Wujek Foliarz

Dawno, dawno temu pojawiła się krótka historia o pewnym starym, co był fanatykiem wędkarstwa. Adaptacja creepypasty Malcolma XD wywołała spore poruszenie i zachwyt, więc sięgnięto po inne dokonania tego autora jak „Emigracja xD”. Teraz pora na kolejną creepypastę oraz niejako kontynuację „Fanatyka”.

Pamiętacie Kubę (Mikołaj Kubacki)? Trafił na terapię po aresztowaniu za posiadanie zbyt dużej ilości dragów. Udaje mu się nawet poznać fajną dziewczynę i jest plan, by wyruszyć razem do Włoch. Problem w tym, że chłopak zostaje porwany. Nie pomoże mu Liam Neeson czy inny heros kina akcji, bo trafia na totalne wygwizdowo. Odebrany mu zostaje telefon, dowód oraz kasa. A gdzie się znajduje? U równie pokręconego wujka Jerzego (Adam Woronowicz), co ma kompletnego zajoba na punkcie wszelkich teorii spiskowych. Do tego prowadzi własną telewizję Prawda TV i ma obsesję na punkcie burmistrza, którego chce dopaść. Pomaga mu w tym „Pułkownik” (Andrzej Grabowski) – wielki fan Fidela, sprawnie obsługujący komputer „Szybki” (Michał Sikorski) oraz mocno skręcająca ku ezoteryzmowi Barbara (Katarzyna Figura). Kuba ma pomóc w udowodnieniu sfałszowania wyborów, a w zamian odzyska swoje rzeczy. Jest jeszcze jedna komplikacja, czyli była dziewczyna Gosia (Kamila Urzędowska).

Za „Wujka Foliarza” odpowiada Michał Tylka, czyli reżyser „Fanatyka” i wydaje się być wszystko na miejscu. Bardzo przerysowana galeria ekscentryków, co żyją przeszłością oraz swoim obsesjami, których można bardzo łatwo obśmiać. Z drugiej jest nasz Kuba, zderzony z tym pokręconym światem, ale też ciągle uciekający. I nawet on nie jest gotowy na to, co się zdarzy. Bo jest tu i romans, i spisek (o dziwo nie urojony), potencjalna katastrofa ekologiczna oraz spora szansa, że – cytując wuja – to wszystko pierdolnie. Ale reżyserowi udaje się ten koktajl gatunkowy, choć w trzecim akcie puszcza hamulce i jedzie w najbardziej absurdalne rewiry. Ale pod tym wszystkim kryje się o wiele bardziej sympatyczna opowieść o sile rodziny (jakakolwiek by ona nie była) rodzinie, przyjaźni.

Technicznie „Wujek foliarz” prezentuje się naprawdę solidnie. Najbardziej wyróżnia się scenografia: od samego wyglądu bunkra niczym z taniego filmu SF po rekwizyty z dawnych czasów. Także praca kamery ze sporą ilością mastershotów robi wrażenie oraz muzyka niczym z heist movie dodają do specyficznego klimatu. Do tego równie dobrze dopasowane piosenki i bardzo płynny montaż sprawiają, że ogląda się film z przyjemnością. ALE czasami ten nadmiar wątków nie zawsze udaje się utrzymać w ryzach i parę żartów jest zbyt powtarzalnych. Szczególnie postać „Pułkownika” i „Szybkiego” cierpią na tym najmocniej. Choć ciekawym zabiegiem jest dodanie napisów na ekranie, kiedy wypowiada się postać grana przez Grabowskiego.

Sytuację za to ratuje obsada. Mikołaj Kubacki cholernie dobrze się odnajduje w tym szaleństwie. Jego reakcje wydają się naturalne, tak jak jego ewolucja i wyrastająca pewność siebie. Zgrabnie ten mix uzupełnia Michał Sikorski („Szybki”), urocza Kamila Urzędowska czy pojawiający się na chwilę Dariusz Kowalski (ta czarna fryzura jest niezapomniana!!). Ale i tak całość kradnie Adam Woronowicz w roli tytułowej – absolutnie szalony wujek, co wierzy we wszystkie szalone bzdury. Jednocześnie jest w nim pewne poczucie wspólnoty i czasem potrafi zaskoczyć.

Więc jaki jest ten „Wujek foliarz”? Na pewno nie tak intensywny i szalony jak „Fanatyk”, zdarza mu się mocno zwolnić oraz zgubić tempo. Niemniej to jedna z lepszych polskich komedii ostatnich lat, dająca więcej frajdy niż się można było spodziewać.

6/10

Radosław Ostrowski

Apokawixa

Horror? O zombie? W Polsce? Ni chuja. – tak musiała zareagować większość producentów na ten pomysł. Ale egzekutywa z TVN postanowiła zaryzykować i dać zielone światło dla nowego filmu Xaverego Żuławskiego. Bo czemu by nie zrobić horroru o zombie zmieszanego z komedią o nastolatkach z wielką imprezą w tle? I powstała „Apokawixa”, czyli najlepszy polski horror ostatnich lat. A nawet najlepszy polski horror w ogóle.

apokawixa1

Głównym bohaterem jest Kamil – syn bardzo bogatego przedsiębiorcy, który zajmuje się… robieniem kupy forsy i zrzucaniem toksycznych substancji do morza. Przynajmniej jeden z jego zaufanych ludzi to robi. Wszystko się dzieje podczas pandemii, gdzie wielu z nas było poddanych kwarantannie. I to zwłaszcza wśród nastolatków jest frustrujące, dlatego nasz bohater planuje w ostatni dzień matury zrobić wiksę. Bo ile można siedzieć w domu na dupie, a kontakt z kumplami jest tylko online? Cała zabawa będzie w pałacyku nad morzem, bo… czemu nie. No co może pójść nie tak? Trefne piguły zakoszone dilerom z Warszawy, sinice nad morzem, szef klubu nocnego pozbawiony klienteli, strażnik miejski i jego córka (fanka motorcrossa), harcerki, DJ-e. Co może pójść nie tak? Wskutek pewnych zbiegów okoliczności zaczynają panoszyć się zombie. Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że nie wszyscy dotrwają końca tej balangi.

apokawixa2

Teoretycznie wydaje się łatwe zrobienie tego filmu. Nie potrzebujemy dużych nakładów, w głównych rolach są mało opatrzone twarze, dodać troszkę humoru, polać posoką i jedziemy. Prawda? Z takim założeniem daleko nie zajedziecie, bo wszystko musi wygląda względnie realistycznie. Jak opisać sposób mówienia młodych, bez popadania w sztuczność? Jak zbudować napięcie? Jak zbalansować humor? Jak sprawić, by wszystkie dialogi brzmiały wyraźnie? Jak zrobić film, bez nie wyglądał tanio? Nadal uważacie, że to wszystko jest łatwe do zrobienia? Jakimś cudem Żuławski omija te potencjalne pułapki.

apokawixa3

„Apokawixa” tak naprawdę to dwa filmy w jednym. Pierwsza część to pójście w stronę klimatów młodzieżowych komedii imprezowych a’la „Projekt X”. Czyli powoli poznajemy bohaterów i widzimy przygotowania do wiksy. Alkohol, dragi, towarzystwo. Paczka postaci jest może oryginalna oraz bardzo znajoma (imprezowicz, surfer, nerd, emo, ładniejsza Greta Thunberg, „dupiara” – w sensie zarabia robiąc nagie filmiki w Internecie), zarysowana też jest raczej bez dużej głębi. Ale to przecież nie jest dramat psychologiczny, tylko film o wiele lżejszym kalibru i tu to wystarczy. Krótkie retrospekcje działają odświeżająco, tak jak rozmowy video przez telefon (a w tle są pokazane wieżowce, by nie wyglądało rutynowo). Dialogi to taka nowomowa, mieszająca slang, znajome powiedzonka i cytaty, a jest parę małych perełek (rapowany „Pan Tadeusz” – cudo!!!).

apokawixa4

Druga połowa to zogniskowanie całej sytuacji, choć pewne rzeczy zostały zasygnalizowane. Czyli pojawienie się zombie na imprezie i eskalacja. Kolejne żywe trupy oraz zderzenie młodych, niedoświadczonych ludzi z coraz większym chaosem. Nie mają doświadczenia, choć szybko łączą kropki i odkrywają skąd się to wzięło oraz jak rozwiązać problem. Być może dlatego albo widzimy jak żywe trupy zarażają kolejnych ludzi, albo jaki zostawiają chaos. Samej walki z nimi jest wręcz za mało – aż się prosi o konfrontację, lejące się flaki oraz sianie totalnego rozpierdolu. To wywołało we mnie pewien niedosyt – czyżbym był żądnym krwi psychopatą? Efekty specjalne są zrobione przyzwoicie (charakteryzacja), muzyka też się sprawdza. Technicznie trudno się przyczepić.

apokawixa5

Aktorsko też wypada to zaskakująco dobrze, co w przypadku niemal nieznanych twarzy jest jeszcze bardziej imponujące. Nie byłoby czasu na wymienienie wszystkich (m.in. Mikołaj Kubacki, Waleria Gorobets i Natalia Pitry), ale nikt tu nie nawala, każdy ma swoje pięć minut i nie ma żadnej złej roli. Z kolei na drugim planie pojawia się parę znajomych twarzy, którzy kradną sceny jak Matylda Damięcka (dilerka Robsolnica), Cezary Pazura (strażnik miejski Wacek) czy Tomasz Kot (ojciec Kamila). Dla mnie jednak film kradnie Sebastian Fabijański. Jego „Blitz” to postać z innego świata, jakby próbował być cosplayerem Toma Hardy’ego jako Mad Maxa. Niski, mocno zachrypiały głos tylko potęguje „obcość” tego delikwenta, pozornie oderwanego od rzeczywistości. A jednocześnie dziwnie pasuje do tego świata.

„Apokawixa” wzięła mnie kompletnie z zaskoczenia pokazując, że w kwestii kina gatunkowego robi się coraz ciekawiej. Wariackie kino, które mogłoby zaszaleć jeszcze bardziej, ale nie zapomina o przesłaniu (dbajcie o ziemię i kumpli). Robi to jednak na tyle nienachalnie, że nie gryzie się z całością. I mam nadzieję, że pojawi się sequel, który przebije ten film.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Król

Jakby ktoś mnie zapytał o polski serial gangsterski parę lat temu, nie potrafiłbym nic odpowiedzieć. Bo w zasadzie takiego gatunku nasza telewizja nie podejmowała. Co innego powieści w rodzaju „Ferajny” duetu Janusz Petelski/Robert Miękus czy seria „Śmierć frajerom” Grzegorza Kalinowskiego. Jest też „Król” Szczepana Twardocha, którego stacja Canal+ zdecydowała się przenieść na mały ekran. A dokładniej ekipa pod wodzą reżysera Jana P. Matuszyńskiego, ze wsparciem oraz błogosławieństwem autora.

Więc jesteśmy w Warszawie roku 1937, gdzie coraz bardziej odczuwalne są nastroje antysemickie oraz spięcia między lewą a prawą stroną polityczną. Przewodnikiem po tym niebezpiecznym mieście jest Jakub Szapiro (Michał Żurawski) – żydowski bokser oraz prawa ręka Jana „Kuma” Kaplicy (Arkadiusz Jakubik), weterana walk o niepodległość i szefa miejskiego półświatka. Kum ma znajomości wśród obecnych władz, więc wydaje się nietykalny. Sprawy jednak mocno komplikują się, gdy skrajnie prawicowa Falanga pod wodzą Żwirskiego łączy siły z paroma wojskowymi (m.in. pułkownik Koc oraz marszałek Rydz-Śmigły) chcą doprowadzić do przewrotu. Do tego w ekipie Kuma dochodzi do pęknięć i zakończy się to walką o tron „króla” Warszawy.

„Król” jest wielowątkową historią, gdzie dzieje się wiele, jest sporo postaci na szachownicy i wydaje się ambitnym przedsięwzięciem. Bo mamy tu przedwojenną Warszawę pokazaną od brudnych ulic przez Kercelak po przedmieścia oraz siedzibę władz, czyli bez podkoloryzowania, upiększania czy patrzenia okiem popkultury. Lub tego pieprzenia polityków, że dwudziestolecie międzywojenne to był najlepszy czas państwa polskiego, z którego tradycji powinniśmy czerpać. Czyli brudne zagrywki, walka o władzę, antysemityzm, nacjonalizm oraz walka o władzę, gdzie wszystko ma charakter polityczny. Nawet walka bokserska, zaś prawicowe bojówki nie zawahają się przed nim, by zniszczyć oraz upokorzyć Żydów (scena dania w mordę studentom przed zajęciami).

Pewien zgrzyt początkowo mogą wywołać czarno-białe sceny z przyszłości – nie, nie idziemy w SF, skupioną na starym małżeństwie (Janusz Gajos i Anna Nehrebecka), co mieszka w Izraelu. Odwiedza ich urzędnik Instytutu Vad Yashem (Jacek Braciak), jednak z czasem odkrywamy, że chodzi tu o coś więcej. Dlaczego zgrzyt? Bo wydają się ciałem obcym, jakby wziętym z innej opowieści i nie do końca wiadomo, co tu robią te wstawki. Im dalej jednak, tym dochodzi do zaskakujących informacji, co zmienia wydźwięk wielu ważnych scen.

„Król” imponuje rozmachem w pokazywaniu tamtego świata. Scenografia oraz rekwizyty imponują szczegółami, tak jak barwne kostiumy. Równie spodobały mi się rzadkie sceny zbiorowe, czyli manifestacji PPS i Falangi, zakończone mordobiciem, gdzie obecność tłumu jest namacalna. Tak samo podoba mi się muzyka Atanasa Valkowa, oparta na żydowskiej etnice w stylu podobnym do… „Sherlocka Holmesa” Hansa Zimmera. Trudno mi się też przyczepić do montażu czy… dźwięku, co jest na małym ekranem nadal problemem. Ale zachwycające są tutaj zdjęcia Kacpra Fertacza z kilkoma piorunującymi mastershotami (jak choćby pierwsza scena, gdy z zajęć rabina trafiamy na uliczną manifestację w ciągu pięciu minut), czyniącymi tą produkcję nie gorszą od dzieł zza granicy.

Aczkolwiek muszę przyznać, że troszkę do ideału brakuje. Problemem jest to, że twórcy nie dają wszystkim wątkom tyle samo czasu. Polityczny pucz jest troszkę prowadzony po łebkach i kończy się dość gwałtownie (w książce też nie było na to wiele czasu). Tak samo pobyt Kuma w Berezie Kartuskiej, czyli obozu pracy dla wrogów politycznych, pełnym okrucieństwa i brutalności (powieść o wiele mocniej pokazywała te obrazy) czy ostateczne zamknięcie spraw przez Szapirę.

I jeszcze jak to jest zagrane, o palce lizać. Michał Żurawski w roli Szapiry jest absolutnie rewelacyjny. Pozornie wydaje się małomównym, szorstkim twardzielem, korzystającym ze sprytu, pięści oraz pistoletu, odcinający się od swoich żydowskich korzeni. Gdy trzeba jest brutalny i nie patyczkuje się z nikim, jest do bólu lojalny oraz trzyma się swoich zasad. Ale czuć w nim także momenty bezradności, wewnętrznego skonfliktowania i poczucia bezradności. Chociaż rzadko pozwala sobie na takie emocje. Na drugim planie błyszczą absolutnie rewelacyjni Arkadiusz Jakubik (Kum Kaplica) i balansujący na granicy przerysowania (bez przekraczania jej) Borys Szyc jako psychopatyczny oraz okrutny doktor Radziwiłek. Nie oznacza to, że panie robią tylko za tło tego brutalnego świata. Kluczowe są aż trzy panie: Emilia Szapiro (świetna Aleksandra Pisula) – twardo stąpająca po ziemi konkubina i matka jego synów, właścicielka burdelu Ryfka Kij (niezawodna Magdalena Boczarska), co twarda jest, życie dobrze zna, a niezależność ma wypisaną na twarzy oraz pochodząca z wyższych sfer Anna Ziembińska (intrygująca Lena Góra). Jest jeszcze masa znajomych twarzy, nawet jeśli nie mają okazji do zabłyśnięcia (m.in. Andrzej Seweryn, Adam Ferency, Bartłomiej Topa czy Piotr Żurawski), chociaż jest kilka niezapomnianych epizodzików (co tu wyprawia Konieczna i Cyrwus, to jest mistrzostwo świata). Jeśli ktoś tutaj odstaje, to jest nim (niestety) Kacper Olszewski jako Mosze Bernstein – młody żydowski chłopak, stający się podopiecznym Szapiry. Po części wynika to z faktu, iż w kolejnych odcinkach zostaje on zepchnięty na dalszy plan, wałęsając się bez celu. Mówi też dość sztucznie i nieprzekonująco.

Wielu porównywało „Króla” do brytyjskiego „Peaky Blinders”, ale ponieważ nie widziałem produkcji BBC, nie użyję tego porównania. Mi bardziej przypomina „Dawno temu w Ameryce” ze swoimi przeskokami czasowymi oraz mieszanką brutalnej gangsterki z opowieścią o przemijaniu i ścigających demonach przeszłości. Nie bez zastrzeżeń, ale polecam wejście w ten bezwzględny świat rekieterów, bandytów oraz walki o władzę nad miastem.

7,5/10

Radosław Ostrowski