Lena Piękniewska – Wyspa

Wyspa

Co prawda ten album wyszedł cztery lata temu, ale każda pora jest dobra na przesłuchanie. Co wiem o wykonawczyni? Że pochodzi z Poznania, lubi muzykę jazzową i etno, a także posiada sporo grono fanów na FB. I tak wpadła mi jej debiutancka płyta „Wyspa”, która jakoś zestarzeć się nie chce.

Zaczyna się ona bardzo tajemniczo i baśniowo, bo inaczej nie jestem w stanie nazwać „Domu na rzece”. Tam swoje robią zmieszane dzwonki, harfa, cymbałki i delikatny fortepian. Tytułowy utwór bardziej już idzie w jazzowy entourage – znów pięknie gra fortepian, a sekcja rytmiczna delikatnie przewija w tle. W podobnym tempie są zgrabne „Fusy w kawie”. Ale największym zaskoczeniem jest „Odchodząc” z repertuaru Republiki, tym razem zagrane na gitarę akustyczną, do której w połowie dołącza fortepian. Efekt jest po prostu porażający i brzmi to po prostu pięknie.

Przerwa od piosenek mogą być dwa instrumentalne solówki na fortepianie zagrane przez Krzysztofa Dysia, które naprawdę zachwycają. Jeszcze swoje czasem robi klarnet („Piasek”), akustyczna gitara („Kundera”  i „Dozlanoc” Roberta Kasprzyckiego), które tworzą naprawdę spokojny klimat. A sam głos Leny jest bardzo delikatny, spokojny, a jednocześnie bardzo poruszający (najbardziej w „Kołysance dla dziewczynki”  i „Kołysance dla Mani”).

Wiem, że do jesieni jeszcze trochę czasu, ale jeśli chcecie się ochłodzić czy wyciszyć, to „Wyspa” jest dla was idealnym albumem. Działa wręcz odprężająco.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Adam Strug i Stanisław Soyka – Strug. Leśmian. Soyka

Strug_Lesmian_Soyka

Czasami pojawia się płyta, która nie pasuje do pory roku, w której zdarza się posłuchać. Bo po co latem słuchać coś „jesiennego”, czyli smętnego, pozornie nudnego i bardziej refleksyjnego. Zwłaszcza jeśli to poezja śpiewana – gatunek trudny, bardzo szeroki i kojarzony głównie z akustycznym i stonowanym brzmieniem. Właśnie taka płyta wyszła w maju, a w moje ręce wpadła teraz. Jest to spotkanie dwóch dżentelmenów, którzy postanowili wykonać utwory trzeciego pana.

Kim są ci panowie? Adam Strug to 44-letni multiinstrumentalista, kompozytor i poeta. Stanisław Soyka to znany i ceniony wokalista oraz pianista. Kim jest ten trzeci pan? To Bolesław Leśmian, którego wiersze zostały kolokwialnie mówiąc wzięte na warsztat. Podział jest prosty: Leśmian napisał dawno to, co było potrzebne, Soyka gra na fortepianie (jedyny instrument) a Strug śpiewa. I jest to taka płyta jaka być powinna: minimalistyczna, bardzo refleksyjna, ale jednocześnie wręcz intymna, emocjonalna w barwie głosu Struga. Ale gry Soyki nie nazwałbym w żadnym wypadku smętem czy nudą, bo zdarza się przyśpieszyć („Nocą umówioną”), nadać pewnego dostojeństwa („Po ciemku”) albo melancholii (singlowy „Tam na rzece”).

Jeśli chodzi o warstwę liryczną, mowa tutaj zarówno o miłości, ale tej dawnej, śmierci (okraszony czarnym humorem „Po co tyle świec nade mną”) czy przemijaniu. W zasadzie trudno wyróżnić jakikolwiek utwór, bo wszystkie trzymają naprawdę równy poziom. I jest to przykład, że ze spotkania kilku osób może wyjść coś ciekawego i intrygującego. Wiem, że bardziej ta płyta „wybrzmi” jesienią, ale teraz jak pogoda jest nie zbyt ciekawa (wieje, leje i piździ) to czemu by nie zajrzeć do Leśmiana?

7/10

Radosław Ostrowski

Raz Dwa Trzy – SkąDokąd

SkaDokad

Zespół Raz Dwa Trzy stał się markę rozpoznawalną na cały kraj. I trudno ich pomylić z kimkolwiek innym. Ale na nowy autorski materiał trzeba było czekać 7 lat. I wtedy w 2010 roku okazało się „SkąDokąd”, wyprodukowane przez Marcina Pospieszalskiego. Co tym razem wyszło?

W zasadzie jest tak jak poprzednio – melodyjnie, filozoficznie i refleksyjnie. Muzycznie jest bardzo różnorodnie, choć tempo jest dość spokojne. Nie brakuje rytmicznego brzmienia gitary („Z uśmiechem dziecka kamień”), skrętów w reggae („Już”, „Tylko we mgle człowiek”), a nawet elementów orientalnych („Skąd przybywasz?” – perkusja, smyczki i drumla), jazzowych („Wszysto, co niezrozumiałe”) i trochę mocniej wybija się gitara elektryczna („Zgodnie z planem”). Muzycznie jest naprawdę przyjemnie i w paru momentach zaskakująco (gwałtowne solówki trąbki w „Upale roztapia granice miasta”), zaś głos Adama Nowaka jest tak rozpoznawalny, że nie można go pomylić z nikim innym. Jednka jeśli zaś chodzi o teksty, to jest całkiem przyzwoicie, ale miejscami mocno skręca się w banał, co nie jest takie fajne (posłuchajcie „To wszystko, co niezrozumiałe” czy „Oto papieros w dłoni”). No i nie zabrakło „policjantów”.

Mimo tego zespół trzyma poziom, który dla wielu i tak jest nieosiągalny. Mimo tego jest to naprawdę udany album. Czy na następny trzeba będzie czekać 7 lat? Zobaczymy.

7,5/10

Radosław Ostrowski


Raz Dwa Trzy – Młynarski

Basic CMYK

Na następny album zespołu trzeba było poczekać cztery lata. I znów to była płyta koncertowa, nagrana w studiu im. Agnieszki Osieckiej. Ale tym razem panowie postanowili się zmierzyć z piosenkami Wojciecha Młynarskiego. Czy wyszło to tak dobrze jak w przypadku piosenek Osieckiej?

Jeśli zaś chodzi o dobór piosenek, mamy tutaj zarówno wielkie hity jak i trochę mniej znane piosenki oraz polskie teksty zagranicznych hitów („Idź swoją drogą”, które zaczyna płytę bazuje na akustycznej gitarze, bębenkach i akordeonie). I znów muzycy ubarwili utwory po swojemu, dodając odrobinę smutku („Tak jak malował pan Chagal”) i ocierając się klimatem wschodnim („Piosenka Wanki Morozowa” z ładnymi klawiszami, gitarą brzmiąca jak balałajka oraz szybkim tempem czy jeszcze szybszy „Moskwa-Odessa” z mocniejszym wokalem Nowaka oraz bluesowym kontrabasem), zaś publika reaguje bardzo entuzjastycznie. Nie brakuje jak zawsze lekkości (jazzujące „Jesteśmy na wczasach”, gdzie sam Młynarski wypowiada to zdanie: „Panno Krysiu, kocham panią”, a gitara, z klawiszami tworzą ładny klimat, „Absolutnie” z duetem gitara-akordeon czy „Bynajmniej” śpiewane także przez Jarka Trelińskiego). Jednak nie brakuje też odrobiny goryczy („Polska miłość” czy „Jeszcze gramy w zielone”), co moim zdaniem wychodzi na plus, wyłuskując nowe znaczenia piosenek Młynarskiego.

Nowak potwierdza swoją klasę jako wokalista, a teksty to sprawa nie podlegająca dyskusji, gdzie nie brakuje humoru i refleksji – tak już się nie pisze.

Raz Dwa Trzy drugi raz zmierzył się z cudzym materiałem i znowu wyszedł z tego starcia z obronną ręką. Naprawdę godny uwagi materiał. I tak powoli zbliżamy się do ostatniego albumu.

8,5/10

Radosław Ostrowski


Andrzej Poniedzielski – SzlafRock & Roll

SzlafRock__Roll

Ten facet jest jedną z ikon konferansjerki w Polsce. Znaki rozpoznawcze: powolny chód (stąd ksywa Tornado), lekko postrzelone włosy oraz dość melorecytująca barwa głosu. Innymi słowy mówię o Andrzeju Poniedzielskim – satyryku, konferansjerze, ale także poecie i autorze tekstów. Ale mało kto wiedział, że wydaje też płytę, a ta nosi przewrotny tytuł „SzlafRock & Roll”.

Sama muzyka czy wokal nie wydają się być istotnymi sprawami, ale jednak o nich opowiem. Sama muzyka jest dość organiczna, z delikatnym wsparciem klawiszy, za to miejscami skręcająca w stronę jazzu. Widać to w takich utworach jak „Elegancka piosenka o szczęściu” (fortepian, banjo, gwizdy), czasem pojawi się gitarka („Wywar z przywar”), delikatne chórki, trąbki, kontrabas, czasem nawet akordeon się pojawia („Sentymentu mgła”), a nawet zaszaleje gitara elektryczna („Kamień i mgła”). Do melodii trudno się przyczepić, zwłaszcza, że autorami są m.in. Seweryn Krajewski i Jerzy Satanowski.

Siłą płyt Poniedzielskiego nie były melodie czy wokal (bardzo ekspresyjny jak na niego, czyli melorecytacja), ale teksty – melancholijne, poetyckie i nie pozbawione humoru („Elegancka piosenka o szczęściu” czy „Jerzy”).

Ktoś powie, że to nuda, smęcenie i że to dla starszych ludzi. Jak to mówią Amerykanie: „That’s bullshit”. Poniedzielskiego klimatem można porównać do Leonarda Cohena (nie, nie przesadzam). Głos może nie ten, ale wrażliwość bardzo podobna.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Stare Dobre Małżeństwo – Mówi mądrość

Mowi_madrosc

Zespół ten znany jest z dość prostych aranżacji (wręcz „ogniskowych”) oraz śpiewania poezji, bo tekst zawsze był ważniejszy od warstwy muzycznej. I tak grają już od lat 90-tych. Stare Dobre Małżeństwo po dwóch latach przerwy wraca z nowym albumem.

Krzysztof Myszkowski i spółka grają bardzo oszczędnie i delikatnie, co nie znaczy w żadnym wypadku nudno. Czasem gitara lekko zabrzmi latynosko („Cóż mogę”),pojawia się równie rozpoznawalna harmonijka ustna („Ogień zapłonie w nas”) i bas przewijający się przez większość czasu. Jest lekki skręt w bluesa („Uwaga przyjaciel” z elektryczną gitarą), jednak dominuje tutaj bardziej stonowane i folkowe granie. Nie ma tutaj szaleństw czy fajerwerków, bo zawsze ważny był tekst Bogdana Loebla i Jana Rybowicza – bardzo refleksyjne, pełne metafor utwory o uczuciach, ludziach i całej reszcie, w dodatku dobrze wyrecytowane (niż śpiewane) przez Myszkowskiego, który jest znakiem rozpoznawczym grupy.

Niby nic się tu nie zmieniło, bo i co tu się miało zmieniać. SDM nadal robi swoje i dobrze, że są. Bardzo jesienna płyta, zresztą jedna z wielu jakie pojawia się jeszcze.

7/10

Radosław Ostrowski

Andrzej Grabowski – Cudne jest nudne

Cudne_jest_nudne

Aktorzy biorący się za śpiewanie raczej nie są zbyt mile widziani. Zwłaszcza, jeśli bardziej recytują niż śpiewają. Taką osobą na pewno jest znany z roli Ferdynanda Kiepskiego Andrzej Grabowski. Trzy lata temu zadebiutował całkiem nieźle przyjętą płytą „Mam prawo… czasami… banalnie…”. To miała być jednorazowa przygoda, ale pojawił się drugi album tego aktora. I co z tego wyszło?

10 piosenek wyprodukowanych przez Krzysztofa Niedźwiedzkiego utrzymanych w czymś, co można nazwać poezją śpiewaną. Zamiast mocny, gitarowych riffów czy plastikowego popu, jest tutaj bardziej folkowo (skrzypce, akordeon), dęciaki ładnie dają, nie brakuje lekko bałkańskich klimatów („Koza, rower i ja”), a nawet orientalnych (tytułowy utwór). Jest skocznie, dynamicznie i nie ma tutaj smęcenia, co w przypadku tego typu muzyki nie jest zbyt częste.

Sam wokal (trudno to nazwać śpiewaniem) Grabowskiego to bardziej recytowanie, bo i sam głos jest lekko podniszczony, charczący, budzący skojarzenia (słuszne zresztą) z Tomem Waitsem. Pasuje jednak do tej konwencji, świetnie nawijając niepozbawione humoru teksty Jana Wołka o życiu, najprościej mówiąc (nałogi, rozstania, brzydota).

Niby nie jest to coś, co mogłoby przykuć uwagę na dłużej, ale to tylko złudzenie. Jest lekko, przyjemnie i dowcipnie, ale też poważnie.

7/10

Radosław Ostrowski

Dorota Osińska – Kamyk zielony

Kamyk_zielony

Poezja śpiewana jest nurtem w Polsce dość silnym i choć nie jest tak popularny jak kilkanaście lat temu, nadal funkcjonuje. Zazwyczaj kojarzy się z dość oszczędnymi aranżacjami (fortepian lub gitara) i smęceniem. Ale nie zawsze, co pokazały choćby płyty Buldoga. Czy to samo można powiedzieć o płycie niejakiej Doroty Osińskiej?

Wszyscy, którzy oglądali The Voice of Poland, powinni ją znać. Ale już wcześniej działała na rynku, nagrała dwie płyty, a teraz wychodzi reedycja ten ostatniej sprzed 3 lat. Płyta zawierała piosenki napisane przez Magdę Czapińską (sztuk: 14), zaś realizacją zajęli się Joanna Popowicz i Jan Smoczyński. Jaki jest efekt? Nie ma tutaj typowego smęcenia, choć są bardzo oszczędnie zagrane utwory („Ktoś do kochania”, gdzie na fortepianie gra Włodzimierz Korcz czy „W suficie” z gitarą), jednak aranżacje są ciekawe, nie pozbawione dynamiki jak „W moim magicznym domu” z akordeonem czy „Pogoda ducha” z gitarami, akordeonem i perkusją. Są też spokojniejsze jak sielski „Święty spokój” czy „Tamta miłość” z gitarą, kontrabasem i smyczkami.

Sam głos pani Doroty jest naprawdę bardzo przyjemny. Czasem jest bardziej ekspresyjny („Urzędnicy pana B”), ale w większości bardziej delikatny i spokojny. Teksty zaś to klasa sama w sobie – bardzo liryczne, niepozbawione humoru i finezji.

Sama płyta jak zawsze trafiła się przypadkowo i zrobiła lekkie zamieszanie w mojej głowie. Dobra, odprężająca muzyka na poziomie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Świat według Nohavicy

Swiat_wg._Nohavicy

Ten czeski bard jest bardzo popularny w Polsce, między innymi dzięki Programowi Trzeciemu Polskiego Radia. W 2008 roku podczas Ogólnopolskiego Spotkań Zamkowych „Śpiewajmy Poezję” w Olsztynie odbył się specjalny koncert poświęcony twórczości Nohavicy. Po tym wydarzeniu, został wydany dwupłytowy album „Świat wg Nohavicy”.

Album zawiera 31 piosenek czeskiego barda przetłumaczone na język polski przez Antoniego Murańskiego (w 95%), a także Krzysztofa Daukszewicza („Panie Prezydencie”), Renaty Putzlacher („Robinson”), Leszka Bergera („Idą po mnie”) i Andrzeja Ozgi („Kometa”). I jak zwykle w przypadku tego twórcy, muzyka jest bardzo oszczędna i stonowana: gitara, akordeon, czasem smyczki, jest też i fortepian („Sarajewo”), flet („Na schodach fontanny”), zaś służy do budowania nastroju – refleksyjnego, nostalgicznego, nie pozbawionego odrobiny humoru („Pijcie wodę”, „Pochód zdechlaków” czy „Gdy odwalę kitę”), a także skrętów w stronę country („Idą po mnie”), jazzu („Czego nie mam” z saksofonem) czy hiszpańskich klimatów („Sylwetka”). Nie ma jednak tutaj znużenia czy monotonii, o co było tutaj bardzo łatwo, zaś każda piosenka ma bardzo ciekawe frazy i skłania trochę do pomyślenia, a tematami są: miłość, przyjaźń, przemijanie, także polityka („Panie prezydencie”).

Zaś lista wykonawców jest bardzo długa: najwięcej razy pojawia się Antoni Murański (najlepiej wypada w „Zaślubionych”), ale nie jest jedynym. Wśród wykonawców m.in. Artur Andrus („Cieszyńska”), Zbigniew Zamachowski („Starszy pan”, „Na stacji Jerzego z Podebrad”), Andrzej Sikorowski („Idą po mnie”, „Przyjaciel”), Michał Łanuszka („Koszulka”, „Margita”) czy Elżbieta Wojnowska („Dokąd się śpiewa”, „Niczym jeleń”). To nie są oczywiście wszyscy, ale nikt tutaj nie nawalił i śpiewają fantastycznie, nawet sam Nohavica („Gdy odwalę kitę”).

Nohavica na swojej ostatniej płycie, śpiewa o potrzebie poezji. Tutaj jest jej aż w nadmiarze i słucha się tego znakomicie.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Jaromir Nohavica – Tak me tu mas

tak_me_tu_mas

Czy można stworzyć ciekawą muzykę mając do dyspozycji gitarę i akordeon? Wydawało się, że czasy bardów minęły już. Ale nie w Czechach. Tam od 1988 roku działa Jaromir Nohavica, który jest też znany także u nas. I właśnie z dwuletnim poślizgiem trafia jego najnowsza płyta „Tak me tu mas”.

Album ten zawiera 14 piosenek, które jeśli chodzi o treść można włączyć do poezji śpiewanej, zaś formą do folku. Poza gitarą pojawia się tu tylko akordeon, zaś w „Zbloudily korab” gra fortepian. Ale nie nazwał tego albumu nudnym. Bliższe byłoby określenie melancholijna czy refleksyjna, dominuje tutaj spokój, ale nie brakuje trochę żywszych utworów („www.indes” czy „Jine to nebude”). Ale muzyka nie jest tutaj najważniejsza, nawet nie głos Jaromira, który jest bardzo autentyczny i refleksyjny, tylko teksty. A w nich autor mówi i o przemijaniu („Minulost”, „Telegram”), miłości  w nieprzyjemnym świecie („www.indes”, gdzie wiadomości kontrastują z emocjami), godzenia się z losem („Jine to nebude”), o wewnętrznym bogactwie („Ja chci poezji”) czy zagubienia („Zbloudily korab”). Wszystko to nie pozbawione zarówno głębi jak i odrobiny humoru („U nas na severu”), dzięki czemu jest to łatwe do przyswojenia. Krótko piszę, bo moim zdaniem więcej nie trzeba, bo ta muzyka broni się sama. Na tę późną zimę idealny materiał.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski