Sztuka kłamania

Francuska komedia była jednym z popularniejszych gatunków w naszym kraju. Chociaż ostatnie lata serwowały głównie całkiem przyzwoite produkcje, wydaje się jednak, że czas popularności tego nurtu chyba mija. Niemniej ojczyzna Żabojadów nie odpuszcza i pojawia się kolejny film z potencjałem na rozśmieszanie widowni, dodatkowo jest filmem kostiumowym. Czy to mogło nie wypalić?

sztuka_klamania1

Punkt wyjścia jest bardzo prosty: mamy czasy wojen napoleońskich, a dokładniej rok 1809. W Burgundii mieszka dość zamożna familia Beaugrandów. I to o rękę jednej z córek tej rodziny prosi oficer armii, kapitan Neville. Ale potem przychodzą rozkazy, wojna zaś czekać nie lubi i oficer musi wyruszyć, jednak mężczyzna obiecuje korespondować do swojej wybranki. Ale jakoś listy nie trafiają i stan zdrowotny Pauliny coraz bardziej słabnie. Wtedy do gry wchodzi siostra (Elżbieta), decydująca się na wielkie oszustwo: pisanie listów od kapitana, dokonującego wielkich czynów, godnych mitycznych herosów. Decyduje się zakończyć maskaradę i w ostatnim liście sugeruje powoli zbliżającą się śmierć, co pozwala dziewczynie ułożyć życie z kimś innym. Spokój i szczęście wydają się panować w okolicy. Do czasu, bo po trzech latach uznany za zmarłego wraca i to wywołuje ogromną sensacje.

sztuka_klamania2

Nowe dzieło Laurenta Tirada to niemal klasyczna farsa oraz zbiór scenek opartych na nieporozumieniach, kolejnych kłamstwach oraz nitkach, które mogą bardzo łatwo zdemaskować mężczyznę, będącego kompletnym zaprzeczeniem dżentelmeńskich cnót. Tylko dzięki sprytowi oraz determinacji siostry cała ta historia zaczyna żyć swoim życiem, co doprowadza do zaognienia pewnych sytuacji, a także serwowania kolejnych gagów (dobór pistoletu do pojedynku czy tworzenie piramidy finansowej). Ale przy okazji reżyser serwuje pewne poważne kwestie, bo mamy człowieka zmuszonego do odegrania swojego „prawdziwego” wizerunku, silną kobietę chcącą być kimś więcej niż tylko obiektem westchnień czy destrukcyjny wpływ wojny na ludzką psychikę. I te wątki nie gryzą się ze sobą, chociaż wszystko kończy się w dość przewidywalny sposób. Niemniej śmiechu jest tu troszkę, trafnych obserwacji też, więc czas nie jest stracony.

sztuka_klamania3

No i mamy fantastyczny duet wodzirejów, który elektryzuje. Jean Dujardin to klasa sama w sobie, a ten uśmiech cwaniaka powinien zostać opatentowany, a kapitan Neville w jego wykonaniu pozostaje wiarygodny. Lawirujący między oszustwami czuje się jak ryba w wodzie, ale pod tą maską kryje się człowiek, który widział więcej niż był w stanie znieść. A te sprzeczności nie niszczą spójności bohatera. Równie czarująca jest Melanie Laurent, czyli Elżbieta. Jest bardzo charakterna, samodzielna, pełna wyobraźni. Spięcia między tą dwójką są kołem zamachowym tego filmu i bez tej pary straciłby sporo swojego uroku oraz mocy. Drugi plan jest zwyczajnie solidny i bez fajerwerków.

„Sztuka kłamania” to bardzo przyjemna, leciutka rozrywka, potrafiąca rozbawić kilkukrotnie, co jest sporą zasługą świetnego duetu na pierwszym planie. A powiedzenie, że kłamstwo ma krótkie nogi zostaje tutaj poważnie zweryfikowane. Eleganckie, stylowe kino z uniwersalnymi kwestiami na pierwszym miejscu.

6/10

Radosław Ostrowski

Galveston

Jest rok 1988. Roy Cody pracuje dla niejakiego pana Pitko – polskiego gangstera jako osiłek do „prostowania” kilku osobników. Jak go poznajemy jest u lekarza z nieprzyjemną diagnozą (rak płuc).  Właśnie musi objaśnić pewnemu prawnikowi związanemu ze stocznią, żeby nie podskakiwał. Ale na miejscu okazuje się, że cała akcja jest ustawiona i o mały włos nie kończy się śmiercią. Mężczyzna znajduje też przywiązaną do krzesła młodą dziewczynę, którą zabiera ze sobą. Wyruszają do miasteczka Galveston, by się ukryć.

galveston1

Nazwisko Nic Pizzolatto fanom małego i dużego ekranu mówi bardzo dużo. Serial „Detektyw”, nowa wersja „Siedmiu wspaniałych” oraz powieść „Galveston”. To drugie postanowiono przenieść na ekran przez filmowców, a dokładnie przez… Melanie Laurent, co mnie kompletnie zbiło z pantałyku. Ta francuska aktorka, której blask zaświecił najmocniej w „Bękartach wojny” od lat próbuje swoich sił jako reżyserka. Sam film jest thrillerem w klimacie Nowego Orleanu, jaki znamy z „Detektywa”, tylko bez surrealistycznej otoczki. Jeśli jednak liczycie na krwawą rzeźnię, zawody w strzelanie, to nie jest najważniejszym elementem tego filmu (choć jest kilka mocnych scen jak zasadzka na początku czy ucieczka zrealizowana w jednym ujęciu). Tutaj najważniejsza jest relacja między zgorzkniałym Codym oraz Rocky, z dość pokiereszowaną przeszłością. Ci bohaterowie próbują – być może ostatni raz – zrobić coś dobrego i poukładać ten bajzel. Dla siebie, ale też i innych. Jednak reżyserka nie serwuje klasycznego, hollywoodzkiego happy endu, bo nad pewnymi rzeczami nie zawsze ma się wpływ. I to czyni „Galvestona” jedną z ciekawszych rzeczy w tym gatunku.

galveston2

Może i przydałby się większy pazur czy silniejsze napięcie w środku filmu, ale spokojna ręka Laurent sprawia, że ten dość ponury dramat potrafi uderzyć. W czym pomaga tutaj dość zaskakujący duet. Ben Foster w roli Cody’ego jest odpowiednio twardy, szorstki oraz prześladowany przez swoje demony, tworząc bardzo intrygującą mieszankę. Jednak bardziej zaskoczyła mnie Elle Fanning, która pozornie wydaje się taka jak zawsze. Ale Rocky w jej wykonaniu to jeszcze bardziej naznaczona piętnem kobieta, która chce wyrwać się z piekła, zaś więź między nią a Codym troszkę przypomina relację ojciec-córka (przynajmniej na początku), by potem ewoluować w coś znacznie głębszego, poważniejszego. I ten duet nakręca ten film, za to na drugim planie dominuje C.K. McFarland jako zadziorna  recepcjonistka Nancy.

galveston3

Muszę przyznać, że „Galveston” nie jest typowym kryminałem na jaki się zapowiadał. To bardzo wyciszony dramat o odkupieniu oraz próbie przewartościowania swojego życia, na które – podobno – nigdy nie jest za późno. Tylko, że nie każdemu jest dane to zrobić.

7/10

Radosław Ostrowski

Ostateczna operacja

To była najgłośniejsza akcja wywiadowcza w historii Izraela, a wszystko dla nich zaczęło się od informacji przekazanej przez Fritza Bauera (prokurator generalny Hesji), że w Argentynie ukrywa się architekt ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Zostaje powołana specjalna komórka wywiadowcza pod wodzą Petera Milkena oraz Zhi Aharoniego, która ma jeden cel: schwytać i doprowadzić Eichmanna przed sąd w Jerozolimie. Żywego, nie martwego.

ostateczna_operacja1

Filmów o schwytaniu Adolfa Eichmanna pojawiało się parokrotnie (ostatnio choćby w niemieckim „Fritz Bauer kontra państwo”). Tym razem zadania podjął się Netflix, a konkretniej Chris Weitz znany z takich filmów jak „American Pie” czy „Był sobie chłopiec”. Sam reżyser próbuje bardzo spokojnie przygotować całą historię z perspektywy Milkena. Kiedy poznajemy tego agenta, uczestniczy w schwytaniu nazisty w 1957 roku na terenie Austrii. I delikatnie mówiąc, nie poszło wszystko zgodnie z planem, co mocno nadszarpnęło jego reputację. Schwytanie Eichamanna jest szansą na rehabilitację, ale porażka może mieć katastrofalne skutki. Weitz poza intrygą, pokazuje też sytuację polityczną w Argentynie, gdzie nazistowscy zbrodniarze ze swoją ideologią się ukrywają. Ale mają za to bardzo głębokie macki w policji oraz powoli zdobywają polityczną pozycję, by móc zdobyć władzę (scena przemowy Carlosa Fuldnera – przyjrzyjcie się gościom).

ostateczna_operacja2

Konstrukcja filmu przypomina klasyczny heist movie, tylko że „łupem” jest Eichmann. Czyli jest przygotowanie (tutaj przybycie do Argentyny, wcześniej dobierając zespół), realizacja (samo schwytanie) oraz ewakuacja i ucieczka. I muszę przyznać, że początek buduje napięcie. Nie brakuje kilku operatorskich sztuczek (przekazanie fotek w kawiarni zrealizowane w jednym ujęciu) czy krótkich montażowych zbitek, które nie wybijają z rytmu, lecz stawiają pytania (scena eksterminacji w lesie). Samo porwanie Eichmanna jest świetnie poprowadzone i wygląda tak, jak w rasowym thrillerze być powinno. Druga część już nie działa tak mocno, co nie znaczy, że jest nudno. Tutaj akcja przebiega dwutorowo: naziści próbują znaleźć Eichmanna, a porywacze muszą zmusić Eichmanna do… wyrażenia zgody (wiem, że to brzmi idiotycznie, ale tak było – chyba prościej byłoby go rozwalić), by w ostatnim akcie suspens znowu zaczął się wznosić (świetna sekwencja na lotnisku).

ostateczna_operacja3

Muszę przyznać, że Weitzowi udaje się wykonać swoją robotę na poziomie. Wrażenie robią bardzo stylowe zdjęcia (zwłaszcza nocne, z takim pożółkłym światłem) oraz każda scena, gdzie pojawia się Eichmann (chociaż charakteryzacja Bena Kingsleya – odwrotnie proporcjonalna do jego aktorstwa, które jest dobre) i wygłasza swoje zdanie na temat nazizmu oraz swojej roli w tej maszynerii. To bardzo sugestywna kreacja, chociaż pod koniec nie boi się pokazać swojej obojętności oraz bezwzględności. W samej fabule zdarzają się pewne drobne przestoje oraz pewne skróty i uproszczenia, niemniej całość potrafi wessać niczym odkurzacz.

Poza Kingsleyem swoje robi absolutnie świetny Oscar Issac. Milken w jego wykonaniu jest spokojnym, metodycznie podchodzącym do spraw agentem, chociaż na twarzy maluje się pewien konflikt, ma skłonność do ryzyka oraz skrywa pewną tajemnicę. Sceny, gdy rozmawia z nazistą, próbując go złamać, należą do najbardziej elektryzujących momentów w tym filmie. Poza tym duetem wyróżnia się śliczna jak zawsze Melanie Laurent (Hanna), Michael Aronov (służbista Aharoni) oraz Pepe Rapazote (Fuldner).

Rzadko oglądam filmy Netflixa, bo poziomem bardzo mocno odstają od seriali. Niemniej dzieło Chrisa Weitza to bardzo przyzwoita robota z naprawdę dobrym aktorstwem oraz kilkoma elektryzującymi momentami. Są pewne drobne potknięcia (środkowa część filmu), niemniej ogląda się to z dużym zainteresowaniem oraz napięciem, co jest sporą zaletą.

7/10 

Radosław Ostrowski