Superman (2025)

Do trzech razy sztuka? – chciałoby się rzec Warner Bros, gdy postanowili znowu stworzyć Kinowe Uniwersum DC. Teraz jednak postanowili wziąć sprawy poważnie. Założyli DC Studios, zaś do prowadzenia go wzięli Jamesa Gunna oraz Peter Safrana. I to ten duet ma odpowiadać za kreatywność i jakość zarówno wszystkich produkcji. A teraz właśnie dostajemy pierwszy film tego nowego świata, czyli „Supermana” – najbardziej ikoniczną postacią komiksów DC. Czy ta inkarnacja godna jest legendarnej wersji Richarda Donnera?

W tym świecie Superman (David Corenswet) na naszej planecie znajduje się już 30 lat. Ujawnił się trzy lata temu, stając się zaskakująco popularnym, a także spotyka się od trzech miesięcy z Lois Lane (Rachel Brosnahan). Jednak sytuacja i popularność Człowieka ze Stali zmienia się, gdy interweniuje w konflikcie zbrojnym między dwoma krajami. Bez konsultacji z rządem, wojskiem, kimkolwiek. A w międzyczasie Lex Luthor (Nicholas Hoult), właściciel korporacji LutherCorp, ma jeden cel i jeden cel tylko ma: zabić Supermana. Już przygotował bardzo dokładny plan działania w celu zdyskredytowania Kal-Ela oraz jego eliminacji.

W tej wersji „Supermana” Gunn nie bawi się w genezę Człowieka ze Stali, tylko od razu rzuca nas w sam wir wydarzeń. Nasz heros dostaje srogi łomot, ląduje gdzieś na Antarktyce i z pomocą psa Krypto (uroczy zwierzak!) wraca do Twierdzy Samotności. Rzadko coś takiego się dostaje na sam początek, a to dopiero początek niespodzianek. Gunn czerpie z komiksów nie tylko kolorystykę (to najbarwniejszy film superbohaterski od bardzo dawna), ocierając się o camp, lecz także zachowując charakter naszego Supka. Jest on bardzo naiwny, wierzący w dobro ludzi i każdą sprawę traktuje jednakowo poważnie (uratuje dziecko, dorosłych, a nawet wiewiórkę), działając odruchowo oraz z potrzeby serca. I to pakuje go w kłopoty, zaś jedno wydarzenie zmusza go do postawienia pytań o swoją tożsamość.

Do tego miksu reżyser wrzuca odrobinę geopolityki, metaludzi w postaci Gangu Sprawiedliwości (Zielona Latarnia, Hawkgirl i Mr. Terrific), intryga Luthora – jest gęsto oraz ciasno. Ale ku mojemu zdziwieniu udaje się tu zachować balans między postaciami, wątkami oraz postaciami w tak krótkim czasie. Sama akcja wygląda imponująco (szczególnie walka z Kaiju), chociaż używa się tu sporo zbliżeń na twarz (szczególnie podczas lotu), nietypowych kątów czy długich ujęć (starcia Mr. Terrific w bazie wojskowej pokazana z perspektywy chronionej polem ochronnym Lois). Niemniej muszę przyznać, że czasem humor nie zawsze trafia, muzyka nie zapada w pamięć, a niektóre postacie nie mają zbyt wiele czasu ekranowego (Perry White, Hawkgirl).

Muszę jednak przyznać, że Gunn ma nosa w kwestii castingu. Bardzo zaskoczył mnie nieznany David Corenswet, który dla mnie jest najbardziej pokornym Supermanem, jakiego widziałem na ekranie. Ma odpowiednią prezencję, charyzmę oraz świetnie oddaje charakter Człowieka ze Stali, bez popadania w śmieszność. Równie fantastyczna jest Rachel Brosnahan i muszę przyznać, że to moja ulubiona interpretacja Lois Lane. Jest bardzo charakterna, zadziorna, twardo dążąca do prawdy i potrafi sobie sama radzić. Chemia między nią z Davidem jest bardzo silna, stanowiąc jeden z najmocniejszych atutów filmu. Ale całość skradł rewelacyjny Nicholas Hoult w roli Luthora – dzianego korposzefa, będącego bardzo chłodnym, zimnym psychopatą, którego nienawiść czuć w każdym wypowiadanym słowie. Facet jest brutalnym narcyzem, stanowiącym godne wyzwanie dla Supka. Odrobinę lekkości wnosi cudowny Nathan Fillion (Guy Gardner aka Zielona Latarnia) oraz Edi Gathegi (Mr. Terrific), parę razy zawłaszczając ekran.

Wielu było sceptycznych i wielu miało wątpliwości, czy nadal jest miejsce dla słynnego herosa z Kryptonu. Jednak James Gunn niczym Richard Donner w filmie z 1978 roku, podchodzi do materiału źródłowego z szacunkiem i bez poczucia wstydu. To zaskakująco dobra rozrywka oraz solidny fundament pod nowe uniwersum, bez wciskania na siłę innych postaci. Chcę zobaczyć kolejną przygodę Supermana, a także uważnie będę się przyglądał kolejnym ruchom DC Studios.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Seria niefortunnych zdarzeń – seria 2

Pamiętacie sieroty Baudelaire, które straciły rodziców w niejasnym pożarze? Kiedy je ostatnio widzieliśmy, trafiły do szkoły im. Prufrocka, gdzie obok nich siedziało dwoje dzieci, też posiadające pewną nietypowa lunetę. Jak się okazało Izadora i Duncan Bagienni, też stracili rodziców w pożarze, a ich rodzice oraz rodzice Baudelaire’ów się znali. Jednak ich przyjaźń nie trwa zbyt długo, bo okolicę nawiedza hrabia Olaf i nawet komputerowa ochrona nie jest w stanie go powstrzymać. Cel ma jednak dalej ten sam: przejąć majątek dzieci.

seria_niefortunnych_zdarzen21

Kolejne spotkanie ze Snicketem i jego relacją o losach Baudelaire’ów, pełnej mroku oraz smolistego humoru. Niby wszystko jest oparte na schemacie znanym z poprzedniej serii: wchodzi Olaf, sieje spustoszenie, rodzeństwu udaje się go zdemaskować, Olaf ucieka i niczym wrzód na dupie znowu knuje. Jednak im dalej w las, tym bardziej rodzeństwo zaczyna się pakować w ogromne tarapaty i to z powodu bezwzględnie manipulacyjnego hrabiego: morderstwo, spalenie archiwum. A jeśli dodamy artykuły w prasie, sytuacje wydaje się naprawdę dramatyczna, zaś szansa na szczęśliwe zakończenie wydaje się coraz mniejsze. Mieszanka czarnego humoru, surrealizmu, groteski nadal się sprawdza, a coraz bardziej dziwaczne zachowania w poszczególnych miejscach (biblioteka w szkole czynna tylko 10 minut, ślepy pęd za trendami, chęć sprawienia rozrywki za wszelką cenę, nawet jeśli jest nią pożarcie przez lwy, szpital pełen biurokracji oraz archiwów czy miasteczko pełne praw) z jednej strony jest zabawne, ale śmiech ten tkwi przez gardło i trafnie twórcy pokazują ten współczesny świat. Jednocześnie intryga zaczyna być powoli rozjaśniana, choć najważniejsze elementy są rzucane bardzo szczątkowo (pewna cukiernica, skrót WSZ). I kiedy wydaje się, że poznamy coś więcej, zostaje to gwałtownie przerwane czy to pojawieniem się Olafa, czy przez montaż.

seria_niefortunnych_zdarzen22

Twórcom serialu nadal udaje się zachować klimat poprzedniej serii, zaś kilka scen pokazuje pewną zabawę formą (choćby piosenka radosnych wolontariuszy w formie karaoke, policzenie wypowiedzianego zwrotu czy wyjaśnienie zwrotu „mieć motyle w brzuchu”), co dodaje specyfiki. Tak sam jak bardzo pokręcony, miejscami surrealistyczny humor. Także sama realizacja utrzymuje poziom. Każda lokalizacja (szkoła, miasto, miasteczko „wychowujące” dzieci) wygląda inaczej, dając też pole dla scenografów oraz muzyki (miasteczko ma oprawę niemal „westernową”, karnawał Karnagiego bardziej „cyrkową”). Wygląda to po prostu pięknie, zachowując styl poprzednich serii.

seria_niefortunnych_zdarzen23

Aktorsko nadal udaje się zachować poziom, a powracający bohaterowie nadal trzymają poziom. Nadal Neil Patrick Harris jest rewelacyjny, balansując między groteską a grozą, rodzeństwo (Malisa Weissman i Louis Hymes) nadal budzi sympatię, chociaż ostatnie ich decyzje są dość niejednoznaczne moralnie, zaś Lemony Snicket (Patrick Warburton) bywa nadal dość zgorzkniały i złośliwy, miejscami rozładowując napięcie żartem. Także charakterystyczna ekipa pomagierów dostaje troszkę więcej czasu.

Jeśli chodzi o nowych bohaterów najbardziej liczy się troje bohaterów. Po pierwsze, Esmeralda Szpetna (wspaniała Lucy Punch). Początkowo wydaje się elegancką damą, ale tak naprawdę okazuje się dawną uczennicą hrabiego Olafa, dołączając do jego szajki. Iskrzenie między nią a Harrisem jest wręcz zabójcze i nie pozwala o sobie zapomnieć, a kolejne pomysły oraz determinacja w realizacji celu jest niebezpieczna. Drugim kluczowym bohaterem jest Jacques Snicket (świetny Nathan Fillion) – taksówkarz z wyglądem awanturnika, którego prawość jest nie do złamania. Mieszanka inteligencji, odwagi, uporu oraz uroku. Ale nie działa on sam, bo zwerbował bibliotekarkę Olivię Caliban (cudna Sarah Rue), bo jak wiemy – bibliotekarki są osobami dzielnymi, niegodzącymi się na niesprawiedliwość tego świata, czyniąc je zdolnymi do wielu poświęceń (finał serii). Jest jeszcze masa drobnych rólek, dodających klimatu lekko zwariowanego świata (wicedyrektor szkoły, pozbawiony talentu muzycznego; archiwista szpitala z obsesją sortowania dokumentów czy galeria osobliwości, decydująca się na wszystko, byleby być zaakceptowanym), który jest tak znajomy.

seria_niefortunnych_zdarzen24

Druga seria zachowała wysoki poziom, a jednocześnie zaczynała wnosić wiele świeżości do schematu poprzednika. Nadal balansuje między mrokiem, groteską a kinem familijnym (bardzo specyficznym), ma świetne dialogi, fantastyczną realizację. Tylko jeszcze twórcy na koniec rzucają takiego cliffhangera, że można się wściec. A czekać na trzecią, finałową serię do wiosny będzie ciężko.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Wiele hałasu o nic

Williama Szekspira przenoszono i przenosi się na ekran nieprawdopodobną ilość razy. Komedię „Wiele hałasu o nic” tez przenoszono wiele razy na ekran, a najbardziej znanej adaptacji dokonał Kenneth Branagh w 1993 roku. W skrócie chodzi o to, żeby wyswatać dwoje ludzi (Beatrycze i Benedicka), którzy bardziej plują wobec siebie słownym jadem, a łączy ich tylko niechęć do drugiej osoby. Ale do tego trzeba użyć intrygi, którą zaplanowali don Pedro z gubernatorem Leonato, który przy okazji chce wyswatać swoją córkę Hero z Claudio. Ale nie wszystko pójdzie tak łatwo, zwłaszcza że don John, brat don Pedro zrobi wiele, by nie dopuścić do ślubu.

halas1

Adaptacji tej komedii postanowił dokonać Joss Whedon. Tak, twórca „Avengersów” i innych fajnych rzeczy, za które jest kochany (seriale „Firefly” czy „Buffy: postrach wampirów”) w tajemnicy zamknął aktorów na 12 dni w swoim domu i nakręcił ten film. To by tłumaczyło, dlaczego on jest czarno-biały. Cała rzecz została uwspółcześniona, co jest ostatnio bardzo modnym zabiegiem. Zamiast koni i rycerzy są limuzyny, zamiast zbroi oraz mieczy eleganckie garnitury z pistoletami. Ale język oryginału pozostał niezmieniony, co na początku może budzić pewien dysonans i dezorientację. W dodatku samo uwspółcześnienie sprawia wrażenie zrobionego na siłę i niepotrzebnego (a gadżety takie jak telefon czy iPod nie maja żadnego znaczenia, są tylko rekwizytami). Jednak humor głównie oparty na dialogach i kilku slapstickowych scenach (podsłuchiwane rozmowy przez Benedicka i Beatrycze), ale jest on bardzo subtelny i trudny do wychwycenia (w dodatku polski lektor używa staropolskiego przekładu, co komplikuje odbiór filmu). Niemniej całość wypada zaskakująco nieźle, co jest zasługą pewnych prostych zabiegów jak łamanie chronologii, świadoma teatralność (poza scenami niedoszłego ślubu Claudio i Hero oraz finału) czy elegancką muzyką.

halas2

Także aktorstwo prezentuje się całkiem przyzwoicie z brylującymi Alexisem Denisofem (Benedick) oraz Amy Acker (Beatrycze). Z drugiego planu zdecydowanie należy wyróżnić nierozgarniętych policjantów granych przez Nathana Filliona i Toma Lenka (scena przesłuchania – kapitalna).

halas3

Efekt jest całkiem przyzwoity, choć nikt się po Whedonie nie spodziewał się tak kameralnego filmu. Choć nie jest on pozbawiony wad, to pozostaje udaną adaptacją.

6,5/10

Radosław Ostrowski