Serce Jamajki

Jamajka – wyspa, która zawsze kojarzy się z muzyką reggae. Tyko, że to jedno z oblicz muzycznych tego kraju, które poznajemy dzięki temu filmowi dokumentalnemu. Pretekstem tej historii jest koncert, w którym zagrali ze sobą weterani nurtu, co zaczęli swoją drogę w latach 70. razem z młodszym pokoleniem. Zagrają na nim swoje największe przeboje w wersjach akustycznych, najpierw nagrywając płytę, by następnie ruszyć w trasę koncertową (tutaj twórcy skupiają się na występie w Paryżu, co pewnie wynika z faktu, że Francuzi wyłożyli pieniądze na film).

serce jamajki16

Reżyser Peter Webber nakręcił ten film w niemal klasyczny sposób, czyli mamy gadające głowy, archiwalne nagrania, zdjęcia oraz ilustracje. Brakuje tylko narracji z offu, ale uznano ją chyba za zbędną. Rozmowy są przeplatane zarówno fragmentami koncertu, jak i nagrywaniem materiału. Co ciekawe, muzycy są na werandzie, zaś wokaliści w środku domu. I jest to dość ciekawie wytłumaczone, o czym się sami przekonacie. A całe to spotkanie muzyków jest pretekstem do pokazania historii muzyki na Jamajce. Bo cała odmiana reggae – jak blues w Ameryce – wziął się z pieśni niewolników na tamtejszych plantacjach. Ale jak każda muzyka, przechodziła ewolucję: od piosenek miłosnych i tanecznych do zaangażowanych społeczno-politycznie. Przy okazji poznajemy historię Jamajki, która obecnie jest krajem biedoty, strzelanin oraz ludzi, którzy za pomocą muzyki opisują swój świat. A jednocześnie chcą nieść światło, pokazać tą jasną stronę.

serce jamajki7

Każdy tutaj z muzyków ma tutaj swoją szansę na opowiedzenie o sobie, swojej karierze oraz tego, czym ta muzyka dla nich była i jest. Formą bardzo przypomina kultowe „Buena Vista Social Club”, co akurat jest sporą zaletą. Żaden z tych artystów nie mieszka w żadnych pałacach, nie jest materialnie bogaty, lecz nie oznacza to, że nie są ważnymi osobami w swojej kulturze. Różnie im się układało: jednemu karierę złamały narkotyki (Ken Boothe, który miał wielką szansę na międzynarodową karierę), drugi ma czasami niewyparzoną gębę oraz czasem cięty charakter (Kiddus I i rozbrajająca opowieść o rzucaniu płyt oraz ojcem z batem), a czasem w ich życiu pojawia się śmierć (Winston McAffie, który stracił nastoletniego syna wskutek bójki czy młody Derajah po utracie siostry). Nie ma tutaj żadnego pozerstwa, gwiazdorstwa, pachnie szczerością oraz pasją. Tego nie da się udawać.

serce jamajki9

No i najważniejszy, największy plus, czyli fenomenalna muzyka. A ponieważ jeśli chodzi o jamajskie brzmienia jestem chwilowym ignorantem, więc oczarowały mnie te dźwięki oraz głowy naszych bohaterów. „Everything I Own”, „Row Fisherman”, „Black Woman” czy „Malcolm X” brzmią fenomenalnie, budując klimat całej historii, tak jak miejscami pięknie pokazana przyroda w tym kraju.

Jeśli będziecie mieli szansę obejrzeć „Inna de Yard”, nie wahajcie się. To piękna historia kraju, opowiedziana za pomocą jej największego skarbu – muzyki. Nawet jeśli nie jesteście fanami reggae i jej podobnych, jest spora szansa, że po spotkaniu z tymi gośćmi zakochacie się.

8/10

Radosław Ostrowski

PS. Chcę podziękować pani Dagmarze Moldze z filmy 9th Plan za możliwość obejrzenia tego tytułu.

Hannibal. Po drugiej stronie maski

Litwa, rok 1944. Rodzina Lecterów posiadająca majątek musi uciekać przed nacierającymi Niemcami i Rosjanami, jednak rodzice giną w nalocie, a ich dzieci – Hannibal i Misza wpadają w ręce litewskich najemników, którzy zabijają Miszę. Młody Hannibal ucieka w Litwy i trafia do Francji, gdzie zajmuje się nim ciotka, lady Murasaki. Jednak chłopak nie zapomniał i powoli planuje zemstę.

hannibal1_300x300

Film w założeniu miał pokazać narodziny Hannibala Lectera. Stojący za kamerą Peter Webber podjął się trudnego zadania i wyszedł z tego z dość obronną ręką, ale mimo to czuć pewien zawód. Sam wojenny początek oraz przeszłości ze strasznej nocy robią mocne wrażenie m.in. dzięki świetnym, brudnym zdjęciom oraz niezłemu klimatowi. W ogóle warstwa wizualna jest najmocniejszą stroną tego filmu, także muzyka jest warta uwagi. Zaś sama fabuła i przebieg wydarzeń lekko rozczarowuje, brakuje też napięcia. Bo w zasadzie film idzie niebezpiecznie w stronę slashera, gdy Lecter pojedynczo morduje kanibali. Oczywiście, okazuje się, że ludzie ci są jeszcze bardziej niebezpieczni od Lectera, ale to nie uzasadnia pokazywania i bycia aż tak brutalnym.

hannibal2_300x300

Na szczęście częściowo aktorzy ratują całą sytuację. Największe obawy był wobec Gasprada Ulliela, ponieważ Lecter tak bardzo zżył się w świadomości z Anthonym Hopkinsem, że każdy wybór byłby krytykowany. Jednak Ulliel broni się i zakskująco dobrze wypadł w roli Lectera, bez popadania w parodię. Ale i tak cały film skradł Rhys Ifans w roli głównego złego, obrzydliwego Grudasa. Nie można lubić tego faceta, ale potrafi przykuć uwagę bardziej niż Lecter, co chyba jest dość dziwne. Z drugiego planu przykuwa uwagę Li Gong (jedyna kobieta w całej obsadzie) jako elegancka pani Murasaki, która uczy go kultury i podkochuje się w nim oraz Dominic West w roli inspektora Pupila.

Ogólnie mówiąc, to dość niezłe kino, ale jednak czegoś w nim zabrakło, co mogłoby wywindować film na wyższy poziom. Lecter zasługuje na lepszą fabułę. Teraz zostało tylko czekać na serial.

7/10

Radosław Ostrowski