X-Men: Apocalypse

Nowy film o mutantach i nowa dekada, w której toczy się akcja całości. Tym razem są lata 80., a drogi Magneto i profesora Xaviera odcięły się definitywnie. Pierwszy ma żonę i córkę, pracuje w fabryce w… Pruszkowie, a drugi prowadzi szkołę dla uzdolnionych, czyli mutantów. Jednak obaj znowu będą musieli walczyć. Dlaczego? Gdyż w Kairze obudził się pierwszy mutant, który spał przez tysiące lat, przejmując wszystkie nadprzyrodzone moce. Apocalypse powraca, by zniszczyć całą Ziemię, chociaż sam mówi o oczyszczeniu jej z ludzi.

xmen_apokalipsa1

Bryan Singer kontynuuje ścieżkę opowieści o naszych superbohaterach, oswajających swoje nadprzyrodzone moce, znaną z „Pierwszej klasy”. Jednak tutaj panuje większy rozgardiasz i chaos w tej historii, gdzie każdy nie dostaje w pełni swojego czasu, a na pierwszy plan wysuwa się pełniący rolę mentora profesor, próbujący się ukryć Magneto (to, że się nie uda jest to wiadome od początku) oraz Raven, miotającą się między obydwoma stronami, szukającą innych mutantów oraz prowadzących własną krucjatę. Po drodze poznajemy jeszcze grupkę młodzików, którzy przejdą niejako swój pierwszy chrzest bojowo – Cyklop, Jean Grey czy nasz stary znajomy Quicksilver. Jeszcze nie panują w pełni nad swoimi mocami, ale od nich zależy los całego świata. I to właśnie ich radzenie sobie to najciekawsze oraz najfajniejsze, co przynosi „Apocalypse”.

xmen_apokalipsa2

Sama historia ogląda się całkiem nieźle, ale jest kilka ale. Po pierwsze, sam Apocalypse – pradawny Bóg, który zamierza zniszczyć świat z powodu…. osobistej zemsty? Pogardy dla ludzkości? Dlatego, że czemu k***a nie? To nudny i nieciekawy łotr, którego moce ograniczają się do manipulacji, budowania piramidy oraz darcia ryja. Tym większa szkoda, że gra go Oscar Isaac, jeden z ciekawszych aktorów młodej generacji, tylko tutaj nie dano mu podstawy do stworzenia wyrazistej postaci. Po drugie, same sceny walki wyglądają dość biednie, chociaż reżyser stara się wykorzystywać otoczenie. To jednak niewiele pomaga, zwłaszcza w finałowym starciu na egipskim mieście, gdzie brakuje tempa, a efekty specjalne (jak na dzisiejsze standardy) są zwyczajnie słabe i nie robią dobrego wrażenia. Aczkolwiek są dwa wyjątki, czyli kolejna popi sówka Quicksilvera ratującego uczniów przed wybuchem w rytmie „Sweet Dreams” od Eurythmics oraz krótkie wejście Wolverine’a, mordującego niczym dzikie zwierzę. Jest wtedy pazur, energia oraz moc. I po trzecie, za mało miejsca poświęcono młodszym mutantów, którzy powinni (mam nadzieję, że po tej części) stać się nowymi bohaterami przejmującymi pałeczkę po Raven, Hanku, profesorze i Magneto. Relacje tej czwórki obracają się wokół tego samego (wizji X-Menów, stosunków na linii ludzie-mutanty), przez co miałem wrażenie kręcenia się w kółko. Bardzo solidne role McAvoya, Fassbendera, Lawrence oraz Houlta częściowo ratują tą sytuację, ale jest zbyt serio.

xmen_apokalipsa3

Z nowszych postaci zdecydowanie wybija się tutaj potrafiący się przenosić w różne miejsca Nightcrawler (Kodi Smit-McPhee) – ten jego uroczy niemiecki akcent, postać niepozbawiona sprytu, zagubienia, a jednocześnie pełna wiary. Drugą ważną bohaterką jest tutaj Jean Grey (znana z „Gry o tron” Sophie Turner) – młoda, ognistowłosa telepatka, której moc i potencjał jest tak ogromny, że sama nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Ona jest najmocniej zarysowana z całej paczki i ma duży potencjał, by namierzać w następnych częściach.

xmen_apokalipsa5

Ze wszystkich filmów o „X-Men” jakich widziałem, ta część mi się najmniej podobała. Najciekawiej jest wtedy, gdy skupia się na interakcjach bohaterów ze sobą, „hartowaniem się stali” oraz ich wewnętrznych rozterkach. Gdy przychodzi do rozróby i zadymy, wtedy robi się dość nudnawo, a wtedy zastanawiamy się na co poszedł ten cały budżet. Ale mimo tych wad liczę na kolejną część opowieści o naszych mutantach, tylko powinien ją chyba zrealizować ktoś bardziej świeży niż Singer.

6/10

Radosław Ostrowski

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

Seria o X-Menach jest jedną z bardziej znanych filmowych marek. Opowieść o mutantach kierowanych przez profesora Charlesa Xaviera (ci dobrzy) oraz Erika Lehnsherra (ci źli, którzy idą na wojnę z ludźmi) spotkała się ze świetnym przyjęciem widowni, a w 2011 roku doszło do realizacji prequela przez Matthew Vaughna. „Pierwsza klasa” pozostaje dla mnie najlepszą częścią serii, ale pilotujący poprzednie części (poza trójką) Bryan Singer postanowił powrócić i kontynuować wątki z poprzednika.

xmen_52

Tym razem przyszłość dla mutantów jest wyjątkowo mroczna i nieprzyjemna. W przyszłości pojawią się mechaniczni Strażnicy, którzy są strasznie odporni i zabijają wszystkie mutanty, a także pomagających im ludzi. Żeby przetrwać zjednoczeni Profesor X i Magneto decydują się wysłać jednego z mutantów w czasie, by nie dopuścić do uruchomienia Strażników – wiąże się to z powstrzymaniem Mystique przed zabiciem Stephena Traska, który skonstruował Strażników. Okazuje się, ze jedynym mutantem mogącym przeżyć tą podróż jest Wolverine (wiecie, adamantium). Jednak niedopuszczenie do zamachu jest jednym z paru problemów, z którymi nasz mutant będzie musiał się zmierzyć (różnice między Xavierem i Magneto).

xmen_51

Fabuła wydaje się tak zaplatana, że wystarczyłby jeden błąd i całość szlag by trafił. Jednak zarówno Singer jak i Simon Kirberg (scenarzysta) trzymają mocno rękę na pulsie tworząc widowiskową, ale i inteligentną rozrywkę. Podróż w czasie wydaje się świetnym pomysłem na odświeżenie serii, a jednocześnie jest to sequel, prequel i być może ciąg dalszy. Sama historia jest mocno spójna, a odtworzenie realiów lat 70. jest oddane bardzo dokładnie i słychać to także w warstwie muzycznej. Czasami bywa to okraszone humorem (krótkie wejście Quichsilvera – dla mnie za krótkie – który pomaga odbić Magneta z więzienia – efektowne, efekciarskie i zabawne), postacie są też wiarygodne psychologicznie, efekty specjalne są specjalne, a kilka razy dynamiczny montaż przykuwa uwagę (przeplatanka obydwu czasów w finałowym starciu czy próba zamachu na Traska). Niemal idealne kino rozrywkowe.

xmen_53

Dlaczego niemal? Przyszłość jest tutaj ledwie zarysowana i pokazuje się dość krótko. Pozostało kilka spraw niewyjaśnionych w poprzednich częściach (np. czemu Wolverine ma w przyszłości szpony z adamantium, a cofając się w czasie już nie i jakim cudem nadal żyje Profesor X), ale to już trochę takie czepianie się na siłę. Po drugie kilka postaci jest zaledwie zarysowana (głównie z przyszłości, gdzie panuje wieczna ciemność i jest beznadzieja), a pozornie czarny charakter jakim jest Trask (niezawodny Peter Dinklage) jest mocno zepchnięty na dalszy plan. I niestety, nie udaje się uniknąć patosu, zwłaszcza w kwestiach dotyczących tolerancji.

xmen_54

Swoje też robią świetni aktorzy. Hugh Jackman, który znów gra główną rolę jest dokładnie taki jaki być powinien – wyluzowany, walczący i odpowiedzialny, bo musi stać się mentorem dla wodzów mutantów z przeszłości. Panowie Stewart i McKellen (Xavier i Magneto) pojawiają się dość rzadko, ale nie zawodzą, gdyż film kradną ich młodsze wcielenia, czyli fantastyczni James McAvoy i Michael Fassbender, budując pełnokrwiste postacie mierzące się z własnymi demonami (profesor i jego ból) i bólem zadanym przez drugą stronę. No i oczywiście nie można nie wspomnieć o Jennifer Lawrence (Mystique) – ona znowu pokazała się z najlepszej strony.

xmen_55

„X-Men” przypomnieli o sobie z hukiem oraz mocną siłą ognia. Oznacza to jedno – prawdopodobnie najlepszą adaptację komiksu w tym roku (jeszcze pozostał drugi Kapitan Ameryka) i najlepszy blockbuster tego roku. Będziecie zaskoczeni, jeśli powiem wam, ze będzie ciąg dalszy? Ja nie mogę się doczekać.

8/10

Radosław Ostrowski

Zniewolony

Był kiedyś tacy czas, ze u kraju potocznie zwanym Ju Es Ej, było niewolnictwo. Polegało to na tym, że „czarnucha” zmuszano do pracy w wielkich majątkach ziemskich, gdzie musieli robić wszystko, co im każą. Inaczej zabiją ich. Taki los spotkał Salomona Northropa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden drobny szczegół: był wolnym człowiekiem, ale został porwany i sprzedany jako niewolnik. Jak to możliwe? Wystarczy go upić.

zniewolony1

Ta prawdziwa historia Salomona posłużyła Steve’owi McQueenowi do stworzenia filmu „Zniewolony”, pokazującego jego 12-letnią niewolę. Pełna okrucieństwa, brutalności oraz grozy, jakiej nie chcielibyście poznać. Tylko ze reżyser nie pokazuje niczego nowego w tym temacie serwując nam dość oczywistą i banalna prawdę – niewolnictwo było i jest złem. Ale tyle już było filmów o tej tematyce (m.in. „Kolor purpury” czy ostatnio „Django” Tarantino, który mocno rozprawił się z tą tematyką), jednak trudno odmówić McQueenowi rzetelności w realizacji, sporej dawki realizmu (ale umówmy się – baty od plantatorów to nic w porównaniu z tym, co robił Hitler i spółka w Europie) oraz subtelnego rozłożenia akcentów (choć nie brakuje tutaj brutalnych) bez specjalnego moralizowania. Wiele scen budowanych jest na kontrastach, jak choćby piwnica z więzionym bohaterem obok Białego Domu czy wiszący Salomon na sznurze, a w tle niewolnicy normalnie zajmują się swoimi sprawami. Tylko, że tak jak mówię – to wszystko jest zaledwie poprawnie i nie pokazuje kompletnie nic nowego (poza sporymi kompleksami Amerykanów na punkcie swojej historii – tylko w ten sposób jestem w stanie wyjaśnić tyle nominacji do Oscara).

zniewolony3

Częściowo sytuację ratują aktorzy, którym udaje się wnieść w życie swoim bohaterom. Najbardziej przykuwa tutaj uwagę nie Salomon, tylko plantator Edwin Epps, grany przez świetnego Michaela Fassbendera. Ten gościu to zło – z jednej strony bardzo ostro traktuje swoich niewolników, z drugiej to hipokryta udający głęboko wierzącego i mający romans z jedna z niewolnic. A wracając do Salomona, to Chiwetel Eljofor wcielający się w tą postać wypada więcej niż przyzwoicie. Ten wykształcony człowiek, który by wytrzymać niewolę, musi ukrywać swoje umiejętności (poza gra na skrzypcach), a wszystkie jego rozterki pokazane są w bardzo subtelny sposób. Nie można też nie wspomnieć o małym epizodzie Brada Pitta (także współproducenta filmu) czy drobnych rolach Paula Dano (Tibeats), Paula Giamattiego (sprzedawca niewolników Freeman) czy Benedicta Cumberbatha (pan Ford).

zniewolony2

Jest to bardzo amerykański film, bo inne nie zdobywają najważniejszych nagród. Ale mimo to jest to naprawdę solidna robota, choć liczyłem na odrobinę więcej.

6,5/10

Radosław Ostrowski