Twierdza

Alcatraz – jedno z najsłynniejszych więzień w historii USA. Tam przebywali najgroźniejsi przestępcy aż do zamknięcia w 1963 roku. Jednak to tutaj dochodzi do bardzo poważnej sytuacji. Generał Hummel razem z najbliższymi współpracownikami wziął wycieczkę jako zakładników i zainstalował 15 rakiet z niebezpieczną bronią chemiczną. Żąda w zamian 100 milionów dolarów na tajne konto, by przekazać forsę rodzinom wojskowych, którzy polegli w tajnych operacjach. Daje na to dwa dni, ale FBI ma inny plan. Na wyspę decydują się wysłać speca od broni chemicznej, agenta Stanleya Goodspeeda oraz Johna Masona – skazańca, któremu raz udało się uciec z Alcatraz.

twierdza2-1

Michael Bay po sukcesie swojego debiutu dostał szansę na realizację kolejnego hitu. Dostał troszkę większy budżet, ale to nie jest jeszcze poziom „Transformers”. Sama intryga oraz punkt wyjścia jest bardzo intrygujące, dodając kopa. Już od pierwszych scen czuć tutaj fetyszyzowanie oraz szacunek reżysera do armii (zaczynamy od pogrzebu w deszczu), przy jednoznacznym ataku na urzędników państwowych i szefa FBI. Ci są pokazani jako manipulatorzy, ukrywający wiele tajemnic by osiągnąć swoje cele. I po raz pierwszy u Michaela Baya trzeba ratować świat, który tutaj ma rozmiary San Francisco, czyli stawka jest poważniejsza. I muszę przyznać, że ta prosta opowieść wciąga jak cholera. Reżyser z jednej strony jest bardzo kameralny – jak na Baya – ale same sceny akcji potrafią podnieść adrenalinę z kopytem. Nieważne czy mówimy o szalonym pościgu samochodowym (co z tego, że ściganym jest skazaniec wypuszczony po ponad 30 latach, który zapierdala niczym rajdowiec), wykradzenie rakiet z gazem czy wszelkie strzelaniny dziejące się w Alcatraz. Wszystko zrobione płynnie, dynamicznie i z zaskakująco niewielką ilością eksplozji (pod koniec jest jedna, ale wyglądająca cudownie). W tle gra bardzo bombastyczna muzyka (współautorem jest Hans Zimmer i to czuć), montaż jest bardzo dynamiczny a’la Tony Scott, nie brakuje ciętego humoru oraz paru dziur logicznych. Bay jest tutaj w olimpijskiej formie.

twierdza2-2

Jeszcze bardziej interesująca jest tutaj obsada. Niedoświadczonego w polu agenta Goodspeeda gra ówczesny gwiazdor kina akcji Nicholas Cage. I bardzo dobrze sobie radzi jako człowiek zmuszony do podjęcia działań jakich nie robił, pod wpływem dużej presji. Mam tylko jeden problem z tą postacią, że co parę minut zmienia się z trybu troszkę nieporadnego agenta w zdeterminowanego oraz upartego skurczybyka. Powinno być to bardziej konsekwentnie poprowadzone. Film kradnie dla siebie Sean Connery jako Mason – bardzo opanowany, twardy szpieg, który nie budzi zaufania, idący raczej swoimi ścieżkami. Najlepszy z całego grona jest jednak Ed Harris jako generał Hummel. To nietypowy czarny charakter, którego motywacja potrafi wzbudzić zrozumienie a nawet sympatię. Nie jest przerysowany, demoniczny czy okrutny, ale bardzo ludzki. To się nie zdarza zbyt często w tym gatunku.

twierdza2-3

Nie dziwię się, że „Twierdza” jest uznawana za najlepszy film w karierze Baya. Jest wszystko to, co w kinie akcji być powinno: brawurowe sceny akcji, świetne aktorstwo oraz bardzo pewna realizacja. Owszem, zaczyna wkraczać tutaj patos, wojskowy sprzęt jest wręcz nachalnie pokazywany, jednak Bay nie przekracza granicy dobrego smaku i dostarcza masę przyjemności. Welcome to the Rock.

8/10

Radosław Ostrowski

Obcy – decydujące starcie

Na pewno pamiętacie Ellen Ripley – kobietę, która jako jedyna z załogi Nostromo przeżyła konfrontację z Obcym. Błąkała się w kapsule ratunkowej po całym kosmosie i dopiero po 57 latach została odnaleziona. I to zwykłym fartem. Zdaje raport przed korporacją, ale nikt jej nie wierzy i zostaje zawieszona. Dawna planeta, na której znaleziono Obcego, dzisiaj jest kolonią ludzką. Właśnie w tej chwili stracono z nią kontakt, więc korporacja prosi Ripley o pomoc. Kobieta razem z odziałem marines wyrusza z misją ratunkową.

obcy_21

Po mrocznym oraz trzymającym wręcz za gardło horrorze Ridleya Scotta, producenci doszli do wniosku, że to może być początek nowej i przynoszącej duże dochody serii. Tym razem za tą część odpowiadał opromieniony sukcesem „Terminatora” James Cameron. Reżyser ten postanowił kompletnie wywrócić konwencję i zamiast klimatycznego, skupionego na klimacie oraz niepokoju horroru, skręcił w to, co umiał najlepiej – wysokobudżetowe kino akcji. Sam Obcy jest tutaj zredukowany do roli mięsa armatniego koszonego przez uzbrojonych po zęby gierojów (reżyser na początku wręcz fetyszyzuje uzbrojenie oraz dryl). Jednocześnie reżyser nie zapomina o budowaniu napięcia i poczuciu strachu. Brzmi to absurdalnie? Nic z tych rzeczy – przypomnijcie sobie sceny jak Ripley dostaje ataku i wyłazi z jej brzucha Obcy, po czym… okazuje się, że to był sen, pierwszą konfrontację z Obcymi skrytymi gdzieś w mroku (scenografia jest fantastyczna), a poczucie zagrożenia tworzone jest za pomocą jednej prostej rzeczy – detektora ruchu, a dokładniej jego dźwięku. Jego pulsacja wystarczy, by oczekiwać na obecność innych istot.

obcy_22

Cameron wie, jak podnieść stawkę i dlatego obecność jedynej ocalonej z kolonii dziewczynki Newt jest uzasadniona. Budzi ona w Ripley instynkt macierzyński (w wersji reżyserskiej odkrywamy, że straciła córkę), zmuszając ją do niemal fizycznej walki o ludzkość. Napięcie budowane jest konsekwentnie (jak wtedy, gdy bohaterowie czekają na Obcych wchodzących do centrali z zamkniętymi drzwiami – rewelacja), po drodze będzie parę wymian ognia, setki nabojów polecą w powietrze, padnie kilka mocnych zdań, niepozbawionych ironii, by zakończyć finałowym starciem Ripley z Królową. I to daje prawdziwego kopa. I zostawia furtkę na część kolejną, która powstała (to temat na inną opowieść).

obcy_23

„Obcy 2” to nie tylko popis fajerwerków Camerona, ale też bardzo pewnie poprowadzona obsada. Weaver tutaj przechodzi ewolucję z przerażonej własnymi wspomnieniami kobiety w prawdziwą heroinę kina akcji, sprawnie posługującą się giwerami (sklejenie miotacza ognia z karabinem i odbicie Newt są najmocniejszym przykładem), zdeterminowaną i nieustępliwą. Na drugim planie wspomnieć trzeba aż trójkę wojaków: opanowanego, spokojnego kaprala Hicksa (świetny Michael Biehn), rozgadanego, zgrywającego hojraka szeregowego Hudsona (nieodżałowany Bill Paxton) oraz jedyną laskę w składzie, czyli Vasquez (Jenette Goldstein). No i jeszcze syntetyczny android Bishop (Lance Henriksen), który tym razem jest tym dobrym robotem, rehabilitując te postacie po Ashu.

obcy_24

„Obcy – decydujące starcie”, mimo kompletnej zmiany tonacji, pozostaje naprawdę bardzo dobrym filmem akcji, potwierdzającym predyspozycje Camerona do kina akcji. Trzyma w napięciu (nie tak jak pierwszy „Obcy”), jest bardziej widowiskowy (nie tak bardzo jak następne filmy reżysera) i potrafi zapaść w pamięć. Godny, chociaż idący innymi ścieżkami, następca „Obcego”.

8/10

Radosław Ostrowski