Jakieś odludzie w Szkocji. Tutaj trafia oddział żołnierzy pod wodzą sierżanta Wellsa w ramach ćwiczeń wojskowych z siłami specjalnymi. Ale na miejscu sytuacja się komplikuje. W docelowej bazie przeciwnika wszędzie panoszy się krew oraz wnętrzności, a jedynym ocalonym jest kapitan Ryan. Jeden z oddziału sierżanta, szeregowy Cooper wcześniej starał się o przydzielenie do sił specjalnych, jednak oblał sprawdzian, bo… nie zabił psa. Wojskowi mierzą się z groźnym i – dzięki szczęściu – trafiają do domu zoologistki Megan. Niestety, dom jest odcięty od reszta świata i nie ma telefonu, więc bohaterowie stają do walki z atakującymi monstrami.

Dzisiaj brytyjski reżyser Neil Marshall znany jest jako twórca telewizyjny, który pracował m.in. przy „Grze o tron” oraz jako ten gość, co zamordował „Hellboya”. Początki jednak wskazywały na to, że to może być jeden z najciekawszych reżyserów kina grozy. Debiutancki „Dog Soldiers” ma prostą historię, gdzie ludzie mierzą się z potworami. Tutaj jest to oddział wilkołaków, który od lat w tej okolicy poluje sobie na ludzi. I to już dostajemy na początku filmu, gdy widzimy biwakującą parę, kończącą krwawo swój żywot. Ale przez długi czas nie wiemy kto. Nie widać sylwetek wilkołaka, ale jak już się pojawiają, wyglądają przerażająco. Świetnym zabiegiem są sceny pokazane z perspektywy ich oczu, gdzie wszystko staje się czarno-białe. Potęguje to klimat wyalienowania, gdzie nasi bohaterowie są zdani tylko na siebie. A dookoła las i cisza.

Reżyser bardzo pewnie operuje mrokiem, powoli odkrywając kilka tajemnic. A w chwili trafienia d domu całość idzie w kino o oblężeniu. Niczym w starych horror z lat 80., z szybkim montażem, praktycznymi efektami specjalnymi (krwi i flaków jest tu mnóstwo), zbalansowane czasem smolistym poczuciem humoru. Co mnie zaskoczyło to fakt, że mimo pewnej przewidywalność, Marshall trzyma w napięciu wręcz za gardło. Zależy nam na bohaterach, którzy są oszczędnie zarysowani (twardy, ale odpowiedzialny sierżant, mający potencjał na dowódcę Cooper, filozofujący kapral Bruce Campbell, zafiksowany na punkcie piłki Joe czy absolutnie nie bojący się niczego Spoon). Jedyny problem jaki mam to odkryta w trakcie fabuły relacja między kapitanem Ryanem a zoolożką Megan, która pozostaje niewypowiedziana (podczas montażu sceny zawierające więcej informacji na ten temat wycięto).

„Dog Soldiers” to mała perła dla fanów monster movies, która troszkę dzisiaj przepadła w pamięci kinomanów jak i dorobku Neila Marshalla. Fantastyczny debiut zrobiony za małe pieniądze (2 miliony dolców) oraz niezbyt wówczas znaną obsadą wykonuje swoją robotę bez poważnych problemów. Chyba niczego lepszego na temat wilkołaków nie powstało do tej pory.
8/10
Radosław Ostrowski




