Nie!

Jordan Peele – filmowiec, z którym mam problem i to poważny. Nie chodzi nawet o to, że komik postanowił wziąć się za gatunek horror und groza. Facet nieźle kombinuje, umie budować atmosferę i napięcie. Problem w tym, że zakończenie (zazwyczaj wzięte z jakiegoś tandetnego kina klasy B) psuło całą tą misterną układankę. Przez co Peele nie porywa mnie tak bardzo jak wielu krytyków uważa. Dlatego na „Nie!” nie czekałem za bardzo, spodziewając się powtórki z rozrywki. Jeszcze nigdy się tak nie pomyliłem. Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń.

Cała historia skupia się na rodzinie Haywood zajmującej się hodowlą koni do filmów. Prawda jednak jest tak, że interes nie idzie za dobrze i konie coraz częściej są sprzedawane. Komu? Sąsiadowi Ricka Jupe, co prowadzi wesołe miasteczko dla cowboy’ów i radzi sobie nieźle. Wydaje się, że naszej familii – Otisowi Seniorowi, OJ oraz Emerald – może się udać, dzięki angażowi do pewnego filmu. Niestety, najpierw w dziwnych okolicznościach ginie ojciec (od… monety z nieba), zaś podczas próby koń się płoszy. Wszystko wskazuje na to, że farma zostanie wystawiona na sprzedaż. Niemniej w okolicy dzieją się dziwne rzeczy o charakterze nadnaturalnym, więc planują je „uchwycić” na taśmie/zdjęciu i zarobić na tym.

Początek jednak jest zupełnie gdzie indziej, bo podczas realizacji serialu komediowego. Jedynie słyszymy wypowiadane dialogi, w tle pojawiają się loga filmów. Śmiechy i słowa padają, aż wreszcie jest krzyk oraz wreszcie widzimy coś niepokojącego. Plan wygląda jak pole bitwy, po widowni nigdzie śladu, a panoszy się zakrwawiony małpiszon. Dezorientacja gwarantowana. Im dalej w las, tym bardziej dziwne rzeczy się dzieją – statyczna chmura, coś chyba jakby latający spodek i coś z niego wypada. Peele powoli buduje całą aurę niepokoju, z wieloma długimi ujęciami, nagłym brakiem prądu oraz długimi ujęciami. Wszystko na pustyni, co daje „Nie!” posmak westernu. Gdzie tu jeszcze czai się Spielberg z czasów „Bliskiego spotkania trzeciego stopnia”, więc elementy horroru nadal są obecne. Szczególnie tego spod znaku monster movie, z trzymającym w napięciu zakończeniu.

Reżyser tym razem o wiele delikatnie bawi się w społeczny komentarz, tym razem przyglądając się branży filmowej i ludziom, o których mniej się mówi. Zarówno o koniarzach, jak i operatorach, ale też ile muszą poświęcić dla naszej satysfakcji/przyjemności przed ekranem. Można uznać „Nie!” za wyraz wdzięczności dla tej anonimowej grupy ludzi, jednocześnie czy scena za ten spektakl nie jest aby za wysoka. Czy to dążenie do sławy/prestiżu/pieniędzy warta jest tej ceny? Odpowiedź nie jest wcale jednoznaczna i sami ją oceńcie.

Wszystko to trzyma świetna obsada. Duet Daniel Kaluuya/Keke Palmer (OJ i Em) działają na zasadzie kontrastu: on małomówny, zdeterminowany, ona wygadana, wyluzowana. Dlatego tak świetnie się uzupełniają, zaś ich więź jest bardzo namacalna. Równie kluczową postacią jest kowboj Ricky o twarzy Stevena Yeuna z mocno brutalną przeszłością. Emanuje pewnością siebie jakby dawne przejścia dały mu siłę oraz moc ujarzmiania nieujarzmionego. Szoł na parę scen kradnie dawno nie widziany Michael Wincott jako operator Holst. Takiego zachrypniętego głosu nie zapomnicie na długo.

To jest na razie jedyny film Peele’a, który podobał mi się, choć nic tego nie zapowiadało. Jako horror nigdzie się nie wywala, klimat osadzenia jest namacalny, a hybryda horroru, westernu i SF funkcjonuje bez zgrzytu. Jak widać, cuda w branży filmowej się zdarzają.

7,5/10

Radosław Ostrowski

To my

Patrzymy na zwykłą rodzinę z przedmieść, reprezentującą typową klasę średnią. Państwo Wilson, czyli ojciec, matka oraz dwójka dzieci, wydają się żyć w prospericie. Choć ich znajomi wydają się bardziej dziani, co dla ojca rodziny jest pewną solą w oku. To życie trwałoby bardzo spokojnie, gdyby nie jeden mały szczegół – przed ich domem pojawia się tajemnicza grupka ludzi. Wszyscy ubrani na czarno, ze skórzanymi rękawiczkami, nożyczkami. I co gorsza, wyglądają tak samo jak nasi bohaterowie.

to my2

Po sukcesie „Uciekaj!” Jordan Peele stał się nową twarzą amerykańskiego kina grozy. Mieszanka horroru z komedią i satyrycznym spojrzeniem na społeczeństwo zaowocowało czymś intrygującym. W „To my” wydaje się iść podobną ścieżką, gdzie mamy zderzoną rodzinę z bardzo niejasną, irracjonalną sytuacją. Kim są tajemniczy oni? Czego chcą? Dlaczego robią to, co robią? Skąd się wzięli? Początek, gdzie bardziej widzimy obyczajową otoczkę oraz poznajemy naszych bohaterów jest całkiem niezły. Wraz z pojawieniem się tajemniczej rodziny atmosfera robi się gęstsza, poczucie zagrożenia jest silne, a reżyser parokrotnie pokazuje jak świetnie buduje napięcie. I nieważne, czy mówimy o pierwszym pojawieniu się rodzinki, całej akcji z płonącym samochodem albo finałowej konfrontacji między matką a jej doppelgangerem. A w tle gra świetna muzyka, budująca ten niepokojący klimat.

to my1

To czemu daję dość niską ocenę „To my”? Dla mnie największym problemem jest to, jak reżyser wyjaśnia całą tajemnicę. Tak samo jak w „Uciekaj” wytłumaczenie dla mnie było nielogiczne, pozbawione sensu oraz wzięte z zupełnie innego świata. To jest troszkę tak, jakby do realistycznego świata nagle wprowadzić smoki czy kosmitów. Zgrzyt jest tutaj bardzo silny, przez co nie mogłem za bardzo zaangażować. Za to bardzo zaskoczyło mnie zakończenie, nie mogąc się domyślić.

to my3

Aktorsko nadal produkcja trzyma poziom i kolejny raz widać, jak bardzo utalentowane są dzieci. Ale tak naprawdę błyszczy absolutnie niesamowita Lupita Nyong’o w roli matki. Pozornie bardzo powściągliwa oraz przezroczysta, ale w tych oczach oraz mowie ciała maluje się cała paleta emocji: od strachu i przerażenia aż po determinację oraz walkę. Bardzo magnetyzująca kreacja, warta wszelkich wyróżnień.

Peele tym razem próbuje straszyć na poważnie, co częściowo się udaje. Próbuje opowiedzieć głębszą historię, ale przez co czasem ma problem ze straszeniem oraz budowaniem napięcia. Doceniam oryginalność, lecz mnie nie porwało.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Uciekaj!

Początek filmu zapowiada dramat albo komedię. Poznajemy parę naszych bohaterów: Rose i Chrisa. Ona jest śliczna, pięknowłosa i biała, a on jest silnie zbudowany, przystojny i czarny. Postanowili na weekend przyjechać do jej rodziców. Po to, żeby się bliżej poznać i ruszają do rezydencji z czarną służbą. Pozornie spokojnie i wydaje się naturalną familią, ale Chris nie do końca czuje się swojo. Aż do momentu, gdy nasz bohater zostaje poddany hipnozie.

uciekaj1

Debiutujący reżyser Jordan Peele postanowił zwodzić wszystkich za nos, mieszając pozornie niepasujące do siebie elementy. Początek brzmi niemal jak nowa wersja „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad” (zderzenie białego świata z czarnym człowiekiem), by później wejść w ostrze satyry rasistowskiej. To, jak biali ludzie mówią tak, by nie pójść w stronę rasizmu to najmocniejszy punkt filmu. Rozmowy Chrisa z pozostałymi gośćmi (w większości białymi) są silnym źródłem inteligentnego humoru, co w połączeniu z postacią przyjaciela Chrisa daje prawdziwą petardę. Jednak im dalej w las, tym pewne rzeczy zaczynają się wydawać coraz dziwniejsze, jak zachowanie czarnej służby, jakby mieli w sobie mentalność i krew białego człowieka. To wszystko budzi poczucie niepokoju, a sceny hipnozy jest wręcz popisem suspensu.

uciekaj2

Tylko, że potem następuje bardzo mocna wolta w postaci sceny bingo oraz, by nie za mocno spoilerować, uwięzienia naszego protagonisty. Wtedy poznajemy przyczyny całego zamieszania oraz motywacje, by wpaść w konsternację oraz trafić na zupełnie inne tory. Wszystko staje się takie krwawe, brutalne, wzięte z innego filmu. Paradoksalnie to się nie gryzie ze sobą, chociaż zakończenie mnie rozczarowało swoją dosadnością. Liczyłem na bardziej inteligentne rozegranie.

uciekaj3

Poza jednak reżyserską dyscypliną oraz pomieszaniem konwencji warto też pochwalić realizację ze świetnymi zdjęciami, skupionymi na zbliżeniach, a także pokręconą muzyką, bardzo nieoczywistą jak na tego typu kino. Aktorsko jest tu całkiem przyzwoicie, a głównego bohatera (dobry Daniel Kaluuya) lubi się od razu i kibicuje do samego końca. Dodatkowo ta postać zachowuje się racjonalnie, co w przypadku filmów z dreszczykiem nie zdarza się często. Ale największą niespodzianką była dla mnie Catherine Keener jako przyszła teściowa, posiadająca umiejętność hipnozy oraz bardziej mroczne oblicze.

uciekaj4

„Uciekaj!” jest odświeżającym w obecnych czasach miksem dreszczowca, horroru i komedii. Bardziej stawia tutaj na nastrój oraz robi sobie jaja z białych, co jest zaskakujące. Czuję mocno w kościach, że powstanie jeszcze kilka podobnych filmów.

7/10

Radosław Ostrowski