Small Town Crime

Akcja toczy się gdzieś w małym miasteczku, gdzie żyje sobie Mike Kendall. Kiedyś był gliną i to całkiem niezłym, ale alkohol i jedno zdarzenie zmieniło wszystko. Obecnie częściej można go spotkać pijącego sześciopaka albo szukającego jakkolwiek pracy. Po jednej wieczornej popijawie, znajduje na szosie bardzo ciężko pobitą dziewczynę. Mimo dość szybkiej pomocy pogotowia, umiera, a Mike próbuje na własną rękę wyjaśnić przyczynę śmierci, co może być dla niego szansą powrotu do pracy.

small_town_crime1

Sama historia może nie brzmi zbyt oryginalnie, ale bracia Nelms potrafią w dziwny sposób ożywić ten ograny schemat. Bohater z przeszłością, półświatek, nie do końca legalne interesy oraz ludzie, którzy mogliby osiągnąć sukces, ale coś stawało im na drodze. I ten portret – nie tylko dotyczący głównego bohatera, ale też chociażby barmana – wnosi ten tytuł na troszkę wyższy poziom. Bo reszta to klasyczne elementy, z powoli odkrywaną tajemnicą, szantażem, morderstwem oraz finałową strzelaniną. Ale jednocześnie to wszystko wydaje się bardzo pewnie poprowadzone, pełne dobrych dialogów oraz całkiem niezłego humoru. Intryga potrafi wciągnąć, tropy są mylone, a rozwiązanie satysfakcjonuje. Najbardziej zaskoczyła mnie muzyka, jakby żywcem wzięta z lat 70. (te smyczki oraz bas), co buduje bardzo specyficzny klimat całości.

small_town_crime2

A do tego strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w głównej roli Johna Hawkesa. Mike w jego wykonaniu to wrak, idący na dno oraz pozbawiony jakiegokolwiek sensu dla swojego życia. Niemniej, nadal posiada swoją intuicję oraz umiejętność łączenia ze sobą faktów. Mimo pewnych wad, z alkoholem na czele, kibicujemy temu bohaterowi aż do samego końca, co jest zasługą wielkiego talentu aktora. Ale drugi plan też jest dość wyrazisty, co jest zasługą Cliftona Collinsa Jra (narwany alfons Mood), Roberta Forstera (opanowany Steve Yendel) oraz Octavii Spencer (przybrana siostra Mike’a).

small_town_crime3

„Small Town Crime” to czysto gatunkowa zabawa, zrobiona z głową, bez popadania w moralizatorstwo, ale dostarczająca wiele frajdy. Tylko tyle i aż tyle, ale bez Hawkesa by się to nie udało.

7/10

Radosław Ostrowski

Kształt wody

Poznajcie Elizę – to niezbyt młoda, w dodatku pozbawiona głosu kobieta, pracująca jako sprzątaczka. Ale nie w byle jakim miejscu, tylko w tajnej bazie, gdzie pracują naukowcy, wojskowi oraz tajny agenci. Pewnego wieczora (bo to nocna praca jest) do placówki trafia tajemnicze coś – istota będąca taka humanoidalną dużą rybą. Ma być zbadana lub (w razie braku powodzenia) zlikwidowana. Kobieta zaczyna potajemnie „spotykać się” (o ile można to tak nazwać) z tym stworem.

ksztalt_wody1

„Kształt wody” to najnowsze dziecko Guillermo del Toro – jeden z najbardziej wyrafinowanych plastycznie twórców kina. Sam film to bardzo dziwna mieszanka baśni, horroru, kina szpiegowskiego oraz melodramatu, bardzo niekonwencjonalnego. Jakimś dziwnym cudem to wszystko nie rozłazi się i nie wywołuje zgrzytów. Realizm splata się z fantastyką, miłość z przemocą i krwią, a wszystko to reżyser prowadzi bardzo zgrabnie, tworząc bardzo unikającą opowieść o inności, bliskości oraz przyjaźni. Ale i realia nie są wybrane przypadkowo – lata 60. to czas, gdy nieliczni mogli być traktowani jak ludzi (czarnoskórzy, homoseksualiści), przez co traktowano ich z uprzedzeniami oraz lękiem. Tak jak naszego stwora, mającego stanowić nową broń w walce z Sowietami.

ksztalt_wody2

Wszystko się zaczyna gmatwać, ale reżyser bez cienia fałszu, za to z ogromnym ładunkiem subtelności oraz empatii. Te jajka, troszkę nieśmiałe gesty, grana muzyka czy wreszcie fizyczny kontakt (spokojnie, bez obrzydliwości). Nie brakuje lekkości w kilku scenach („taniec” przed telewizorem), ale jednocześnie jest konsekwentnie budowane napięcie jak w wątku szpiegowskim czy podczas próby porwania istoty. Wszystko to wygląda nieprawdopodobnie pięknie, a kilka kadrów (finał, krople deszczu podczas jazdy autobusem czy czarno-biała partia musicalowa) zostanie w pamięci na długo. Ale najbardziej zaskakuje tu fakt, że to bohaterowie uznawani za wykluczonych (niemowa, gej, czarnoskóra) okazują się być najbardziej szlachetnymi oraz normalnymi ludźmi w tym szalonym świecie pełnym wrogości, uprzedzeń, nienawiści. Del Toro, mimo wszystko wierzy w człowieka, że potrafi wznieść się ponad zabijanie czegoś, co jest nieprzydatne lub niezrozumiałe.

ksztalt_wody3

A w tym wszystkim znakomicie sekundują aktorzy. Największe wrażenie robi Doug Jones, czyli nasz stwór, który się nie odzywa, ale ma w sobie coś tak poruszającego, że nie da się go traktować tylko jako zwierzątka. Poruszająca, znakomicie wyglądająca postać. Z ludzi zachwyca Sally Hawkins, która miała utrudnione zadanie – jak pokazać emocje bez mówienia? Robi to wybornie za pomocą gestów oraz mowy ciała, z każdą minutą coraz bardziej promieniejąc oraz nabierając kolejnych sił do konfrontacji. Jej przemiana z szarej myszki do silnej kobiety robi ogromne wrażenie. Partneruje jej znakomity Richard Jenkins (sąsiad-gej Giles), a także Octavia Spencer (koleżanka Zelda). Ale film kradnie absolutnie magnetyzujący Michael Shannon w roli pułkownika Stricklanda – pozornie opanowany i spokojny, lecz bezwzględnie dążący do realizacji celu.

ksztalt_wody4

Nie wiem jakim cudem sprawił to Del Toro, ale „Kształt wody” porusza, jest pełen wrażliwości oraz dopieszczony wizualnie. To wizja romantyka, który może i jest naiwny, ale szczery w swoim przekazie. Brzmi to bez sensu? Sprawdźcie to sami – ja to kupuję.

8/10

Radosław Ostrowski

Ukryte działania

O podbijaniu kosmosu powstało już wiele ciekawych filmów jak „Pierwszy krok w kosmos”, „Apollo 13” czy ostatnio „Grawitacja” (aczkolwiek ten ostatni to bardziej survival). Ale czy można połączyć podbój kosmosu z równouprawnieniem i walką o godne życie dla kolorowych? Najnowszy film Theodore’a Melfiego pokazuje, że tak. A wszystko skupia się wokół programu Merkury, czyli pierwszych załogowych lotów kosmicznych NASA. Jest mi znana ta historia, gdyż widziałem znakomity „Pierwszy krok w kosmos” Philipa Kaufmana, ale tym razem zobaczymy to z innej perspektywy.

ukryte_dziaania1

Bohaterki są trzy, ale tak naprawdę skupienie jest na jednej: Katherine Goole, czarnoskórej matematyczce, pracującej w dziale obliczeniowym NASA. Jej przyjaciółkami są koleżanki z pracy: pulchna Dorothy Vaughn (nieformalnie pełniąca rolę przełożonej) oraz Mary Jackson, mająca ambicje oraz zacięcie inżynieryjne. Wszystkie trzy pomagają przy obliczeniach nad trajektorią lotów statków kosmicznych, a kulminacją opowieści jest lot Johna Glenna. Więc stawka teoretycznie jest wysoka, bo trzeba walczyć – w końcu finałowym celem jest Księżyc.

ukryte_dziaania2

Tej strony pracy w NASA nie pokazywano zbyt często na ekranie, więc jest to na pewno ciekawy punkt widzenia. Twórcy umieszczają to w konkretnym kontekście – pojawia się w telewizji dr King oraz zdarzenia związane z nienawiścią wobec czarnych (wspomniane jest podpalenie autobusu), wreszcie ciągle jest odczuwalna segregacja (oddzielne półki w bibliotece, miejsca w autobusie, toalety w budynku NASA), co bywa irytujące, ale nie zostało pozbawione humoru (sprawa toalety, która zostaje brutalnie rozwiązana za pomocą łomu czy uruchomienie komputerów IBM). I to nadal zastanawia, chociaż minęło już tyle lat od tych wydarzeń. Sporadycznie też poznajemy życie prywatne naszych pań, chociaż jest to ledwo liźnięte. Nie żeby to był zarzut, w końcu nie jest to najważniejszy motyw całej historii, ale pozwalał zbudować psychologię bohaterek, ich motywacje, lęki. zarówno walkę o możliwość studiowania (jedna, ale mocna scena w sądzie) czy pojawienie się nowego partnera dla Katherine – to daje także odrobinę luzu i humoru (padłem ze śmiechu przy scenie oświadczyn podczas kolacji rodzinnej).

ukryte_dziaania3

Trudno się przyczepić do kwestii technicznych – scenografia i kostiumy wiernie oddają realia epoki, dodatkowo wplatając archiwalne materiały. Zwłaszcza wygląda NASA oraz pracy Sekcji Obliczeniowej robią dobre wrażenie, nie dominując nad całością filmu. A lot Glenna (mimo wiadomego finału) potrafi utrzymać w napięciu, co jest pewną sztuką. Troszkę to psuje pojawiające się patetyczne wypowiedzi dotyczące pościgu za Ruskimi w podboju kosmosu, ale nie wywołuje to mocnego bólu gardła.

ukryte_dziaania4

Sam film byłby zaledwie poprawny, gdyby nie więcej niż solidne aktorstwo. Na pierwszy plan wybija się bardzo wyrazista Taraji P. Henson jako pani Goole. Skupiona, zdystansowana i próbująca dbać o własną rodzinę, ale gdy dokonuje obliczeń matematycznych przy tablicy, to wtedy działa jak prawdziwy komputer z iskrą geniuszu. Te sceny to prawdziwa wisienka na torcie. Poza nią solidny poziom trzyma Octavia Spencer (Dorothy Vaughn), chociaż pozostaje bardzo w cieniu partnerek. Niespodziankę wszystkim zrobiła piosenkarka Janelle Monae jako twardo walcząca o swoje Mary Jackson z odrobinę niewyparzoną gębą (spotkanie z policjantem na początku filmu), debiutując z prawdziwym hukiem. Ale drugi plan podporządkowuje wracający do formy (i dobrego doboru ról) Kevin Costner w roli szefa sekcji, Ala Johnsona. Trzeźwo myślący, niepozbawiony ambicji, ale i wyrozumiałości facet z dobrym ser duchem (ideał szefa, prawda).

„Ukryte działania” nie tworzą niczego nowego w historii kina, tylko są kolejnym przykładem historii, która może zainspirować do walki o swoją godność, spełnienie zawodowe. Solidne rzemiosło, sprawnie udokumentowane i oddające ducha realiów, ale brakuje w tym pazura. Ale czepiać się nie będę.

7/10

Radosław Ostrowski

Fruitvale

Oscar Grant III był 22-letnim, czarnoskórym facetem, dla którego Sylwester 2008 roku miał być dniem sporych zmian. Jednak finał był tragiczny – razem z kumplami zostali zatrzymani za bójkę w metrze na stacji Fruitvale i został postrzelony. Niestety, zmarł w szpitalu. O jego ostatniej dobie opowiada film Ryana Cooglera.

fruitvale1

Paradokumentalna realizacja (surowa kolorystyka, kamera głównie z ręki) może się podobać i na pewno robi wrażenie. Tempo jest dość spokojne, bo to obyczajowe kino, jedynie finał mocniej trzyma za gardło. Cały chyba problem polega na tym, że reżyser chyba na siłę chcę wybielić swojego bohatera. Owszem, nie był święty – siedział w więzieniu, dilował prochami, bzykał się z innymi panienkami poza swoją żoną. Ale to jest pokazane jako przeszłość. Oscar stara się być w porządku i wyprostować swoje życie, być w porządku wobec swojej matki, żony i córki, które wielokrotnie okłamywał. Nowy Rok miał być nowym etapem, nowym rozdziałem, ale już nie zostanie on napisany. I te trochę wygładzone losy bohatera działają bardzo obojętnie, mimo próby łamania chronologii, choć aktorzy dwoją się i troją, by uwiarygodnić całą historię (i trzeba przyznać, że Michaelowi B. Jordanowi i Octavii Spencer – Oscar i jego matka – się to udaje), co nie wywołuje poczucia totalnego znużenia.

fruitvale2

Ale dobre aktorstwo i kilka niezłych dialogów to troszeczkę za mało, by uznać seans debiutanta za wielkie zwycięstwo. Niemniej życzę Cooglerowi powodzenia, gdyż mam wrażenie, że jeszcze nie raz usłyszymy o tym chłopaku.

6/10

Radosław Ostrowski