Długa noc

Czasami są takie noce, że zwyczajnie lepiej jest siedzieć na dupie w domu niż wyjść na miasto, bo można wpakować się w poważne tarapaty. Takie, które pozornie wydają się drobnostkami, szczególnie w wieku nastoletnim. Wtedy myślisz, że możesz wszystko robić bez konsekwencji i chroni cię parasol w postaci rodziców. Cokolwiek nie zrobisz, zawsze spadniesz na cztery łapy. Tak myślał sobie Nazir Khan – młody chłopak z pakistańskiej rodziny, co mieszkał w Nowym Jorku. By załapać się na szkolną imprezę, ukradł taksówkę ojca. Niewiele mu pomogło, bo zgubił się i jeszcze miał zapaloną lampkę, że jest w pracy. Tak pojawiła się ona – młoda, pociągająca, od której wzrok krąży cały czas. Podwózka, dom, zabawa nożem a’la „Nóż w wodzie”, narkotyki, w końcu dochodzi do zbliżenia – co może pójść nie tak? Po dragach nasz chłopak ma dziurę w pamięci, budzi się po paru godzinach w kuchni, chce wyjść, przebiega się w sypialni, a tam… dziewczyna leży martwa, jakby zaatakował ją rzeźnik. Naz próbuje zwiać, ale szczęście opuściło go dawno i podczas ucieczki zatrzymuje go policja… za skręcanie w miejscu niedozwolonym. Może się mu upiecze, ale wskutek okoliczności zostaje aresztowany i oskarżony o morderstwo.

dluga noc7

To się nazywa mieć przerąbane, bo wszystko wskazuje na niego. Szansa na wyjście z tej sytuacji wydaje się żadna i pewnie by taka była, gdyby nie John Stone. Kim jest ten facet, co chodzi w klapkach, a stopy wyglądają jak u trędowatego? Drobny adwokat, zajmujący się dilerami oraz prostytutkami, raczej idący na układ przed sądem. Przechodząc przez posterunek, widzi Naza i – ku zaskoczeniu wszystkich – decyduje się zostać jego prawnikiem. Ale czy on ma jakieś szanse z prokuratorem oraz policją, które są przekonane o jego winie?

dluga noc1

Powstały 5 lat temu miniserial HBO to wspólne dzieło scenarzystów Richarda Price’a oraz Stevena Zailliana, którzy wiele razy pokazywali swoje nieprzeciętne talenty. Pierwszy odpowiada za „Kolor pieniędzy” oraz „Okup”, drugi stworzył „Listę Schindlera” czy „American Gangster”, a także ten serial wyreżyserował. O mały włos, a ten serial nie powstał. Początkowo główną rolę, Johna Stone’a miał zagrać James Gandolfini, jednak aktor zmarł po nakręceniu pilota. Po jego śmierci stacja HBO zaczęła prowadzić rozmowy z Robertem De Niro, jednak te – z powodu napiętego grafika – zakończyły się niepowodzeniem. Ostatecznie wybrano Johna Turturro i udało się ruszyć z produkcją.

dluga noc2

Rozbita na 8 odcinków opowieść toczy się na wielu płaszczyznach, ale skupia się na w zasadzie trzech wątkach. Pierwszy dotyczy naszego oskarżonego (bardzo wyciszony Riz Ahmed), który zostaje przetrawiony przez system sprawiedliwości i trafia do aresztu. A wiadomo, więzienie nie jest przyjemnym miejscem dla „świeżaka”, co zostaje mocno i brutalnie przypomniane. Z drugiej strony mamy Stone’a – drobnego prawnika ze zdemolowanym życiem prywatnym oraz egzemą, z którą nie jest w stanie sobie poradzić (co serwuje odrobinę humoru). Cały czas próbowałem zrozumieć dlaczego decyduje się na obronę chłopaka, w zasadzie bez dużego doświadczenia przed sądem? Czy chce coś ugrać, coś udowodnić, choć nie wierzy w niewinność chłopaka? Tutaj musiałem się poważnie zastanowić, ale jedno nie ulega wątpliwości – facet zna bardzo reguły gry i potrafi skutecznie zdobyć informację oraz przygotować się do rozmów z potencjalnymi świadkami.

dluga noc4

No i jeszcze jest trzecia sprawa, czyli policyjne dochodzenie oraz przygotowanie do procesu ze strony prokuratury, a także zbierającej dowody policji. Tą ostatnią reprezentuje zbliżający się do emerytury detektyw Box (świetny Bill Camp), który pozornie wydaje się empatyczny, lecz tak naprawdę to „łagodna bestia” – wyciąga informacje wszelkimi dostępnymi sposobami. A co w kwestii dociekania do prawdy? A kogo ona obchodzi – leży gdzieś tam w różnych mrocznych zakamarkach i czeka aż ktoś do niej dotrze. Tylko co z nią wtedy zrobić?

dluga noc6

Twórcy pokazują jak system sprawiedliwości przypomina zespół naczyń połączonych, gdzie stróże prawa i adwokaci w zasadzie są sobie nawzajem potrzebni. Jedni wiedzą o drugich wiele, czasami idą na układy, a często tyle razy się spotykają przed sądem (i nie tylko), że znają kto jak działa oraz operuje. A czasami biurokracja oraz brak komunikacji potrafi zirytować, co pokazuje zachowanie policjantów wobec Naza, gdy trafia na komisariat bez zarzutów o morderstwo. Bardziej się tutaj liczy kto ma rację i jak można przekonać do niej przysięgłych. A już sceny więzienne, gdzie obowiązują troszkę inne reguły gry oraz hierarchia – potrafi uderzyć, mimo znajomości tematu. Historia wciąga, a początek jest wręcz rewelacyjny, ale potem coś się dziwnego zaczyna dziać.

dluga noc5

Pojawia się masa wątków pobocznych, które zaczynają narrację rozdrabniać i tylko część z nich ma jakiś większy wpływ jak wrogie nastawienie do muzułmanów czy próby dochodzenia do kolejny świadków sprawy. Inną kwestią są dla mnie sceny więzienne, znaczy, kwestia Naza w pierdlu. Facet nie próbuje sobie nawet przypomnieć, co się tamtej feralnej nocy wydarzyło i łatwo – dla mnie zbyt łatwo – adaptuje się do nowego otoczenia. Czy chodziło tutaj o pokazanie, że w pewnych okolicznościach siedzi w nas bestia, czekająca na swoje pięć minut chwały? Czy może o to, iż dla przetrwania zrobimy wszystko? To rozumiem, ale sposób pokazania nie przekonuje, chociaż sceny z „aniołem stróżem” o imieniu Freddy są świetne, co jest zasługą zarówno dialogów, jak i nieodżałowanego Michaela Kennetha Williamsa w tej roli.

dluga noc3

No i chyba największy problem, czyli rozwiązanie i finał, który jest nierozstrzygnięty. Jeśli liczycie na odpowiedź kto zabił?, przeliczyliście się. Bo odpowiedzi nie ma, aczkolwiek jest pewien bardzo obiecujący trop. Tylko kto będzie chciał robić drugi sezon po pięciu latach? No błagam. A wyrok sądowy – to jest dla mniej jakieś lenistwo scenarzystów oraz mało prawdopodobne rozstrzygnięcie. Dla mnie duże rozczarowanie.

Więc jak ocenić „Długą noc”? To na pewno solidny dramat kryminalno-sądowy, przywiązany do detali niczym w „The Wire”, chociaż nie jest aż tak złożony. W górę podnosi go fantastyczne aktorstwo, głównie rewelacyjnego Johna Turturro, ale ściąga go w dół zbyt duża ilość niewnoszących niczego do sprawy wątków pobocznych. Bilans ostatecznie wychodzi na plus, więc dajcie szansę i może coś wygracie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

House of Cards – seria 4

UWAGA! Tekst zawiera spojlery
(jeśli nie oglądaliście poprzednich części, nie czytajcie)

house_of_cards_41

Frank Underwood ma spore problemy, odkąd został prezydentem. I nie chodzi tutaj o potyczki z mediami, nazywanie potocznie konferencjami prasowymi, walkę o reelekcję, ale o stratę najwierniejszego sojusznika: Claire. Kobieta odchodzi o męża i próbuje spełnić swoje ambicje polityczne, do czego Frank nie chce dopuścić. Jakby tego było mało, były dziennikarz Lucas Goodwin wychodzi z więzienia i w ramach programu ochrony świadków, dostaje nową tożsamość i pracę, jednak nie zamierza siedzieć bezczynnie i planuje zemstę na Underwoodzie.

house_of_cards_42

Wydawałoby się, że po trzeciej – lekko nudniejszej serii – twórcom „House of Cards” zaczyna brakować pomysłów na historię. A jednak dalsze losy Francisa oraz bezwzględnego politycznego spektaklu znowu zaczęły wciągać, zarówno dzięki świetnym dialogom, jak i coraz bardziej zagmatwanemu scenariuszowi. Frank mierzy się z wieloma wrogami: z samą Claire (na szczęście ta wojna nie trwa zbyt długo), z gubernatorem Willem Conwayem – swoim przeciwniku w walce o fotel prezydenta, wreszcie z ICO (odpowiednik Państwa Islamskiego). Dodatkowo przez nieostrożność wracają demony z przeszłości i dawne grzechy z poprzednich serii. A to dzięki dziennikarskiemu śledztwu prowadzonemu przez wracającego do gry dziennikarza Toma Hammerschmidta. Dalej mamy nieczyste zagrywki, szantaże, podchody i wewnętrzne zdrady. Ale nawet to nie było w stanie przygotować mnie na najmocniejsze wydarzenie tej serii – zamachu na Underwooda i jego dramatycznej walki o życie. Tutaj twórcy wpletli dość surrealistyczne majaki, gdzie odzywają się demony przeszłości. Kevin Spacey znowu potwierdza klasę wcielając się w diabolicznego i bezwzględnego polityka, którego darzymy sporą sympatią.

house_of_cards_44

Poznajemy też bardziej przeszłość Claire, która przenosi się do umierającej matki (znakomita Ellen Burstyn). Relacje między kobietami są delikatnie mówiąc chłodne i rzucają inne światło na kobietę, jej marzenia i pragnienia, potrzebę bycia niezależną. W walce – najpierw przeciw Frankowi, a następnie razem z nim – zostaje wrzucona LeAnn Harvey (wracająca do gry Neve Campbell), będąca świeżą krwią w politycznej walce. Conway (świetny Joel Kinnamann) jest sprytnym i ambitnym politykiem, umiejętnie korzystającym z nowoczesnych mediów, co daje mu ogromną przewagę, jednak brak doświadczenia staje się jego największym problemem i – zapewne – przyczyną porażki.

house_of_cards_43

Do końca (wybory) walki zostały jeszcze 3 tygodnie i Bóg wie, co się stanie w serii V, ale ja już się nie mogę doczekać. Czwarta seria to powrót serialu do formy i mimo masy lawiracji, przetasowań, wszystko zostaje jasne i klarowne do samego końca. Technicznie wszystko jest na swoim miejscu, realizacja pewna, gdzie każdy klocek jest na swoim miejscu. Czego chcieć więcej?

8/10

Radosław Ostrowski

House of Cards – seria 3

UWAGA!

Tekst zawiera spojlery. Jeśli nie oglądałeś poprzednich serii, nawet nie próbuj tego czytać.

Wskutek swoich intryg Frank Underwood dopina wreszcie swojego celu – zostaje prezydentem USA. Jednak rządzenie krajem nie jest takie proste, jak mogłoby się wtedy wydawać z powodu pewnych ograniczeń ze strony zarówno Kongresu jak i mediów (słowo opinia publiczna jest tutaj mocno nieadekwatne. Prawda jest taka, że Underwooda nie wspiera jego własna partia, a wyborcy go nienawidzą. Jednak nasz polityk ma plan, by wygrać reelekcję – America Works, czyli zatrudnić 10 milionów osób za 500 miliardów dolarów.

house_of_cards_3_1

Trzecia seria politycznej sagi o najbardziej charyzmatycznym i bezwzględnym polityku w historii małego ekranu to już jednak nieco inny kaliber niż dwie poprzednie serie. Tam Frank był właściwie niczym nieograniczonym fighterem, który w ciemności pociągał za sznureczki, by osiągnąć swoją zemstę za niezrealizowanie obietnicy. Tym razem jednak nasz bohater jest niejako na świeczniku i na takie sztuczki nie może sobie pozwolić. W dodatku jego żona ma własne polityczne ambicje jako ambasador przy ONZ, co niestety zaczyna się mocno odbijać na ich układzie.

house_of_cards_3_2

Sama seria oparta jest na trzech głównych wątkach. Po pierwsze, walka o reelekcję. Drugi wątek, to American Works i próba wdrożenia go w życie. Trzeci to polityka zagraniczna i tutaj trzeba pochwalić twórcą za pochwalenie zarówno w pokazaniu prób rozwiązania konfliktu na Bliskich Wschodzie oraz bardzo skomplikowanych relacji na linii Waszyngton-Moskwa. Gdyby nie sytuacja na Ukranie, to miałoby jeszcze większa silę rażenia, jednak nawet Beau Willimon (twórca serialu) i sztab scenarzystów nie byli w stanie tego przewidzieć. Jest jeszcze kilka pobocznych wątków związanych z Claire oraz… Dougiem Stamperem (tak, on przeżył) oraz jego rekonwalescencji. Ten ostatni sprawia wrażenie trochę zapychacza i rozkręca dopiero się pod koniec, gdy nasz pitbull wraca do politycznej gry. Brakuje tutaj troszkę podchodów, zwracania się bezpośrednio do kamery (wiadomo, prezydent jest strasznie zapracowany), jednak finałowy cliffhanger spowoduje, że z niecierpliwością zaczekam na powrót Franka do walki o reelekcję, mimo nierówności wszystkich wątków.

house_of_cards_3_3

Jedna rzecz pozostała niezmienna – polityka nadal pozostaje brutalną i ostrą grą o władzę. Drugą niezmiennością jest wysoki poziom realizacji (zwłaszcza scena politycznej debaty – majstersztyk), a trzecią fantastyczna gra aktorska. Ten serial nie istnieje bez charyzmatycznego i demonicznego Kevina Spacey – mimo iż Frank to, nie wstydźmy się tego słowa skurwiel, to jednak nadal kibicuję mu, bo jest mistrzem w swojej profesji, zna mechanizmy władzy i jest bezwzględnie skuteczny, pod warunkiem, że nie pozwoli sobie na słabość. Znacznie więcej do pokazania ma Robin Wright. Claire na początku serialu sprawiała wrażenie zimnej wspólniczki Franka w jego zbrodniach. Jednak jej rola jako Pierwsza Dama (czytaj: tło i wsparcie dla swojego męża) zaczyna ją dusić i ma ambicje na więcej. Dlatego zostaje ambasadorem przy ONZ, mimo braku kompetencji, ale za swoja politykę płaci wysoką cenę. Dlatego jej decyzja o odejściu od Franka nie była zaskoczeniem i daje spore pole do następnej serii. Cieszy obecność Michaela Kelly’ego (Doug Stamper), choć jego postać mocno przewijała się w tle.

house_of_cards_3_4

Najważniejsze jednak były nowe postacie w tym rozdaniu i tutaj jest trójka postaci jest najistotniejsza. Zacznę od dziennikarki Kate Bladwin (bardzo dobra Kim Dickens), która nie jest naiwna idealistką, jednak potrafiła mocno przyłożyć prezydentowi. Drugą osoba jest zatrudniony przez Underwooda pisarz Thomas Yates (znany z „Zakazanego imperium” Paul Sparks), który jednak idzie w innym kierunku niż planowano (miało być o American Works, a wyszła niemal biografia) i dlatego zostaje zwolniony. Ta dwójka to tak naprawdę płotki przy prezydencie Rosji. Wiktor Petrow poprowadzony przez znakomitego Larsa Mikkelsena jest bardzo śliskim i prawdziwym przeciwnikiem dla Underwooda. Nigdy nie wiadomo, co jest w stanie wymyślić, jest bardzo bezwzględny i nie boi się grać na emocjach (pocałowanie Claire na oczach Franka). Ciekawe na ile ta postać była inspirowana Władimirem Putinem.

house_of_cards_3_5

Cóż, trzecia seria „House of Cards” jest najsłabszą ze wszystkich, co wynika z nierównej jakości wątków oraz faktu, ze nasz bohater nie znosi bycia ograniczanym przez innych. Pytanie, czy czwarta seria będzie tą ostatnią i jak skończy się batalia Franka o władzę, pozostaje otwarte. I mimo wad, to nadal bardzo interesująca propozycja dla fanów political fiction.

7,5/10

Radosław Ostrowski