutant Piotr Adamski po ASP pokazał, że da się coś z tym zrobić. Ale może zamiast uprzedzać fakty przejdę do ad remu.

Akcja toczy się na pozornie zwykłym osiedlu. Domy, ulice, samochody, las – tak jak za oknem dla wielu. Jednak już pierwsza, gdzie jest zadawane pytanie o honor pokazuje jedno. Że trafiliśmy do innego świata, gdzie nasza rzeczywistość przepoczwarzyła się w coś obcego, dziwnego, niepokojącego. Do świata opartego na prawie krwi i zemsty, gdzie honor jest wartością najwyższą. A jedyną ucieczką od niego jest wykup, pod warunkiem, że masz dużo forsy. Jak to się stało i kiedy do tego doszło? To nie ma znaczenia, a wszystko poznajemy z perspektywy dwóch dziewczyn ze zwaśnionych stron. Córka Kowalskiej zabiła syna Nowaka, lecz by móc wykupić córkę przed zemstą rodziny chłopaka trzeba zapłacić pół miliona. Skąd wziąć tą kasę? Z drugiej strony twarda córka Nowaka jakoś nie jest zbyt zainteresowana dokonaniem zemsty, co też może się na niej odbić.

Reżyser bardzo powoli objaśnia reguły tego pokręconego świata jak z jakieś chorej rzeczywistości. Nie prowadzi jednak za rączkę, nie wali ekspozycjami po oczach, tylko wrzuca nas do zastanego świata. Troszkę światła rzucają sceny z radcą prawnym oraz tajemniczym duetem, reprezentującym niejako prawo. Ale to w sumie tyle – niewiele jest tutaj wyjaśniania, a wszystko ogranicza się do obserwacji wycinka tego pomylonego świata. Świata ciągle nakręcającej się przemocy, gdzie każdy chodzi z bronią, a zagrożenie może pojawić się dosłownie z każdej strony. Wszystko opowiadane jest za pomocą obrazu – zdjęcia Bartosza Nalazka z jednej strony są bardzo precyzyjne, geometryczne, by z drugiej pokazać pewien chłód, dystans, surowość. W połączeniu z rzadko obecną, lecz mocno wybrzmiewającą muzyką tworzy bardzo mocny pocisk.

Jeszcze bardziej zaskakuje fakt, że Adamski bardzo precyzyjnie buduje napięcie. Nie brakuje tutaj scen, gdzie adrenalina zaczyna skakać jak oszalała (ucieczka Klary przed ścigającą ją Ewą), a przemoc potrafi porazić. Nie dlatego, że jest krwawa, brutalna i wyrywająca bebechy z człowieka. Raczej dlatego, że jest niespodziewana, co wywołuje szok (zakończenie). Muszę jednak przyznać, że zdarzają się – na szczęście krótkie – momenty przestoju, zaś dla wielu minimalizm formy może stać się poważną barierą nie do przeskoczenia. Mi jednak aż tak to nie doskwierało, a raz na jakiś czas trzeba sobie stymulować mózgownicę.

Równie fantastyczne jest aktorstwo, gdzie brakuje tutaj znany i rozpoznawalnych twarzy (może poza Marcinem Czarnikiem jako Nowakiem). Ale prawdziwe petardy są tutaj dwie: bardzo dziewczęca, wręcz delikatna Paulina Krzyżańska (Klara) oraz bardzo twarda, pewna siebie Maja Pankiewicz (Ewa). Obie panie elektryzują swoją obecnością, a oszczędnie grane przez nie postacie są o wiele ciekawsze niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Bardzo wyraziste, charyzmatyczne kreacje, zgrabnie uzupełniające się ze sobą.

Takich debiutów chce się jak najwięcej. „Eastern” miesza thriller z westernem, arthouse z kinem gatunkowym i powstaje z tego bardzo oryginalna hybryda. Na pewno nie jest to film dla każdego, lecz klimat, aktorstwo oraz forma jakby wzięta z kina Lanthimosa tworzą bardzo frapujące, tajemnicze, nieszablonowe kino. Dla poszukiwaczy nowych rzeczy pozycja obowiązkowa.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Artyści

Warszawski Teatr Popularny znajdujący się w budynku Pałacu Kultury i Nauki wpada w poważne tarapaty. Nawet nie chodzi o frekwencję czy problemy repertuarowe, ale bardziej personalne. Wszystko z powodu samobójstwa dyrektora – weterana sztuki. Dział Kultury Rady Miasta ogłasza konkurs, który wygrywa dyrektor prowincjonalnego teatru, Marcin Konieczny. Mężczyzna próbuje opanować to miejsce i zgrać się zarówno z zespołem aktorskim, jak i administracją czy ekipą techniczną. Ale jeden pożar wywołuje kolejny, zaś radni miasta rzucają kolejne kłody pod nogi. Jak się uda dyrektorowi poradzić z sytuacją?

Chwalenie seriali z TVP i oglądanie ich dzisiaj raczej nie jest mile widziane, zwłaszcza z powodu osoby szefa tej instytucji. Ale i sama jakość tych produkcji pozostawiała wiele do życzenia. Jednak w 2016 roku telewizyjna Dwójka pokazała coś, co zaskoczyło. Reżyserka Monika Strzępka ze scenarzystą Pawłem Demirskim w „Artystach” przyglądają się środowisku teatralnemu, zaś przyczyną powstania była 250. rocznica powstania teatru publicznego. Gatunkowo to prawdziwa hybryda – mieszanka dramatu, satyry, komedii oraz surrealizmu. Co najbardziej zaskakujące, ta cała mieszanka jest niesamowita i wykonana w zasadzie bez zarzutu. Powoli zaczynamy poznawać galerię bardzo wyrazistych postaci: od troszkę wycofanego dyrektora przez sekretarza-geja i przechodzącą załamanie nerwowe księgową po komplikującego wszystko szefa działu biznesowego oraz sprzątaczkę widzącą duchy. Ale zaraz, jakie duchy? No tak, są tutaj duchy postaci dla teatru ważnych: od samego Wojciecha Bogusławskiego aż do profesora Kozaneckiego, nauczyciela Koniecznego. Początkowo wydają się niemymi osobami, pojawiającymi się i pełniącymi rolę obserwatorów, z czasem zaczynają się odzywać.

Historia skupia się tutaj na pokazaniu tego, jak funkcjonuje to środowisko oraz jakie ma problemy. Początkowo można odnieść wrażenie, że bohaterowie za bardzo poważnie to wszystko traktują. Ale czy naprawdę tak jest? Czy zależy im tylko na sztuce, a może na sławie, uznaniu, pieniądzach? Te dylematy przewijają się czasem wprost, a czasem tylko między słowami. No i czy aby być artystą trzeba pochodzić z inteligenckiego domu? I co decyduje, że jeden spektakl jest sukcesem, a inny wtopą? I czy w ogóle warto brać w tym wszystkim udział? Wszystko to okraszone świetnie brzmiącymi dialogami, choć niepozbawionymi bluzgów oraz zaskakującymi intrygami. Niektóre sceny prób (prace nad „Snem nocy letniej”) potrafi rozbawić, ale też zadziwić trafnymi obserwacjami. I wszystko aż do otwartego zakończenia – żałuję, że nie powstał ciąg dalszy.

Realizacyjnie jest to znowu bardzo wysoka półka. Zdjęcia niemal przyklejone do twarzy, kamera niemal ciągle w ruchu, skupiona na zbliżeniach, a czasami nawet pod nietypowymi kątami. Jeśli budzi to jakieś skojarzenia, najbliżej jest tu do „The Knick”. Strzępka wręcz garściami bierze z serialu Soderbergha: od pracy kamery po muzykę grającą w tle. Czegoś takiego w naszej telewizji publicznej się nie spodziewałem. Tak samo jak obsadzenia w większości ról mniej ogranych aktorów z Marcinem Czarnikiem na czele. Każdy tutaj nawet w drobnej roli jest po prostu fantastyczny i trudno mi kogokolwiek tu wyróżnić. Jest też kilka zaskakujących epizodów (m.in. Andrzeja Seweryna czy Mikołaja Grabowskiego), podnosząc całość na wyższy poziom.

„Artyści” to serial, który przespałem w dniu premiery, a zasługuje na więcej uwagi niż miał podczas swojej emisji. Autorskie dzieło z własnym charakterem, konsekwentnie idące wyznaczoną ścieżką i nawet potrafiące trzymać w napięciu jak thriller. Nieprawdopodobne, ale znakomite.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski