Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa

Na hasło polskie kino sensacyjne obecnie jest tylko jedno skojarzenie: Patryk Vega. Nie dlatego, że jest dobry, ale ponieważ jest strasznie krzykliwy, jest skutecznie promowany oraz bardzo prostacki, wręcz prymitywny w formie. Scenariusze od niego to jest żart i pretekst do pokazania albo brutalnej przemocy, wulgarnego seksu, a widzowi nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Konkurencją próbuje być lepszy jakościowo Władysław Pasikowski, ale obecnie nie ma takiej siły przebicia jak reżyser „Botoksu”. Ale pojawił się pewien nowy chłopak na osiedlu, mogący pokonać wroga polskiej krytyki nr 1.

„Jak zostałem gangsterem” – tytuł mówi tu wszystko i w zasadzie nie trzeba wyjaśniać. Bo w sumie to klasyczna opowieść o chłopaku, który urodził się w dziurze zwanej PRL-em. Taki rozrabiaka, co lubił się bić i miał jeden cel: zostać gangsterem. Tak jak ludzie, których widział nocą przed hotelem. Oni mu imponowali pieniędzmi, że nic ich nie ogranicza i mają władzę. I tak powoli zaczyna działać: najpierw jako mała płotka, by w końcu kierować własną ekipą przez lata 90. oraz wchodząc w XXI wiek. Wśród jego kumpli jest jeden bardzo mu bliski: to Walden – młody chłopak, któremu nasz bohater imponuje. I coraz bardziej ta więź staje się silniejsza, jednak pojawiają się komplikacje.

Takich historii było wiele i znacie je na pamięć: od zera do bohatera i z powrotem. Szablon jest bardzo znajomy. Sprawdzeni w boju kumple, dziewczyna nie znająca prawdziwego fachu, porąbani kumple po fachu, zdrada, zasady, honor, kasa. Czasami jest to wręcz mówione Wielkimi Literami, czasami jest to bardzo uproszczone, komiksowe (wstawki, gdzie bohater opowiada o tym, co się działo w okolicy). Ku mojemu zaskoczeniu jednak to wszystko działa i jest przynajmniej o dwie klasy lepsze od Vegi. Dlaczego?

Bo reżyser Maciej Kawulski stawia tutaj na dwie rzeczy: relacje i styl. Relacje między bohaterem a Waldenem przypominają początkowo coś na kształt uczeń-mistrz, by potem ewoluować na poziom ojciec-syn i to jest niejako fundament tej historii. Tu bije serce, pasja oraz energia. Reżyser mocno tutaj czerpie z kina Martina Scorsese (wykorzystanie muzycznych hitów, rytmiczny montaż, krwawa przemoc), tylko bardziej teledyskowego jak w przeplatanej scenie ślubu oraz egzekucji jednego z wrogów. Poza tym dialogi są niepozbawione bluzgów, jest troszkę golizny, ale też odrobinka humoru. Największym problemem – poza wtórnością – są niezbyt dobrze napisane role kobiece. One są tylko dodatkiem do brutalnego, męskiego świata. Czasami też jest zbyt mocno używane slow-motion, za bardzo starające się być cool. No i jeszcze jest zakończenie, które jest aż zbyt poważne oraz podniosłe, gryząc się z resztą całej narracji.

A to wszystko napędza świetnie dobrany duet aktorski. Do formy wraca Marcin Kowalczyk w roli bezimiennego bohatera, będącego także narratorem. To facet, którego doświadczenie nauczyło go zasad, których będzie się trzymał zawsze: lojalność, szacunek i inne rzeczy, których za pieniądze się nie kupi. Wypada w tej roli bardzo naturalnie, mając ciągle kilogramy charyzmy. Jednak prawdziwą petardą jest Tomasz Włosok w roli Waldena. W jego interpretacji to młody, coraz bardziej nakręcony, wręcz dziki chłopak, pragnący zaimponować bohaterowi, ale jednocześnie zaczyna przechodzić na ciemną stronę. Jego przemiana potrafi wzbudzić strach i jest poprowadzona bardzo konsekwentnie. Drugi plan ma kilka wyrazistych twarzy z Janem Fryczem (działający w cieniu Daniel), zaskakującym Jóżefem Pawłowskim („Tysiek”) oraz Piotrem Roguckim (Marian) na czele.

Tytuł, zwiastun i marketing działały bardzo na niekorzyść film Kawulskiego. Ale w ostatecznym rozrachunku okazał się kompetentnym, dostarczającym masy frajdy kinem rozrywkowym. Czasami się potyka i nie zawsze trzyma w zainteresowaniu, jednak stanowi ciekawą alternatywę dla kina Patryka Vegi. Gdyby ten drugi skupiał się na tworzeniu solidnych scenariuszy, tak by wyglądały jego filmy.

7/10

 

Radosław Ostrowski

Hel

Rok 1991. Na Hel już po sezonie turystycznym przybywa Amerykanin Jack. Zmęczony życiem mężczyzna w średnim wieku, próbuje napisać scenariusz na czyjeś zlecenie. Brakuje mu weny i inspiracji, może to małe miasto pomoże. Ale wtedy dochodzi do morderstwa młodej dziewczyny na stacji benzynowej (kobieta zostaje pozbawiona języka), a śledztwo na własną rękę próbuje prowadzić Kail – mężczyzna dorabiający na przeprowadzaniu testów za pomocą wykrywacza kłamstwa oraz jego dziewczyna Mila.

hel1

Duet reżyserski Katia Priwieziencew-Paweł Tarasiewicz w swoim debiucie mocno inspiruje się kinem Davida Lyncha. I rzeczywiście, klimat jak też realizacja przypominają mocno dokonania Amerykanina: zbliżenia na detale oraz twarze, gwałtowny montaż, dziwne przebitki (część kadrów w kolorze, część czarno-biała) oraz przejścia z telewizora do „rzeczywistości”. Nawet jest bardzo zmysłowa scena tańca na rurze z pulsującym, stroboskopowym światłem. Wszystko w oparach surrealizmu, absurdu oraz wielkiej tajemnicy. Samo śledztwo zostaje zepchnięte na dalszy plan, a całość skupia się na postaci Jacka (świetny Philip Lenkovsky), człowieka po wielu przejściach. Ciągle mnożą się pytania, a odpowiedzi ciągle brakuje. Co jest prawdą, co tylko wymysłem Jacka, nadużywającego alkoholu. Choć sam bohater na początku, że nie ma czegoś takiego jak symbole, sami próbujemy doszukać się we wszystkim. Problemem (i wadą) jest kompletny brak odpowiedzi, a poszlaki nie zawsze będą czytelne.Nie pomagają zdjęcia – bardzo ziarniste, podniszczone, niczym film z video i dziwaczna (głównie rockowa) muzyka stylizowana na lata 60.

hel2

Twórcy z każdą minutą coraz bardziej idą w stronę surrealizmu, odpychając i odrzucając wszelki porządek oraz całą intrygę. I to mnie boli, chociaż nie sposób zapomnieć wariackiej sceny w wesołym miasteczku, ale nawet aktorstwo nie ułatwia „rozgryzienia” całości. Poza Lenkovsky’m wybijają się dwie postacie: mający obsesje na punkcie prawdy Kail (aż chciałoby się dopowiedzieć Maklaklan, ale to tylko dobry Marcin Kowalczyk) oraz wystraszona Mila (debiutująca Małgorzata Krukowska).

hel3

„Hel” (aż prosi się o dodanie jeszcze jednego „l” w tytule)  to bardzo hermetyczne, choć nie pozbawione klimatu kino pełne tajemnicy, mroku i niepokoju. Pozornie morze, las, kempingi oraz bar Go-Go, ale jest tu równie strasznie jak w Twin Peaks. Gdybym jeszcze wiedział, co jest czym w tej układance.

6/10

Radosław Ostrowski

Anatomia zła

W Warszawie mieszka sobie niepozorny starszy pan zwany Lulkiem. Mieszka w podniszczonej kamienicy, żyje spokojnie i nie wadzi nikomu. To jednak pozory, gdyż Lulek to mafijny cyngiel będący na zwolnieniu warunkowym. Zostało mu trochę czasu, jednak pewnego dnia dostaje wezwanie od prokuratora, który daje mu zlecenie do wykonania – zabicie „grubego psa”. Ale wzrok już nie jest i energia też, więc bierze sobie do pomocy byłego sierżanta Waśkę, zwolnionego z wojska za zabicie cywili w Afganistanie.

anatomia_zla1

Stworzenie w Polsce filmu sensacyjnego na poziomie jest zawsze wyzwaniem, a od czasu „Pitbulla” nie udało się niczego tak dobrego wykonać. Jacek Bromski – znany głównie z lekkich komedii – postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem, ale po obejrzeniu słabego „Uwikłania” straciłem wiarę w tego twórcę. Tymczasem „Anatomia zła” to całkiem niezły thriller, który przez pewien czas ogląda się z ciekawością. Udaje się stworzyć przekonującą intrygę, gdzie nasi kilerzy są tylko pionkami w dużej układance, nie mając zbyt wiele do powiedzenia. Mimo iż spora część wydarzeń toczy się na obrzeżach miasta, gdzie trwają przygotowania do zamachu, to nie ma odczucia wsiowości czy fałszu. Tworzy to niezły klimat, ciągle psuty przez muzykę, będącą nieudolną imitacją stylu Alexandra Desplata z „Autora widmo” i Cartera Burwella. Sam wątek spisku jest mało ciekawy, pokazujący jedynie skorumpowanie polityków i ich powiązania z biznesem, jakby ledwo liźnięty przez scenarzystę. Dodatkowo może zniechęcać ekspozycja, która się wlecze.

anatomia_zla2

Znacznie ciekawsza jest relacja mistrz-uczeń, która mimo ogranych schematów (doświadczony mentor vs niepokorny adept, stawiający non stop pytania), jest najmocniejszym ogniwem filmu, podobnie jak świetnie zrealizowana scena samego zamachu oraz ucieczki, gdzie czuć adrenalinę oraz napięcie. Wszystko jednak zostaje mocno zepsute przez fatalistyczny finał, pozornie wydający się okej, ale jest on zbyt przewidywalny.

anatomia_zla3

Na szczęście Bromskiemu udało się dobrać dobrych aktorów, częściowo ratujących ten film. Największe brawa należą się Krzysztofowi Stroińskiemu, który wbrew swojemu emploi, znakomicie odnajduje się w postaci cynicznego, chłodnego zabójcy, wplątanego w sytuację bez wyjścia. Aktor w chłodnym spojrzeniu ukrywa więcej niż widzimy. Nieźle broni się Marcin Kowalczyk jako adept Lulka, a chemia między panami rodzi się w sposób naturalny, choć nie bez problemów. Swoją cegiełkę dodają drobne role Piotra Głowackiego (prokurator) i Łukasza Simlata (policjant), pokazujące ogromny potencjał całości.

anatomia_zla4

 

„Anatomia zła” (ależ poważny ten tytuł) to małe światełko w tunelu polskiego kina sensacyjnego/thrillera, który ma swoje momenty, mimo niedoskonałości. Bromski zaskakuje solidnością, ale można było z tego wycisnąć więcej. Może następna próba wgniecie w fotel? Zobaczymy.

6/10

Radosław Ostrowski

Córki dancingu

Wyobraźcie sobie Warszawę lat 80. jako miejsce pełne barw i kolorów, gdzie mieszkańcy bawią się w eleganckich lokalach. I to właśnie w tych knajpach wielką popularność zdobywa zespół Figi i Daktyle, do którego dołączyły dwie młode dziewczyny, wychowywane przez wokalistkę zespołu. Złota i Srebrna – tak mają na imię obydwie laski – skrywają jedną, ważną tajemnicę. Są syrenami – takimi z ogonami i dlatego ładnie śpiewają.

corki_dancingu1

Debiutująca na dużym ekranie Agnieszka Smoczyńska postanowiła wypełnić pustkę związaną z brakiem dobrych polskich musicali, tworząc oniryczną opowieść z bardzo mrocznym klimatem. I nie dajcie się zwieść tej kiczowatej wizualnie otoczce oraz dyskotekowej muzyce lat 80. Reżyserce udaje się barwnie odtworzyć realia (niesamowita taneczna scena zakupów w sklepie Sezam), jednak tak naprawdę jest to baśń o sławie, dojrzewaniu i miłości. Syreny nasze, niczym te ze starożytnych mitów, mają zniewalający głos, dzięki któremu mogą manipulować ludźmi, a za zranienie ich uczuć lub zniewagę, odpowiadają krwią. Film może wprawić w dziwaczną konsternację, gdzie sceny oniryczne, czyli każde w których widzimy nasze syreny w całej okazałości (z ogonami) przeplatają się z występami zespołu w całej wizualnej orgii. Sama ta wizja, jak i zestaw piosenek robi imponujące wrażenie.

corki_dancingu2

Dodatkowo mamy kilka drobnych wątków pobocznych uatrakcyjniających całość – jest romans między Srebrną a Basistą zespołu, który komplikuje siostrzaną relację, jest morderstwo i spożywanie ludzi przez syreny. I jest to dość naturalistycznie pokazane, co słabsze osoby może wystraszyć. Smoczyńska cały czas balansuje między kiczem, mrokiem i baśnią, ciągle zmieniając klimat i styl. Mimo pewnego niewykorzystania kilku postaci (pani porucznik MO czy kucharka Rakieta), to bilans wychodzi pozytywnie. Miks kiczowatego musicalu z horrorem jest smaczny, intryguje do samego końca (świetna muzyka duetu Ballady i Romanse), dodatkowo zagrane jest na wysokim poziomie.

corki_dancingu3

Nic złego nie powiem o Kindze Preis, która znów potwierdza klasę i jej głos (gdy śpiewa) potrafi oczarować. Podobnie drobne epizody Zygmunta Malanowicza (kierownik z wąsami), Romy Gąsiorowskiej (Rakieta) i Katarzyny Herman (porucznik MO), jednak film ukradły tytułowe bohaterki, zagrane przez Michalinę Olszańską oraz Martę Mazurek. Pierwsza to klasyczny, drapieżny wamp, świadomy swojej atrakcyjności, z kolei druga (Srebrna) to delikatna, miła dziewczyna dopiero odkrywająca smak życia. Czuć silną więź między syrenami (dziwaczne dźwięki w tle – ich mowa), tym bardziej porusza finał.

corki_dancingu4

Takiego filmu jeszcze na naszym podwórku nie było – z jednej strony prawie jak „Disco Polo” (podobna estetyka wizualna), z drugiej coś takiego mogło powstać w umyśle Davida Cronenberga (pod warunkiem, że byłby Polakiem). Na pewno „Córki” podzielą wszystkich widzów, ale na pewno jest to taki film, którego nie da się po prostu wymazać.

7/10

Radosław Ostrowski

Hardkor Disko

Marcin jest młodym chłopakiem, który przybywa do Warszawy. Chłopak zwraca uwagę młodej dziewczyny Oli, która jest zafascynowana tajemniczym mężczyzną. Jednak nie wie, że przybył tu w konkretnym celu i ta znajomość może skończyć się tragicznie.

hardkor_disko1

Krzysztofa Skoniecznego kojarzą głównie ci, co oglądają teledyski. Nakręcił ich całą masę, m.in. dla Jamala, Nosowskiej, Myslovitz czy Kazika. Tym razem postanowił wykorzystać swoje doświadczenie do nakręcenia pełnometrażowej fabuły poza nurtem głównym. I trzeba przyznać, że technicznie to znakomita robota. Precyzyjnie dopieszczone zdjęcia Kacpra Fertacza budują i niosą całość, tak samo bardzo zgrabnie dopasowana muzyka, gdzie piosenki niejako mogą być kluczem do zrozumienia tej opowieści. Tylko o co tutaj chodzi? Mamy tajemniczego chłopaka, które chce zabić rodziców Oli – za co i dlaczego? Tego nie wiemy i chyba się nie dowiemy, bo nie jest to ani powiedziane wprost, ani nawet zasugerowane. W ogóle fabuła jest najsłabszym ogniwem – mocno pachnąca Lynchem (tajemniczość) i Haneke (przemoc), pełna niedopowiedzeń, dziur, zagadek. To miał być bunt wobec konsumpcjonizmu, bezstresowego wychowania? Niby portret buntownika, ale dla mnie cała rzeczywistość pokazana przez Skoniecznego (konsumpcjonizm, hedonizm) zwyczajnie nuży i nieciekawi. A finał tylko rozczarowuje. Wszelkie te obserwacje nie tylko nie są niczym zaskakującym, ale też zwyczajnie nuży i nie klei się do całości.

hardkor_disko2

Sytuacje próbują ratować aktorzy i częściowo im się to udaje. Magnetyzuje Marcin Kowalczyk jako… no właśnie. O samym Marcinie nie wiemy zbyt wiele, oprócz tego, że jest agresywny i skryty, coś go zżera. Może zagadką może być film kręcony z VHS, który się przewija w tle. Nie zawodzą też Agnieszka Wosińska (bardzo apetyczna matka) i Janusz Chabior (ojciec), a debiutująca na dużym ekranie Jaśmina (bardzo oryginalne imię) Polak jako rozwydrzona córeczka-gówniara radzi sobie całkiem nieźle.

Wydawał się obiecującym debiutem, ale „Hardkor Disko” to klasyczny przerost formy nad treścią. Mam nadzieję, że Skonieczny znajdzie odpowiedni scenariusz, bo widać wielki potencjał tego młodzika. Czekam na dalsze propozycje.

5/10

Radosław Ostrowski

Jesteś Bogiem

Polskie filmy traktowane są bardzo krytycznie, wręcz z wrogością. Ale ten film miał jeszcze gorzej od poprzednich, bo mierzył się z legendą i to nie byle jaką. Film Leszka Dawida opowiada o hip-hopowym składzie Paktofonika, który pod koniec XX wieku okazał się jednym z najważniejszych składów grających rap w Polsce, a to wszystko przez jedną płytę i jeden kawałek.

bog1

Sama historia wydaje się jedną z wielu biografii jakich do tej pory nakręcono. Klamrą spajająca całą historię jest ostatni koncert Paktofoniki w katowickim Spodku już po śmierci Magika. Cofamy się potem piec lat wstecz i poznajemy historię o tym jak powstał hip-hop. Pozornie wydaje się to ciągiem niepowiązanych ze sobą scen, ale dzięki nim trochę bliżej poznajemy skład, ze wskazaniem na Magika oraz jego psychikę. Wszystko to oczywiście w rytm hip-hopowej muzy, z bardzo surowymi i realistycznymi zdjęciami, przy okazji pokazując szarą rzeczywistość Polski końca wieku – szarą, brudną, z nie do końca uczciwymi ludźmi. To wszystko ogląda się z dużym zaangażowaniem, jest świetnie zrealizowane i opowiedziane.

bog2

Ale najtrudniejsze zadanie mieli aktorzy grający główne role, ale oni się wybronili. Świetnie poradził sobie Marcin Kowalczyk pokazując Magika jako outsidera, zagubionego i wrażliwego faceta, który ma świetną nawijkę, ale w życiu prywatnym nie idzie mu zbyt dobrze, miewa koszmary.  Partnerujący mu Dawid Ogrodnik i Tomasz Schuhardt (Rahim i Fokus) dorównują mu kroku, zaś w scenach wymagających nawijania są bezbłędni (zwłaszcza Schuhardt). Poza tą dwójką moją uwagę skupił Arkadiusz Jakubik (Gustaw – wydawca płyty, który pomagał im i wspierał), zaś pojawiający się w epizodzie Marcin Dorociński był ciekawy.

Autentyczna i udana polska produkcja filmowa – coś takiego zdarza się bardzo rzadko, ale się zdarza. Tu wszystko jest na miejscu i bardzo silnie angażuje, nie tylko dla fanów hip-hopu.

8/10

Radosław Ostrowski